Patricia Forsythe - Księżniczka i ochroniarz.pdf

(652 KB) Pobierz
40004603 UNPDF
Patricia Forsythe
Księżniczka i ochroniarz
40004603.001.png 40004603.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Chłopiec wyskoczył nie wiadomo skąd. Przed chwilą
Reeve Stratton stał na wąskim chodniku przy jezdni, która
przed wiekami miała służyć tylko pieszym i wozom kon­
nym. Teraz wbiegł między samochody, żeby chwycić
chłopca, który znalazł się na wprost pędzącej taksówki.
Pomachał pięścią taksówkarzowi, który odwdzięczył
się wulgarnym gestem i z piskiem opon zniknął za rogiem.
- Słuchaj, chłopcze. Musisz się lepiej rozglądać - po­
wiedział Reeve. Starał się mówić spokojnie, żeby nie prze­
straszyć dziecka, które właśnie ostro szarpnął za ubranie
i zawrócił na chodnik. Przyjrzał mu się. Znał to psotne
spojrzenie piwnych oczu. Widział je ostatnio na wielu
zdjęciach. Mina świadczyła, że chłopiec nie przejął się
takim drobiazgiem.
Był to książę Jean Louis, siedmioletni wnuk księcia
Michaela, władcy Księstwa Inbourga. Właśnie tego dnia
rano Reeve został wynajęty przez księcia do ochrony jego
córki Anny i wnuka. Miał zacząć pracę dopiero wieczo­
rem, ale najwyraźniej los chciał inaczej. Jednak Reeve nie
wierzył w przeznaczenie ani zbiegi okoliczności i nie za­
mierzał nagle zmieniać zdania na ten temat.
- Rozglądałem się - zaprotestował Jean Louis i wska­
zał ręką w stronę jezdni. - Ale biegłem za motylem. Wi­
działem takiego w książce. Właśnie wyleciał z parku
i chciałem go złapać.
- Lepiej daj sobie spokój z polowaniami na motyle na
środku jezdni.
- Jean Louis! - dobiegł ich rozhisteryzowany głos ko­
biety, która natychmiast podbiegła i objęła chłopca.
Reeve zauważył bujne włosy w odcieniu rudoblond
i poczuł fiołkowy zapach perfum. Kobieta nerwowo obej­
rzała chłopca ze wszystkich stron. Gdy przekonała się, że
jest cały i zdrowy, odetchnęła z ulgą. Chwyciła go za ra­
miona.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała. - Esther i ja szuka­
łyśmy cię wszędzie. Mówiłam ci, że nie możesz nagle
gdzieś znikać.
-. Mamo, nic mi nie jest - zapewnił udręczonym to­
nem. - Zobaczyłem w parku ślicznego niebieskiego mo­
tyla i pobiegłem za nim.
- Prosto pod nadjeżdżającą taksówkę - wtrącił Reeve.
Pobladła. Spojrzała na syna, potem na Reeve'a.
- Nie widziałam. Odbiegł od nas tak szybko. Dziękuję,
że pan go uratował.
Reeve skinął głową. Od razu zorientował się, że kobieta
przed nim to Anna Marietta Victoria z rodu Chastain,
księżniczka Inbourgu. Wiedział o niej wszystko nie tylko
z prasy. Książę Michael udzielił mu wszelkich niezbęd­
nych informacji. W jego gabinecie zauważył portrety
trzech córek. Nie znał dwóch pozostałych księżniczek, ale
artysta nie oddał w pełni uroku tej, którą miał przed sobą.
Choć nie była uderzająco piękna, miała w sobie coś po­
ciągającego. Bujne włosy, ciemnozielone oczy, delikatne
rysy, pełne wargi, doskonała cera. Teraz zrozumiał, dlacze­
go czasopisma ciągle zamieszczały jej zdjęcia.
Miała na sobie prostą, beżową sukienkę, jakby starała
się nie wyróżniać w tłumie. Nie masz na to szans - po­
myślał.
- Proszę lepiej pilnować dziecka. Gdzie się podział
ochroniarz? - spytał poirytowanym tonem. Rozejrzał się.
Nigdzie nie widać było krzepkich mężczyzn biegnących
na pomoc ze skruszonymi minami, że pozwolili małemu
księciu wyrwać się spod opieki.
Przestrach natychmiast zniknął z jej twarzy. Starała się
spojrzeć na niego z góry. Nie było to łatwe, gdyż była
niższa o kilkanaście centymetrów.
- W Inbourgu nie jest nam potrzebny zbyt często. Da­
łam mu godzinę wolnego - odpowiedziała wyniośle. -
Niedługo ma po nas przyjechać.
- Rozumiem - powiedział, rzucając jej prowokujące
spojrzenie. - Może warto jeszcze raz rozważyć, czy nie
byłoby bezpieczniej w towarzystwie osobistej ochrony.
Zacisnęła usta. Najwyraźniej zamierzała ostro mu od­
powiedzieć. W tym momencie podbiegła do nich, głośno
sapiąc, niewysoka, pulchna kobieta.
- Wasza Wysokość - wydyszała - czy wszystko w po­
rządku? Bardzo przepraszam. Był tuż za mną i nagle...
—Nic mu się nie stało, Esther - stwierdziła księżnicz­
ka uspokajającym tonem. Jeszcze przez chwilę patrzyła
z wyrzutem na Reeve'a. - Musimy wracać do domu - do­
dała z naciskiem.
- Tak, oczywiście - zgodziła się jej towarzyszka
i wzięła chłopca za rękę. - Chodźmy, młody człowieku.
Muszę porozmawiać z Guyem Bernardem. Może znajdzie
dla ciebie jakieś elektroniczne urządzenie, żebym zawsze
wiedziała, gdzie jesteś.
- Naprawdę? - spytał zaintrygowany. Uśmiechnął się.
- Super! Czy ja też będę wiedział, gdzie ty jesteś?
- W żadnym wypadku - odpowiedziała szybko.
Odeszli w stronę parkingu. Księżniczka Anna odprowa­
dziła ich wzrokiem. Zmarszczyła brwi i odwróciła się
w stronę Reeve'a. - Jak już mówiłam, dziękuję za urato­
wanie syna, panie...
— Reeve Stratton, Wasza Wysokość.
Sięgnęła do torebki, wyjęła wizytówkę i niewielkie zło­
te pióro.
- Panie Stratton, jeśli kiedyś będzie pan czegoś potrze­
bował, proszę zadzwonić pod ten numer. Moja sekretarka,
Melina, wszystko załatwi.
Reeve sięgnął po wizytówkę, zerknął na numer i prze­
chylił głowę.
- Jakie sprawy ona może załatwić?-spytał z zacieka­
wieniem. Księżniczka zmierzyła go spojrzeniem od stóp
do głów,
- Słucham?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin