Spowiedź - artykuły różne !!!.doc

(425 KB) Pobierz
JACEK PRUSAK SJ

JACEK PRUSAK SJ

Przeszłość, która nie zerwała z nami

 



Artykuł pochodzi z numeru 4/2005 miesięcznika List (www.list.media.pl)

Psycholodzy wciąż spierają się o to, do jakiego stopnia kształtuje nas przeszłość, ale wszyscy zgadzają się, że nie można zrozumieć człowieka i jego zachowań w oderwaniu od jego historii. Wydaje nam się często, że zerwaliśmy z naszą przeszłością, ale życie pokazuje – nie tylko w gabinecie psychoterapeuty – że przeszłość wcale nie zerwała z nami. Chcąc uciec przed nią, musielibyśmy uciec przed sobą, a pozostając w przeszłości nigdy byśmy nie stali się dojrzali.

Ta psychologiczna prawidłowość odnosi się również do naszej modlitwy. Nasz rozwój duchowy jest często odzwierciedleniem naszej historii: łaska buduje na naturze, nasza przeszłość może nam ułatwiać lub utrudniać modlitwę. „Moje życie – pisał w swoim dzienniku Gabriel Garcia Marquez – jest tym, co i jak z niego zapamiętuję, żeby o nim opowiedzieć” („Życie jest opowieścią”). Parafrazując jego wypowiedź, skłonny jestem twierdzieć, że modlitwa jest świadectwem tego, co i jak z naszego życia zapamiętujemy, aby opowiedzieć o tym Bogu. Przeszłość kształtuje więc naszą modlitwę najpierw przez pamięć.

Wątpliwe wspomnienia

Zarówno nasza pamięć, jak i modlitwa zakorzenione są w naszej historii. Często być może tak o tym nie myślimy, szczególnie gdy w postawie modlitewnej stajemy przed Bogiem „tu i teraz”, a jednak nawet wtedy nie jesteśmy wolni od przeszłości. Nasze wspomnienia są dla nas czymś bardzo osobistym, są częścią nas. Wspominanie własnej historii życia uświadamia nam, jak wątpliwe są nasze wspomnienia: nie zapamiętujemy bowiem zdarzeń obiektywnie, ale tak jak je przeżyliśmy i tak je interpretujemy. Nie zapamiętujemy czystych faktów, ale przeżycia tych faktów, które wiązały się z silnymi emocjami, uczuciami działającymi w nas jeszcze przez jakiś czas po zaistniałych wydarzeniach. W naszej pamięci zostały one zmienione nie tylko przez późniejsze, ale i wcześniejsze doświadczenia. Tendencją naszej psychiki jest bowiem unikanie bolesnych i nieprzyjemnych uczuć, obrona przed nimi, wypieranie ich.

Dla życia duchowego i rozwoju wewnętrznego niezmiernie ważne jest uzdrowienie wspomnień. Emocje negatywne, takie jak lęk, żal, poczucie krzywdy, mają to do siebie, że trwają, dopóki sytuacja w życiu danej osoby nie ulegnie wyraźnej zmianie. Przykre wspomnienia i negatywne emocje trwają i nie znikają, dopóki nie nastąpi jakaś subiektywna czy obiektywna zmiana. Musimy pamiętać o tym prawie regulującym nasze negatywne emocje, bo intuicyjnie jesteśmy przekonani, że czas leczy rany. Niestety, nie w taki sposób – nie poprzez zapominanie, zaprzeczanie, racjonalizację, minimalizację, upływ czasu w naszym kalendarzu życia. Aby uniknąć bólu, często nieświadomie zafałszowujemy naszą historię, wypierając zbyt bolesne i trudne wspomnienia. Jeśli nawet dokonamy takich zabiegów na własnej pamięci, to nie uchronią nas one przed negatywnymi konsekwencjami, jakie te wspomnienia ze sobą niosą. Wcześniej czy później stłumione treści przenikną do naszego codziennego życia; zaczniemy odczuwać pokusę nieustannego opowiadania o sobie, z podawaniem coraz większej ilości szczegółów, albo będziemy milczeć na swój temat, obawiając się, że inni dowiedzą się „prawdy”.

Uwolnić się od zranień

Przeszłość, wobec której brakuje nam dystansu i wolności, która nie została „rozliczona”, może dojść do głosu w zaburzeniach psychicznych i, niezrozumiałych dla nas, natrętnych myślach, prowadzących do ciągłego zadręczania się; również na modlitwie. Obsesyjne myśli musimy jednak odróżnić od zwykłych rozproszeń. Osoby cierpiące na tego rodzaju przesadne zamartwianie się często nie potrafią się modlić. Dzieje się tak nie dlatego, że trudno się im skupić, tylko dlatego, że „wałkowanie” i ciągłe powracanie do pewnych myśli jest jedyną znaną im próbą obniżenia nieznośnego lęku, którego przyczyna pozostaje dla nich ukryta. Niestety, dla niektórych z nich modlitwa może stać się czynnością rytualną i przymusową, będzie zastępowała prawdziwą konfrontację z ich przeszłością. Pamięć pewnych bolesnych zdarzeń powoduje, że sytuacje podobne do okoliczności, w których doświadczyliśmy jakiejś traumy, wywołują takie same jak wówczas emocje. Nasza pamięć ma bowiem taką nieznośną cechę, że zapisane w niej emocje mogą pojawiać się w pewnych warunkach, mimo że przeżywająca je osoba nie pamięta pierwotnego zdarzenia, które je wywołało.

Człowiek nie jest w stanie siłą woli zabezpieczyć się przed niepożądanymi emocjami. Ma jednak możliwość pozbawić nieprzyjemne zdarzenia z przeszłości mocy wywoływania przykrych emocji. Jak mówi Talmud, „zbawienie jest tajemnicą pamięci”. Konfrontacja teraźniejszości z naszą pamięcią – zarówno z istotnymi jej treściami, jak i z samym procesem przypominania – jest powrotem do Boga działającego w historii. Bóg wyzwala nas wtedy z więzienia naszych wspomnień i wyobraźni oraz przemienia na „krzyżu naszej przeszłości”. Nasze zmartwychwstanie będzie wejściem w teraźniejszość bez lęku o przyszłość.

Modlitwa może uleczyć pamięć, ale może stać się również sposobem ucieczki przed własną historią, bolesną przeszłością, być rodzajem miejscowego znieczulenia. Możemy ją bowiem sprowadzić do monologu na temat swojej rany i krzywdy lub odwrotnie – ukrywać przed Bogiem tę ranę z poczucia winy, lęku i wstydu.

Czasami zdarza się, że osoby szukające modlitwy o uzdrowienie wewnętrzne mają tego typu motywację, która dla nich samych pozostaje nieświadoma. Uzdrowienie wewnętrzne nie polega jednak na amnezji ani spektakularnych doznaniach, ale najczęściej dokonuje się przez powolny powrót tą samą drogą, którą przeszliśmy przez życie. Jednakże zgoda na wejście w proces uzdrowienia wewnętrznego to nie jakiś zbytek, ale konieczność. Jak mawia brat Rémi, dominikanin, „stawką jest życie lub śmierć duszy a czasem nawet ciała”. Na modlitwie mamy szansę wykorzystać naszą przeszłość, a nawet pozytywnie ją zmienić.

Wszystkie lampki kontrolne

W mniej bolesny sposób – co nie znaczy mniej męczący i drażliwy – przeszłość dotyka naszej modlitwy w postaci różnorakich rozproszeń. Modlitwa wymaga bowiem skupienia, a więc zdolności do bycia w pełni obecnym i skoncentrowanym na tym, co się dzieje „tu i teraz”. Przeciwieństwem skupienia jest nieobecność duchowa i roztargnienie z powodu doświadczania wielu wrażeń jednocześnie. Rozproszenia dotyczą najczęściej przeszłości, którą właśnie „opuściliśmy” dla spotkania z Bogiem, lub przyszłości, która każe nam zapominać o chwili obecnej, gdy próbujemy się modlić.

W naszych rozproszeniach jest obecnych wiele odcieni naszej przeszłości, bowiem opierają się one na naszym nieuświadomionym systemie wartości. „Niektóre myśli – jak naucza trapista o. Tomasz Keating – są dla nas pociągające, ponieważ jesteśmy do nich przywiązani wskutek emocjonalnego zaprogramowania z czasów dzieciństwa. Kiedy takie myśli się pojawiają, zapalają się w nas wszystkie lampki kontrolne z powodu silnego emocjonalnego zaangażowania w wartości, które dane myśli stymulują lub którym zagrażają”.

Żyjemy w świecie wewnętrznych przymusów i przywiązań, które nie dają nam spokoju podczas modlitwy, próbując całkowicie przykuć do siebie naszą uwagę. Bardzo często modlitwa pokazuje nam, jak zniewoleni jesteśmy własnymi opiniami i wartościującymi sądami. Trudno jest nam uwolnić się od posiadania opinii na każdy temat. Do naszych „samo(o)sądów” łatwo angażujemy autorytet Boga, dobro wiary czy chęć „zbawienia drugiego człowieka”.

Nasze gusty mają również wpływ na poszukiwanie doznań duchowych, potwierdzanie swego rozwoju duchowego czy porównywanie się na modlitwie do innych. Szukamy bowiem często nie tego, co nas rozwija, tylko tego, co nam odpowiada, a potem dziwimy się, że przeżywamy strapienia...

Demoniczny obraz Boga

Wyraźny wpływ przeszłości na naszą modlitwę można również zaobserwować w obrazach Boga, jakie posiadamy. Z perspektywy psychologicznej, pojęcie Boga należy do istotnych i najbardziej podstawowych kategorii każdej religii. Najbardziej rozpowszechnionym wyobrażeniem osobowego Boga, jakie przekazuje tradycja chrześcijańska, jest obraz Boga-mężczyzny, posiadającego cechy idealnego ojca. Trzeba jednak pamiętać – na co zwraca uwagę ks. Tomasz Węcławski – że „każde biblijne i konsekwentnie teologiczne użycie słowa »ojciec« w odniesieniu do Boga jest metaforą w pełnym sensie tego określenia”.

Wyobrażenia Boga zaczynają się kształtować w życiu człowieka już we wczesnych etapach jego rozwoju, mają swoje korzenie w najwcześniejszych relacjach dziecka z najbliższymi mu osobami, najczęściej z matką i ojcem. Są także zależne od otoczenia, w jakim dziecko się wychowuje. Powstawanie ludzkich wyobrażeń Boga, jak i rozumienie Jego wizerunków zawartych w Objawieniu, związane jest również z rozwojem poznawczym dziecka, rosnącym zainteresowaniem przyczynowością, pochodzeniem świata, a także procesami społecznymi, np. uczeniem się. Stąd też relacje z negatywnymi, ale kluczowymi wzorcami zachowań ważnych osób w życiu dziecka, np. rodziców, przyczyniają się do tego, że tworzy się u niego, w sposób nieświadomy, negatywny, demoniczny wizerunek Boga. Negatywny obraz Boga zaczyna być traktowany jako Jego „twarz” i dzięki sile swego autorytetu zaczyna kontrolować życie człowieka. Do najczęściej spotykanych demonicznych obrazów Boga należą: karzący Bóg-sędzia, Bóg samowolny, Bóg śmierci, Bóg – stały obserwator, Bóg domagający się wielkich osiągnięć. Takie obrazy Boga są często objawami religijnej nerwicy lękowej, a kryją się za nimi: lęk, przymus i wewnętrzne konflikty.

Dla wielu chrześcijan, zniewolonych demonicznym obrazem Boga, działanie zgodne z Jego wolą oznacza działanie sprzeczne z tym, co akurat mieliby ochotę zrobić. Bardzo ciekawie ukazuje tę „religijną dewiację” dominikanin o. Jean-Marie Gueullette: „Czy słyszałeś o kimś, kto wyruszając w miłym towarzystwie na wymarzone wakacje, twierdziłby, że wypełnia wolę Bożą? Nie, wolę Bożą wypełnia się najlepiej w szpitalu, z wiele mówiącym westchnieniem na ustach. Wola Boża nosi zwykle miano raka lub paraliżu. (...) Wola Boga, taka jaką sobie wyobrażamy, to coś smutnego, co boli”.

Wyznawcy demonicznego obrazu Boga nie są w stanie wyobrazić sobie, że Bóg chce, żeby byli szczęśliwi. Modlitwa, by stać się miejscem duchowego rozwoju i wewnętrznej wolności, musi doprowadzić ich do konfrontacji z tymi demonicznymi wyobrażeniami. Oczyszczanie staje się wtedy drogą ciemnej, ale pewnej wiary.

Pamięć, która przemienia

Dzięki modlitwie pamięć zaprzestaje wypierania, bo ogarnia ją dobroć samego Boga, a wtedy nawet najbardziej bolesna przeszłość będzie mogła ożyć i naprawdę przeminąć. Nie można cofnąć tego, co się zdarzyło, ale można nauczyć się inaczej oceniać i przeżywać. „Przez pamięć – pisze Christa Thomassen – mamy bowiem nie tylko szansę przyjęcia i uwolnienia się od spraw bolesnych i zaniedbań, lecz także powód do radości z tego, co otrzymaliśmy, do wdzięczności za przeżyte życie. Pamięć pomaga nam nadawać wszystkiemu sens i jest tym, co przemienione w zaufanie będzie owocowało kreatywnie w przyszłości. Pamięć może przemienić przeszłość i przyszłość, przygotować podłoże pod podstawowe doświadczenie teraźniejszej obecności”. Jak bowiem mówi Pismo: Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie? (Iz 43, 18nn). „Albowiem oto Ja stwarzam nowe niebiosa i nową ziemię; nie będzie się wspominać dawniejszych dziejów ani na myśl one nie przyjdą” – mówi Pan (Iz 65, 17). Takie powinno być doświadczenie naszej modlitwy w kontekście własnej historii i przeszłości.

Jacek Prusak SJ

 

Artykuł pochodzi z miesięcznika katolickiego LIST 2005/04 Modlić się całym sobą. O. Jacek Prusak SJ jest gościem kwietniowej radiowej audycji LISTOWEJ www.list.media.pl

 

 

 

© 1996–2005 www.mateusz.pl

 

 

 

 

 

Józef Augustyn SJ

Konflikt w konfesjonale

Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik.
(Mt 18, 15-17)

Coraz śmielej piszemy ostatnio o uzdrowieniu zranień doznanych w konfesjonale. I choć odwaga w podejmowaniu problemu jest godna pochwały, konieczna jest jednak wielka ostrożność, ponieważ nie wszystko, co subiektywnie wierni odbierają jako zranienie, bywa nim de facto. A ponieważ pojęcie "zranienie w konfesjonale" staje się "modne", stąd winno być traktowane z wielką rozwagą i delikatnością. Sprawianie wrażenia, że konfesjonał jest przede wszystkim miejscem zranienia, byłoby bowiem niepowetowaną krzywdą wyrządzoną tej najpiękniejszej, choć i najtrudniejszej posłudze.

Dostrzec problem

Kiedy penitent w czasie spowiedzi poczuje się boleśnie dotknięty zachowaniem kapłana, ma prawo podjąć temat i mówić o tym. Stąd otwarta refleksja nad zranieniami w konfesjonale jest ważnym przyczynkiem do oczyszczenia klimatu wokół sakramentu pojednania, zagrożonego relatywizacją moralną współczesnej cywilizacji i wynikającym z niej lekceważeniem spowiedzi. Kard. Joseph Ratzinger w 2005 roku w czasie Drogi Krzyżowej odprawianej w Koloseum w Wielki Piątek mówił z bólem: "Jakże mało cenimy sakrament pojednania, w którym [Chrystus] oczekuje, by nas podnieść z naszych upadków".

Dziś trzeba mówić nie tylko o tym, jak uzdrawiać zranienia w konfesjonale, które stały się faktem, ale także o tym, jak im zapobiegać. Jakkolwiek za dialog prowadzony w konfesjonale przede wszystkim odpowiedzialny jest spowiednik, to jednak ogromny wpływ na niego może mieć także penitent. Nie usiłując usprawiedliwiać księży, których zachowanie nie odpowiada godności konfesjonału, trzeba mieć świadomość, że są oni tylko ludźmi, tak samo ułomnymi jak wszyscy. Penitent właściwą reakcją i postawą mógłby nieraz zapobiec trudnym sytuacjom, które później ciągną się latami. Stąd rodzi się ważne pytanie: W jaki sposób należy się zachować, kiedy poczujemy się zranieni w konfesjonale przez spowiednika: jego słowami, postawą, opiniami, oceną moralną czy w inny sposób?

Z jednej strony, kiedy penitenta w konfesjonale spotyka jakaś przykra sytuacja, nie powinien obrażać się ani na Pana Boga, który posługuje się takimi niedoskonałymi sługami, ani na Kościół za to, że wyraża zgodę, by tacy księża spowiadali, ani nawet na samych spowiedników, którzy - wbrew wszelkim łagodzącym okolicznościom - ponoszą jednak odpowiedzialność za swoje zachowanie. Z drugiej jednak strony, nie należy lekceważyć raniących sytuacji konfesjonału, uważając, że "nic takiego się nie stało" albo że "to jego problem, nie mój". "Szlachetne" przebaczenie "biednemu księdzu" nie jest dobrym rozwiązaniem. Można oczywiście podziwiać penitentów, że tak cierpliwie znoszą niewłaściwe zachowanie spowiedników, którym - mówiąc ogólnie - brakuje przygotowania lub wyczucia, nie należy jednak w takiej sytuacji pochwalać ich pasywności. Jakakolwiek forma konfliktu w konfesjonale pomiędzy spowiednikiem a penitentem nie ma charakteru prywatnego nieporozumienia. Konfesjonał nie jest bowiem prywatnym miejscem pracy księży. Aby mogli godnie sprawować swoją posługę, Kościół ofiaruje im długoletnią formację, rozeznaje ich zdatność, a dopuszczenie do święceń przybiera charakter aktu publicznego. Kiedy jednak mimo wszystko niektórzy z nich zawodzą, wówczas - w trosce o godne sprawowanie sakramentu pojednania - wiele mogą zrobić także penitenci.

W trudnych sytuacjach, jakie mogą zdarzyć się w konfesjonale, penitent winien najpierw uważnie rozeznać, czy rzeczywiście ma on do czynienia ze zranieniem. I choć bezceremonialne napomnienie spowiednika może sprawić przykrość, to jednak kiedy jest ono prawdziwe, nie należy go traktować w kategoriach zranienia. Ból sprawia przede wszystkim własny grzech, którego być może do końca jeszcze penitent nie zobaczył i nie uznał. Wobec postępującej relatywizacji zasad moralnych coraz trudniej dzisiaj rozmawiać księdzu z niektórymi ludźmi, ponieważ czasami usiłują oni dyskutować o słuszności zasad, jakby zależały one od kapłana. Spowiadanie wymaga wówczas wielkiej cierpliwości i nie lada sztuki prowadzenia dialogu. To zastrzeżenie nie jest próbą usprawiedliwiania spowiedników, którym brakuje niekiedy kultury słowa, szacunku, dyskrecji i delikatności. To raczej zachęta do wielkiej ostrożności w wysuwaniu zastrzeżeń wobec trudnych czasami do przyjęcia słów księdza w konfesjonale. Oczywiście sytuacje zranienia zdarzają się i, nawet gdyby były bardzo rzadkie, winny być podjęte jako poważny problem.

Ocalić słowa spowiednika

Jeśli penitent czuje się niewłaściwie traktowany, w przyjęciu odpowiedniej postawy ogromnie pomocne może być tzw. presuponedum, czyli "wstępne założenie", jakie na początku Ćwiczeń duchownych daje kierownikowi duchowemu i odprawiającemu rekolekcje św. Ignacy Loyola. Ma ono ułatwić dialog w Ćwiczeniach, by mógł przebiegać bez nieporozumień, a sytuacje niejasne były rozwiązywane w duchu zgody, pokoju i wzajemnego rozumienia. "Aby zarówno dający Ćwiczenia Duchowne, jak i przyjmujący je - mówi Ojciec Ignacy - bardziej pomagali sobie wzajemnie i postępowali [w dobrem], trzeba z góry założyć, że każdy dobry chrześcijanin winien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego, niż do jej potępienia. A jeśli nie może jej ocalić, niech spyta go, jak on ją rozumie; a jeśli rozumie ją źle, niech go poprawi z miłością, a jeśli to nie wystarcza, niech szuka wszelkich środków stosownych do tego, aby on, dobrze ją rozumiejąc, mógł ją ocalić" (Ćd 22). W sytuacji niezrozumienia pomiędzy dającym rekolekcje a odprawiającym je, Ignacy doradza podjęcie pewnych kroków. Można je zastosować w analogicznej sytuacji konfliktowej w konfesjonale.

Zarówno spowiednik, jak i jego penitent - jako dobrzy chrześcijanie -powinni być bardziej skorzy do "ocalenia wypowiedzi bliźniego, niż do jej potępienia". Kiedy więc penitent czuje się zraniony jakimś słowem spowiednika, wówczas, analizując je w kontekście całego spotkania, winien założyć, że spowiednik chciał mu pomóc, choć może uczynił to niezbyt zręcznie. Emocjonalność wielu mężczyzn, także i księży, bywa nieraz nieco surowa. Wstydzą się niekiedy przyjmować życzliwość i okazywać ją. I choć to, co mówią, brzmi szorstko, za ich niezręcznie wypowiadanymi zdaniami kryje się często dobre, wręcz czułe serce. Tacy mężczyźni są nieraz doskonałymi spowiednikami. Zbytnia wylewność i czułość w konfesjonale bywa zwodnicza i myląca, a czasami nawet trująca. Spowiednik, który chwali penitentów czy schlebia im, usypia ich i zwodzi, a przez to także okłamuje. Jeden z Ojców pustyni twierdził, że spowiednik, który chwali grzesznika, oddaje go w ręce diabła. Grzesznik winien być napominany. Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło (J 5, 14) - mówił Jezus do uzdrowionego. Kobietę upadłą, którą obronił przed ukamienowaniem, napominał: Idź i odtąd już nie grzesz (J 8, 11).

Słysząc trudną mowę spowiednika, penitent winien najpierw ratować jego słowa, zakładając, że jest dobrym chrześcijaninem, gorliwym kapłanem i chce służyć swoim upomnieniem. Mocne słowa księdza w konfesjonale czy na ambonie nie będą nas ranić, jeśli potraktujemy je jako adekwatną do naszych grzechów przestrogę. Kiedy w 1993 roku Jan Paweł II na Sycylii ostro napomniał mafię za popełniane przez nią zbrodnie, wołając podniesionym głosem: "Nawróćcie się, bo kiedyś wybije godzina sądu", zatwardziali sycylijscy mafiosi uznali, że Papież obraził nie tylko ich, ale także wszystkich Sycylijczyków. Penitent, który nie szuka rzeczywistego nawrócenia, łatwo się zamknie i obrazi, gdy spowiednik upomni go lub wskaże przewidywane skutki jego grzechu. Słuszne upomnienie, choć bywa nieraz bolesne, nie jest dla człowieka poniżające. Wręcz przeciwnie - pomaga w odzyskaniu godności.

Nie bać się zapytać

Musimy być jednak uczciwi wobec tych penitentów, którzy skarżą się na swoich spowiedników. Zdarzają się takie zachowania w konfesjonale, których nie da się ocalić, ponieważ w sposób jednoznaczny są niesprawiedliwe. Wówczas, za radą Ignacego Loyoli, możemy nawiązać dialog, porozmawiać i pytać. Nie tylko ksiądz może zadać pytanie: "Co pan chciał przez to powiedzieć?", ale i penitent może spytać: "Co ojciec chciał mi przez to powiedzieć?". Wiele nieporozumień w konfesjonale wynika bowiem z braku odpowiedniego języka, nieprecyzyjnego wyrażania się i stosowanych przez obie strony skrótów myślowych. Dobry spowiednik, słysząc zagmatwane i niejasne wyznania, dyskretnie poprosi o wyjaśnienie. Ma obowiązek to zrobić, jeśli chodzi o ciężką materię grzechu. Wielu penitentów naraża się w konfesjonale na dodatkowe przykre pytania ze strony spowiedników tylko dlatego, że ich wyznanie grzechów jest nieprzygotowane, ogólnikowe, podszyte fałszywym wstydem i niekonkretne. Kiedy penitent nie wie, jak opisać swój grzech, może skorzystać z rachunku sumienia. Krótka refleksja nad tym, jak nazwać swój grzech, mogłaby zapobiec niejednemu nieporozumieniu w konfesjonale.

Zdarza się jednak, że powodem nieporozumienia jest niewłaściwa postawa księdza: brak uważnego słuchania, podejrzliwość, niedyskretne pytania, słowa obrażające poczucie godności penitenta, uwagi czy pytania ingerujące w intymną sferę, pobieżne oceny moralne, schematyczne i surowe pouczenia czy niestosowne pokuty zadawane bez rozeznania. Bardzo raniące są też pytania sugerujące grzech, którego penitent nie popełnił. W takiej sytuacji możemy zapytać spowiednika, jak zrozumiał nasze wyznanie, co chciał nam powiedzieć lub czy mógłby daną kwestię wyjaśnić. Często wymaga to nie lada odwagi, może jednak zapobiec narastaniu konfliktu. Kapłan, słysząc tego typu pytania, byłby zaproszony do refleksji, czy jego zachowanie nie przekracza pewnych granic, które jako spowiednik winien zachować. Zbyt wielu penitentów, słysząc przykre, a czasami i niesprawiedliwe słowa spowiednika, zamyka się w sobie, czują się urażeni i odchodzą od konfesjonału. A ponieważ uwagi księdza mają zwykle związek z ich grzechami, niewielu też dzieli się doznaną w konfesjonale przykrością z innymi.

W czasie rekolekcji ignacjańskich wielokrotnie byłem świadkiem powrotów rekolektanów do dawnych spowiedzi, pełnych bólu, upokorzenia i cierpienia. Dorosłe osoby nieraz po dziesiątkach lat podejmowały decyzję, by opowiedzieć o trujących ich duszę wspomnieniach spowiedzi z wczesnego dzieciństwa lub okresu dojrzewania. A ilu wiernych nigdy nie opowie o zranieniach w konfesjonale, ponieważ postanowiło, że już przed żadnym księdzem nie uklękną, choć mimo wszystko starają się modlić i chodzą co niedzielę do kościoła? Słuchając tych wyznań, miałem wrażenie, że chodziło de facto o drobne sprawy. Drobne jednak tylko dla księdza. Kiedy bowiem penitent po wielu wewnętrznych walkach zdecyduje się zaufać kapłanowi i otworzy przed nim swoją duszę jak przed ojcem, a potem zostanie potraktowany niedyskretnie, surowo i bez zrozumienia, owa drobna sprawa urasta do życiowego wręcz dramatu.

Wszyscy w duszy mamy jakieś obolałe miejsca, które ledwo dotknięte, czasami przypadkowo, sprawiają ogromny ból. Ile dorosłych kobiet i mężczyzn z wielką przykrością wspomina niedyskretne pytania z zakresu szóstego czy siódmego przykazania, które usłyszeli w dzieciństwie czy też w okresie dojrzewania? Sprawy niby drobne, ale bolą latami. "Ile razy przypomnę sobie o tamtej spowiedzi, muszę od nowa dokonać aktu przebaczenia" - wyznał jeden z penitentów.

Kiedy zadajemy spowiednikowi pytanie, jak mamy rozumieć jego słowa, w jakimś sensie egzaminujemy go z jego posługi w konfesjonale. Takie pytanie może być dla niego leczące. Gdyby częściej penitenci zadawali je swoim spowiednikom, wielu z nich z pewnością zmieniłoby swoją postawę. A jeśli zdarzyłoby się, że penitent w swoim przewrażliwieniu wyolbrzymi słowa i zachowania spowiednika, wówczas spokojna i wyważona odpowiedź księdza uspokoi spowiadającego się i wzbudzi zaufanie do jego posługi.

W razie potrzeby poprawić

Jeżeli spowiednik, zdaniem penitenta, źle dokonał oceny, niesłusznie użył przykrych czy wręcz obraźliwych słów, wówczas może "poprawić go z miłością". Penitent ma prawo w konfesjonale upomnieć się o sprawiedliwą ocenę swojego sumienia i należny mu szacunek, gdyby uznał, że te dobra w sposób istotny zostały naruszone. Jeśli ta...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin