Tomasz Kołodziejczak
Głowobójcy
Głowa Maxa Schrenka wybuchła w piątek, dokładnie o godzinie 1310, kiedy siadaliśmy do obiadu.
W kantynie było pusto. Przy podajniku stała tylko Donatella – cała w tych swoich różowych polipach, które podobno miały dodawać jej urody. Polipy Hinerberga – tak to się nazywa w języku biologów. Organizmy te wstrzykują w skórę kobiety jakiś hormonik i mogą zapewnić jej dużo frajdy. Coś, jakby wiele zogniskowanych w dowolnych miejscach, orgazmów. Faceci z bazy mówił na to – włochtaczki. Teraz jednak polipy spały, zwinięte, podobne do małych różowych strupków. Mało estetyczne, muszę powiedzieć, choć sam przecież piękny nie jestem.
– Czeka, małpa – powiedziała Donatella, siadając naprzeciw mnie.
– Czeka – burknąłem wpychając do ust absolutnie niedietetyczną porcję smażonego mięcha.
Nie lubię, jak mówią na mnie “małpa”, ale nigdy nikomu się do tego nie przyznałem, bo bym już zupełnie nie miał spokoju. Z drugiej strony, muszę przyznać, że mają powód. Kiedy patrzę w lustro, rozumiem ich doskonale. Ja, Thorwald Argesson, były kandydat do klanu Wikingów, odrzucony z powodu niedozwolonego wszczepu. Ale o tym później. No więc Max Schrenk siedział sobie spokojnie przy stoliku obok i wsuwał to co zwykle, czyli galaretowate świństwo pod tytułem “Biomasa dietetyczna”.
Max Schrenk miał taką ideę, że będzie długo żył. W tym celu uprawiał sport, właściwie się odżywiał, nie używał wirtuali, rżnął wyłącznie czyste genetycznie przedstawicielki płci przeciwnej i brał prysznic cztery razy dziennie. To ostatnie stanowiło zresztą najkosztowniejszy punkt jego planu – wody na stacjach typu “Baltazar G.” brakuje zawsze. No i proszę, pracował nad sobą, starał się i umarł. Konkretnie – jego głowa, ni z tego ni z owego, rozprysnęła się na wszystkie strony niczym wyciągnięta na powierzchnię głębinowa ryba. Tak właśnie wtedy pomyślałem – “niczym głębinowa ryba”. Dopiero dużo później zrozumiałem, że już wtedy mój dzielny mózg podpowiadał mi rozwiązanie zagadki. Tylko, że ja, oczywiście, zlekceważyłem jego delikatne sugestie. Max Schrenk zacharkotał nagle – tak że obydwoje z Donatellą odwróciliśmy się w jego stronę. Siedział sztywno wyprostowany i właśnie sięgał rękoma do twarzy, kiedy jego głowa pękła. Poczułem lepką wilgoć wbijającą się w moje policzki, usłyszałem krzyk Donatelli – to na dziewczynę poszedł cały impet uderzenia.
Donatella wrzeszczała, obryzgana krwią i mózgiem, a bezgłowy kadłub Maxa Schrenka osuwał się na ziemię. Była dokładnie 1312.
Co ciekawe, większość włochtaczek Donatelli otworzyła się gwałtownie, odsłaniając ciemne, wilgotne wnętrza. Mój żołądek powiedział: “Wybacz” i złamał mnie w pół. Przygięty do ziemi, wycharkując własne wnętrzności, widziałem drgający korpus czegoś, co jeszcze przed chwilą wydawało się być zdrowym i higienicznym Maxem Schrenkiem.
Nie chcę przez to powiedzieć, że Maxowi zaszkodziło częste mycie, co stanowiłoby w miarę logiczne wytłumaczenie. Donatella krzyczała strasznie głośno.
* * *
Nazywam się Thorwald Argesson. Nie wiem, czy kiedyś nazywałem się inaczej, bo w wieku lat dwudziestu jeden poddałem się procesowi przemazywania pamięci. Marzyłem wtedy, by zostać członkiem klanu Wikingów, jednego z silniejszych klanów towarzysko-wojennych w górnopromieniowych sektorach ziemskiego imperium. Co mi wtedy do pustego łba strzeliło, nie wiem, dość, że sam sobie, na własną prośbę, przemazałem pamięć. Może więc wcześniej byłem synem jakiś dwóch bardzo bogatych tatusiów, albo może znajdowałem się w ciągu alaharydowym, albo miałem na stałe implantowanego jakiegoś wirtuala? Nie wiem, bo się przemazałem. Pamiętam tylko to pragnienie zostania Wikingiem. I to przekonanie (IDIOTA! IDIOTA! IDIOTA!), że każdy Wiking ma futro, pokrywające całe ciało. Tak bowiem wynikało z gierek wirtualnych, które rozprawiczałem w dzieciństwie.
No więc poszedłem do kuśnierza i mówię: “Implantuj”. Zaimplantował porządnie, pretensji mieć nie mogę, bo sam szukałem dobrego fachowca. Założył mi silny wszczep, i postawił całkowitą blokadę na odrzuty. Dwa miesiące karmili mnie dożylnie, zmieniając moją krew w rojowisko antyciał, antyantyciał i antyantyantyciał. Być może, że od tej blokady też mi coś ze łba wyleciało. A nowa, włochata skóra okazała się tak zdrowa i silna, że nie zdecydowałem się na jej usunięcie, nawet, kiedy poznałem bezmiar własnej durnoty. To przez nią nie przyjęli mnie do Wikingów – reprezentowałem za duże odstępstwo od Wzorca Człowieka. Wikingowie są bardzo tradycyjni. Ale teraz już się przyzwyczaiłem do tej mojej cielesnej powłoki, pokrytej srebrnym włosiem, nieco rzadszym na pysku i na rękach. Cóż, trudno.
Tak naprawdę, skórę zostawiłem sobie na pamiątkę jeszcze z jednego powodu. To moja prywatna kara za głupotę. Zresztą, wyjąłem dzięki futerku sporo pięknych pań. To też jakiś plus. Ale ciągle nie lubię, gdy mówią do mnie “małpa”.
Komunikat przyszedł dwie godziny później. Przedstawiciel korporacji SW prosił o spokój. “Zachowajcie spokój – mówiła jego gęba z ekranów tele i we wszczepach wirtuali – bo spokój to ważna rzecz. Na miejscu jest lekarz i przedstawiciel prawa, więc zachowajcie spokój. A my natychmiast wysyłamy specjalną ekipę złożoną ze świetnych lekarzy i jeszcze lepszych gliniarzy. Oni sprawdzą co i jak, więc zachowajcie spokój.” A w tym czasie za jego głową błyskały uspokajające światełka i grała psychomuzyka, która teoretycznie miała nas odprężyć. Ale Fajfer Orkol, szef technicznego, nie pracuje dla SW, więc kazał nałożyć filtry, tak że i światełka, i muzyczka stały się w pełni rejestrowalne przez nasze zmysły i nie daliśmy się oszukać.
Równocześnie z oficjalnym komunikatem dla nas, poszła tajna emisja – do dowódcy bazy “Baltazar G.”. Jak już wspomniałem, Fajfer Orkol średnio się przejmuje interesami korporacji, więc ten komunikat przekodował. A w depeszy napisali, że do korporacji przyszła futurprojekcja przedstawiająca dość dokładnie to, co stanie się z głowami innych pracowników rezydujących na Vanvogcie. Konkretnie, głowy te rozprysną...
marus0904