Kornew Pawel - Przygranicze 01 - Sopel t.1-2.pdf

(1463 KB) Pobierz
781301174 UNPDF
Paweł Kornew
Sopel
Tłumaczenie: Andrzej Sawicki
S&C
Exlibris
Część pierwsza
Fort
Ten świat nie czeka gości
I dzieci swoich nie chrzci
A. i E. Szklarscy
Rozdział 1
Widmowe szare cienie bezgłośnie przemknęły po zaśnieżonym polu. W mroku
zimowej nocy były praktycznie niewidoczne – wystarczyłaby niewielka zawieja i
nawet najbardziej czujny obserwator niczego by w ciemnościach nie zauważył.
Teraz jednak wiatr ucichł i gdy zza poszarpanych brzegów ciężkich ołowianych
obłoków wyjrzał łuk malejącego, ale wciąż jeszcze jasnego księżyca, widać było
doskonale, że to nie duchy, a twory z krwi i kości. Wilki.
Bezgłośne też pewnie były tylko dla mnie. Nie słyszałem ani chrzęstu śniegu pod
łapami, ani ciężkich oddechów wyrywających się razem z parą z rozwartych
paszczy. Odległość była zbyt wielka, a uszankę zawiązałem bardzo solidnie.
Starając się nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, wyjąłem dłoń z futrzanej
rękawicy i zacząłem starannie mościć dwururkę w zaspie. Wilki biegły wprawdzie
nie wprost ku mojej kryjówce, umiejscowionej na samym skraju lasu, ale
odległość pomiędzy nami wciąż się zmniejszała. No dobra... jeszcze trochę. W
dłoni osłoniętej przed trzydziestostopniowym mrozem tylko lekką bawełnianą
rękawiczką zacząłem powoli tracić czucie. Za kilka minut nie zdołam nawet
nacisnąć na spust. Pół godziny w zaspie wyssało ze mnie chyba całe ciepło. Tak
naprawdę to chciałoby mi się tylko poleżeć gdzieś na piaszczystej plaży nad
brzegiem Ciepłego morza, zwyczajnie napawać się ciepłem słonecznych promieni.
A zresztą nie pogardziłbym także setą wódki w jakiejś knajpie, byle w ciepłym
kącie.
Ale cóż rzeczywistość miała wspólnego z moimi pragnieniami? Ot, takie sobie
puste mrzonki. Jednak odwracały przynajmniej uwagę od myśli, że wiatr może
zmienić kierunek i bestie poczują mój zapach. A wtedy marzenia o ciepłym morzu
na zawsze już pozostaną tylko marzeniami. Ręce tymczasem same naprowadzały
muszkę na ostatniego z trzech wilków. Gdy drapieżniki dotarły niemal do skraju
lasu, płynnie nacisnąłem spust. Kula trafiła zwierzę w bok i odrzuciła je pod
zaspę, gdzie konało, drapiąc łapami śnieg. Ale pozostałe dwa rzuciły się w las z
taką szybkością, jakby nagle zwolniły się w ich ciałach napięte mocne sprężyny.
Wilki przywitała seria z automatu, wzbijając śnieg pod łapami pierwszej z bestii.
Zwierz znieruchomiał na ułamek sekundy i to wystarczyło – w księżycowym
blasku mignął bełt z kuszy, trafiając go w tułów. Nieszczęśnik zakręcił się w
miejscu, usiłując dosięgnąć zębami sterczący mu spod łopatki bełt. Ale ostatni z
trójki nie tracił czasu – ani na chwilę nie przerwał szybkiego biegu i teraz od
skraju lasu dzieliło go już tylko kilka skoków. Podrywając się na kolano,
strzeliłem w ślad za nim, choć zrobiłem to niepotrzebnie. Maks bowiem opróżnił
resztę magazynka niemal z przyłożenia. Wilk targnął się, runął na ziemię i
znieruchomiał tuż przed linią drzew.
Czegoś takiego się po Maksie nie spodziewałem.
Chłopak niby normalny – ale cały magazynek na jednego wilka to stanowczo za
dużo. Ciekawe, kto temu idiocie dał automat? No dobra, czort z nim, teraz trzeba
jeszcze tylko przeładować broń, co nie jest znów takie proste, gdy ma się palce
zesztywniałe od mrozu, a potem będzie można odetchnąć. Miałem wielką ochotę
wstać i pobiegać, choćby w miejscu, żeby się nieco rozgrzać, ale nadal leżałem, do
bólu w oczach wpatrując się w mroki nocy. Niczego nie dostrzegłem. Dziwne z
obławy, jaką urządziliśmy na watahę, uszły cztery wilki. Gdzie się podział jeszcze
jeden? Oczywiście, mógł dostać postrzał i zdechł gdzieś po drodze, lepiej jednak
przesadzić z ostrożnością, niż spędzić ostatnie chwile życia na próbach
zatrzymania potoku krwi z rozszarpanego gardła. Nie, to już wszystkie. Oto i
Maks wyskoczył z objęć swojej zaspy i w biegu usiłował przeładować automat.
Biedaczek, albo kompletnie mu odbiło, albo tak się spieszy do odcinania wilczych
uszu. Do czego tu się spieszyć? Wyrwiesz się tak o jeden raz za wiele i to twoje
uszy będzie szarpał ktoś inny. Ale zwlekać też nie ma co. Tym bardziej że i Łysy
też się pokazał. No, ten jest starym wygą – zdążył już osadzić bełt w łożu kuszy.
Ciekawe, skąd wytrzasnął taką broń cięciwa nie pęka nawet na
czterdziestostopniowym mrozie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin