KLĄTWA WEZUWIUSZA.doc

(124 KB) Pobierz
Klątwa Wezuwiusza

Klątwa Wezuwiusza

W przeszłości pogrzebał tysiące ludzi. Jak wskazują wyniki najnowszych badań, podobny los może wkrótce spotkać miliony.

 

Wezuwiusz szykuje się do ponownego ataku, prawdopodobnie o wielkiej sile. Tę alarmującą informację opublikowało pod koniec marca prestiżowe pismo „Proceedings of the National Academy of Science”. Autorzy pracy, prof. Michael Sheridan, geolog z The State University of New York w Buffalo (USA), oraz jego włoski kolega, prof. Giuseppe Mastrolorenzo z Obserwatorium Wezuwiusza (Vesuvius Observatory), swoją prognozę oparli na symulacjach komputerowych zachowania Wezuwiusza. Danych dostarczyły prowadzone przez kilka ostatnich lat dokładne analizy geologiczne okolic wulkanu. Jednak nie w miejscu słynnej pompejańskiej katastrofy z 79 roku n.e., ale w oddalonej o 12 km od wulkanu wiosce o nazwie Nola.

 



Dwóch Pliniuszy i Wezuwiusz.



Niemal cała wiedza dotycząca tragedii Pompejów pochodzi z zapisków Pliniusza Młodszego, historyka uważanego za jedynego naocznego świadka, któremu udało się przeżyć wybuch Wezuwiusza. Obserwował on katastrofę z domu swojego wuja w Misenum, oddalonego o około 35 km od Wezuwiusza. Słup czarnego dymu, który wystrzelił ze szczytu góry i wzbił się wysoko w niebo, tak zaintrygował młodego prawnika, że postanowił zrelacjonować całe zjawisko przyjacielowi Tacytowi. W listach możemy przeczytać, że kolumna wyziewów przypominała kształtem najpierw gigantyczną sosnę, po czym gwałtownie opadła na boki, zalewając okolicę ciemnymi chmurami. Dzisiaj wiemy, że taka czarna kolumna (zwana kolumną piroklastyczną) składa się z gorących gazów, rozżarzonych pyłów i drobnych skał, wystrzeliwanych z krateru nawet kilkanaście kilometrów w górę. Jak zauważył autor listów, z nieba spadał nie pył, ale całe płaty popiołu, co przekreślało szanse na przeżycie mieszkańców Pompejów. Eksplozja była tak potężna, że oderwała szczyt góry i „skróciła” Wezuwiusza o 1200m. Drugim bacznym obserwatorem erupcji był adopcyjny ojciec Pliniusza Młodszego, Pliniusz Starszy. Pod osłoną fałszywej nocy (chmury zupełnie przesłoniły słońce) wyruszył on ku Pompejom na czele złożonej z kilkunastu jednostek floty, jednak z powodu niesprzyjających wiatrów okręty udało się przycumować dopiero 4,5 km od miasta, w porcie Stabiae. Eskapada miała dla 56-letniego Rzymianina tragiczny finał – Pliniusz zmarł następnego dnia, najprawdopodobniej na zawał serca lub z powodu udaru. Na cześć obu starożytnych obserwatorów erupcje takie, jakie pogrzebały Pompeje, Herkulanum, a wcześniej i Nolę, nazywa się dzisiaj pliniańskimi.



Cztery lata temu, przy okazji budowy nowego centrum handlowego, natrafiono tam na ślady ludzkiego osiedla z epoki brązu. Zaledwie kilka dni wystarczyło, aby przypadkowo odkryte stanowisko zasłużyło na miano Pierwszych Pompejów. Zakończony właśnie kolejny sezon wykopaliskowy nie tylko ugruntował tę opinię, ale dowiódł, że tzw. katastrofa Avellino (od nazwy regionu, w którym znajduje się wioska) była najpotężniejszą znaną nam erupcją Wezuwiusza i swoim zasięgiem objęła tereny, na których leży dziś Neapol. Dramat rozegrał się około 1780 roku p.n.e., w czasach gdy Hammurabi umacniał potęgę Babilonu, dynastia Szang przejmowała kontrolę nad północnymi Chinami, a w Ameryce Południowej wznoszono piramidy ku czci tajemniczych bóstw.



Od czasów neolitu po dzień dzisiejszy Kampania pozostaje jednym z tych regionów Włoch, które przyciągają tłumy osadników. Paradoksalnie to, co stanowi jej największy skarb, jest równocześnie jej największym przekleństwem. Górujący nad prowincją Wezuwiusz sprawia, że gleba jest tu żyzna, nic więc dziwnego, że już w epoce brązu osiedliło się tu mnóstwo ludzi. Szacuje się, że w promieniu 20 km od szczytu mieszkało ich co najmniej kilkanaście tysięcy; trudnili się uprawą i hodowlą zwierząt. Ta sielanka trwała aż do XVIII wieku p.n.e., kiedy dał o sobie znać Wezuwiusz.

Na działce przeznaczonej pod supermarket odnaleziono w trakcie dotychczasowych prac cztery niemal idealnie zachowane drewniane budynki o różnym przeznaczeniu. – Choć były zbudowane z drewna, zachowały się dzięki gwałtownej karbonizacji, czyli natychmiastowemu zwęgleniu i zasypaniu przez opadający pył wulkaniczny – wyjaśnia prof. Michael Sheridan, kierownik zakończonego niedawno projektu badawczego.

W pobliżu samej Noli udało się odkopać dwa gospodarstwa, każde mające po około 350 m2. Poszczególne pomieszczenia pełniły prawdopodobnie różne funkcje – w jednych mieszkano, w innych trzymano zebrane zboże lub zwierzęta. Jeden ze znalezionych budynków, wyraźnie mniejszy od pozostałych, był zapewne świątynią wzniesioną ku czci lokalnego bóstwa – świadczyć o tym mogą wykonane z zębów dzikich świń zdobienia na elewacji.

Tragedia w czterech aktach

– To niesamowite móc podglądać sceny z życia sprzed niemal 4 tys. lat, a jednocześnie przerażające, bo przecież coś takiego może się powtórzyć – mówi prof. Sheridan, który od jakiegoś czasu zgłębia sekrety dawnych mieszkańców okolic Noli. – Wewnątrz budynków odnaleźliśmy porozstawiane na stołach naczynia, dopiero co użyte sprzęty, szkielet psa, a nawet dziewięć ciężarnych kóz wiszących w klatce u powały budynku.

Tym, co odróżnia Nolę od Pompejów, jest… brak ludzkich szczątków. Te znaleziono tylko w jednej z odkopanych chat, około kilometra na wschód od dzisiejszej Noli. Śmierć zastała kobietę i mężczyznę w domu, najprawdopodobniej podczas pakowania dobytku – gdy pogrzebała ich metrowa warstwa wulkanicznego pyłu, najprawdopodobniej już nie żyli, uduszeni trującymi wyziewami.

Ale jest to odosobniony przypadek. – Może znaczyć tylko jedno – mówi badacz – mieszkańcy Noli mieli czas na ewakuację i uniknęli losu pompejczyków. Przemawiają za tym odnalezione w okolicy niezliczone ślady ludzkich stóp, odciśnięte w wulkanicznym cemencie. Wszystkie wydeptane ścieżki biegną na północ lub północny wschód, czyli w kierunku przeciwnym do wulkanu. – To była ewakuacja na masową skalę, ludzie porzucili dobytek i uciekali w głąb lądu – mówi geolog. Dzięki zastosowaniu różnych metod badawczych, m.in. radarów geodezyjnych, zdjęć satelitarnych oraz symulacji komputerowych, naukowcom udało się odtworzyć przebieg dawnej katastrofy. Katastrofy, która w każdej chwili może się powtórzyć.

Jaka piękna katastrofa...

– Samą erupcję poprzedziła najprawdopodobniej seria wstrząsów, które zaalarmowały mieszkańców – mówi ekspert. – Bardzo możliwe, że ich pierwszym odruchem wcale nie była ucieczka, ale odprawienie rytualnych modłów i złożenie ofiar bogom wulkanu. Trud okazał się jednak daremny, bo wkrótce w powietrze wystrzeliła kolumna materiału wulkanicznego wysokości 36?km. Zdaniem badaczy wybuch czterokrotnie przewyższał siłą pamiętną eksplozję Góry Świętej Heleny z 1980 roku. – Na jej widok mieszkańcy oddalonej o 12 km wioski nie myśleli już zapewne o niczym innym, tylko o ucieczce – stwierdza Sheridan. Dopiero po jakimś czasie kolumna zaczęła opadać, rozlewać się i przeistaczać w chmury gorącego popiołu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na jakie sposoby wybuchają wulkany



Istnieje kilka równorzędnych typologii, według których można klasyfikować erupcje wulkaniczne oraz wulkany. Podziału można dokonywać np. według kształtu i lokalizacji komina wulkanu lub rodzaju materiału wyrzucanego podczas erupcji. Zgodnie z inną klasyfikacją mówi się o wulkanach eksplozywnych (wyrzucających duże ilości materiału piroklastycznego), lawowych (dochodzi jedynie do wypływu lawy) oraz stratowulkanach (wyrzucają na przemian lawę lub materiał piroklastyczny). Wybuchy wulkanów charakteryzuje się także przez ich podobieństwo do innych sławnych katastrof. I tak wyróżnia się erupcje takie jak:
- peleańska  kiedy magma ma dużą lepkość, a gazy wywierają niskie ciśnienie, wybuchowi wulkanu towarzyszą gorące popioły i gazy. Opadają w dół w postaci chmury materiału piroklastycznego pędzącego po zboczu. Prędkość przesuwania się takiej chmury może przekraczać 250 km/h. Nazwa pochodzi od Mt Pelee na Martynice.
- hawajska – rozpalona lawa wydobywająca się z krateru jest ruchliwa i rzadka, więc wylewa się swobodnie. Gazy uwięzione w magmie mogą od czasu do czasu wyrzucać wysoko w górę fontanny ciekłej lawy. Taka erupcja ma spokojny przebieg. Nazwa pochodzi od wulkanów Hawajów.
- strobolijska – charakteryzuje się gwałtownymi, powtarzającymi się eksplozjami, podczas których zakrzepnięta, rozżarzona do czerwoności lawa jest wyrzucana w postaci bomb wulkanicznych opadających u podnóża wulkanu. Nazwa wywodzi się od włoskiej góry Stromboli.
- wulkaniańska – podczas erupcji tego typu magma jest gęsta i lepka, co uniemożliwia uwalnianie gazów. Skutkiem tego są rzadkie, ale bardzo gwałtowne eksplozje, podczas których strumień sprężonych gazów wystrzeliwuje magmę przez komin wulkanu. Bloki lawy są wyrzucane na odległość kilku kilometrów.
- pliniańska – słup popiołów, kamieni i gazów może osiągnąć wysokość 30km. Fragmenty skał ulegają rozdrobnieniu i opadają na okolicę w postaci śmiercionośnego pyłu. Niekiedy erupcja jest tak gwałtowna, że wulkan ulega całkowitemu zniszczeniu. Kiedy magma wydostaje się na powierzchnię przez komin wulkaniczny i krater, erupcja jest nazywana centralną. Natomiast gdy materiał wypływa wzdłuż szczeliny w skorupie Ziemi, jest to erupcja szczelinowa. Termin wywodzi się od Pliniusza Starszego i Młodszego.



Prawda zapisana w ziemi

Jak wynika z analiz gruntu, podczas erupcji wiał zachodni wiatr, zatem chmura rozprzestrzeniała się głównie na północ i północny wschód. – Wulkaniczne błoto, które spadło wraz z gwałtowną ulewą, przykryło teren w promieniu 20 km, zamieszkany przez kilkanaście tysięcy osób – opowiada autor badań – na szczęście większości z nich udało się ujść z życiem.

Symulacje komputerowe każą sądzić, że wokół Wezuwiusza powstały dwie strefy o zróżnicowanym stopniu zagrożenia. Pierwsza z nich rozciągała się na 10 km od krateru. Stężenie popiołów, które opadły na ten obszar, było bardzo wysokie, sięgało kilkudziesięciu procent, temperatura materiału piroklastycznego przekraczała 100°C, a prędkość ognistej chmury – 50?m/s. – Wszystko, co znajdowało się wtedy w promieniu 6-8 km od wulkanu, natychmiast zmieniło się w proch – mówi geolog. Tę strefę dosięgła też powódź wypływającego z komina wulkanu błota niosącego głazy i skalne odłamki.

Jednak już 7 km dalej sytuacja przedstawiała się zupełnie inaczej. Jak wykazano, ilość pyłów, które opadły na obszar drugiej strefy, była równie imponująca, ale temperatura skalnych drobin znacznie niższa. Jak twierdzą naukowcy, właśnie to umożliwiło cudowne ocalenie mieszkańców. – Dalej od wulkanu pył nie był już tak gorący, by od razu zwęglić zabudowania i żywcem spalić ludzi – tłumaczy Mastrolorenzo. – Gdy wulkaniczne błoto opadło i chwilę poleżało na ziemi, można było już po nim uciec. Zabudowania odnalezione w pobliżu Noli leżały niemal dokładnie na tej magicznej granicy życia i śmierci.

Ja wam jeszcze pokażę…

Tylko od czasów Pompejów Wezuwiusz uaktywniał się około 200 razy, poprzestając na donośniejszych pomrukach. Jednak, jak przestrzegają Sheridan oraz dziesiątki innych badaczy, wulkan jedynie czeka na swoje wielkie pięć minut. – Wezuwiusz żyje własnym rytmem – mówi amerykański naukowiec. – Avellino wydarzyło się blisko 4 tys., a Pompeje – 2 tys. lat temu. Nie trzeba być geniuszem, by obliczyć długość drzemki neapolitańskiego wulkanu.

Zdaniem Sheridana prawdopodobieństwo, że eksplozja nastąpi jeszcze pod koniec tego roku, wynosi aż 50%, a każdy kolejny rok zwłoki będzie zmieniał tę proporcję na naszą niekorzyść. Pozostaje tylko pytanie o siłę wybuchu. Ostatnia erupcja miała miejsce w 1944 roku i jak na możliwości Wezuwiusza była raczej symboliczna – życie straciło wówczas 26 osób.



Podobnie jak inne drzemiące w sąsiedztwie ludzkich siedlisk wulkany, Wezuwiusz znajduje się pod ciągłą kontrolą. Centrum monitoringu jego aktywności usytuowano na tzw. Ognistych Polach, Campi Flegrei, opodal Neapolu. Zamontowane tu czujniki sejsmiczne wychwytują najdrobniejsze podziemne wstrząsy, powstające w wyniku ruchów magmy oraz gazów. Tuż pod gorącymi źródłami tryskającymi na terenie Ognistych Pól znajduje się gigantyczne jezioro płynnej lawy, które zdaniem większości geologów stanowi praktycznie niewyczerpalne źródło „paliwa” dla pobliskiego Wezuwiusza.

Gdy ma się przed oczami 400 km2 rozpalonych do czerwoności płynnych skał i zna historię Noli i Pompejów, plany ewakuacyjne Neapolu budzą jedynie pusty śmiech. Przy ich sporządzaniu kierowano się charakterystyką słabej erupcji sprzed 300 lat. – Zgodnie z tymi planami w przypadku wybuchu zagrożonych byłoby maksymalnie 600 tys. mieszkańców zatoki – mówi Sheridan. – Jednak jeśli wziąć poprawkę na realny potencjał wulkanu, liczba ta wzrośnie do 3 mln.

Od jakiegoś czasu władze regionu starają się nakłonić osoby mieszkające u podnóża góry do przeprowadzki w bezpieczniejsze okolice, oferując w zamian odszkodowanie. Niestety, wynosi ono jedynie 30% wartości przeciętnego domu, więc chętnych do porzucenia malowniczych, acz niebezpiecznych widoków zbyt wielu nie ma.

Pompeje i Wezuwiusz – początek i koniec



Leżące nieopodal Neapolu Pompeje to dzisiaj jedynie ruiny antycznego miasta, doszczętnie zniszczonego podczas erupcji Wezuwiusza w 79 roku p.n.e. W wyniku wybuchu wulkanu zginęli najprawdopodobniej wszyscy mieszkańcy rolniczego miasta. Jak przekonują badacze, bezpośrednią przyczyną śmierci nie była powódź wrzącej lawy, ale trujące opary wydostające się z wnętrza krateru. Dopiero potem na pompejczyków spadły tony rozżarzonych popiołów wulkanicznych, które oblepiły ciała ludzi i zwierząt, jednocześnie doszczętnie je spalając. Po beztroskich mieszkańcach pozostały jedynie puste w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin