Rafał Gan-Ganowicz - Kondotierzy.pdf

(574 KB) Pobierz
Rafał GAN-GANOWICZ
K O N D O T I E R Z Y
MOTTO:
"Poprzez czarną narodową noc,
poprzez bagno tchórzostwa i podłości
pójdą młodzi zawzięci i prości
stawiać prawdy swe, jak kosy na sztorc..."
/Józef Łobodowski: "Polska rewolucja"/
COPYRIGHT BY AUTHOR
1048805606.002.png
COPYRIGHT FOR POLAND BY SOLIDARNOŚĆ WALCZĄCA
2
 
O AUTORZE
RAFAŁ GAN-GANOWICZ urodził się w Warszawie w 1932 roku. Jest dziennikarzem.
Mieszka w Paryżu. Jako kilkunastoletni chłopiec przeżył powstanie warszawskie, w którym zginął
jego ojciec, żołnierz AK /matka zginęła już w 1939 roku/. Po powstaniu uciekł z transportu w
drodze do obozu w Pruszkowie. W 1948 zostaje członkiem grupy antykomunistycznej młodzieży
wzorującej się na tradycji "Małego Sabotażu" harcerzy w czasie wojny: ulotki, napisy na murach,
kolportaż prasy. Podczas jednej z akcji ubecki patrol zaczyna strzelać. Są pierwsze ofiary. Odtąd
chłopcy "pracują" z własną obstawą, która również strzela. W 1950 roku grupa wpada. Gan-
Ganowicz, ostrzeżony w ostatniej chwili, postanawia uciec na Zachód. Trzynaście godzin
spędzonych pod pociągiem z Warszawy do Berlina z Walterem P38 w ręku... Historia tej ucieczki
opisana jest na początku wspomnieli.
Po trzyletnim pobycie w Niemczech jedzie do Francji. Jest żołnierzem Oddziałów
Wartowniczych przy armii amerykańskiej. Równolegle przechodzi szkolenie dla komandosów.
Dyplom porucznika Wojska Polskiego dostaje z rąk generała Andersa.
Następnie zostaje nauczycielem w gimnazjum dla polskich uchodźców w Les Ageux pod
Paryżem. "Profesorowanie" nie trwa długo. Nie pozwala na to temperament Rafała. Będąc już
przekonanym, że w najbliższym czasie nie wyląduje w Polsce na spadochronie, Rafał postanawia
walczyć przeciw komunistom z bronią w ręku wszędzie tam, gdzie to jest możliwe. W 1965 roku
zostaje najemnikiem w Kongo. Jest jednym z trzech dowódców kierujących obroną Stanleyville i
pacyfikacją Prowincji Wschodniej. Po kapitanie Toporze-Staszaku przejmuje dowództwo słynnego
batalionu, który miał szczęście do polskich dowódców, batalionu "Czerwonych Diabłów" /żołnierze
tego batalionu nosili czerwone berety i czerwone chustki na szyjach/. W Kongo pozostaje przez rok.
Po upadku Czombego wraca do Europy, a następnie zostaje najemnikiem w Jemenie. Walczy po
stronie rojalistów przeciwko promoskiewskim siłom "republikańskim" wspieranym militarnie przez
Sowietów.
Walkom w Jemenie poświęcona jest druga część książki Gan-Ganowicza, książki jeszcze
nie skończonej, której fragmenty dotyczące Konga ukazywały się jedynie w polonijnej prasie
amerykańskiej. Lektura tych fragmentów, a także tych rozdziałów, które znam w maszynopisie,
pozwala mi stwierdzić, że książka Rafała jest pozycją zupełnie wyjątkową. Są to jedyne - znane mi
- wspomnienia Polaka, który był "psem wojny", jednym z najemników obszczekiwanych przez
prasę peerelowską w czasie wojny domowej w Kongo i w Jemenie, najemników, którzy sami siebie
nazywali ochotnikami, ponieważ słowo "najemnik" w stosunku do większości z nich nie było
prawdziwe. Już sam ten fakt przesądza o ważności książki. Ważności jako dokumentu. Ale oprócz
tego książka Rafała jest - a nie są to komplementy prawione przez przyjaciela - prozą artystyczną w
pełnym tego słowa znaczeniu, sytuującą się gdzieś pomiędzy wspomnieniem, reportażem a
beletrystyką.
Książka ta powinna być jak najszybciej wydana i dotrzeć do Czytelnika, szczególnie w
Kraju. Zmieniłaby w jego świadomości obraz "psa wojny" i motywacji, które nim kierowały.
Pomijając względy ideologiczne i dokumentalne byłaby także pasjonującą lekturą.
Tej satysfakcji Rafałowi życzę.
Jacek BIEREZIN
3
1048805606.003.png
OD AUTORA
Nie jestem pisarzem. Byłem nauczycielem, kierowcą, stróżem nocnym, spadochroniarzem,
komandosem, doradcą wojskowym, monterem na rusztowaniu, elektrykiem przemysłowym /jak
Wałęsa/, kierownikiem warsztatu, dziennikarzem...
Książka ta powstała na skutek usilnych namów przyjaciół, którzy przy winie czy przy
whisky, ale zawsze przy papierosie słuchali moich wspomnień.
Pierwszym był Jurek Sowiński, dziś dziennikarz w Radio France Internationale, który już w
latach siedemdziesiątych namawiał mnie na spisanie wspomnień. Drugi był Henio Skwarczyński,
który popchnął mnie do publikowania opowiadań: drukowała je później amerykańska prasa
polonijna. Niektóre z nich wchodzą w skład tej książki. Największą jednak rolę odegrał Jacek
Bierezin, którego pozytywna opinia o mych opowiadaniach przezwyciężyła mój strach przed
czytelnikiem. Jackowi zawdzięczam również przedmowę, która służyła jako wstęp do opowiadań
drukowanych w "Tygodniku Nowojorskim".
Im to wszystkim trzem serdecznie dziękuję.
Książkę tę dedykuję "Solidarności Walczącej".
Autor
4
1048805606.004.png
WSTĘP
NAJEMNICY? TO STARE JAK ŚWIAT...
Wojska najemne mają długą historię. Polakom wystarczy przypomnieć dzielnie walczące za
polskie pieniądze najemne oddziały niemieckie, o których pisze Sienkiewicz w "Potopie", albo
słynnych lisowczyków, którzy walczyli po stronie Dymitra Samozwańca. Jeden z tych dzielnych
wojaków został uwieczniony przez Rembrandta. Już greccy hoplici służyli za pieniądze egipskim
faraonom. Pierwsze nazwisko utrwalone w historii to Ksenofont. Filozof i pisarz o duszy
poszukiwacza przygód wziął udział w wyprawie dziesięciu tysięcy najemników greckich,
zaangażowanych przez Cyrusa Młodszego, który wystąpił przeciw swemu starszemu bratu,
Artakserksesowi. Mimo cudów męstwa, dokonywanych przez Greków, zwolennicy Cyrusa załamali
się w bitwie pod Kunaksa, w pobliżu Babilonu, w roku 401 przed Chrystusem. Powrót Greków do
ojczyzny poprzez wrogie terytoria opisał później Ksenofont. Znacznie później, gdyż wpierw służył
jeszcze wojskowo w Tracji i Sparcie.
Zarówno Rzym, jak i Kartagina korzystały z usług słynnych z umiejętnego miotania
kamieni procą, wyspiarzy z Balearów oraz niemniej słynnych łuczników z Krety. Rewoltę
najemników opisał Flaubert w "Salambo". Ale dopiero w epoce dekadencji imperia starożytne
rozpowszechniły użycie wojsk najemnych do obrony swego stanu posiadania. Rzym płacił za swą
obronę barbarzyńcom: Alamanom, Sarmatom i innym.
Siły wojskowe Bizancjum przez długie wieki składały się z cudzoziemców: Germanowie i
Normanowie stanowili elitarny korpus straży cesarskiej. W armii Bizancjum służyli również
Frankowie. Nie tylko zresztą chrześcijanie byli na żołdzie cesarstwa. Nie brakło również dawnych
nieprzyjaciół: Turków, Scytów i Pieczyngów...
W Europie Zachodniej dopiero w późnym średniowieczu wrócono do zwyczaju
najemnictwa wojsk. W XIII w. poszczególni książęta wynajmowali wojskowych na udział w jednej
tylko kampanii. Francusko-angielska wojna stulecia była okresem rozkwitu wojsk najemnych.
Jeden z wodzów najemniczych tego okresu, Arnaud de Cervol, znany był z okrucieństwa.
Opanował wiele zamków i wyduszał haracz z wielkich włości. Nawet papież w Avignon płacił mu
ogromne sumy, by mieć spokój.
Włochy były w tym okresie całkowicie w rękach wodzów najemnych wojsk, których
nazywano condottieri /stąd przydomek, jaki mi nadał w Kongo uroczy belgijski misjonarz/. Każde
miasto, każda prowincja miały swoich "condottieri" i to niekoniecznie Włochów. Wystarczy
wspomnieć słynnego Anglika Johna Hawkinsa. Aby uniknąć rozboju w czasach pokojowych
włoscy książęta pierwsi zrozumieli konieczność opłacania najemników nawet wtedy, gdy nie
prowadzili wojny. Był to początek istnienia wojsk zawodowych.
W początkach renesansu Karol Śmiały stworzył oddziały najemnej piechoty, która go
zresztą zdradziła, gdy nie miał czym płacić, w bitwie pod Nancy, co przypieczętowało jego koniec.
W tych też czasach rozniosła się sława wojenna Szwajcarów, toteż książęta na wyścigi kupowali
sobie ich usługi. Niebawem na wielu polach bitwy odziały szwajcarskie znajdowały się często w
przeciwnych obozach. Franciszek Pierwszy, którego kawaleria pokonała Szwajcarów, zapałał mimo
to takim podziwem dla ich męstwa, iż zawarł z Helwecją pokój wieczysty, w którego akcie
figurował obowiązek dostarczenia pod sztandary królewskie sześciu tysięcy żołnierzy. Korpus
Szwajcarski przetrwał w armii francuskiej aż do rewolucji. Po dziś dzień Gwardia Szwajcarska
służy Papieżowi.
5
1048805606.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin