Anita Diamant
CZERWONY NAMIOT
Przekład Katarzyna Kaliska
Dom Wydawniczy REBIS Poznań 2003
Tytui oryginału The Red Tent
Copyright © 1997 by Anita Diamant All rights reserved
Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2003
Redaktor Katarzyna Raźniewska
Opracowanie graficzne serii i projekt okładki Zbigniew Mielnik
Fotografia na okładce Honi Werner
Książka ta jest dziełem fikcyjnym. Wprawdzie oparta jest na opowieściach
zawartych w Biblii, to jednak dzieje opisanych w niej postaci są wytworem
wyobraźni autorskiej.
Wydanie I ISBN 83-7301-341-5
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 867-47-08, 867-81-40; fax 867-37-74
e-mail: rebis@rebis.com.pl
www.rebis.com.pl
Fotoskład: Z.P. Akapit, Poznań, ul. Czernichowska 50B, tel. 87-93-888
Dla Emilii, mojej córki
Prolog
Tak długo nie mogłyśmy się odnaleźć. Moje imię nic dla was nie znaczy. Wspomnienie o mnie to pył. To nie wasza wina i moja też nie. Więź łącząca matkę z córką została zerwana, a samą opowieść przekazano mężczyznom, którzy o niczym nie wiedzieli, bo i skąd. Dlatego właśnie stałam się przypisem, dlatego mój epizod to tylko krótki łącznik między znaną wszem i wobec historią mojego ojca, Jakuba, a głośną kroniką życia Józefa, mojego brata. Przy tych rzadkich okazjach, kiedy przypominano sobie o mnie, zawsze byłam ofiarą. Przy samym końcu waszej świętej księgi jest taki jeden ustęp, który zdaje się orzekać, że mnie zgwałcono, i zaraz potem następuje krwawa opowieść o tym, jak to pomszczono mój honor.
Aż dziw bierze, że zdarzały się potem takie matki, które nadawały swym córkom imię Dina. A jednak niektóre tak czyniły. Może wy domyśliłyście się, że ja to nie tylko milcząca obecność w tekście, że działo się ze mną coś więcej. Może wy słyszałyście to w melodii mojego imienia: pierwsza sylaba wysoka i czysta, ta sama, którą matka nawołuje swoje dziecko o zmierzchu; drugi dźwięk jest cichy, pobrzmiewa w głosach tych, które z głowami na poduszkach szepczą sobie sekrety. Di-na...
Nikt nie zapamiętał, że byłam nadzwyczaj wprawną położną, nikt nie zapamiętał pieśni, które śpiewałam, nikt nie zapamiętał chleba, który piekłam dla moich nienasyconych braci. Nie zostało nic prócz garści okaleczonych szczegółów tamtych kilku tygodni w Sychem.
A wszak jest co opowiadać. Gdyby to mnie poproszono o opowieść, zaczęłabym od historii pokolenia, które mnie wychowało, od tego jedynego miejsca, od którego należałoby zacząć. Jeśli chcecie zrozumieć jakąkolwiek kobietę, musicie najpierw spytać o jej matkę, a potem uważnie słuchać. Opowieści o pokarmach ukazują silne więzi. Smutne chwile milczenia demonstrują nie dokończone sprawy. Córka tym jest silniejsza, im więcej szczegółów z życia matki poznaje - bez wzdragania się czy utyskiwania.
Rzecz jasna w moim przypadku jest to bardziej skomplikowane, bo ja przecież miałam cztery matki: każda karciła i nauczała mnie po swojemu, każda pielęgnowała we mnie coś innego, ofiarowując mi inne dary, przeklinając innymi lękami. Lea dała mi życie i swoją bezprzykładną arogancję. Rachela pokazała mi, w jaki sposób położna ustawia swoje cegły i jak należy układać włosy. Zilpa zmusiła mnie do myślenia. Bilha słuchała. Żadna z moich matek nie przyprawiała mięsa tak jak pozostałe. Żadna nie przemawiała do mojego ojca tym samym tonem głosu co inne - ani też on do nich. I winnyście też wiedzieć, że moje matki były również siostrami, córkami La-bana, dziećmi różnych żon, choć mój dziadek nigdy nie uznał Zilpy i Bilhy; coś takiego kosztowałoby go dwa dodatkowe posagi, a był wszak obrzydliwym sknerą.
Dokładnie tak jak wszystkie siostry, które mieszkają razem i dzielą między sobą jednego męża, moja matka i ciotki utkały lepką
sieć wzajemnych zależności i urazów. Sekretami wymieniały się jak bransoletami, a potem przekazywały je mnie, jedynej córce, która przeżyła swe narodziny. Opowiadały mi różne rzeczy, choć byłam za mała, aby tego słuchać. Ujmowały moją twarz w dłonie i kazały sobie przysięgać, że zapamiętam.
Moje matki były dumne z tego, że dały memu ojcu tylu synów. Synowie to chluba i miara wartości kobiety. A jednak rodzenie jednego chłopca za drugim wcale nie stanowiło źródła niczym nie zakłóconej radości w namiotach kobiet. Mój ojciec chełpił się swym hałaśliwym plemieniem i kobiety kochały moich braci, ale pragnęły też mieć córki i w swoim gronie narzekały na ową męskość Jaku-bowego nasienia.
Córki mogły ująć matczynego brzemienia - pomagając w przędzeniu, mieleniu ziarna i opiece nad małymi chłopcami, którzy bezustannie siusiali po kątach namiotu, choćby nie wiadomo ile razy im się tego zakazywało.
Ale jeszcze innym powodem, dla którego kobiety chciały mieć córki, było to, że właśnie te córki podtrzymywały pamięć o nich. Synowie nie wysłuchiwali historii matek, gdy te już odstawiały ich od piersi. Tak więc padło na mnie. Moja matka i moje ciotki-matki opowiadały mi nie kończące się historie o nich samych. Nieważne, co akurat robiły ich ręce - czy trzymały dzieci, gotowały, przędły czy tkały - usta stale wlewały mi coś do uszu.
W rudawym cieniu czerwonego namiotu, menstruacyjnego namiotu, rozczesywały palcami moje loki, wspominając awanturnicze wypady ze swojej młodości, opowiadając sagi o dawaniu życia. Ich opowieści były niczym ofiary złożone z nadziei i siły składane Królowej Niebios, tyle że owe dary nie były przeznaczone dla żadnego boga czy bogini - one ofiarowywały je mnie.
Wciąż czuję siłę miłości, jaką obdarzały mnie moje matki. Zawsze bardzo ceniłam sobie ich miłość. Ona mnie pokrzepiała. Podtrzymywała przy życiu. Nawet wtedy, kiedy je opuściłam, i nawet teraz, tak długo po ich śmierci, znajduję uspokojenie dzięki pamięci o nich.
Przekazałam słowo o moich matkach następnemu pokoleniu, ale zakazano mi snuć opowieści o moim własnym życiu i to milczenie omal nie zabiło we mnie serca. Nie umarłam, ale żyłam dostatecznie długo, aby moje dni i noce mogły się wypełnić cudzymi historiami. Patrzyłam, jak nowo narodzone dzieci otwierały oczy, aby ujrzeć nowy świat. Znalazłam powody do śmiechu i wdzięczności. Kochano mnie.
A teraz wy przychodzicie do mnie - kobiety o dłoniach i stopach tak delikatnych jak u królowych, z większą liczbą garnków, niż jest wam potrzebna, tak bezpieczne podczas rodzenia i tak swobodne w używaniu języka. Przychodzicie złaknione opowieści, która gdzieś się zagubiła. Łakniecie słów, które wypełniłyby tę wielką ciszę, która pochłonęła mnie, moje matki, a przed nimi moje babki.
Żałuję, że nie potrafię powiedzieć nic więcej o moich babkach. To straszne, ile zostało zapomniane, i właśnie dlatego, przypuszczam, zapamiętywanie zdaje się świętością.
Taka jestem wdzięczna, żeście przyszły. Wyleję wszystko, co jest we mnie, abyście mogły powstać od tego stołu nasycone i umocnione. Błogosławię wasze oczy. Błogosławię wasze dzieci. Błogosławię ziemię, po której stąpacie. Moje serce to czerpak wypełniony po brzegi świeżą, pachnącą wodą.
Sela.
Część pierwsza
MOJE MATKI I ICH HISTORIE
Rozdział pierwszy
Ich historie zaczęły się tamtego dnia, kiedy pojawił się mój ojciec. Do obozu przybiegła Rachela, która potykała się o własne nogi i darła niby cielę odłączone od matki. Nim jednak ktokolwiek zdążył ją zbesztać, że zachowuje się jak jakieś nieokrzesane chłopaczysko, Rachela, krztusząc się z braku powietrza, jęła wylewać z siebie słowa niczym wodę na piach, plotąc niestworzone rzeczy o nieznajomym spotkanym przy studni.
Dzikus, bez sandałów. Potargany. Brudny na twarzy. Pocałował ją w usta. To jakiś kuzyn, syn ich ciotki. Napoił za nią owce i kozy, naurągał zbójcom, którzy przyszli do studni.
- Co ty wygadujesz? - natarł na nią jej ojciec, Laban. - Że kto przyszedł do studni? Jest kto z nim? Ile sakiew dźwiga?
- On się ze mną ożeni - rzuciła Rachela rzeczowym tonem, kiedy już odzyskała oddech. - Powiada, że jestem mu przeznaczona i że gdyby mógł, poślubiłby mnie choćby i jutro. Idzie tu prosić o twoją zgodę.
Lea skwitowała to oświadczenie krzywym grymasem.
- Ożeni się z tobą? - wycedziła, krzyżując ręce na piersiach i prostując plecy. - Do małżeństwa dorośniesz dopiero za rok - powiedziała ta starsza z dziewcząt, która miała wprawdzie niewiele więcej lat niż Rachela, a jednak już się zachowywała jak najważniejsza z
kobiet zamieszkujących skromne włości ich ojca i lubiła przybierać taki wyniosły, macierzyński ton w odniesieniu do swej siostry. - Czy mnie słuch nie myli? Możliwe to, że cię pocałował?
To ostatnie stanowiłoby straszliwe pogwałcenie obyczaju, nawet jeśli ten mężczyzna rzeczywiście był kuzynem i nawet jeśli Rachela była jeszcze tak młoda, że wciąż należało ją traktować jak dziecko.
Rachela wydęła dolną wargę, robiąc nadąsaną minę, która jeszcze kilka godzin wcześniej przystawałaby jej jako małej dziewczynce. Coś jednak się zmieniło od czasu, gdy otwarła oczy tego ranka; wtedy najważniejszą sprawą zaprzątającą jej umysł było znalezienie miejsca, gdzie Lea ukryła miód. Lea, ta oślica, nigdy nie dzieliła się z nią miodem, tylko chowała go dla gości, dając go posmakować tej żałosnej małej Bilsze i nikomu innemu.
W tym momencie jednakże Rachela nie potrafiła myśleć o niczym innym jak o kudłatym nieznajomym, bo gdy ów spojrzał jej w oczy, przeżyła coś, co nią wstrząsnęło nieledwie do kości.
Rachela pojęła, o czym mówi Lea, ale fakt, że jeszcze nie zaczęła krwawić, nic teraz dla niej nie znaczył. Niemniej jednak mocno pokraśniała na twarzy.
- A to co znowu? - spytała Lea nagle rozbawiona. - No jakże, zadurzyła się. Popatrzcie na nią tylko - powiedziała. - Widzieliście kiedy, żeby ta dziewczyna tak się czerwieniła?
- Co on ci zrobił? - warknął Laban niczym pies, który wyczuł intruza kręcącego się wokół jego stada. Zacisnął pięści, zmarszczył brew i skupił całą uwagę na Racheli, córce, której nigdy w życiu nie uderzył, córce, której rzadko kiedy otwarcie patrzył w oczy. Zawsze
go przerażała, już od swych narodzin - krwawych i gwałtownych, które zabiły jej matkę. Kobiety były zszokowane, kiedy to dziecko wreszcie się wynurzyło z łona tamtej; takie małe - i na dodatek dziewczynka - a mimo to stało się przyczyną wielu znojnych dni, zabierając matce moc krwi i ostatecznie życie.
Z wyglądu Rachela robiła wrażenie wielkie jak księżyc i była równie jak on piękna. Urody nikt nie mógł jej odmówić. Nawet ja, która w dzieciństwie wprost wielbiłam twarz mojej własnej matki, wiedziałam, że uroda Lei blednie na tle jej młodszej siostry. I choć zawsze, gdy mi to przychodziło do głowy, czułam się jak zdrajczyni, to jednak wiedziałam również, że zaprzeczanie tej prawdzie byłoby niczym zaprzeczanie, że słońce jest gorące.
Taką urodę jak Racheli spotykało się rzadko, toteż nie dziwiło, że zapierała dech w piersiach. Jej rude włosy połyskiwały spiżem, a nieskazitelna skóra mieniła się złotem miodu. Przy tak bursztynowej oprawie jej oczy były zadziwiająco ciemne, nie zwyczajnie brązowe, lecz czarne niczym polerowany obsydian albo dno studni. Mimo drobnych kości i małych piersi, nawet w owym czasie, gdy spodziewała się dziecka, dłonie miała muskularne, a głos ochrypły, który zdawał się pasować raczej do kobiety znacznie roślejszej.
Podsłuchałam kiedyś dwóch pasterzy, którzy spierali się o to, jaka jest najlepsza z cech Racheli; sama zresztą lubiłam się bawić w takie wyliczanki. Dla mnie najcudowniejszym szczegółem doskonałej postaci mojej ciotki były jej policzki, wystające i jędrne niczym figi. Jako malutkie dziecko zwykłam wyciągać do nich ręce, próbując zerwać owoc, który się tam pojawiał wraz z jej uśmiechem.
Kiedy do mnie docierało, że nie mogą ich sobie wziąć, oblizywałam ją zamiast tego, w nadziei, że chociaż poczuję smak. Moja ciotka śmiała się wtedy, śmiechem z głębi brzucha. Kochała mnie bardziej niż wszystkich swoich siostrzeńców razem wziętych - a w każdym razie tak twierdziła, kiedy splatała moje włosy w skomplikowane warkocze, do których dłoniom mej matki brakowało zarówno cierpliwości, jak i czasu.
Naprawdę nie przesadzam, tak wychwalając urodę Racheli. Ona już jako dziecko wydawała się klejnotem zdobiącym to biodro, które akurat przenosiło ją z miejsca na miejsce, ornamentem, źródłem rzadkiej przyjemności - czarnookie dziecko o złotych włosach. Przezywano ją „Tuki”, które to słowo oznacza „słodycz”.
Wszystkie kobiety dzieliły się opieką nad Rachelą po śmierci Huny, jej matki. Huna była doświadczoną położną, znaną z gardłowego śmiechu, i kobiety wielce bolały nad jej stratą. Żadna nie narzekała, że musi się zajmować osieroconą córką Huny, i nawet mężczyźni, których małe dzieci fascynowały w równym stopniu jak kamienie z paleniska, pochylali się, by gładzić jej urodziwe lico swymi sękatymi dłońmi. Prostowali się potem, obwąchiwali sobie palce i potrząsali głowami.
Rachela pachniała wodą. Przysięgam! Gdziekolwiek moja ciotka się pojawiła, tam rozchodził się aromat świeżej wody. I zaiste niezwykły to był aromat, zielony i rozkoszny; wśród naszych wyschłych wzgórz mówił o życiu i dostatku. Zaiste, tylko dzięki studni Labana przez wiele lat jego rodzina nie głodowała.
...
wierant