Cole A. i Bunch C. - Zaginione królestwa 2 - Zamorskie królestwa.pdf

(931 KB) Pobierz
994252701.002.png
1.
Cole i C. Bunch - Zamorskie krolestwa
tom. 2
Druga
Podróż
Morska
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Bohaterowie i kłamcy
Dwa miesiące później, o poranku, mając rześki wicher w żaglach wpłynęliśmy do portu w
Orissie. Mimo że słońce już dawno rozjaśniło niebo nad miastem, port świecił pustkami i nie miał
kto podziwiać umiejętności L’ura, który po mistrzowsku wprowadzał „Nową Kittiwake” do
przystani. Powiodłem wzrokiem po nabrzeżu poszukując znajomych twarzy, lecz jedynie parę
opuszczonych wraków odwzajemniło moje spojrzenie, no i jakiś stary rybak naprawiający sieci.
- Widzę, że tylko nieznacznie przesadziłeś mówiąc o świetności Orissy, mój kochany Almaryku -
skomentowała oschle Deoce. - Port, w którym aż roi się od statków, łodzi i żeglarzy, rozległe aleje,
kipiące życiem targowiska. - Ponownie rozejrzała się po pustym nabrzeżu, po czym zwróciła się do
Janosza: - Powiedz mi, proszę, czy zawsze jest tu tak tłoczno, czy przybyliśmy akurat w szczególnie
pracowitym dniu? - Janosz pokręcił głową, równie zdezorientowany jak ja.
- Nic z tego nie rozumiem - przyznał. - Normalnie harmider nie pozwala usłyszeć, co do siebie
mówimy.
Deoce roześmiała się.
- A ten znowu to samo. Ciągłe próby, by zamącić w głowie barbarzyńskiej dziewczynie. -
Przemówiła głębokim, niskim głosem parodiując mężczyznę: - Tak, moja kochana. Jestem bardzo
znaczącym człowiekiem w mym kraju. Bogatym człowiekiem. Mam wspaniały dom i liczną służbę. A
teraz proszę cię, byś jeszcze chwilę zabawiła w moim namiocie... - Uszczypnęła mnie mocno, widząc
że marszczę brwi. - No, spokojnie, spokojnie. Nawet jeśli jesteś biedny, i tak nie ma to wpływu na
uczucie, jakim cię darzę.
- Uwierz mi, Deoce - odezwał się Janosz wyraźnie rozbawiony jej żartami - nasz przyjaciel
wcale nie jest biedny. Daję słowo.
- Oj, wierzę ci, wierzę, Janoszu - odparła Deoce. - Ale na przyszłość, proszę oszczędźcie mi
opisów... - powiodła ręką wzdłuż pustego nabrzeża - ... kipiących życiem portów.
Zeskoczyłem z trapu i podszedłem do starego rybaka.
- Gdzie się wszyscy podziali, dziadku? - zapytałem.
Podniósł kaprawe oczy i nie przestając jednocześnie związywać węzłów sękatymi palcami,
przyjrzał się dokładnie mojej osobie, ubraniu oraz mym dwojgu kompanom.
- Macie tęgiego pecha, panie, jak chcecie teraz zrzucić ładunek - powiedział wskazując głową na
„Nową Kittiwake.” - Po prawdzie, mielibyście pecha wczoraj, i dwa dni nazad też. - Pokręcił głową,
jakby rozkoszował się każdą chwilą naszego niepowodzenia. - Rozważcie moje słowa, jutro będzie
nie inaczej, jeno tak samo. Może kiedyś wszytko będzie po staremu, nie wiem. Choć cała kupa
ludzisków czeka na swoją kolej. Kupa ludzisków.
- Poradzimy sobie, dziadku - odpowiedziałem - ale dzięki ci za to, że się tak przejmujesz. Chcę
się tylko dowiedzieć, co się stało. Dokąd wszyscy poszli?
- Tyś Orissanin - ocenił starzec - i miarkuję, że musiało cię tu nie być sporo czasu. - Zerknął na
Deoce, zatrzymując na niej wzrok dłuższą chwilę. - Niewiasta nietutejsza - odezwał się. Odwrócił
pośpiesznie wzrok widząc, że Deoce zaczyna tracić cierpliwość i spojrzał na leżącą na mej dłoni
994252701.003.png
monetę. Zdjął ją błyskawicznym, wprawnym ruchem i powrócił do wiązania sieci. - Dzięki, panie -
powiedział. - Zżera mnie parszywe pragnienie i trzeba na to zaradzić. A teraz, co do tego pytania,
panie. Zaraz wam odpowiem. Mamy tu wielgachną uroczystość. Już ze cztery, może pięć dni.
Ludziom aż łby pękają od tego świętowania. Mnie łeb nie pęka jeno dlatego, że grosiwa brakuje.
Trzosik mam pusty jak beczka po piwie.
- A cóż to za uroczystości, przyjacielu? - zapytał Janosz.
- Musieliście szmat czasu spędzić z dala od Orissy, panie - odparł starzec. - To nie wiecie, że
nasi odkryli Odległe Królestwa?
Wymieniliśmy spojrzenia z Deoce i Janoszem.
- To niesłychane wiadomości - stwierdziłem spokojnie.
Starzec roześmiał się. - A juści - rzekł. - Teraz, my, Orissanie, jesteśmy górą. A Likantyjczycy
wnet ruszą w ślad za nami. Bo tak po prawdzie nasza noga jeszcze tam nie postała, ale już blisko jak
diabli, mówię wam. Blisko jak diabli.
- A kim jest ów bohater, który zaszedł aż tak daleko? - spytałem starając się nie pokazywać
sarkazmu w głosie.
- Jakiś tam młody mag - odpowiedział starzec. - Ludziska powiadają, że wcześniej nie był wart
funta kłaków. Ale teraz ważny jest, powiadam wam, panie. Zowie się Cassini. Słyszeliście o nim,
panie?
- Istotnie, słyszałem - odparłem krótko.
- No, no, Cassini to teraz bohater, najlepszy jakiego spłodziła Orissa - ciągnął starzec. - Wrócił
kilka miesięcy temu nazad. Władze trzymały na tym pokrywę przez jakiś czas, ale na nic się to zdało.
Całe miasto huczało. Rozumiesz, młody panie, wszyscyśmy myśleli, że Odległe Królestwa to bajka
dla głuptaków, no nie? A teraz prawda wyszła na wierzch, jak ta dżdżownica w porze dżdżu. Za
niedługo wrócimy tam i powitamy ludzi w Odległych Królestwach. Wtedy już nic nas nie zatrzyma.
Tak, panie, jeno patrzeć, jak chwała zaleje Orissę. Serce mi się raduje, żem doczekał tego dnia. Od
teraz będziemy się tarzać we złocie i przyjemnościach.
Starzec wykrzywił twarz w bezzębnym uśmiechu.
- Tak czy owak, zrób ono wielkie obwieszczenie. A magowie i sędzie zarządziły siedem
dzionków śwętowania. Teraz się ma ku końcowi. Dziś popołudniem każdy obawatel, któremu trunki
nie szumią zbytnio we łbie, ma pójść do Wielkiego Amfiteatru. Cassini ma tam dostawać jakieś
wielkie honory. Co więcej, chyba będzie wyruszał z następną wyprawą. Jeno patrzeć, jak wypłyną. A
teraz dobrze się przygotują. Nie wyślą grupki z kilkoma żołdakami. Wielka siła, powiadam ci, panie,
nic nam nie stanie na drodze. Tak, młody panie, dumny możesz być z Orissy.
Poczułem, jak serce łomocze mi w piersiach.
- Lepiej pośpieszmy do domu mego ojca - zwróciłem się do Janosza i Deoce. Posłuchali bez
słowa, lecz kiedy oddalaliśmy się, starzec zawołał za nami: - Ktoś ty, młody panie? Jako cię zwą,
bym wypił za ciebie w tawernie, żeś mnie tak hojnie obdarował.
Odwróciłem się na pięcie.
- Jestem Almaryk Emilie Antero, do usług.
Starzec popatrzył na mnie, z niedowierzaniem otwierając usta, po czym odkrzyknął.
- Almaryk Antero! A to heca! Ale nie radzę ci, panie, próbować tego na kimś innym. Bo Odległe
Królestwa to było jego Odkrycie. Tyle, że poczciwy Almaryk uświerkł gdzieś w głuszy. On i reszta
cuchną teraz bardziej niźli zdechłe ryby. Cassini tak gadał.
Nie zdziwiło mnie, że Cassini opowiedział wszystkim o naszej śmierci. Zdążył już wypróbować
swój talent kłamcy na setniku Maeenie i kapitanie L’urze, a potem pozostało mu wiele tygodni na
994252701.004.png
ułożenie dokładnego planu. W drodze do domu z trwogą myślałem o wrażeniu, jakie te ponure wieści
musiały wywrzeć na mej rodzinie. Niepokój dodawał nam skrzydeł, a lojalność również wspomagała
nasz szybki powrót, jako że L’ur dał mniej więcej tyle samo wiary opowieści Cassiniego co setnik
Maeen. Kiedy mag na czele grupy tarczowników stanął przed L’urem, poczciwy żeglarz zgodził się
przetransportować go do Redond, ani kawałka dalej. Tam kapitan czekał na mnie dotrzymując
umowy, jaką zawarliśmy na Wybrzeżu Pieprzowym.
- Coś mi nie pasowało w gadaniu tego Cassiniego - relacjonował L’ur. - Rzekłem mu „Zostanę
przy młodym Antero, szlachetny panie. I przy kapitanie Szarym Płaszczu.” Cassiniemu wyraźnie nie
spodobała się ta odpowiedź, ale nie miał zbyt dużego wyboru, beze mnie nie znalazłby szybkiego
statku do Orissy.
Pędziłem do domu mego ojca, czując wzbierającą wściekłość i rosnącą nienawiść do Cassiniego.
Moje wzburzenie znalazło swe uzasadnienie: ojciec zaniemógł srodze na wieść o mej śmierci, a moja
siostra, Rali, ujrzawszy mnie przeżyła głęboką rozterkę obawiając się, że szok związany z dobrymi
wiadomościami może wysłać ojca na tamten świat. Poszła przygotować go na moje
zmarywychwstanie, a w chwilę później zaprosiła mnie do komnaty. Osłupiałem na widok słabego,
wychudłego mężczyzny, który spoczywał nieruchomo w wielkim łożu. Skurczył się i zestarzał, a
wisząca luźno na kruchych kościach skóra nabrała woskowej barwy. Jedynie jego zapadnięte głęboko
oczy rozjarzyły się radosnym blaskiem na mój widok.
- Dzięki Te- Date, że mój syn przybywa cały i zdrowy - wysapał. Poczułem tak silne wzruszenie,
że bliski płaczu padłem na kolana. - Nie płacz, Almaryku - pocieszył mnie ojciec. - Niedawno
poczułem obecność Mrocznego Poszukiwacza. Odczułem przemożną pokusę, by pójść za nim, lecz...
ostatecznie przepędziłem go. Gdybym tego nie uczynił... - położył trzęsącą się dłoń na mej głowie - ...
nigdy nie zaznałbym tak wielkiego szczęścia.
Zmusił mnie, bym wstał. Poklepał miejsce na łóżku obok siebie. Ujrzałem, jak na blade,
wyschnięte policzki występują lekkie rumieńce.
- Usiądź i opowiedz mi o swych przygodach, synu - powiedział. - Znalazłeś Odległe Królestwa?
- Nie - odparłem. - Ale widziałem góry o wyglądzie czarnej pięści. Widziałem też przełęcz
prowadzącą na drugą stronę.
- Wiedziałem, że ci się uda - odrzekł ojciec. - Marzyłem o tym przez długie lata. Teraz wiem, że
nie były to próżne marzenia.
Zdałem ojcu krótką relację z naszych przygód. Najbardziej uradowała go wieść, że powróciłem z
wyprawy z przyszłą żoną. Chwycił mnie mocno za rękę.
- Bez względu na to, co leży tam dalej, Almaryku - wyszeptał - traktuj ją jako swój skarb
największy, a umrzesz jako szczęśliwy człowiek. - Zwolnił uścisk, przymknął powieki i przeraziłem
się, że odszedł na zawsze, lecz po chwili dostrzegłem nikły uśmiech rozjaśniający jego oblicze i
lekkie drganie brody. Spał. Wyśliznąłem się z komnaty i dołączyłem do pozostałych.
Moją siostrą targały przeciwstawne uczucia: z jednej strony wściekłość na Cassiniego, z drugiej
radość z naszego szczęśliwego powrotu.
- To ty jesteś bohaterem, Janoszu. Ty i mój brat.
- Zastanawiam się - odparł Janosz - co odpowiedzieć. Prawdę mówiąc nigdy nie uganiałem się
za sławą. Jest zbyt ciężka, przysparza więcej niewygód niźli przyjemności i zbyt łatwo można ją
stracić.
- Lecz, jak się okazuje, trwają przygotowania do kolejnej ekspedycji - odezwałem się. - A chcą,
by poprowadził ją właśnie bohater. Teraz takim bohaterem jest w oczach wszystkich Cassini.
- To parszywy kłamca - rzuciła Deoce. - Wyzwij go na pojedynek za te wszystkie szkody, jakie
994252701.005.png
wyrządziły jego matactwa. Zabij go. W taki sposób my, kobiety z Salcae, potraktowałybyśmy takiego
człowieka.
Rali roześmiała się, a ja z rozkoszą wsłuchiwałem się w ten ukochany śmiech.
- Naprawdę polubiłam ją, Almaryku. Nie zasługujesz na nią. - Mrugnęła do mnie i zwróciła się
do Deoce: - My, Orissanie nie różnimy się tak bardzo od was, kochana Deoce. Cassini jest jednak
magiem. Nie można wyzywać na pojedynek maga. Najmniejszą karą, jaka by spotkała takiego
śmiałka, byłaby nieprzyjemna śmierć.
Deoce skrzywiła się.
- Teraz już wiem, że to mężczyźni sprawują tu władzę - stwierdziła. - Żadna kobieta z
charakterem nie przystałaby na takie prawo.
Janosz rąbnął ciężką pięścią w stół, który zakołysał się od uderzenia.
- Żaden mężczyzna też nie powinien na nie wyrazić zgody - rzekł stanowczo. - Ale odebranie mu
życia wydaje się zbyt prostą zemstą. Odległe Królestwa będą moje, do diaska. Niczyje inne.
- A zatem niechaj dojdzie do konfrontacji - zaproponowałem. - Ludzie wkrótce zaczną się
gromadzić, by oddać mu należne honory. Pójdziemy tam i nie tylko pokażemy im, że żyjemy, lecz
powiemy, że niczego nie zawdzięczamy temu kłamliwemu tchórzowi, który porzucił nas w potrzebie i
namówił pozostałych, by poszli jego śladem.
Tak właśnie zrobiliśmy. Przekonałem Rali i Deoce, że najlepiej będzie jeżeli zostaną pilnować
domu na wypadek, gdyby nie wszystko poszło po naszej myśli. Wydałem polecenie, by osiodłano
wierzchowce i mając na sobie wciąż nasze zniszczone, podróżne stroje ruszyliśmy do Wielkiego
Amfiteatru. Na ulicach ujrzeliśmy sporo ludzi. Co więcej, uświadomiłem sobie, że mimo iż stary
rybak nie uwierzył moim słowom, niewątpliwie rozpowiedział ludziom o młodym głupku, który
twierdzi, że jest Almarykiem Antero. Podnosili teraz głowy i spoglądali niepewnie na konnych.
Podniosły się głosy zdziwienia.
- Czyż to nie Szary Płaszcz? - usłyszałem poszepty ludzi. - A czy tamten obok niego to nie
Almaryk Antero, we własnej osobie? A zatem to prawda! Oni żyją!
Ktoś z tłumu zawołał
- Dokąd jedziesz, kapitanie Szary Płaszczu?
- Jedziemy, żeby narobić wstydu wielkiemu kłamcy. - odkrzyknął Janosz. - Jego słowa oraz
wieść, że nasze przybycie wcale nie było bezpodstawną plotką, rozprzestrzeniały się lotem
błyskawicy i zauważyliśmy, że tuż za nami zaczął gromadzić się coraz większy tłum, wykrzykując
słowa otuchy i przeklinając Cassiniego i jego kłamstwa. Wkrótce stanęliśmy u bram Wielkiego
Amfiteatru. Potężnie zbudowany strażnik próbował zagrodzić nam drogę, lecz przeraziły go
złowieszcze okrzyki tłumu. Kapitan straży podniósł włócznię i wezwał nas do zatrzymania się.
- Jak śmiesz tak mówić do obywatela Orissy - krzyknąłem, jednakże mój protest okazał się
zbyteczny. Kiedy strażnik rozpoznał Janosza, opuścił zdumiony włócznię.
- Na Te- Date, toż to Janosz Szary Płaszcz - zawołał. - Żyw, jak tego, dnia kiedy wyszedł z
matczynego łona! - Podszedł do Janosza. - Wiedziałem, że żaden mag nie mógłby czegoś podobnego
osiągnąć. - Zwrócił się do swoich ludzi: - Czyż nie mówiłem, chłopaki? Czyż nie mówiłem wam, że
tylko prawdziwy wojownik mógł dokonać tego, co ów przebrzydły kłamca sobie przypisał? -
Tarczownicy zaczęli wiwatować. Kapitan straży poklepał Janosza po łudzie. - Dalej, człowieku -
ryknął basem. - Odległe Królestwa są dla nas wszystkich. Dla żołnierzy i dla zwyczajnych obywateli,
a nie tylko dla tych piekielnych magów. - Zsiedliśmy z koni, rzuciliśmy wodze strażnikowi i
przeszliśmy przez bramę. Za nami wlał się tłum ludzi.
Tamtego dnia nikt chyba nie chciałby być w skórze Cassiniego. Wyobrażam sobie, jak się czół
994252701.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin