PAVEL
KOHOUT
KACICA
Przełożył
JÓZEF WACZKÓW
MUZA SA
WARSZAWA 1995
Tytuł oryginału: Katyně
Projekt okładki: Maciej Sadowski
Redakcja: Małgorzata Pacek
Redakcja graficzno-techniczna: Mariusz Jaśtak
Korekta: Lidia Wrzosek
© Pavel Kohout, 1978
© for the Polish translation by Józef Waczków
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 1995
ISBN 83-7079-340-1
Warszawa 1995
Jürgenowi i Lizie Braunschweigerom z Lucerny,
którzy tak długo mnie przekonywali,
że ta książka powinna zostać napisana,
aż w końcu ją napisałem,
oraz
Ludwikowi Vaculikowi,
ojcu i niewolnikowi powielaczowej
biblioteki Pętlice,
którego uważam za pierwszego wydawcę
tej książki
PK
Osoby, miejsca i akcja tej książki postały, niestety, całkowicie zmyślone, natomiast historyczne odniesienia, informacje rzeczowe i cytowana literatura fachowa są, na szczęście, absolutnie autentyczne.
Żyjemy w świecie, w którym niemal już wyginął koń Przewalskiego. Coraz częściej widzimy, jak monopolizacja po jednej a kolektywizacja po drugiej stronie świata niszczą nie tylko drobnych przedsiębiorców, ale i wolne profesje, wraz z którymi często umiera jedyne w swoim rodzaju doświadczenie ludzkości.
Pragnę swoim skromnym udziałem przyczynić się do tego, byśmy pewnego ranka nie obudzili się w świecie bez egzekutorów.
AUTOR
Spis treści 5
I 8
1 8
2 11
3 15
4 17
5 19
6 22
7 28
8 29
9 37
II 38
10 38
11 39
12 41
13 43
14 54
15 56
16 61
17 70
18 89
19 92
III 93
20 93
21 96
22 98
23 104
24 106
25 118
26 126
27 129
28 133
29 135
IV 136
30 136
31 139
32 147
33 151
34 153
35 156
36 163
37 179
38 183
39 192
40 198
V 199
41 199
42 206
43 215
44 220
45 228
46 233
47 240
48 244
49 253
VI 254
50 254
51 256
52 258
53 261
54 272
55 276
56 282
57 290
58 301
59 306
60 313
61 317
62 333
63 335
64 335
W Wielki Czwartek wyszło na jaw, że Lizinka Tacheci nie zdała egzaminu do liceum dramatycznego.
Przewodniczący komisji, znany aktor, z nieudawanym żalem oświadczył jej matce, pani Łucji, że odmowna decyzja zapadła w wyniku burzliwej dyskusji, kiedy kolejne próby wykazały, że jej córka ma naturę introwertyczną i pełniej mogłaby wykorzystać swoje zdolności jako lekarka, uczona czy też beletrystka.
W Wielki Piątek okazało się, że Lizince nie powiodło się również na egzaminie do gimnazjum klasycznego, które w formularzu zgłoszeniowym umieściła na drugim miejscu.
Dyrektor szkoły, wybitny pedagog, z niekłamanym smutkiem oznajmił matce, że odmowna decyzja była wynikiem zażartych sporów grona profesorskiego, a powtórzone testy potwierdziły, że jej córka ze względu na swoją aparycję z pewnością znacznie korzystniej wystartowałaby jako fotomodelka czy też
aktorka.
Kiedy doktor fil. Tacheci wrócił z pracy, zastał w domu jedynie córkę. Siedziała w narożnym saloniku przed telewizorem i zmieniała obrazy trzymanym w ręku pilotem. Kiedy musnęła jeden przycisk, na ekranie dwaj mężczyźni zaciekle okładali się pięściami, po dotknięciu przycisku następnego chór dziecięcy śpiewał pieśni ludowe. Gdy nacisnęła oba równocześnie, pojawiła się biała szemrząca płaszczyzna.
- Jak ci poszło? - zapytał doktor Tacheci.
Lizinka nie przerywając zabawy wzruszyła ramionkami.
- Gdzie mama? - zapytał doktor Tacheci.
Lizinka wskazała głową sypialnię.
Doktor Tacheci wyszedł do przedpokoju i lekko nacisnął klamkę. Po chwili cicho zapukał. Nie spotkało się to z żadnym odzewem. Po dłuższym wahaniu nieśmiało przez drzwi zadał swojej połowicy pytanie, czy przypadkiem nie chce herbaty albo czegoś innego.
W odpowiedzi pani Łucja wybiegła z sypialni wołając, że przede wszystkim nie chce żyć z człowiekiem, który swojej jedynej córce nie potrafi zapewnić możliwości dalszej nauki. Po czym z płaczem zamknęła się w łazience.
Doktor Tacheci swojej jedynej córce usmażył jedyne nie pomalowane jeszcze na Wielkanoc jajko, po czym posłał ją do łóżka, by jej, kruchej i wrażliwej, oszczędzić uczestnictwa w dalszych wypadkach. Następnie jął pukać w drzwi łazienki i wypowiadać słowa perswazji. Panująca w środku cisza napawała go coraz większą zgrozą. Nie wiedział, gdzie zakręca się gaz, natomiast dobrze wiedział, że w łazience są żyletki i cała apteczka proszków. Przeszedł do telefonu i z uczuciem rozterki począł wertować spis numerów; z rodziną nie utrzymywał stosunków, przyjaciół nie miał, a milicji się bał; pod naporem okoliczności zdecydował się zasięgnąć rady Telefonu Zaufania.
Pełniący dyżur psychiatra wysłuchał jego nieskładnej opowieści i spytał:
- Jak długo tam siedzi?
- Ze dwie godziny - odparł doktor Tacheci.
- Często to robi?
- Nie - powiedział doktor Tacheci - zazwyczaj zamyka się w sypialni.
- A gdzie pan wtedy śpi? - zapytał psychiatra.
- Zazwyczaj w łazience - odparł doktor Tacheci.
- No to dzisiaj niech pan śpi w sypialni - powiedział psychiatra - przynajmniej trochę pan sobie użyje.
- Przepraszam - powiedział doktor Tacheci - ale ja mam uzasadnione obawy...
- Przepraszam - powiedział psychiatra - ale ja mam dyżur już trzecią noc z rzędu, ja bym zgodził się i na tę łazienkę. Myśli pan, że podeszłaby do telefonu?
- Myślę, że nie - powiedział doktor Tacheci. - Myślałem, że może pan by tu do nas...
- Niestety - powiedział psychiatra - muszę być pod telefonem, w tych dniach wielu rodziców chodzi po ścianach. Nie ma pan mesla?
- Co to takiego? - zapytał doktor Tacheci.
- Jest pan filozofem?
- Filologiem.
- Aha - powiedział psychiatra - to wie pan co? Może by jej pan powiedział, że chce z nią rozmawiać inspektor szkolny?...
- Bardzo mi przykro - odparł doktor Tacheci - ale ja z zasady nie kłamię...
- Panie doktorze - powiedział psychiatra - być może właśnie teraz dzwoni do mnie ktoś, komu naprawdę mógłbym pomóc. Skoro może pan sobie jeszcze pozwolić na zasady, to sprawa nie wygląda beznadziejnie.
Doktor Tacheci powoli odłożył słuchawkę. W tym czasie z łazienki wyszła jego żona. Była odświętnie uczesana i mocno umalowana, jakby wybierała się na dancing. Nie zwracając uwagi na małżonka wyjęła z torebki złoty notesik, podeszła do telefonu, wykręciła numer i czekała, postukując obcasem w podłogę. Po czym zapytała dźwięcznym głosem:
- Oskar?
- Tak - powiedział Oskar. - Kto mówi?
- Lucy - powiedziała pani Łucja.
- Jaka Lucy? - zapytał Oskar....
dorota2611