Green Grace- Sekret niani.pdf

(486 KB) Pobierz
6607009 UNPDF
Grace Green
Sekret niani
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdy Felicity Fairfax popatrzyła na wystawę sklepu
z dziecięcymi ubraniami, w jej szarych oczach błysnęły
nagle łzy.
- Czyż Mandy nie wyglądałaby uroczo w tej bladożół-
tej sukience, co, Joanne? Och, z rozkoszą bym ją dla niej
kupiła, gdyby tylko...
- Gdyby tylko Jordan Maxwell pozwolił ci się zbliżyć
do córeczki - oznajmiła Joanne. - Jednak tak się nigdy nie
stanie.
- Dlaczego jest taki okrutny? - spytała Felicity ze ściś­
niętym sercem, odwracając się do przyjaciółki. Jej gęste
blond włosy połyskiwały w czerwcowym słońcu, gdy od­
garniała je do tyłu. - Owszem, jego żona i mój brat Denny
romansowali, ale to nie ma nic wspólnego ze mną!
- Oczywiście, że nic, jednak dla niego liczy się tylko
to, że nazywasz się Fairfax. Uważa cię za największego
wroga... i tak już chyba zawsze pozostanie. - Pragnąc
zająć przyjaciółkę czymś innym, Joanne wskazała ręką
leżącą na wystawie kapę. - To twoja robota?
- Aha.
- Jestem pod wrażeniem, koty wyglądają rewelacyjnie.
Poczyniłaś ogromne postępy!
- Odkąd nie opiekuję się Mandy, mam aż nadto czasu
na szycie. - Felicity ścisnęła rękę przyjaciółki. - Tak bar-
dzo mi jej brakuje, Jo. Zajmowałam się nią, od chwili
gdy skończyła siedem dni. Pokochałam jak własne
dziecko. Bez niej moje życie stało się takie puste i bez­
nadziejne.
- Wiem, kochanie... ale najwyższa pora pogodzić się
z faktami. Musisz je zaakceptować. - Joanne delikatnie
odciągnęła Felicity od wystawy. - Lepiej chodźmy na ka­
wę z czekoladowymi ciasteczkami i pogadajmy o czymś
miłym.
- Kiedy ja nawet nie mogę myśleć o niczym miłym.
Felicity dała się zaprowadzić do kafejki na rogu, ale nie
zmieniła tematu.
- Jo, martwię się o Mandy. Wiem, że matka nie po­
święcała jej zbyt wiele uwagi. Mała na pewno czuje się
porzucona i chyba bardzo tęskni.
- Przede wszystkim.za tobą, ostatecznie przez cztery
lata przebywała głównie w twoim towarzystwie. Ten Jor­
dan Maxwell musi być albo nieprawdopodobnie głupi,
albo całkiem bez serca, skoro usunął cię z jej życia.
- Słyszałam, że zapisał ją do przedszkola przy Wedg­
wood Avenue.
- Naprawdę? Ta placówka cieszy się wspaniałą opinią.
Mandy będzie tam szczęśliwa.
Właśnie wchodziły do kafejki, toteż obie przez chwilę
napawały się cudownym aromatem świeżo palonej kawy.
- Mam nadzieję - westchnęła z głębi serca Felicity.
- Mam taką nadzieję.
Jordan Maxwell otworzył z rozmachem drzwi biurow­
ca Morningstar Realty i wpadł do środka.
- Dzień dobry, Jordan - uśmiechnęła się recepcjoni­
stka w średnim wieku. - Zebranie już się rozpoczęło.
Znowu się spóźnił. Szef się wścieknie. Phil Morningstar
miał obsesję, jeśli chodzi o punktualność. Świat nierucho­
mości nie może czekać! A odkąd Jordan odwoził córkę do
przedszkola, czyli od tygodnia, notorycznie spóźniał się
na codzienną odprawę u szefa.
- Dzięki, Bette, przygotuję się na ostrzał. A ty... pro­
siłaś dziś o podwyżkę?
- Dziś nie. Wstał lewą nogą.
- Super, tylko to chciałem wiedzieć!
- Jordan, poczekaj chwilę...
- Później, Bette.
- Ale...
Pokręcił głową i pomknął w stronę sali konferencyjnej.
Po drodze przeciągnął badawczo ręką po policzku i zaklął
pod nosem, wyczuwając palcami resztki zarostu.
Powinien poświęcić nieco więcej czasu na poranną to­
aletę. Z pośpiechu użył dziś elektrycznej golarki w samo­
chodzie, dzielnie brnąc przez korki i uspokajając płaczącą
Mandy.
Drzwi do sali konferencyjnej były uchylone, toteż sły­
szał wyraźnie donośny głos Morningstara. Jednak gdy
wszedł do środka, zapanowała cisza.
Jordan poczuł utkwiony w siebie wzrok kilkunastu
osób, mimo to odważnie zmierzył się ze stalowym spoj­
rzeniem Phila Morningstara.
- Wybacz, Phil. Obiecuję poprawę. - Jordan zwinnie
wślizgnął się na swoje miejsce. W pokoju słychać było
jedynie szelest jego marynarki ocierającej się o mahonio­
wy blat stołu.
Ktoś chrząknął.
Jordan postawił teczkę na podłodze i spojrzawszy na
kolegów, stwierdził, że się uśmiechają. Jack LaRoque,
biurowy rozpustnik, skierował wzrok na małą kieszonkę
marynarki Jordana.
Jordan zerknął na dół i zauważył wystający z kieszonki
różowy grzebyczek Mandy. Pewnie wsunął go tam po
próbie uczesania jej blond czupryny. Popatrzył na nabur­
muszonego szefa.
- Przepraszam - mruknął zatem jeszcze raz.
Zaczął wyjmować z teczki papiery, lecz wtedy właśnie
zadzwoniła jego komórka. Zaklął w duchu.
- Muszę odebrać - zerknął niepewnie na Phila - bo to
z przedszkola córki.
Telefonowała Greta Gladstone, właścicielka.
- Proszę przyjechać i zabrać Mandy - powiedziała. -
Za każdym razem, gdy ją pan zostawia, mała dostaje hi­
sterii. To się nie sprawdza, panie Maxwell. Musi pan
znaleźć inne rozwiązanie.
Dzień z kiepskiego zmienił się w koszmarny.
- Będę za pięć minut. - Zerwał się na równe nogi.
- Wybacz, Phil, ale...
- Wziąłeś trzy miesiące wolnego, by zająć się córką po
stracie żony, Maxwell. Rozumiem to, wszyscy jesteśmy
ludźmi. Ale dosyć tego. - Momingstar położył mu dłoń
na ramieniu. - Dam ci jeszcze jeden tydzień. Albo upo­
rządkujesz swoje osobiste sprawy do poniedziałku, albo...
- Następny poniedziałek. Dobra. Dzięki, Phil. - Jor­
dan był już w drzwiach. - Wielkie dzięki. Uporządkuję
wszystko. Przysięgam.
Natychmiast po odebraniu Mandy Jordan zadzwonił do
siostry.
- Lacey, jesteś, dzięki Bogu. Masz chwilkę? Potrzebu­
ję na gwałt twojej pomocy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin