Clare Cathryn - Ognisty szlak.pdf

(521 KB) Pobierz
157274020 UNPDF
CATHRYN CLARE
Ognisty szlak
Hot Stuff
Tłumaczył: Dariusz Bakalarz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Znów to samo. Hilary Gardiner zaczynała się już denerwować.
Wyobrażała sobie, że w dniu otwarcia jej mały sklepik będzie pełen
przyjaciół i znajomych podziwiających wystrój wnętrza i życzących jej
sukcesów w nowym przedsięwzięciu. Miała nadzieję, że usytuowana w dobrym
miejscu reklama sklepu ściągnie do lokalu na uboczu także wielu obcych,
sąsiadów i turystów. A ona będzie zabawiać wszystkich rozmową.
Ale nie przypuszczała, że tego dnia każda pogawędka będzie dotyczyła
St. Helene.
– Miło tu u pani – zauważyła kobieta spoglądająca na rzędy kolorowych
butelek i słoików. – Ale nie widzę towarów z St. Helene. Nie sprzedaje ich pani?
Hilary po raz dziesiąty zaczęła wyjaśniać, jak trudno cokolwiek
importować z tej małej wysepki, od czasu gdy miał tam miejsce wojskowy pucz.
– Kiedyś St. Helene i Kanada żyły w ogromnej przyjaźni – mówiła – ale
teraz wygląda na to, że tamtejsze władze wojskowe nie chcą mieć z nami nic
wspólnego. To niedobrze, bo powstaje tu dużo restauracji w stylu St. Helene i
wszystkich nagle zaczęły interesować tamtejsze produkty. A ja po prostu nie
mogę z tej wyspy niczego sprowadzić.
– W jaki zatem sposób zaopatrują się w nie restauracje? – dopytywała się
klientka.
Hilary często się nad tym zastanawiała, ale jak dotąd nie miała o tym
pojęcia.
– Nie jestem pewna – przyznała. – Przypuszczam, że zdobywają je dzięki
kontaktom z uciekinierami z St. Helene. – Postanowiła, że pierwszą rzeczą, jaką
zrobi w przyszłym tygodniu, będzie wyjaśnienie tej sprawy. Skoro towary z St.
Helene są tak poszukiwane, powinna, dla dobra swojego nowego sklepu, szybko
znaleźć sposób na sprowadzenie ich.
– No tak – odpowiedziała zdawkowo kobieta nie wiedząc nawet, że
wywołuje swoimi słowami prawdziwą burzę w umyśle Hilary – a może kupują
po prostu u tego faceta na Byward Market?
Hilary poczuła, jak uginają się pod nią kolana.
– U jakiego faceta? – zapytała. Przez ostatni rok przeprowadziła
gruntowną lustrację rynku i wydawało jej się, że zna w Ottawie każdy sklep
spożywczy.
– U tego, który dziś otworzył swój sklep, podobnie jak pani – wyjaśniła
kobieta. – Właśnie wracam od niego. Robię dziś duże zakupy.
– Czy ten facet sprzedaje karaibską żywność? – zapytała Hilary
odstawiając tacę z próbkami towarów. Podniosła dłoń, jakby próbowała
odgarnąć z twarzy lśniące czarne włosy. Zdała sobie sprawę z idiotyzmu tego
157274020.001.png
gestu, gdyż tego dnia uczesana była w koński ogon. Widocznie jednak nie
potrafiła opanować zdenerwowania.
– Ależ nie – odrzekła pogodnie klientka. – Tylko ostre przyprawy,
podobnie jak pani.
Hilary poczuła niepokój.
– Dzisiaj otworzył swój sklep – powtórzyła jak echo. Ottawa, chociaż jest
stolicą kraju, nie przypomina jednak metropolii. Jeden sklep z przyprawami ma
szanse przetrwania, gorzej z następnym, więc na myśl o konkurencji w Hilary
wezbrała złość.
Zwłaszcza że konkurencja sprzedaje towary, których ona nie może
sprowadzić.
Widząc, że klientka szykuje się do wyjścia, Hilary zagadnęła ją
ponownie.
– Jak wygląda ten sklep? – zapytała starając się, aby nie zabrzmiało to
zbyt gniewnie.
– Jest mniej elegancki niż ten – odpowiedziała kobieta. – Cudownie
urządziła pani wystawę. Światło pada wprost na towary. Tam jest niezbyt
przytulnie, a do wystroju wnętrza najlepiej pasuje określenie „prostacki”.
To już coś, pomyślała Hilary, ale nie czuła się bynajmniej
usatysfakcjonowana tym, co usłyszała.
– Ilu ma klientów? – dopytywała się.
– Mnóstwo – powiedziała kobieta. – Wydaje się, że walą tam wszyscy
turyści. Tamten sklep jest lepiej usytuowany.
Dobrze chociaż, że u mnie dzięki mniejszemu czynszowi będą niższe
ceny, pomyślała smutno Hilary przyglądając się, jak kobieta płaci za kilka
małych słoiczków przyprawy do mięsa. Nagle wszystkie nadzieje, które żywiła
dziś rano otwierając drzwi sklepu, okazały się płonne.
Nie lubiła się nad sobą rozczulać. Zbyt dużo czasu poświęciła na
uporządkowanie swego zagmatwanego życia i osiągnięcie niezależności. Nie
jest przecież aż tak słaba, by drobna przeciwność losu potrafiła wytrącić ją z
równowagi.
Gdy nowa grupka klientów weszła do sklepu, Hilary zmusiła się do
uśmiechu. Wzięła tacę z próbkami przypraw i podała im, lecz w głębi duszy
trapiła ją myśl, że turyści tak rzadko do niej zaglądają.
O wpół do piątej rozbolały ją nogi, półki były już prawie opróżnione, a w
sklepie zapanowała wreszcie cisza, więc mogła zastanowić się nad tym, co
powinna zrobić.
– Popatrz, mamo!
Todd, jej syn, cieszył się zawartością kasy, jakby odkrył w niej górę
złotych monet. Hilary spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Zarówno on, jak i
jego brat bliźniak byli bardzo wysocy jak na swoje czternaście lat. Nawet ją
157274020.002.png
przewyższali wzrostem. Odziedziczyli po niej ciemne włosy i gładką skórę.
Wiedziała, że kocha się w nich połowa szkolnych koleżanek.
– Zarobiliśmy dzisiaj dosyć, aby móc się wieczorem nieźle zabawić –
oznajmił Todd wskazując na szufladę kasy.
– Niezła myśl, chłopcze – powiedziała – ale gdybym była na twoim
miejscu, jeszcze nie planowałabym wakacji w Acapulco. Nie zapominaj, że nie
co dzień będziemy mieć taki utarg.
– Jesteś pesymistką, mamo. Nie sądzisz, Andrew? Łudząco podobny do
brata Andrew wyłonił się z zaplecza. Hilary żałowała, że nie pamięta już, jak to
jest, gdy się ma czternaście lat. W tym wieku nikt nie zawraca sobie głowy
takimi sprawami jak spłacanie długu hipotecznego czy prośba o kredyt
bankowy.
– Nie bądź złej myśli, mamo. Przecież ludziom naprawdę podoba się ten
sklep. – Zaradny Andrew podjął się funkcji magazyniera i bardzo poważnie
traktował swoje zajęcie. – Słyszałem dużo pochwał, mamo. I niedługo będziemy
musieli uzupełnić zapasy.
– To dobrze. Może jak przeniesiemy z domu trochę towaru tutaj, to
znowu będzie można usiąść w fotelach. – Hilary uśmiechnęła się znacząco,
przypominając sobie sterty skrzynek i pudełek wypełniających od tygodni
największy pokój. Z powodu braku magazynu została zmuszona do
przeznaczenia na ten cel własnego, i tak małego, domu.
Znów spojrzała na synów. Byli tak entuzjastycznie nastawieni do projektu
otwarcia własnego sklepu i tak przekonani, że wszystko się uda, że, używając
ulubionego określenia Todda – wszystko ułoży się „superekstra”. Odkładała na
„Fortissimo” każdy grosz.
Taką nazwę dla sklepu wybrał Andrew. Chociaż wiedziała, że może
liczyć na pomoc synów, czasami jednak zastanawiała się, czy nie jest szalona
podejmując takie ryzyko.
Myśl o nie znanym konkurencie napawała ją lękiem. „Fortissimo” mogło
przecież splajtować, jeśli sprawdzi się to, co zapowiadała przygodna klientka.
– Karen. – Hilary zwróciła się do trzeciego członka ochotniczego
personelu. – Muszę jechać na chwilę do miasta. Poradzisz sobie beze mnie?
– Jasne, szefie. – Karen spojrzała znad listy złożonych tego dnia
zamówień. – Jak będę szła do banku oddać utarg, zabiorę chłopców na spacer.
– Jesteś aniołem. – Hilary wzięła torebkę z zaplecza i szukała w niej
kluczyków. – Wrócę niebawem, a wtedy zasiądziemy do uroczystej kolacji.
Chłopcy wydali okrzyk zachwytu, a Karen – koleżanka ze studiów na
Uniwersytecie Ottawskim, a teraz jej najbliższa przyjaciółka – uśmiechnęła się
radośnie.
– Wypowiedziałaś magiczne zaklęcie. Nie śpiesz się, zamknę o piątej i
spotkamy się w domu.
157274020.003.png
Podróż do Byward Market w Ottawie trwała dziś dwa razy dłużej niż
zazwyczaj. Oczywiście Hilary wiedziała, że jutro przypada Dzień Kanady i w
stolicy będzie tłoczno. Z tego właśnie powodu starała się otworzyć sklep jeszcze
przed weekendem. Cieszyła się na myśl o tłumach turystów – potencjalnych
klientów, ale manewrowanie pomiędzy nimi po ulicach nie było przyjemne.
Byward Market usytuowany jest w środku starej Ottawy. Tam właśnie,
przed domami, na świeżym powietrzu, sprzedaje się owoce, warzywa i kwiaty.
Robiąc tu zakupy Hilary zwykle poddawała się specyficznemu klimatowi tej
dzielnicy. Dzisiaj denerwował ją tłum przechodniów i klęła w duchu
odkrywając, iż jeden parking po drugim zapełniany był samochodami.
Znalazła w końcu miejsce na parkingu niedaleko centrum handlowego i w
pośpiechu rozpoczęła poszukiwania. Czuła się trochę jak ryba płynąca pod prąd.
Wszyscy przechodnie zdawali się podążać dokładnie w przeciwnym kierunku
niż ona, i trudno było się w tym ścisku rozglądać. Zanim z satysfakcją odkryła,
że sklep konkurenta nie znajduje się na głównej ulicy, zmęczyła się, zgrzała i
zastanawiała, czy nie powinna odłożyć tej szalonej wyprawy do następnego
tygodnia.
Wtedy przypomniała sobie, ile zainwestowała w swój sklep i jak wiele –
włączając studia synów – zależy od powodzenia „Fortissimo”. Wzięła się więc
w garść i skręciła w boczną uliczkę.
Znalazła to miejsce niemal przypadkiem. Na zewnątrz nie było żadnego
szyldu, a okno frontowe w niczym nie przypominało wystawy. Stosy paczek za
szybą przywodziły na myśl raczej chaos panujący u niej w mieszkaniu niż
eleganckie wnętrze „Fortissimo”. Z łatwością zauważyła, że jedna z paczek ma
oznakowanie z St. Helene. Wzrok Hilary padł na wychodzącą ze sklepu kobietę
w czerwonej kwiecistej sukience.
Hilary powoli skojarzyła obydwa fakty. Gdy na St. Helene trwał pucz,
wiele mówiło się o tym w radiu i telewizji. Także o tym, że czerwień stała się
ulubionym kolorem uchodźców zbiegłych do Kanady.
Hilary wzięła głęboki oddech i odczekała, aż kobieta odejdzie.
Wygładziła ręką sukienkę. Jej strój w kolorze kości słoniowej blado wypadł
przy czerwieni z St. Helene. Weszła do sklepu.
Nagle znalazła się jakby pod pokładem dawnego okrętu. Nie była pewna,
co wywołuje to wrażenie. Może ciemna drewniana boazeria na ścianach albo
chaotycznie porozstawiane sterty skrzyń, może panujący wokół półmrok?
A może fakt, że nagle stanęła oko w oko z piratem.
Hilary zmrużyła oczy. Nie mogła się oprzeć temu śmiesznemu odczuciu –
tak po prostu działał jej umysł. Ubiór mężczyzny w niczym nie przypominał
stroju pirata. Miał na sobie zwyczajne niebieskie dżinsy – mocno już znoszone,
wytarte na udach i kolanach oraz trochę za wąski w ramionach, biały
podkoszulek. Trudno to uznać za typowy strój piracki.
157274020.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin