Asimov Isaac - Fantastyczna podróż.pdf

(443 KB) Pobierz
ISAAC ASIMOV
FANTASTYCZNA
PODRÓŻ
PRZEKŁAD DANUTA KORZIUK
TYTUŁ ORYGINAŁU THE FANTASTIC VOYAGE
S ŁOWO WSTĘPNE
Ta historia została wydana w formie książki, na podstawie której nakręcono film.
Ma ona kilku autorów, a każdy z nich na swój sposób przyczynił się do powstania
jej w obecnej formie. Dla nas wszystkich było to długie i żmudne zadanie oraz
wielkie wyzwanie, które przyniosło głęboką satysfakcję i sprawiło wielką
przyjemność. Kiedy wraz z Jayem L Bixby napisaliśmy naszą opowieść, nie
wiedzieliśmy, do czego to doprowadzi, co się z nią stanie w rękach ludzi o
wielkiej wyobraźni i wspaniałym mistrzostwie — Saula Davida, producenta
filmowego, Richarda Reischera, reżysera i natchnionego twórcę pełnego fantazji,
Harry’ego Kleinera, który napisał scenariusz, Dale’a Henessy’ego, kierownika
artystycznego i artysty o głębokim wnętrzu, oraz lekarzy i naukowców, którzy
ofiarowali nam wiele swego czasu i pomysłów. I wreszcie Isaaca Asimova, który
użyczył swego pióra i wielkiego talentu, by nadać formę i urealnić tę
fantasmagorię faktów i fantazji.
Otto Klement
ROZDZIAŁ L
SAMOLOT
To był stary samolot. Czterosilnikowy plazmowy odrzutowiec wycofany z czynnej
służby. Odbywał być może swój ostatni lot, który nie był ani łatwy, ani
bezpieczny. Z trudem przebijał się przez kłęby chmur. Podróż miała zająć
dwanaście godzin. Odrzutowiec o napędzie rakietowym potrzebowałby tylko pięć. Do
celu pozostała jeszcze godzina, może trochę więcej.
W ogromnej kabinie pasażerskiej znajdowało się tylko dwóch mężczyzn. Jednym był
agent, który wiedział, że jego odpowiedzialność za drugiego pasażera skończy
się, gdy wylądują. Za godzinę. Najdłuższą godzinę w jego życiu. Drugim był
niepozorny, drzemiący mężczyzna. Ale w tej chwili to właśnie on był
najważniejszym człowiekiem na świecie.
*
Generał Alan Carter podniósł posępny wzrok na wchodzącego pułkownika. Miał
zmęczoną twarz, worki pod oczami i obwisłe kąciki ust. Spinaczowi, którym
manipulował, próbował nadać pierwotny kształt, ale ten wyskoczył mu z ręki.
— Tym razem prawie mnie trafiłeś — powiedział pułkownik Donald Reid.
Włosy w kolorze piasku miał gładko zaczesane do tyłu, a krótkie, siwiejące wąsy
sterczały jak szczecina. Obaj . zostali przydzieleni do superspecjalnego
zadania. Na kieszonkach mundurów mieli naszywki z literami CMDF. Każda litera
znajdowała się w sześciokącie, z których dwa były umieszczone wyżej, a trzy
poniżej. Środkowy sześciokąt w dolnym rzędzie zawierał symbol, który dodatkowo
klasyfikował człowieka. W przypadku Reida był to kaduceusz, oznaka personelu
medycznego.
— Zgadnij, co robię? — spytał generał.
— Pstrykasz spinaczami.
— No właśnie. A także liczę godziny. Jak dureń! — Jego głos podniósł się o ton.
— Siedzę tu, ręce mam wilgotne, włosy zlepione, serce mi wali i liczę godziny. A
teraz już tylko minuty. Siedemdziesiąt dwie minuty, Don. Siedemdziesiąt dwie
minuty i wylądują na lotnisku.
— W porządku. Po co wobec tego te nerwy? Czy dzieje się coś złego?
— Nie. Nic. Żadnych problemów. Jak dotąd. Wydostaliśmy go z ich rąk, jeśli mi
wiadomo, bez przeszkód. Bezpiecznie dotarł do samolotu,’ do tego starego…
— Tak. Wiem.
Carter potrząsnął głową. Nie interesowało go, czy mówi coś nowego, interesowała
go sama rozmowa.
— Sądziliśmy, że oni założą, że czas to dla nas sprawa najwyższej wagi, więc
wsadzimy go do X–52 i wystrzelimy poprzez wewnętrzną przestrzeń. Tylko że my
doszliśmy do wniosku, że oni tak będą sądzić i przygotują szczelny system
antyrakietowy…
— Paranoja, tak to się nazywa w moim zawodzie — powiedział Reid. — To, że ktoś
mógłby uwierzyć, że oni by tak zrobili. Ryzykowaliby wojnę i unicestwienie?
— Właśnie mogliby zaryzykować, żeby zatrzymać naszą akcję. Gdyby sytuacja była
odwrotna, byłbym za podjęciem takiego ryzyka. Jak wiesz, wzięliśmy samolot
transportowy, czterosilnikowy, plazmowy odrzutowiec. Ciekaw byłem, czy da radę
wystartować. Jest taki stary.
— Przecież dał radę?
— Co, dał radę? — generał otrząsnął się z zamyślenia.
— Wystartować.
— Tak, tak. Lot przebiega normalnie. Dostaję raporty od Granta.
— Kto to taki?
— Agent ochrony. Znam go. Jeszcze nigdy nie zawiódł. Powinienem być spokojny,
ale nie mogę opanować nerwów. To Grant przeprowadził całą operację. Wyłuskał
Benesa z ich rąk niczym pestkę.
— Więc o co chodzi?
— Wciąż się martwię. Powiadam ci, Reid, że bezpieczeństwo można zachować tylko
przez równowagę sił. Oni są tak samo sprytni jak my. Na każdego naszego
człowieka umieszczonego u nich, przypada ich człowiek umieszczony u nas. Na
każdy nasz fortel odpowiadają fortelem. To trwa już od lat. Musieliśmy porwać
Benesa, bo inaczej równowaga zostałaby zachwiana. A to mogłoby się skończyć… sam
wiesz jak.
— Nie przejmuj się, Al.
— Jak mam się nie przejmować? To, co odkrył Benes, to nowa wiedza, może raz na
zawsze położyć kres rywalizacji. Będziemy zwycięzcami.
— Mam nadzieję, że tamci nie myślą tak samo — odrzekł Reid.
— A jeśli myślą… Wiesz, Al, dotychczas istniały reguły tej gry. Żadna ze stron
nie dawała drugiej powodu do użycia broni. Ale teraz kiedy szala przechyliła się
na naszą stronę, niebezpieczeństwo wzrasta. Nie możemy go za mocno naciskać.
Musimy pozostawić sobie jakiś margines… jakieś wyjście. Jeśli on tu dotrze.
— Masz wątpliwości?
Carter podniósł się, jakby chciał rozpocząć spacer bez celu, tam i z powrotem.
Wytrzeszczył oczy, po czym raptownie usiadł.
— W porządku, po co się denerwować? Widzę po twoich oczach, doktorze, że
chciałbyś dać mi coś na uspokojenie. Nie potrzebuję żadnych uspokajających
pigułek. Ale przypuśćmy, że on dotrze tu za siedemdziesiąt dwie… za
sześćdziesiąt sześć minut. Przypuśćmy, że wyląduje bezpiecznie na lotnisku. Ale
jeszcze trzeba go tutaj przewieźć. Wszystko może się zdarzyć…
— …między ustami a brzegiem pucharu — wyrecytował Reid. — Na miłość Boską,
generale, czy nie powinniśmy być praktyczni i porozmawiać o następstwach? Chodzi
mi o to, co się stanie po jego przybyciu tutaj?
— Ależ, Don, poczekajmy z tym, dopóki się tu nie zjawi.
— Ależ, Al — powiedział z przekąsem pułkownik, okazując w ten sposób
zdenerwowanie — to nie może czekać, aż on się tu znajdzie. Wtedy będzie za
późno.
Będziesz zbyt zajęty, a ja nie uzyskam dostępu do niego. Rzucą się na Benesa
spece z Pentagonu. Musimy teraz coś postanowić.
— Obiecuję… — gest generała był niezdecydowany. Reid zignorował to.
— Nie. Nie będziesz w stanie dotrzymać żadnej obietnicy i dobrze o tym wiesz.
Dzwoń do szefa, dobra? Teraz! Możesz się z nim połączyć. Jesteś jedyną osobą,
która potrafi dodzwonić się do niego. Zmuś go, żeby zrozumiał, że CMDF nie służy
tylko obronie. Lub, jeśli nie możesz, skontaktuj się z komisarzem Furnaldem. On
jest po naszej stronie. Powiedz mu, że odkrycia Benesa są ważne dla nauk
biologicznych i medycznych. Przypomnij, że są na to ustawy. Słuchaj, Al, musimy
zdobyć te informacje. Wiesz, że mogą one uratować życie wielu ludzi. Skoro Benes
tu się znajdzie i obskoczą go prawdziwi generałowie, niech ich diabli wezmą, my
zostaniemy na lodzie.
— Nie mogę, Don. I nie zrobię tego. Jeśli chcesz usłyszeć prawdę, nie zrobię nic
w tej cholernej sprawie, dopóki nie będzie tu Benesa. I nie podoba mi się, że
próbujesz w takiej chwili coś ode mnie uzyskać.
Usta Reida zbielały.
— Co mam robić, generale?
— Czekać, tak jak ja czekam. Liczyć minuty.
Reid odwrócił się, by odejść. Doskonale panował nad złością.
— Gdybym był tobą, generale, ponownie rozważyłbym, czy wziąć środek na
uspokojenie.
Carter patrzył na wychodzącego. Spojrzał na zegarek.
— Sześćdziesiąt jeden minut! —wymamrotał i machinalnie szukał spinacza.
*
Po wyjściu od generała Reid wstąpił do gabinetu doktora Michaelsa, cywilnego
szefa Sekcji Medycznej. Wyraz szerokiej twarzy Michaelsa wahał się zawsze w
określonych granicach. Z jednej strony łagodna wesołość połączona z suchym
chichotem, z drugiej — chwilowa powaga, która, jak się zdawało, nigdy sama
siebie nie brała poważnie.
Michaels trzymał w ręku mapę czy coś w tym rodzaju. Dla pułkownika Reida
wszystkie te mapy były jednakowe, wszystkie były pogmatwanymi labiryntami, a
razem wzięte stanowiły ogromną gmatwaninę, której nie potrafił odczytać.
Od czasu do czasu Michaels próbował objaśniać te mapy każdemu, kto przekroczył
próg jego gabinetu — był chętny do rozmów na ich temat.
— Do krwiobiegu dodajemy śladowe ilości promieniotwórczych substancji, a
organizm, może to być człowiek albo mysz, robi własną fotografię na zasadzie
laserowej, która tworzy obraz trójwymiarowy. Proszę spojrzeć — mówił Michaels —
dostajemy obraz kompletnego układu krążenia w trzech wymiarach, który może być
zapisany dwuwymiarowo w tak wielkiej liczbie przekrojów i rzutów, jakiej wymaga
dana praca. Można uzyskać przekrój najmniejszej kapilary, jeśli odpowiednio
powiększymy obraz. Jestem jak geograf — kontynuował. — Geograf ludzkiego ciała,
który nanosi na mapę jego rzeki, zatoki, zatoczki i strumyki, o wiele bardziej
skomplikowane niż cokolwiek na Ziemi. Reid spojrzał na mapę i spytał:
— Czyje to, Max?
— Nikogo, kogo znasz — Michaels odrzucił wykres. — Czekam, to wszystko. Gdy ktoś
inny czeka, czyta książkę. Ja czytam układ krwionośny.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin