CARPENTER LEONARD CONAN BOHATER CONAN THE HERO Przek�ad: Leszek Krowicki Data wydania oryginalnego: 1989 Data wydania polskiego: 1998 Dla Torre i Grupy I �wi�tynia Jeziorko w d�ungli by�o mroczne i spokojne, ocienione g�stym listowiem. Ledwie dostrzegalna fala zmarszczy�a pokryt� zielon� rz�s� powierzchni� wody, by chlupn�� o b�otnisty brzeg. Nagle z popl�tanej g�stwiny sitowia wy�oni�a si� twarz ciemna, zniekszta�cona p�mrokiem, w pierwszej chwili mog�a przywie�� na my�l pysk zaczajonego zwierz�cia. Ale przeczy�y temu wra�eniu oczy b��kitne jak niebo p�nocy - kolor rzadko widywany tu, w g��binach d�ungli. Niezwyk�e, jasne oczy przeszuka�y brzeg jeziorka, dobrze widoczny w s�cz�cym si� przez ga��zie drzew �wietle dnia. Nie dostrzeg�szy niebezpiecze�stwa, nieznajomy wysun�� si� spomi�dzy trzcin. By� to pot�nie zbudowany m�czyzna. O ogorza�ej, szerokiej piersi i barczystych ramionach. Brodz�c, zanurzony po uda w wodzie, balansowa� cia�em jak akrobata, stale gotowy do zwinnego skoku. Twarz przybysza pokrywa�y malowid�a w tonacji b�otnistej sadzy i czerwono-brunatnej umbry. Przepaska na czole przytrzymywa�a maskuj�ce p�ki li�ci paproci i ga��zki, wpl�tane te� w czarn� grzyw� w�os�w. Poza tym m�czyzna mia� na sobie niewiele: w�sk� sk�rzan� przepask� biodrow� i pas, u kt�rego zwisa� d�ugi n�. Miecz przytroczony by� do drugiego, biegn�cego na ukos przez nag� pier�, pasa. Gdyby nie po�yskuj�ca stal or�a i br�zowe �wieki pochew, nieznajomy m�g�by uchodzi� za dzikiego mieszka�ca d�ungli. Zatrzyma� si� i d�ug�, podw�jnie zakrzywion� kling� jatagana odsun�� ��to-zielonego w�a wodnego od swoich nagich ud. Potem zn�w ruszy� posuwistym krokiem, a jego muskularne nogi i obute w sanda�y stopy ocieka�y b�otem i brunatnym szlamem. Wydostawszy si� na brzeg pochyli� si�, by oderwa� pijawki od b�yszcz�cych wilgoci� �ydek. Wreszcie wyprostowa� si� i przywo�uj�co skin�� mieczem. Nast�pny m�czyzna, kt�ry wysun�� si� spo�r�d sitowia, nie potrzebowa� maskuj�cej sadzy, gdy� jego sk�ra by�a czarna niczym noc. R�wnie ros�y jak b��kitnooki wojownik, mia� twarz pomazan� bia�� glink�, a pier� okryt� kolczug�. W d�oni �ciska� jatagan o esowatej klindze. Zapewne ciemnosk�ry pokona�by znacznie sprawniej b�otnist� g��bin�, gdyby jego uwagi nie odci�gali brn�cy w �lad za nim towarzysze. By�o ich p� tuzina. Drobniejszej ni� ich przyw�dca budowy, mieli oliwkow� sk�r� i orle, typowe dla Tura�czyk�w nosy, wyra�nie widoczne pod prymitywnym makija�em. Nosili skomplikowane warianty tura�skich uniform�w wojskowych - tu spiczasty he�m, tam kr�tka purpurowa tunika czy kolczuga. Mundury zdobi�y dodatkowo li�cie palm, jasne kwiaty oraz ptasie pi�ra, mieni�ce si� wszystkimi kolorami t�czy. Miecze wojownik�w pobrz�kiwa�y cz�sto, a przemarszowi przez bagnisko towarzyszy� chlupot i st�umione przekle�stwa. Te odg�osy powodowa�y, �e czarnosk�ry oficer wci�� obraca� si�, gniewnie sykaj�c, by zachowali cisz�. Tymczasem niebieskooki zwiadowca wspi�� si� wy�ej na stromy brzeg bajorka. Miejscami musia� pe�zn�� na kolanach, wi�c jatagan wsun�� do pochwy na plecach. Z pewnej odleg�o�ci mo�na by�o dostrzec jedynie sporadyczny refleks �wiat�a na wilgotnej sk�rze. Czasami zadr�a�a poruszona ga��zka, czy zawirowa�a spiralnie w powietrzu przera�ona �ma. Nie dawa�o si� zauwa�y� obecno�ci �adnych wi�kszych zwierz�t. W d�ungli panowa�a pe�na napi�cia cisza. Droga okaza�a si� nie�atwa. Wiod�a przez zwarty g�szcz ociekaj�cego wilgoci� listowia, pod lu�no zwisaj�cymi p�dami pn�czy o zawieraj�cych trucizn� kolcach. Nad pe�zn�cym cz�owiekiem unosi� si� r�j krwio�erczych much i komar�w, kt�ry uniemo�liwia� cho�by najkr�tszy odpoczynek. W pobli�u szczytu g�ruj�cego nad jeziorkiem wzniesienia, g�stwina nagle si� ko�czy�a. Zwiadowca mocniej wpar� d�onie w pokryt� �ci�k� ziemi�, by podci�gn�� si� i spojrze� nad kraw�dzi� zbocza. Wtem z t�umionym przekle�stwem, gwa�townie cofn�� r�ce i odtoczy� si� na bok. Zerkaj�c z ukosa w zielony p�mrok, wpatrywa� si� w to, czego przed chwil� dotkn��. Wyrze�biona w kamieniu ma�pa szczerzy�a do niego k�y. Jej okr�g�� g�ow� pokrywa�o futro z wilgotnego mchu. - Wszystko w porz�dku Conanie? - dobieg� go szept z oddalonego o kilka d�ugo�ci cz�owieka miejsca na stoku, gdzie przykucn�� czarnosk�ry wojownik. - W porz�dku, Jumo - normalnym tonem odpowiedzia� zwiadowca, unosz�c r�k�, by uciszy� pomruki zaniepokojonych m�czyzn. - Nic si� nie sta�o. - To dobrze. Ale niech to szlag trafi, Conanie! - g�os czarnosk�rego oficera by� cichy, chocia� przenikliwy. - Podczas nast�pnego patroluj� b�d� zwiadowc�, a ty zajmiesz si� tymi niezdyscyplinowanymi cio�kami! Szczerz�c z�by w u�miechu, Conan skin�� g�ow� i ponownie odwr�ci� si� ku odra�aj�cej rze�bie. Przyjrzawszy si� uwa�nie uzna�, �e jest ona cz�ci� ogrodzenia lub wolno stoj�cym pos�giem, kt�ry zdobi� ongi� posiad�o�� z biegiem stuleci pogrzeban� przez d�ungl�. Oznacza�o to, �e znale�li si� blisko celu. Chwyciwszy ponownie za omsza�y czerep, m�czyzna ostro�nie wysun�� g�ow� ponad poro�ni�tym krzakami grzbietem kamiennego monstrum. Budowla, kt�r� ujrza� by�a zbyt wielka, by nawet najbardziej �ar�oczna d�ungla zdo�a�a j� ca�kowicie poch�on��. Wyciosana w litej skale, pot�na �wi�tynia zw�a�a si� cebulasto od szerokiej, jakby obrzmia�ej podstawy do smuk�ego, wysoko wznosz�cego si� wierzcho�ka. Conan m�g� dojrze� spiczast�, b�yszcz�c� iglic�, przebijaj�c� si� ku niebu przez g�ste korony drzew. Ka�dy �okie� powierzchni �cian zdobi�y misterne p�askorze�by. Pokrywa�y one szerokie kru�gankowe galerie, zwieszaj�ce si� nad sk��bionymi krzewami, w�r�d kt�rych ukrywa� si� Conan. Delikatne fryzy bieg�y pasmami wok� budowli a� po sam odleg�y wierzcho�ek. Tematyka rze�b by�a trudna do rozpoznania nawet z tak niewielkiej odleg�o�ci. Naturalnej wielko�ci ludzkie postaci zdawa�y si� toczy� gwa�town� walk�. Niekt�re cia�a natomiast le�a�y splecione w zmys�owych pozach. Sceny te, jak domy�la� si� Conan, ilustrowa�y historie kr�l�w i cz�ekokszta�tnych bog�w. Wsz�dzie jednak wdziera�y si� i przes�ania�y je �ar�oczne, zielone macki pn�czy. Miejscami trudno by�o rozpozna� zarysy ludzkich cia� po�r�d skr�t�w i wybrzusze� oplataj�cych je korzeni i �odyg. Jednak�e �wi�tynia wci�� nadawa�a si� do zamieszkania... i by�a zamieszkana, co od razu rzuca�o si� w oczy. Nieco z boku pi�y si� ku g�rze kr�te, poro�ni�te chwastami schody. W�r�d filar�w pogr��onego w cieniu tarasu, do kt�rego prowadzi�y, Conan spostrzeg� jaki� b�ysk. Z pewno�ci� odblask s�onecznego �wiat�a na wypolerowanym metalu klingi. Wyt�ywszy wzrok, dojrza� niewyra�ny blady owal twarzy. Jakby dla potwierdzenia tego wra�enia, w wyczulone nozdrza zwiadowcy uderzy�a delikatna wo� kadzid�a. Bez w�tpienia nap�ywa�a od strony �wi�tyni. Do Jurny i Tura�czyk�w, kt�rzy wczo�gali si� na g�r� w �lad za oficerem, Conan gestykuluj�c przem�wi� szeptem. Mieli przedosta� si� do st�p schod�w i zaczeka� z rozpocz�ciem ataku na jego sygna�. Sam, wij�c si� jak w��, pope�zn�� w d�, ukryty w�r�d traw i zaro�li porastaj�cych stok. Przez d�ugi czas posuwa� si� niepostrze�enie i szybko. Gdzieniegdzie jedynie zadr�a�a ga��zka czy pog��bi� si� zielony cie�. Wtem wychyn�� z g�szczu u st�p �wi�tyni i �wawo zacz�� wspina� si� po kamiennej �cianie. Z pocz�tku wspinaczka wygl�da�a �atwo. Masywna bry�a zw�a�a si� stopniowo ku g�rze, a rze�bione ornamenty dawa�y wiele dogodnych punkt�w zaczepienia dla r�k i n�g. Wkr�tce jednak bulwiasty kszta�t budowli zacz�� si� rozszerza�. Mimo p�askorze�b i pn�czy, wybrzuszona fasada �wi�tyni przez wi�kszo�� ludzi uznana zosta�aby z pewno�ci� za niemo�liw� do zdobycia, szczeg�lnie bez pomocy liny i w ca�kowitej ciszy. Lecz Conan, zatrzymawszy si� na chwil� w za�omie muru, przytroczy� sanda�y do pasa i bez obawy zaatakowa� wyst�p �ciany. Wspina� si� jak ma�pa, wczepiaj�c nagimi palcami r�k i n�g w rze�bione fryzy i sie� pn�czy. Gdy tak podci�ga� si� w g�r�, r�ka za r�k�, nogi cz�sto nie znajdowa�y �adnego oparcia. Gi�tkie cia�o przywiera�o do kamiennych kszta�t�w, zar�wno tych �wi�tych, jak i frywolnych. Wygl�da�o niemal jakby wspinaj�cy si� m�czyzna bra� udzia� w morderczych i orgiastycznych zmaganiach, jakby by� jeszcze jednym herosem lub bo�kiem, wyrze�bionym z bledszego kamienia. Po d�u�szej chwili dotar� wreszcie do balustrady galerii na najszerszym poziomie �wi�tyni. Obj�� obydwiema r�kami kamienn� tralk� i p�ytko dysza�. G��bsze westchnienie mog�o zdradzi� jego obecno��. Znajdowa� si� zaledwie kilka krok�w od szczytu schod�w. Tylko szeroki, pokryty ornamentami filar dzieli� go od stanowiska stra�nika. Conan ostro�nie zerkn�� przez szczeliny mi�dzy szerokimi tralkami balustrady. Potem ostro�nie wysun�� g�ow� ponad jej brzeg. Z tej odleg�o�ci p�mrok wn�trza z �atwo�ci� dawa� si� przenikn�� wzrokiem. Nikogo nie by�o wida�. Bogato zdobione przej�cie za�mieca�y kawa�ki ska� i zeschni�te szcz�tki ro�lin. Conan wyprostowa� si�, lecz nagle, na d�wi�k niespokojnego szurania st�p, musia� znowu przykucn��. Nikt si� jednak nie pojawi�. Widocznie samotny stra�nik spacerowa� tam i z powrotem u szczytu schod�w. B��kitnooki zwiadowca przechyli� si� przez balustrad� i opar� o ni� brzuchem. Stopniowo przesuwaj�c si� wok� spiralnie ��obionego rze�bienia filaru, dostrzeg� rami� - nagie i muskularne, owini�te powy�ej �okcia kolorowymi sznurkami. Takich ozd�b u�ywa�o dzikie plemi� Hwong. Spi�owy kordelas stra�nika zatkni�ty by� za pas, d�onie spoczywa�y na balustradzie. M�czyzna obserwowa� d�ungl�. G��boko, bezg�o�nie wci�gn�wszy powietrze, Conan przesun�� si� bli�ej. Rozlu�ni� mi�nie ramion i zacisn�� w d�oni n�. Mia� zamiar przytrzyma� od ty�u twarz wartownika i poder�n�� mu gard�o. Nagle jednak poczu� wi� z tym prostym �o�nierzem, obr�ci� wi�c n� w d�oni i trzasn�� m�czyzn� w ciemi� srebrn� r�koje�ci�. Woln� r�k� chwyci� osuwaj�c...
Honakura