Webber Meredith - Pod opieką szejka.pdf

(636 KB) Pobierz
Kobieta z ambicjami
Meredith Webber
Pod opieką szejka
230311222.001.png 230311222.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kal obserwował ptaka, który wznosił się coraz
wyżej nad piaskami pustyni, aż stał się czarną kropką
na niewiarygodnie błękitnym niebie. Poczuł, że nastrój
mu się poprawia. Miał wrażenie, że za chwilę jego
dusza poszybuje w ślad za tym znikającym punktem,
uwolniona z okowów ciała. Tutaj, samotny na bezkres-
nym morzu piasku, doświadczał lekkości ducha, grani-
czącej z pełnym szczęściem.
Nagle czarny punkcik zaczął pikować ku ziemi, ze
skrzydłami ściągniętymi do tyłu, by zwiększyć tempo
lotu. W pewnej chwili ptak zniknął za wydmą. Kal
gwizdnął i wyciągnął rękę, czekając na jego powrót.
Sokół nie wycelował w swą ofiarę, lecz Kal o to nie
dbał - miał dość żywności dla siebie i dla niego.
Niepowodzenie ptaka uświadomiło mu jednak, jak
bardzo zaniedbał swoje sokoły, którym kiedyś starał
się poświęcać jak najwięcej czasu. Teraz z ptakami
ćwiczyli jego ludzie, ale ich dotyk był całkiem inny niż
jego, i one dobrze o tym wiedziały.
Co jednak jest ważniejsze? Tresowanie sokołów
zgodnie z trwającą od tysięcy lat tradycją rodzinną
czy wprowadzanie nowoczesnych metod leczenia, do-
starczanie mieszkańcom kraju najlepszych usług me-
dycznych?
Włożył kaptur na głowę sokola i posadził go na
statywie. Pogłaskał ciemne pióra, czując dziwnie blis-
ką więź z tą żywą istotą, która mogła ulecieć, dokąd
chciała, a jednak dobrowolnie wracała do niewoli. Tak
jak on wróci do szpitala, bo zrobienie czegokolwiek
innego byłoby niewyobrażalne.
Ale dopiero jutro...
Skierował się w dół wzgórza, gdzie zostawił samo-
chód, i wyjął z niego wiązkę drewien. Rozpali ognisko
i spędzi noc pod rozgwieżdżonym niebem, zapomina-
jąc o świecie, od którego uciekł, nawet jeśli tylko na
jedną noc.
Jednak mimo że gwiazdy połyskiwały niczym dia-
menty na ciemnym aksamicie nieba, a pustynny wiatr
śpiewał mu, szumiąc, kojącą pieśń, nie odtworzył już
tego uczucia lekkości, jakie ogarnęło go, gdy obser-
wował ptaka. Znowu zawładnęło nim przygnębienie,
a jego dusza stała się ciężka jak kamień.
Samolot zszedł poniżej pułapu chmur, skąd roz-
ciągał się widok na złoty ocean piasku ze spiętrzonymi
falami wydm. Tak właśnie opisywał piękno tego krajo-
brazu Kal, ale tęsknota, jaka pobrzmiewała w jego
głosie na samo wspomnienie pustyni, mówiła Neli
więcej, niż mogłyby wyrazić słowa. Mężczyzna, które-
go kochała, darzył swoją spaloną słońcem ojczyznę
głęboką, namiętną miłością odziedziczoną po przod-
kach, którzy w ciągu tysiącleci przemierzali te bez-
kresne piaski.
Teraz, gdy zobaczyła je po raz pierwszy, ścisnęła
kurczowo dłonie, w których trzymała zdjęcie Patricka
- jeszcze sprzed choroby, kiedy miał włosy. Ta foto-
grafia była dla niej jak talizman, nie wypuszczała jej
z rąk przez całe dwanaście godzin lotu, więc plas-
tikowa oprawka nosiła już ślady palców, a przez środek
orlego nosa syna przebiegało ostre załamanie.
Patrick czuł się dobrze. Telefonowała z samolotu
dwa razy - pierwszy raz, by sprawdzić, czy istotnie
wystarczy włożyć do automatu kartę, aby uzyskać
połączenie. Drugi, by ponownie na chwilę przed lądo-
waniem usłyszeć glos syna.
Okres remisji trochę potrwa. Matka musi mieć
w sobie tyle optymizmu co syn, wierzyć w to tak samo
mocno jak on. Tylko że właśnie ma wylądować w cał-
kiem obcym kraju i zaczyna jej tego optymizmu
brakować.
- Szczęśliwie na ziemi - odetchnęła z ulgą pulchna
kobieta siedząca obok Neli.
Kobieta i jej mąż byli uprzejmymi i niekłopotli-
wymi towarzyszami podróży, więc Neli uśmiechnęła
się, życząc im miłego pobytu.
Poznali część jej historii, tę, która dotyczyła oficjal-
nego celu przyjazdu do tego pustynnego kraju, gdzie
miała zademonstrować stosowanie sprayu na skórze
ofiar poparzeń. Ten środek został opracowany na
oddziale oparzeń, w którym pracowała, a wybór padł
na nią, gdy tutejszy szpital zwrócił się z prośbą
o przysłanie kogoś, kto mógłby objaśnić miejscowemu
personelowi, jak działa ów specyfik.
Miała przed sobą miesiąc na zaprezentowanie no-
wej metody opatrywania ran i odnalezienie ojca Patric-
ka. Na to, by powiedzieć mu, ryzykując utratę z trudem
osiągniętej równowagi emocjonalnej, że ma syna,
który pewnego dnia, już niebawem, może potrzebować
jego pomocy...
Zamknęła oczy, przytłoczona świadomością tego,
co ją czeka. Wszystko będzie dobrze, zapewniała samą
siebie, kiedy samolot kołował w stronę niskiego bu-
dynku terminalu. Wszystko będzie dobrze!
Ale gdy opuściła bezpieczne wnętrze samolotu,
nerwy odmówiły jej posłuszeństwa. Z trudem trzymała
się na nogach, przechodząc przez kontrolę paszpor-
tową i celną. Za drzwiami w końcu korytarza widziała
tłum osób czekających w hali przylotów, a wśród nich
kobietę w chuście na głowie, trzymającą w wyciąg-
niętej ręce tabliczkę z napisem „DR WARREN".
Kiedy w końcu do niej podeszła, kobieta uśmiech-
nęła się tak serdecznie, że od razu się uspokoiła.
- Jestem Neli Warren - przedstawiła się, wyciąga-
jąc rękę.
- Jaśmin - odrzekła kobieta i poprowadziła ją do
wyjścia.
Na zewnątrz otoczył ich ogłuszający hałas, połączo-
ny z wyciem syren alarmowych i krzykami ludzi.
- Coś się stało - stwierdziła Jaśmin. - Muszę iść.
Zostań tutaj i zaczekaj.
- Jeśli to wypadek, przyda się każda para rąk
- odparła Neli, zostawiając swą walizkę przy filarze
i rozsuwając na boki ogarnięty paniką tłum.
Po chwili znalazły się w pustym korytarzu na
parterze, skąd weszły do dużego pomieszczenia, na
którego oknach migotały czerwone błyski płomieni.
Neli zobaczyła wozy strażackie pędzące po pasie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin