1967 - Alistair MacLean - Tylko dla Orlow.pdf

(1358 KB) Pobierz
Tylko dla orłów
A LISTAIR
M AC L EAN
T YLKO DLA ORŁÓW
Alistair MacLean
2
Tylko dla orłów
Wibrujący łoskot czterech olbrzymich silników tłokowych działał na nerwy i
nieznośnie szturmował kurczące się bębenki uszu. Według Smitha poziom decybeli
przypominał fabrykę kotłów, co więcej fabrykę pracującą na wzmożonych
obrotach, przenikliwe zimno zaś panujące w tej ciasnej, wypełnionej po brzegi
kabinie pilotów, było prawdziwie syberyjskie. Z drugiej strony przyszło mu na
myśl, że w każdej chwili gotów byłby zamienić się na syberyjską fabrykę kotłów,
ponieważ ta, niezależnie od jej minusów, nie mogłaby spaść z nieba ani zderzyć się
ze zboczem góry, co w obecnych warunkach wydawało się nie tylko
prawdopodobne, ale wręcz pewne - mimo usilnych starań pilota ich bombowego
Lancastera. Smith odwrócił wzrok od pociemniałego mętnego świata za szybami
ochronnymi, na których wycieraczki toczyły bezcelową walkę z siekącym śniegiem
i ponownie spojrzał na mężczyznę siedzącego na lewym fotelu kapitańskim.
Podpułkownik Cecil Carpenter czuł się w swoim otoczeniu jak najszczęśliwsza
ostryga z zatoki Whitstable w swojej skorupie. Jakiekolwiek porównanie z
syberyjską fabryką kotłów uznałby za brednie pomyleńca. Nie ulegało wątpliwości,
że drżenia i wibracje działają na niego równie kojąco, jak zabiegi
najdelikatniejszego masażysty, wycie silników wręcz usypia, a temperatura sprzyja
odprężającej lekturze. Przed nim, w odpowiedniej odległości, na półce spuszczonej
na zawiasach z bocznej ściany kabiny, spoczywała książka. Z dostrzegalnych
przelotnie fragmentów niesamowitej okładki, przedstawiającej okrwawiony nóż
wbity w plecy dziewczyny, która zdaje się nie miała na sobie żadnego ubrania,
Smith wywnioskował, że podpułkownik żywi pogardę dla poważniejszych
przedstawicieli współczesnego powieściopisarstwa. Carpenter odwrócił kartkę.
- Wspaniałe - rzekł z podziwem i zaciągnął się głęboko dymem z wysłużonej
fajki, cuchnącej jak dezynfekcyjne zielsko. - Do diabła, facet umie pisać!
Oczywiście na indeksie, mój młody Tremayne - rzucił w stronę młodzieńca o
3
Alistair MacLean
świeżej cerze siedzącego na fotelu drugiego pilota - a zatem nie mogę jej panu dać,
dopóki pan nie dorośnie. - Przerwał, pomachał ręką w gęstym od dymu powietrzu,
żeby poprawić widoczność, i spojrzał z wyrzutem na drugiego pilota. - Poruczniku
Tremayne, na pańskim obliczu znów zagościł bolesny niepokój.
- Tak jest, panie pułkowniku. To znaczy, nie, panie pułkowniku.
- Choroba naszych czasów - stwierdził Carpenter ze smutkiem. - Młodzi nie
doceniają tylu rzeczy, na przykład świetnego tytoniu fajkowego, nie mówiąc o
własnym dowódcy. - Westchnął ciężko, starannie zaznaczył w książce miejsce,
gdzie skończył, złożył podpórkę i wyprostował się w fotelu. - Zdawałoby się, że we
własnej kabinie człowiek ma prawo do chwili spokoju i ciszy.
Odsunął boczną szybę. Lodowaty podmuch gęstego od śniegu wiatru wtargnął
do wnętrza, wnosząc ze sobą spotężniały nagle ryk silników. Carpenter skrzywił się
i wysunął głowę, osłaniając oczy dłonią w rękawiczce. Po upływie pięciu sekund
zniechęcony potrząsnął głową, zacisnął oczy, krzywiąc się przy tym jakby z bólu,
cofnął głowę, zasunął szybę, zgarnął dłonią śnieg z płomiennie rudych włosów i ze
wspaniałych wiechci wąsów, po czym odwrócił się do Smitha.
- To nie byle, co majorze, zabłądzić w zamieci, lecąc nocą nad rozdartą wojną
Europą.
- Błagam, panie pułkowniku - zaprotestował żałośnie Tremayne.
- Nikt nie jest nieomylny, mój chłopcze.
Smith uśmiechnął się grzecznie.
- Chce pan przez to powiedzieć, że nie wie pan, gdzie jesteśmy?
- Skąd mogę wiedzieć? - Carpenter obsunął się nieco w fotelu, przymknął oczy i
ziewnął szeroko. - Ja tylko prowadzę maszynę. Mamy nawigatora, nawigator ma
radar, a ja nie ufam ani jednemu, ani drugiemu.
- Proszę, proszę. - Smith potrząsnął głową. - I pomyśleć, że mnie okłamano w
Ministerstwie Sił Powietrznych. Powiedziano mi, że latał pan ze trzysta razy z
różnymi misjami i że zna pan Europę lepiej niż przeciętny taksówkarz zna Londyn.
4
Tylko dla orłów
- Paskudna plotka puszczona przez wrogów, którzy usiłują przeszkodzić mi w
zdobyciu ciepłej posadki za biurkiem w Londynie. - Carpenter zerknął na zegarek. -
Uprzedzę pana dokładnie na trzydzieści minut przedtem, zanim wypchniemy was
nad strefą zrzutu. - Jeszcze raz zerknął na zegarek i mocno zmarszczył brwi. -
Poruczniku Tremayne, pańskie poważne zaniedbanie obowiązku grozi
niebezpieczeństwem całej misji.
- Słucham, panie pułkowniku? - Na twarzy Tremayne'a odmalował się jeszcze
większy niepokój.
- Powinienem był dostać kawę dokładnie trzy minuty temu.
- Tak jest, panie pułkowniku. W tej chwili, panie pułkowniku.
Smith znów się uśmiechnął, wstał prostując się ze skulonej pozycji za fotelami
pilotów i opuścił kabinę kierując się ku tyłowi Lancastera. Tu, w zimnym,
ponurym, odpychającym kadłubie samolotu, który najbardziej przypominał żelazny
grobowiec, wrażenie przebywania w syberyjskiej fabryce kotłów podwajało się.
Wypełniający go hałas był prawie nie do zniesienia, zimno przenikliwe, a
metalowe, metalem żebrowane ściany, z których skapywała skroplona para, nie
zapewniały nawet odrobiny komfortu. Równie nie sprzyjały wygodzie
przyśrubowane do podłogi siedzenia: sześć metalowych ram obciągniętych płótnem
- oszalały funkcjonalizm. Próba wprowadzenia tych z sadystycznym zacięciem
zaprojektowanych narzędzi tortur do więzień Jego Królewskiej Mości
spowodowałaby ogólnonarodowy protest.
W owe sześć siedzeń było wciśniętych sześciu mężczyzn. Smith pomyślał, że
chyba nigdy w życiu nie widział takiej szóstki nieszczęśliwców. Podobnie jak on,
wszyscy ubrani byli w mundury niemieckich Strzelców Alpejskich. Podobnie jak
on, mieli po dwa spadochrony. Wszyscy trzęśli się bezustannie, tupali nogami,
zabijali rękami, a ich zmarznięte oddechy wisiały w lodowatym powietrzu. Na
wprost nich, wzdłuż górnej części prawej burty kadłuba, przebiegał napięty
metalowy drut, który dalej znikał ponad drzwiami. Na drucie tym umocowane były
zaczepy, od których zbiegały w dół druty połączone ze spadochronami
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin