Appleyard Diana - Subtelna różnica klas.pdf

(1295 KB) Pobierz
131994068 UNPDF
Diana Appleyard
Subtelna różnica klas
Przekład Blanka Kwiecińska-Kuczborska
131994068.002.png
Rozdział 1
Lucy obudziła się pierwsza. Ramię Roba przywalało ją jak kłoda. Zdjęła je
ostrożnie, a on zamruczał coś przez sen, zwinął poduszkę pod głową i przewrócił
się na drugi bok, prostując długie nogi. Mimo otwartego okna, w którym
powiewały nowe kremowe firanki, jego ciemne, długie do ramion włosy były
mokre od potu. Nadal miał fryzurę jak w dniu, kiedy go poznała. Lucy wyciągnęła
się na całą długość i położyła ręce płasko na śnieżnobiałej pościeli z czystej
bawełny, którą Rob uważał za rzecz kosztowną i niepraktyczną. Ale ona
potrzebowała tych małych przejawów luksusu. Kiedy kupili ten dom dziewięć
miesięcy temu, od razu postanowiła przemienić kwiecisto-kiczowatą sypialnię w
kremowo-białą oazę spokoju. Rob uznał, że przypomina mu to wystrój sali
szpitalnej.
W bladym świetle poranka – przez firankę widać było granatowe jesienne niebo
przechodzące w siny, niemal widmowy brzask – dąb w ogrodzie, na którym Rob
budował domek dla dziewczynek, odcinał się na tle okna gubiącymi liście
konarami jak dziecięcy rysunek. Lucy spojrzała na zegarek. Siódma. Dzięki Bogu,
jest sobota, dzień bez szkoły. Lada chwila Olivia wstanie, wysunie się z łóżka, jak
najciszej zrobi siusiu i nie spuszczając wody, zejdzie na palcach po schodach, żeby
włączyć sobie zakazany Cartoon Network. Laura będzie spać dalej, zwinięta w
kłębek pod nową kołdrą z Habitatu, przyciskając do piersi sfatygowanego kangura,
którego niby już nie potrzebuje.
Myśli Lucy zaczęły krążyć leniwie wokół nadchodzącego dnia, a kolejne
wydarzenia układały się jej przed oczami jak obrazki w kalejdoskopie. Wspólne
śniadanie w szlafrokach, potem ktoś musi iść do supermarketu – była pewna, że to
kolej Roba – trzeba posprzątać, załadować pralkę, posortować rzeczy z suszarki na
te do prasowania i te prosto do szafy. Lunch – powinna zrobić im jakąś porządną
domową zupę, a nie dawać gotową z puszki – później lekcja jazdy konnej
dziewczynek. Były na koniach dopiero dwa razy i nie kryły entuzjazmu, mimo
zastrzeżeń Roba. Wyglądało na to, że Laura może naprawdę złapać bakcyla,
chociaż on uważał, że to głupi, snobistyczny – i niebezpieczny – sport dla dzieci.
Trudno. A wieczorem przyjęcie pożegnalne dla jednego z kolegów z pracy Roba,
zwykłe spotkanie w pubie, nie żadna elegancka okazja. Lucy skrzywiła się. Będzie
musiała wziąć na siebie prowadzenie samochodu w drodze powrotnej, bo to jego
przyjęcie. Cudownie. Spędzi cały wieczór, stojąc w pubie z puszką dietetycznej
131994068.003.png
coli, podczas gdy wszyscy inni będą się upijać. A na dokładkę wiedziała, że nie
kwapią się do rozmowy z nią, bo uważają, że jest sztywna i zadziera nosa. Co jest
nieprawdą. Po prostu, zwykle się nudziła. Gdyby jeszcze Rob wciągał ją do
wspólnego grona; niestety rzadko zauważał, że źle się bawi. Zacisnęła ręce na
miękkim białym prześcieradle. Cholerny świat. Czy to już wszystko, co ją w życiu
czeka? W jej oku bezwiednie zabłysła łza i jak kropla deszczu pociekła po twarzy
do ucha. Lucy wytarła ją zniecierpliwiona. Co za idiotyzm. Palcami – nigdy nie
miała czasu pomalować paznokci – roztarła na policzku mokry ślad. Dość tego.
Pora zacząć dzień.
– Lucy! Chodź tu i zrób z nimi porządek, zanim się wścieknę i wyrzucę je do
ogrodu!
Z dołu dolatywał przenikliwy, nieustający, wysoki pisk, jak gwizd czajnika z
gotującą wodą. Był to wrzask dziecka, które starsza siostra bezlitośnie tłucze za
bezczelną kradzież spinki do włosów. Może dla większości ludzi nie jest to
zbrodnia wołająca o pomstę do nieba, ale niewątpliwie było to ciężkie wykroczenie
dla dziewięciolatki, której największy skarb stanowiła kolekcja błyszczących
spinek. Jednakże Rob nie miał cierpliwości do wysłuchiwania sprzeczek córek o
głupstwa. Był uczulony na wrzaski dzieci, podobnie jak niektórzy są uczuleni na
różne produkty spożywcze.
Jego głos o przeciągłym akcencie z Lancashire, który to akcent Rob – zdaniem
Lucy – obnosił jak atrybut mody, przerwał jej rozmyślania przed lustrem. Oparta
na łokciach na antycznej toaletce, wpatrywała się, na wpół ubrana, w worki pod
oczami. Wiek to taka podstępna bestia, myślała ponuro. Jednego dnia skóra gładko
opina twarz, a drugiego, bez dania racji, tworzy się na niej japońskie origami.
Ściągnęła w dół usta, wykrzywiając się w grymasie. Pomogło – worki zniknęły.
Uśmiechnęła się i znowu wróciły. Boże drogi. Ubrana tylko w stanik, wyciągnęła
w bok ramiona. Chryste. Kiedyś nosiła swetry z rękawami jak skrzydła nietoperza.
Teraz sama miała skrzydła nietoperza pod pachami. Jakim cudem jej twarz i ciało
się postarzały, podczas gdy ona wcale nie czuła się starsza? Niemniej to prawda, że
wiek zaczyna już dawać się jej we znaki. Ostatnio sama zauważyła u siebie
niewątpliwe oznaki starzenia – raz, gdy uznała, że komplet sztućców to świetny
prezent, i drugi raz, gdy poczuła radosne podniecenie na myśl o spotkaniu w
kawiarni.
– Jeśli zaraz czegoś z nimi nie zrobisz, wychodzę! – wrzeszczał Rob. – Jezu
Chryste, dałem im śniadanie i chciałbym wiedzieć, czy w tym domu nie można
mieć pięciu minut spokoju?
131994068.004.png
Nie można, pomyślała Lucy zgryźliwie, żałując, że wstała z łóżka. Z dwójką
dzieci, które odziedziczyły po rodzicach wszystko, co najgorsze, nie można. A
poza tym, sobotnie poranki zawsze były trudne. W ciągu tygodnia Robowi udawało
się unikać dziecięcych awantur dzięki zastosowaniu zręcznej taktyki wczesnego
wychodzenia do pracy i późnych powrotów; na sam moment bajki na dobranoc,
kiedy dziewczynki były już po kąpieli i oczy kleiły im się ze zmęczenia. Podczas
weekendu nie było tych okoliczności łagodzących.
– Co ty tam robisz, do ciężkiej cholery? Kawa ci już wystygła!
Rob, który wstał po niej, zaatakował dzień jak tornado, odganiając protestującą
Olivię sprzed telewizora, wyciągając Laurę z łóżka i śpiewając głośno i fałszywie
pod prysznicem, kiedy dziewczynki, umazane pastą, myły zęby nad umywalką.
Lucy, chociaż zerwała się pierwsza, czuła się dziwnie ociężała. Wszystko
wymagało od niej dzisiaj nadludzkiego wysiłku – jakby poruszała się pod wodą.
– Szukam czegoś! – odkrzyknęła. A potem dodała ciszej, patrząc na siebie do
lustra: – Wygląda na to, że niepostrzeżenie zgubiłam gdzieś młodość.
Z westchnieniem zeszła po schodach, wodząc ręką wzdłuż ozdobnego szlaczku
na ścianie. Bez dwóch zdań trzeba będzie zmienić cały wystrój wnętrza –
poprzedni właściciele musieli mieć udziały w sieci sklepów Laury Ashley.
Wszędzie straszyły kwieciste motywy dekoracyjne, wśród których nie brakło nawet
pęków polnych maków. Czuła się jak w furgonetce dostawczej Interflory. Pod
szlaczkiem na schodach pyszniły się setki drobnych różyczek na kremowym tle, a
już tapeta na piętrze stanowiła kwintesencję złego smaku. Cukierkowe, różowo-
białe pasy wyglądały jak żywcem ściągnięte z pudła na kapelusze jakiejś piękności
z Południa, o imieniu Mary-Lou. Gdyby Lucy miała dość siły, zdarłaby to
wszystko – jak zrobiła w sypialni – i wybrała na ściany jednobarwne, głębokie
odcienie, ale w tej chwili, mając na głowie pracę, dziewczynki i całą resztę, nie
mogła o tym myśleć. Jedyna rzecz, jakiej się pozbyła, to kryzowane zasłony w
bawialni – czy też pokoju wypoczynkowym, jak Rob upierał się nazywać salon, co
kwitowała skrzywieniem nawet po dwunastu latach małżeństwa. Przypominały jej
kurzy kuper.
Nazajutrz po przeprowadzce – kiedy Lucy gotowa była położyć się na podłodze
i wybuchnąć płaczem na myśl, że nigdy nie zdoła uczynić z tego miejsca
prawdziwego domu – zajrzała do nich ich nowa sąsiadka, Jackie, i powiedziała
entuzjastycznie:
– Jak cudownie, prawda? Nie musicie nawet niczego zmieniać. To wygląda jak
dom pokazowy.
131994068.005.png
Lucy popatrzyła na nią ze zgrozą i już otworzyła usta, żeby wyprowadzić ją z
błędu i oznajmić, że zamierza zmienić wszystko, kiedy uchwyciła ostrzegawcze
spojrzenie Roba. Jackie rzeczywiście mieszkała w dawnym domu pokazowym na
osiedlu i – jak się później okazało – uwielbiała kolor różowy. Zerkała z podziwem
również na Roba, lecz on zawsze robił wrażenie na kobietach. Lucy nie dostrzegała
już, że jej mąż wygląda jak seksowny gwiazdor rocka, i śmieszyło ją, że kobiety
pożerają go takim pożądliwym wzrokiem. Wygląd wyglądem, ale spróbowałyby
pożyć z nim pod jednym dachem!
Wolałaby, na przykład, żeby nie klął tak bez żenady przy dzieciach. Zdawała
sobie sprawę, że jej odruchy to wynik surowego wychowania i powielanie wzorów
z dzieciństwa, ale ilekroć mówił coś niecenzuralnego – co zdarzało się często –
miała ochotę zatkać dziewczynkom uszy. Już widziała, jak składa im wizytę jej
matka i Laura mówi nagle przy stole:
– Podaj mi tę pieprzoną sól.
Rodzice Lucy nigdy nie klęli przy dzieciach. Kiedy raz, w jakiejś wyjątkowo
napiętej chwili, matce wymknęło się słowo „cholera”, speszyła się, jakby głośno
puściła bąka na audiencji u papieża. A Lucy i jej siostra wybuchnęły histerycznym
śmiechem.
Były wtedy obie w szkole z internatem i umiały kląć jak szewc, ale – jak
większość nastolatków – doskonaliły tę sztukę w towarzystwie przyjaciół, stosując
wewnętrzną klapę bezpieczeństwa w obecności rodziców i nauczycieli.
Posługiwały się jakby dwoma różnymi językami. Kiedy Lucy w czasach
studenckich poznała Roba, w cichości ducha imponowało jej, że on nie ma takich
zahamowań i przy nikim nie liczy się ze słowami. Teraz miała mu to za złe. To, co
szesnaście lat temu było śmiałe, wolnomyślicielskie i radykalne, teraz było tylko
wulgarne i grubiańskie.
Dziwna rzecz, jak rodzicielstwo zmienia człowieka. W dzieciństwie tyle
zakazów i nakazów wydawało się jej śmieszne i niepotrzebne: nie wolno było jeść
słodyczy na ulicy, używać brzydkich słów, żuć gumy, trzymać łokci na stole;
trzeba było przepraszać, gdy się czknęło przy jedzeniu, prosić o pozwolenie
wstania od stołu i – Boże broń – nie wolno było pluć. Gdyby ona albo Helen
splunęły, jej matka dostałaby ataku serca i odwieziono by ją, skuloną w
kaszmirowym swetrze, prosto do szpitala. A teraz Lucy powtarza te same
przykazania, jak mantrę, swoim dzieciom. Rob uważał, że o wiele za bardzo
przejmuje się tym, co myślą inni. Sam kładł duży nacisk na dyscyplinę –
nieporównanie większy niż Lucy, której zarzucał zgniły liberalizm, typowy dla
131994068.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin