Lee Goldberg
Na podstawie serialu telewizyjnego Andy'ego Breckmana
Detektyw Monk i strajk policji
1
Monk i przechadzka po parku
Ciało mogłoby równie dobrze leżeć na polu minowym otoczonym drutem kolczastym i strzeżonym przez gotowych do strzału snajperów. Nie było mowy, aby Adrian Monk do niego podszedł.
Stał na wysypanej rudym żwirem ścieżce do biegania, która okalała park McKinley w dzielnicy Potrero Hill, na rogu Vermont i Dwudziestej. Ubrany był w jeden ze swoich sześciu identycznych wełnianych płaszczy, jedną z dwunastu identycznych koszul w złamanej bieli (zapinanych pod szyję i noszonych bez krawata), jedną z dwunastu par identycznych, brązowych spodni z zaprasowanymi zakładkami (szytymi na specjalne zamówienie, zawsze z ośmioma szlufkami, a normalnie z siedmioma) i jedną ze swoich dwunastu par identycznych, brązowych, skórzanych butów („Hush Puppies", co wieczór polerowanych do połysku).
Do oczu przykładał lornetkę. Z miejsca, w którym stał, rozpościerał się w kierunku zachodnim wspaniały widok na Mission District, Noe Valley i wieżę telewizyjną Sutro, która wyłaniała się majestatycznie z mgły, niemal każdego ranka otulającej wzgórza Twin Peaks.
Jednak nie tam patrzył Monk.
Lornetkę kierował na ciało martwej kobiety roz-
7
ciągnięte dosłownie dziesięć metrów przed nim. Zarośnięty chwastami teren wokół zwłok ogradzała, owinięta wokół kilku drzew, żółta taśma policyjna.
Kobieta leżała skręcona pod nienaturalnym kątem, z ustami otwartymi w zastygłym, niemym krzyku. Jej podwinięta koszulka odsłaniała bladą skórę płaskiego brzucha i wytatuowaną dolną partię pleców. Tatuaż przedstawiał znak plus, w którego ćwiartkach znajdowały się cztery mniejsze znaki plus. Kobieta miała na sobie obcisłe spodenki z lycry, podkreślające jej umięśnione, długie nogi.
Wyszła pobiegać. Podobnie jak dwie poprzednie kobiety, które również uprawiały jogging. I podobnie jak dwie poprzednie, również została uduszona.
Nie jestem policjantką ani lekarzem sądowym, w ciągu paru lat asystowania Monkowi zdobyłam jednak pewną podstawową wiedzę dotyczącą zabójstw. Po sinych śladach wokół szyi nawet ja potrafiłam rozpoznać, że ktoś ją udusił.
Ale moja wyobraźnia nie poprzestawała na tym. Spróbowałam jeszcze postawić się na jej miejscu, choć czułam się z tym dziwnie, bo - podobnie jak poprzednie dwie kobiety zamordowane w minionym miesiącu - ofiara nie miała lewego buta.
Oto biegnie ścieżką w brzasku dnia, kontempluje ciszę, spokój i widoki, oddycha równo i głęboko, gdy nagle ktoś ją zaskakuje i zwala z nóg. Zaciska palce wokół jej szyi. Jej płuca walczą o łyk powietrza. Jej serce bije jak szalone. Napadnięta kobieta ma wrażenie, że jej głowa i piersi lada moment eksplodują. Cierpiała okrutnie.
Sama myśl o tym przejęła mnie strachem, a przecież nie groziło mi tu żadne niebezpieczeństwo. To ta moja wybujała wyobraźnia, przez którą byłabym
8
naprawdę kiepską policjantką. Ponieważ nią nie jestem i formalnie nie łączy mnie żaden kontrakt z organami ścigania, to na miejscu przestępstwa zawsze staram się trzymać język za zębami i nikomu w niczym nie przeszkadzać. Czuję się bowiem, jakbym wchodziła wszystkim w paradę, a każde moje odezwanie się zwróciłoby uwagę innych, że przebywam w miejscu, w którym nie powinnam.
Kapitan Leland Stottlemeyer gryzł wykałaczkę i uważnie oglądał zwłoki. Może wyobrażał sobie to samo co ja. Może się zastanawiał, jakim człowiekiem była ofiara, czy potrafiła zanucić melodię bez fałszywej nuty i w jaki sposób uśmiech zmieniał jej oblicze? A może nadal się zastanawiał, dlaczego odeszła od niego żona. I czy mógł jeszcze coś zrobić, aby wróciła. A może po prostu myślał o tym, co zjeść na lunch? Policjanci pozostają zadziwiająco niewzruszeni wobec śmierci.
Obok niego stał porucznik Randy Disher, zapamiętale bazgroląc coś w notatniku. Moim zdaniem mazał jakieś rysunki, bo właściwie nie było nic do notowania. W każdym razie jeszcze nie. O ile Randy potrafił skrzętnie wszystko zanotować i rzetelnie sprawdzić każdą informację (i przymilić się przy byle okazji kapitanowi), o tyle dedukcja nie należała do jego najsilniejszych stron.
Prawda była taka, że obaj czekali, aż swoimi obserwacjami podzieli się wreszcie Adrian Monk, genialny detektyw i mój szef. Albo jeszcze lepiej, aż rozwikła tu i teraz zagadkę morderstwa. Taka nadzieja wcale nie byłaby czymś niedorzecznym. Monk nieraz tego dokonywał. Właśnie dlatego Departament Policji San Francisco wynagradza go za konsultacje w sprawach najbardziej zawiłych
9
morderstw. Kiedyś Monk sam służył w policji, dopóki jego zaburzenia obsesyjno-kompulsywne nie uniemożliwiły mu tego.
Stałam obok Monka. Za nami kręciło się kilku mundurowych i techników policyjnych, którzy przeczesywali ścieżkę i plac zabaw w poszukiwaniu śladów.
Stottlemeyer podniósł wzrok i spojrzał na nas wyczekująco.
- Podejdziesz w końcu do nas? - zapytał.
- Nie sądzę - odpowiedział Monk.
- Ciało leży tutaj, Monk.
- Tak, przecież widzę.
Monk skrzywił się ze wstrętem, opuszczając lornetkę. Ale to nie zwłoki wywołały u niego nieprzyjemne uczucie, lecz miejsce, w którym spoczywały - środek wyznaczonego palikami psiego ogródka. Akurat teraz nie było w nim psiaków, ale kiedy przyjechaliśmy, paru policjantów zbierało jeszcze dowody tego, że psy bywały tu nader chętnie, chyba wiecie, o co mi chodzi...
- Tu jest miejsce zbrodni. - Stottlemeyer wskazał na ciało.
- Tu też - odparł Monk.
- Miejsce zbrodni jest tam, gdzie leży ciało - nie ustępował Stottlemeyer.
- Nie zgodziłbym się - odpowiedział Monk.
- Z daleka nie będziesz mógł prowadzić śledztwa.
- Nie będę mógł prowadzić śledztwa, jeśli będę martwy.
- Nie zginiesz, jeśli tu podejdziesz - powiedział Stottlemeyer.
- Jeśli podejdę, sam się zabiję.
10
- Monk, posprzątaliśmy psie kupki - zapewnił kapitan. - Gwarantuję, że w nic nie wdepniesz.
- Ziemia jest nimi przesiąknięta - odpowiedział Monk. - Cały park należałoby przekopać, wsypać w rakietę i wystrzelić w kosmos.
Stottlemeyer westchnął. Nie było mowy, by wygrał potyczkę. Musiał o tym dobrze wiedzieć.
- W porządku. Co możesz teraz powiedzieć?
- Zabójca ukrywał się w piaskownicy na placu zabaw. - Monk wskazał ręką za siebie, na budowlę przypominającą fortyfikację, którą w połowie stanowiła ogromna zjeżdżalnia, a w połowie splot drabinek służących za tor przeszkód. - Kiedy ofiara, biegnąc ścieżką, minęła napastnika, ten rzucił się na nią, przygwoździł ją do ziemi i zabił. Łatwo mu było pokonać tę kobietę, bo była wyczerpana biegiem. Zdjął jej lewy but, a potem zepchnął ją ze skarpy wprost w to wysypisko toksycznych odpadów.
- Do psiego ogródka - uściślił Stottlemeyer.
- Na jedno wychodzi - stwierdził Monk.
- Słuchaj, mam na głowie burmistrza, szefa policji, media, wszyscy chcą ode mnie coś usłyszeć na temat tych zabójstw, a my nic nie mamy. Nie wiem nawet, kim była ta biedna kobieta. Nie miała przy sobie żadnego dowodu tożsamości - mówił Stottlemeyer. - Musisz mi powiedzieć coś, czego jeszcze nie wiem. Masz coś w ogóle?
Monk westchnął.
- Niewiele.
Teraz westchnął Stottlemeyer.
- Cholera.
- Tyle tylko, że przyjechała z Rosji, prawdopodobnie z Gruzji, gdzie działała w Zjednoczonym Ruchu Narodowym walczącym ó zacieśnianie więzi
11
z Unią Europejską. Ona chyba też chciała je zacieśniać, bo wyszła za mąż za mężczyznę pochodzenia żydowskiego z Europy Wschodniej.
Stottlemeyer i Disher spojrzeli na siebie zdumionym wzrokiem. Sama też byłam zdumiona.
- To wszystko? - zapytał oschle Stottlemeyer.
- Miała nowe buty - dodał Monk. Disher spojrzał na ciało.
- Skąd pan wie? - zapytał.
- Podeszwy nie są starte, skóra jeszcze się nie wygniotła - odpowiedział Monk. - Na sznurowadłach nie widać żadnego brudu poza rudym pyłem ze ścieżki.
- Bardzo spostrzegawcze - zauważył kąśliwie Stottlemeyer. - Ale myślę, że Randy'emu chodziło o to, skąd wiesz o pozostałych sprawach.
- Jeden z zębów ma metalową plombę, z których słynęła radziecka stomatologia.
- Hm, niewiele wiem o radzieckiej stomatologii - stwierdził Stottlemeyer. - Chyba muszę więcej podróżować.
- Pięć krzyżyków, ten tatuaż na plecach, w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym pierwszym roku było symbolem oporu gruzińskiego ruchu narodowego, a w dwa tysiące czwartym znalazło się na gruzińskiej fladze państwowej - wyjaśniał Monk.
- Na prawej ręce kobieta nosiła złotą obrączkę ślubną, co jest rozpowszechnionym zwyczajem w krajach wschodnioeuropejskich. Zauważcie, że obrączka ma lekko czerwonawy odcień. To dlatego, że rosyjskie złoto ma wyższą zawartość miedzi niż złoto zachodnie.
- To wszystko dostrzegłeś z tak daleka? - zapytał Stottlemeyer.
12
- Miałem przecież to. - Monk podniósł lornetkę.Stottlemeyer potrząsnął głową z niedowierzaniem.
- Stoję od dawna nad ciałem i nie dostrzegłem połowy z tych rzeczy.
- To i tak nieźle - rzucił posępnie Disher. - Ja nie zauważyłem nawet jednej trzeciej.
Stottlemeyer obrzucił go przeciągłym spojrzeniem.
- Dzięki, od razu poczułem się lepiej...Disher się uśmiechnął.
- Cieszę się, że mogłem panu pomóc, kapitanie.
Jedną z rzeczy, które mnie zdumiewały u Monka, było to, że wiedział o czymś takim, jak radzieckie plomby albo zawartość miedzi w złocie różnych regionów świata, ale nie potrafiłby podać nazwisk jurorów z Idola ani powiedzieć, co to jest Big Mac, nawet gdyby mu przyłożyć pistolet do skroni. Nieraz się zastanawiałam, w jaki sposób następowała u Monka decyzja, o czym warto wiedzieć, a o czym nie warto. Bo w końcu, z czym się częściej stykał: z pudełkiem po Big Macu czy gruzińską flagą państwową?
Monk poruszył niezgrabnie ramionami i pokręcił dziwnie głową, jakby chciał rozluźnić zesztywniała szyję. Wiedziałam jednak, że nie o to chodzi. Jakiś szczegół nie dawał mu spokoju, jakiś drobny fakt nie wkomponowywał się tam, gdzie powinien. Stottlemeyer również to zauważył.
- Coś cię gryzie, Monk?
- Jest brunetką, ma ponad dwadzieścia lat - powiedział Monk. - Ma prawie metr osiemdziesiąt wzrostu.
13
- To oczywiste - odparł Stottlemeyer. - Nawet dla mnie.
- Jest wysportowana - dodał Monk.
- Prawda, dbała o siebie.
- Pierwsza ofiara była blondynką, miała nieco ponad trzydzieści lat i była raczej chuchrowata — mówił dalej Monk. - Drugą ofiarą była młoda Azjatka, nie miała nawet dwudziestu lat.
- Wszystkie uprawiały jogging, wszystkie zostały uduszone i wszystkim zdjęto but z lewej nogi - dodał Stottlemeyer. - To wiadomo. O co ci chodzi?
- Uważam, że powinniśmy nazwać zabójcę „Nożnym maniakiem" - wtrącił raptem Disher, a my spojrzeliśmy na niego. - No, skoro zdejmuje lewy but...
- Nie - odpowiedział Stottlemeyer.
- To może „Nożny dusiciel"?
- Chyba nie dusił ich nogą - zauważyłam.
- To w takim razie może „Nożny duch"? - proponował dalej Disher.
- Nie - powiedział Stottlemeyer mocnym głosem.
- Jakoś musimy go nazwać, kapitanie.
...
TAKAJAQ