Clancy Tom - Zwiadowcy 04 - Walkiria.doc

(874 KB) Pobierz
WALKIRIA - Zwiadowcy

 

Tom Clancy

Przy współpracy Steve’a Pieczenika

 

 

 

Walkiria

 

 

 

Cykl: Net Force. Zwiadowcy   tom 4

 

 

Tłumaczyła Anna Zdziemborska

 

tytuł oryginału: Tom Clancy’s NET FORCE EXPLORERS: The Ultimate Escape

 

 

Copyright © 2000 by Netco Partners

 

Redaktor Andrzej Kamiński

 

Skład i łamanie

Wydawnictwo Adamski i Bieliński, Andrzej Pytka

 

Projekt graficzny okładki Klaudiusz Majkowski

 

For the Polish edition

Copyright © 2002 by Wydawnictwo Adamski i Bieliński

 

Wydanie pierwsze

ISBN 83-87454-97-4
Podziękowania

 

Pragniemy podziękować następującym osobom, bez których ta książka by nie powstała. Są to: Dianę Duane, która dopracowała maszynopis; Martin H. Greenberg, Larry Segriff, Denise Little
i John Helfers z Tekno Books; Mitchell Rubenstein i Laurie Silvers z BIG Entertainment; Tom Colgan z Penguin Putnam Inc.; Robert Youdelman, Esq.; oraz Robert Gottlieb z William Morris Agency, agent i przyjaciel. Szczerze dziękujemy za pomoc.

 

 


* * *

 

Była piąta trzydzieści nad ranem i nawierzchnia pasa startowego bazy Sił Powietrznych Muroc nadal tonęła w mroku. Niebo, powoli przechodzące z czerni w indygo, wciąż usiane było gwiazdami, mrugającymi w ten charakterystyczny sposób, który zdradza bardzo niską temperaturę w stratosferze. Pokryte pustynnym szronem rośliny, porastające pobocze drogi kołowania, lekko chrzęściły pod stopami. Daleko poza drogą, wśród tonących w mroku drzew i plątaniny krzaków, dwa przedrzeźniacze wdały się w sprzeczkę o terytorium, naśladując na przemian odgłosy wydawane przez wszystkie znane im zwierzęta. Była to nieprawdopodobna kolekcja: szczekanie piesków preriowych i wycie wilków, a od czasu do czasu kiepska imitacja startującego silnika odrzutowego. Madeleine Green, przez swych licznych przyjaciół nazywana Mają, stała na ciemnym pasie. Uśmiechnęła się do siebie, słysząc melodyjne trele ptactwa o tej nieprzyzwoicie wczesnej porze, a potem odwróciła się w stronę właściwego celu, dla którego się tu w ogóle pojawiła.

Maszyna niczym cień rysowała się na tle krwistoczerwonej linii horyzontu. Miała pięćdziesiąt sześć metrów długości, dziewięć wysokości i trzydzieści jeden i pół metra od jednej końcówki skrzydła do drugiej. Kiedy Maja podeszła bliżej, aerodynamiczna, wydłużona sylwetka samolotu, stojącego niewzruszenie w bladej poświacie, przybrała popielatosrebrzysty kolor w świetle księżyca w pełni, chowającego się za horyzont daleko na zachodzie. Tenisówki Mai prawie nie robiły hałasu w zetknięciu z podłożem. I tak powinno być, ponieważ personel naziemny zajął się w pierwszej kolejności tą częścią nawierzchni, usuwając z niej każdy najmniejszy kamyczek i ziarenko żwiru na ponad czterokilometrowej drodze kołowania, która pod koniec dnia doprowadziła ich do pasa startowego, usytuowanego na dnie wyschniętego słonego jeziora. Tego ranka powtórzą odkurzanie, tak na wszelki wypadek.

Maja zatrzymała się przy końcówce ogromnego prawego skrzydła i spojrzała w górę. Wisiało jej nad głową jak gigantyczna wersja wiaty dla samochodu. Znajdowało się jakieś sześć metrów nad nią, odbijając spodnią częścią delikatny różowozłoty blask poranka, ukazując niewyraźny cień strun, zastępujących tradycyjny dźwigar i żebra. Wewnątrz skrzydła znajdowała się pionowa, stalowa konstrukcja ulowa, tak cienka, że bez trudu można by ją wziąć za folię: trzeba było opracować cały wachlarz nowych technologii obróbki specjalnej stali na pokrycie płatowca, na tyle mocnej, żeby mogła pełnić rolę skrzydła, a jednocześnie wystarczająco lekkiej (pomimo olbrzymich rozmiarów), żeby samolot był w stanie oderwać się od ziemi. Kiedy mu się to uda - poleci, wykorzystując falę zgęszczeniową, wytworzoną przez długi nos samolotu prujący powietrze. Zostanie ona następnie wtłoczona pod szerokie skrzydło typu delta, dodając siły nośnej. Maszyna o masie startowej 205 ton latała lekko... i szybko. Osiągnie dwa machy, a w porywach nawet trzy albo więcej... ile - tego nikt dokładnie nie wiedział. Nikt jeszcze nie wypróbował jej granic możliwości. Oprócz Mai... która dzisiaj zamierzała odbyć dziewiczy lot. Taką przynajmniej miała nadzieję.

Zadrżała lekko w zimnym powietrzu poranka i... roześmiała się, ponieważ chłód był wirtualny, w równym stopniu co niebo i samolot. Maja znajdowała się w wirtualnej symulacji. Weszła pod olbrzymi kadłub, wolno zbliżyła się do podwozia i położyła rękę na jednym z metrowej wysokości kół, z prawej strony wózka podwozia. Napisanie oprogramowania, zawierającego fizyczne właściwości kół, zabrało Mai prawie cały dzień. Gdyby wsiadła do samolotu i wykonała nim dokładne odwzorowanie jego dziewiczego lotu, hamulce zawiodłyby w trakcie lądowania, koło by się zablokowało, po czym opona zaczęłaby się palić tak gwałtownie, jak oryginał pewnego słonecznego poranka w 1964 roku. Zresztą, cały samolot zachowywałby się dokładnie tak jak podczas pierwszego lotu, chociaż Maja zamierzała zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Na tym polegało wyzwanie w przypadku jej symulacji. Pracowała nad nią z przerwami prawie od roku.

Oczywiście, nie napisała sama każdej linijki kodowania - miała do pomocy oprogramowanie układu symulacji, zajmujące się powtarzającymi się partiami kodu - jednak to Maja była mózgiem symulacji. Przestudiowała każdy aspekt, dotyczący materiałów użytych do budowy samolotu, motywację jego konstruktorów (w stopniu, w jakim było to możliwe w odniesieniu do tak odległej historii), upodobania inżynierów, zawirowania pogodowe podczas testów - dosłownie wszystko. Czuła, że zna ten samolot lepiej niż jego twórcy. Co zresztą trudno byłoby stwierdzić z całą pewnością, ponieważ w większości już nie żyli. Ale i tak podejrzewała, że byliby z niej zadowoleni. Dzięki jej wysiłkom, amerykański naddźwiękowy bombowiec XB-70 Valkyrie znów żył... i latał.

- Hojotoho - powiedziała cicho; tak brzmiał bojowy okrzyk Walkirii w operach Wagnera.

Z roztargnieniem drapała paznokciem ogromną gumową oponę, wpatrując się w jaśniejący horyzont na wschodzie. W głębi pustyni przedrzeźniacz wyśpiewywał melodię, która bardziej przypominała twórczość Schoenberga niż Wagnera, podczas gdy jakiś mały ptaszek rozpoczął nieświadomie, lecz dość bezczelnie swój własny kontrapunkt. Niedługo pojawią się inni. Maja nie była odosobniona w pasji do sztuki tworzenia wirtualnej symulacji obiektu lub przedmiotu we wnętrzu laboratorium - osobistej przestrzeni, podobnej do staromodnych stron w Sieci, chociaż nieporównanie bardziej interaktywnej. Zainteresowania Mai nieco bardziej skłaniały się ku aspektom mechaniki symulowania, w porównaniu z upodobaniami reszty grupy, z którą pracowała.

Niektórzy z nich preferowali symulowanie w trybie historycznym. Bob, na przykład, od prawie dwóch lat pracował nad rekonstrukcją bitwy pod Gettysburgiem. W związku z tym Maja spędziła więcej czasu, niżby sobie tego życzyła, w miejscach, które śmierdziały czarnym prochem strzelniczym, i gdzie widoczność ograniczała się do trzech metrów z powodu dymu od ognia artyleryjskiego. Za każdym razem, kiedy przelatywały przez nią archaiczne kule, podskakiwała do góry, chociaż nie robiły jej przecież najmniejszej krzywdy. Pociski okazywały się śmiertelne w skutkach tylko dla równie wirtualnych żołnierzy w rekonstrukcji. Problem Boba, zdaniem Mai, polegał na tym, że był on do tego stopnia pedantyczny w krwawych kwestiach, iż po uczestnictwie w kolejnej części jego wersji bitwy pod Gettysburgiem, Maja wracała do świata rzeczywistego kompletnie pozbawiona apetytu. Pozostali dokuczali mu, twierdząc, że powinien być równie drobiazgowy w odniesieniu do mundurów swoich postaci, co w przypadku ich wybebeszonych wnętrzności. Bob odcinał się twierdząc, że najpierw załatwia najważniejsze sprawy. Niektórzy przyjmowali tę argumentację, ale Maja zastanawiała się nad kondycją niektórych organów wewnętrznych Boba, a w szczególności jego mózgu.

Pozostałe symulacje były nieco mniej drastyczne, przynajmniej z jej punktu widzenia. Fergal miał fioła na punkcie klasycznego okresu maszyn kołowych, z początków zeszłego stulecia do połowy lat trzydziestych i odtwarzał pojazdy zasilane parą albo o dziwnych nazwach, na przykład Humber. Sander miał bzika na punkcie dość osobliwego i trudnego do sklasyfikowania samolotu, wyprodukowanego - najwyraźniej w pośpiechu - przez Niemcy pod koniec drugiej wojny światowej. Należał do grupy samolotów tak zwanego Tajnego Projektu -  dziwacznego asortymentu prototypów latających talerzy napędzanych odrzutowymi silnikami. Właśnie w takiej symulacji uczestniczyła tydzień temu cała grupa, i Maja musiała przyznać, że śmiała się tak samo głośno, jak pozostali, kiedy program symulacji Triebflugel zakończył się katastrofą, a silniki odpadły od płatowca, niszcząc połowę budynków, które Sander rozrzucił tu i ówdzie po wirtualnym lotnisku.

Kelly'ego fascynowały okręty podwodne i rekonstruował po kolei dziwaczne jednostki o napędzie spalinowym, z którymi brytyjska flota eksperymentowała pod koniec pierwszej wojny światowej. Projektowano je z tyloma usterkami, że Maja nie mogła zrozumieć, jakim cudem Kelly zmusza je do działania. A tak właśnie było, przez co nawet najmniej zainteresowani tematem członkowie grupy symulowania byli pełni podziwu dla osiągnięć Kelly'ego.

Oczywiście, sama symulacja nie wystarczyłaby, żeby wzbudzić podziw. Należało ją jeszcze umieścić w odpowiednim otoczeniu i jak najdokładniej oddać tło historyczne. Chodziło o odtwarzanie rzeczywistości w najbardziej dosłownym znaczeniu tego słowa.

Liczyły się najmniejsze drobiazgi. Maja przeniosła wzrok na goleń podwozia i wolno przejechała palcem po zimnym metalu. Na palcu została jej cieniutka warstewka szronu. Przyjrzała się z bliska pojedynczym kryształkom lodu. Każdy z nich został przez nią zaprogramowany. No, nie osobiście. W części było to oprogramowanie fraktalne, do którego wystarczyło wprowadzić wzory danej charakterystyki cech fizycznych i poinstruować program, żeby zastosował te wzory do całego środowiska za każdym razem, kiedy powinny się pojawić. Maja cieszyła się, że tej nocy temperatura spadła poniżej zera. Szron programuje się łatwiej niż deszcz, a poza tym ładniej wygląda.

Zapatrzyła się w górę... i nagle zorientowała się, że patrzy na spodnią część kadłuba, na lewo od drzwi komory bombowej, od której znów odpryskiwała farba. Nie był to poważny problem w tej symulacji. Natomiast dla oryginalnego XB-70 w początkach jego istnienia łuszczenie się farby było przyczyną sporego zamieszania do czasu, aż technicy odkryli źródło problemu. Technicy w hangarze kładli na Valkyrie nowe warstwy farby za każdym razem, kiedy leciała po tego, czy innego ważniaka z Sił Powietrznych, a w rezultacie odkształcanie się powłoki spowodowane wysoką temperaturą podczas lotu sprawiło, że farba zaczęła pękać i odpryskiwać. Ale Maja przysięgłaby, że poinstruowała głównego menedżera symulacji, żeby wyeliminował odpryskiwanie farby. Po pierwsze dlatego, że technicy w końcu zrozumieli, że wystarczy pojedyncza warstwa białej, przeciwodblaskowej farby, więc taka interwencja z jej strony była całkowicie legalna. Po drugie, niektórzy członkowie grupy Mai zauważyliby odpadanie farby i zaczęliby jej z tego powodu dokuczać, nie dając sobie wytłumaczyć, że to oryginalna cecha projektu, a nie błąd oprogramowania. Maja odetchnęła głęboko.

Roddy...

- Kod dostępu - powiedziała do komputera symulacji.

- Autoryzacja - odezwało się oprogramowanie układu.

- Pięć osiemnaście pięćdziesiąt dwa - powiedziała. Była to data urodzin jej babci.

- Dostęp udzielony. Czynność?

- Pokaż mi podprocedury farby - poleciła Maja.

Przestrzeń wokół niej została podzielona w ten sposób, że Maja miała w zasięgu wzroku zarówno Valkyrie, jak i linijki jaśniejącego w powietrzu tekstu. Nie cały kod miał formę tekstową. Część została opracowana w trybie graficznym. W powietrzu przed nią pojawiło się sześć próbek farby, wielkości mniej więcej trzydziestu centymetrów kwadratowych. Na każdej widniała mała, świecąca kropka, czyli hiperpołączenie z jej innymi właściwościami fizycznymi.

- Procedura selekcji - powiedziała Maja.

- Słucham.

- Zastosuj farbę zero trzy.

- Przyjąłem.

- Usuń farbę z obiektu.

- Wykonane - poinformowało oprogramowanie układu, a pozbawiony farb...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin