Wyrwany z piekieł.pdf

(778 KB) Pobierz
682804815 UNPDF
Wyrwany z piekieł
Eliezer Urbach
Wyrwany z piekieł
Tłumaczenie: Krzysztof Dubis
1
Wyrwany z piekieł
-1-
Podróż w przeszłość
9 maja 1986. Po tygodniu gorączkowych przygotowań wreszcie zająłem miejsce w samolocie
do Nowego Jorku. Przed chwilą pożegnałem się z Sarą, która została w holu niewielkiego
lotniska w Stapleton po udzieleniu mi wszystkich tradycyjnych instrukcji i ostrzeżeń, jak na
troskliwą żonę przystało.
Rodzina i przyjaciele ostrzegali mnie przed wyprawą do rodzinnego kraju akurat po wybuchu
w Czarnobylu, gdy radioaktywna chmura krążyła nad Środkową Europą. Niektórzy radzili
nawet odwołać wyjazd do Polski. Pomyślałem wtedy, że byłoby wielką ironią, gdyby komuniści
„dostali mnie” po czterdziestu latach od momentu ucieczki i to za pomocą jakiejś
niewidzialnej, cichej dawki śmiercionośnego pyłu.
Wiedziałem jednak, że ta podróż była zaplanowana przez Boga i cokolwiek czekało mnie w
Polsce, pozostawało pod Jego kontrolą. Mogłem więc powiedzieć to, co Estera idąca do króla
Persji, by wstawić się za swym narodem: „Jeśli mam zginąć, to zginę!”
Poprawiłem oparcie, zagłębiłem się w fotel i spojrzałem przez okno samolotu. Słońce już
zachodziło, a my lecąc ponad chmurami widzieliśmy przepiękną, purpurowo-różową poświatę.
Ta wspaniała panorama oraz jednostajny szum silników spowodowały, że zapomniałem o
całym napięciu związanym z nową przygodą. Rozluźniony, poddałem się biegowi myśli, które
powróciły do lat młodości spędzonej w Polsce. Pogrążyłem się w napływających falach
wspomnień — przed oczami stanęły mi sceny szczęśliwego dzieciństwa spędzonego w
Skoczowie, gospoda na rozstaju dróg, gdzie się urodziłem i wychowałem, zielone łąki okalające
pobliskie gospodarstwa i piękne góry w oddali. Któryś z poetów powiedział, że dzieciństwo jest
ojcem dorosłości. Jakże piękne były lata mojej młodości! W wiek męski wszedłem boleśnie w
wieku lat siedemnastu, gdy hitlerowcy napadli na Polskę jesienią 1939 roku.
Kiedy o tym myślę, nagle znikają wspomnienia przyjemnych chwil, a moją świadomość
przenikają ostrza gwałtownych obrazów i słów. Niebo za oknem szybko ciemnieje i po chwili
widzę w szybie własną twarz — sześćdziesięcioletnią, pokrytą siwą brodą, naznaczoną
zmarszczkami i patrzącą na mnie zmęczonym wzrokiem człowieka doświadczonego. Czy
ktokolwiek w Skoczowie rozpozna Eliezera Urbacha po czterdziestu latach?
Czym dla mnie będzie ten powrót? Czy to jest w Bożym planie?
Odpowiedzią na ostatnie pytanie był fakt, że siedziałem w samolocie lecącym do Warszawy.
Wracałem do Polski — kraju, z którym związane są moje najboleśniejsze wspomnienia.
Leczenie mojego serca ze skutków przeżytego koszmaru zabrało wiele lat i gdyby nie wyraźne
prowadzenie Boże, nigdy nie wybrałbym się w tę podróż. Jeszcze raz przypomniałem sobie
wszystkie wydarzenia, które doprowadziły mnie do podjęcia tej decyzji i poczułem, że była
słuszna, choć nie do końca dla mnie zrozumiała.
Dwa lata wcześniej pewna stara znajoma, pani Koffsman, która od trzydziestu lat służyła jako
misjonarka w Jerozolimie, przyjechała do Pensylwanii na konferencję mesjanistyczną, na którą
2
Wyrwany z piekieł
ja również zostałem zaproszony. Kiedy się spotkaliśmy, powiedziała o pewnym przeczuciu
związanym z niektórymi proroctwami zawartymi w Piśmie.
— W niedługiej przyszłości Żydzi rozpoczną masowy exodus z terenów Związku Radzieckiego
— stwierdziła.
— Czy wiesz o tym, że chrześcijanie w Finlandii, Polsce i innych krajach Europy gromadzą
żywność, ubrania i przygotowują miejsca dla naszych braci, którzy wyjdą z Rosji?
— Nie, siostro Koffsman, nie wiedziałem o tym. To bardzo interesujące. Wygląda na to, że jest
to powszechne przekonanie wśród europejskich chrześcijan.
— Och, tak! Ktoś nawet nadał temu wszystkiemu nazwę „Exodus II”. Eliezerze, myślę, że
powinieneś pojechać do Polski i pomóc w przygotowaniu tamtejszych kościołów na przyjęcie
żydowskich uchodźców.
Niestety, napięty rozkład zajęć na konferencji nie pozwolił nam na powtórne spotkanie i
prawdę mówiąc, zapomniałem o tej propozycji na jakieś półtora roku — aż do dnia, kiedy
otrzymałem pewien list z Polski.
Chrześcijanka, której nigdy nie znałem, napisała w nim swoje doświadczenie, które wywarło
na mnie duże wrażenie. Otóż, pewnego dnia do jej rąk trafił kalendarz wydany przez
Stowarzyszenie Żydów Mesjanistycznych, w którym zamieszczono moje krótkie świadectwo,
zawierające informację, że urodziłem się w Skoczowie. Ponieważ autorka listu mieszkała w tym
samym regionie, zaprosiła mnie na krótką wizytę połączoną z kilkoma odczytami w lokalnych
kościołach. Odpisałem jej, że jeśli Bóg pozwoli, to przyjadę.
Trzecie z kolei wydarzenie, które kazało mi zacząć poważnie myśleć o podróży do Polski,
miało miejsce w Denver, po niedzielnym nabożeństwie w mojej macierzystej społeczności.
Pewien człowiek podszedł do mnie, przedstawił się i powiedział:
— Panie Urbach, jutro przyjeżdża z Polski pewna kobieta. Myślę, że powinniście się spotkać.
— Doskonale, z przyjemnością poznam kogoś, kto przywozi nowiny z ojczystego kraju. Nie
byłem tam od wieków. Czy mógłby pan zorganizować to spotkanie?
— Oczywiście. Ta pani zatrzyma się u moich przyjaciół. Oto numer ich telefonu. Pani S.
(Nazwiska współczesnych chrześcijan z Polski zostały w tej książce pominięte z oczywistych
powodów.) ma dla pana bardzo interesujące wieści. Powiem jej, żeby oczekiwała na pański
telefon.
Spotkanie zostało ustalone na następne popołudnie. Gdy pani S. otworzyła mi drzwi,
powitałem ją tradycyjnym polskim powitaniem, które zapamiętałem jeszcze z dzieciństwa:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
— Na wieki wieków! — odpowiedziała starym, znanym jeszcze przez pierwszych chrześcijan
zwrotem, który pozwalał upewnić się o tym, czy dom gospodarzy należy do Pana.
Tradycyjne powitanie z miejsca przełamało wszelkie lody, a pani S. od razu dowiedziała się o
moim przywiązaniu do Jezusa. To, co miała do powiedzenia, było naprawdę ekscytujące, a co
ważniejsze, otrzymałem trzecie z kolei zaproszenie do Polski na serię wykładów i zwiedzanie
moich rodzinnych stron.
Dowiedziałem się również, że są w Polsce chrześcijanie, którzy troszczą się o resztkę
pozostałych Żydów i starają się z miłością zaspokoić fizyczne i duchowe potrzeby tych
przeważnie starych i chorych ludzi.
3
Wyrwany z piekieł
Ze zdumieniem słuchałem relacji o ogromie pracy wykonywanej przez polskich chrześcijan na
rzecz mojego narodu. Teraz, po wielu latach pracy i służby, jestem pod niezmiennie wielkim
wrażeniem dzieł, których dokonuje Pan w pełnych miłości i współczucia sercach, które do
Niego należą. Pod koniec wizyty usłyszałem po raz trzeci to samo wezwanie:
— Eliezerze, przyjedź do Polski odwiedzić swoich braci Żydów i wygłosić serię odczytów w
kościołach chrześcijańskich. Jako Żyd wierzący w Jezusa mógłbyś pomóc budować mosty
pomiędzy tymi dwoma środowiskami.
Żarliwość jej prośby i wielkie współczucie, jakie okazywała mojemu narodowi, poruszyły
mnie głęboko. Zauważyłem i wywnioskowałem z naszej rozmowy, że przekonania tej kobiety
oraz jej szczerość są niepodważalne.
W ten sposób zostałem zmuszony do poważnego przemyślenia opisanych wydarzeń. „Trzy
razy? Panie, czy mógłbym zlekceważyć tak wyraźne wezwanie?” — ta myśl nie dawała mi
spokoju.
Zdecydowałem się spróbować biblijną metodę rozeznawania, zastosowaną po raz pierwszy
przez Gedeona i położyć runo przed Bogiem. Napisałem do Rady mojego kościoła prośbę o
pozwolenie na wyjazd do Polski. „Jeżeli w dodatku sfinansują podróż, uznam te zaproszenia za
wolę Pana” — zdecydowałem. Odpowiedź była natychmiastowa i pozytywna.
Lądujemy w Nowym Jorku bardzo późno i wszystko wskazuje na to, że nie zdążę przesiąść się
na samolot Lufthansy do Frankfurtu. W pocie czoła ciągnę za sobą dwa dodatkowe kufry z
darami dla Polaków. Zamieszanie w rezerwacji powoduje, że muszę biegać od jednego okienka
do drugiego, żeby wszystko wyjaśnić. Złapany w biurokratycznym potrzasku, przypominam
sobie czasy moich ucieczek i wygnań. Wreszcie, zdyszany dopadam wejścia na terminal i w
ostatniej chwili wsiadam do samolotu. Za siedem i pół godziny będę w Niemczech Zachodnich,
a stamtąd już tylko skok do Warszawy.
Warszawa. Ostatnim razem byłem tutaj w lecie 1945 roku. Miałem wtedy 23 lata, byłem
całkowicie osamotniony i przeszukiwałem miasto w nadziei odnalezienia śladów moich
krewnych, nie wiedząc jeszcze, że są to daremne próby. Przed wojną w Warszawie mieszkało
350 000 Żydów. Teraz nie zauważyłem ani jednego. Poczułem się podobnie, jak czterdzieści lat
temu — samotny i zapomniany.
11 maja 1986 roku znów oglądam Warszawę, na razie z okna samolotu podchodzącego do
lądowania. Widzę ludzi stojących na tarasie widokowym, zbudowanym od strony płyty
lotniska — ciekawe i nowe dla mnie rozwiązanie. Przypomina mi nieco zatłoczoną ulicę
amerykańskiego miasta. Widzę uśmiechnięte twarze tych, którzy doczekali się przybycia
swoich bliskich i znajomych.
Polska już nie jest taka, jak dawniej — to spostrzeżenie wiąże się z widokiem dwóch
młodzieńców w zielonych uniformach, czekających na nas u stóp schodków przyczepionych
właśnie do samolotu. Ustawiam się w kolejce do kontroli paszportowej i wymiany walut.
Odświętnie ubrani Polacy, którzy lecieli wraz ze mną, taszczą za sobą walizy monstrualnej
wielkości, zawierające prawdopodobnie towary niedostępne w komunistycznym kraju.
Przechodzę przez kontrolę celną bez problemu, przypomniawszy sobie czasy, gdy
podróżowałem bez żadnych dokumentów, a jeden oficer mógł zadecydować o moim życiu i
śmierci. Tym razem oficer przybija stempel i wszystko jest „koszernie”.
4
Wyrwany z piekieł
Zatrzymuję bagażowego, który „załatwia”mi wózek. Noszący czapkę z żółtym otokiem
mężczyzna wygląda na jakieś 40 - 50 lat i patrzy na mnie raczej niechętnie. Odkrywam wtedy,
że inni również oglądają mnie z pewnym zdziwieniem — po prostu widok klasycznego Żyda z
patriarchalną siwą brodą jest już w Polsce rzadkością. Okazuje się, że zostało tu bardzo
niewielu moich rodaków i ci starają się nie wyróżniać spośród innych. Młodsi gapie
najprawdopodobniej nigdy nie mieli okazji widzieć Żyda o ortodoksyjnym wyglądzie. Starsi
robią wrażenie, jakby rozpoznawali znajomy widok z czasów, kiedy Polskę zamieszkiwało trzy i
pół miliona moich pobratymców. Zaczynam się czuć trochę dziwnie — jakbym został
przeniesiony w czasie z jakiejś odległej epoki.
Idę za bagażowym, który z wysiłkiem pcha wózek pełen moich waliz w kierunku wyjścia.
— Nie byłem tu od czterdziestu lat — rzucam w jego stronę, czując potrzebę wytłumaczenia
mojego wyglądu.
— Dlaczego czekał pan tak długo?
— Wymordowano mój naród i nie miałem siły wracać w te miejsca. To byłoby zbyt bolesne.
— Moja babka też nie przeżyła. Umarła w więzieniu — okazuje zrozumienie bagażowy.
Nasze oczy spotykają się na chwilę w wyrazie współczucia i przypominam sobie, że w czasie
wojny nie tylko Żydzi, ale także setki tysięcy Polaków zostały zamordowane przez hitlerowców.
Moje przesłanie, które chcę przedstawić polskim chrześcijanom staje się jasne. Wobec Bożego
sądu i miłosierdzia ludzkość jest jednością — ofiary i ci którzy przeżyli, dobrzy i źli. Będę
mówił o przebaczeniu, pojednaniu, nadziei i zmartwychwstaniu przez łaskę Boga w naszym
Panu i Zbawicielu — Jeszui z Nazaretu, który jest Mesjaszem.
— Ile kosztuje dobry obiad w restauracji? — pytam bagażowego.
— Tysiąc pięćset złotych, czyli około trzech dolarów.
Płacę mu 500 złotych i rozglądam się za kimś, kto mnie przywita. Rozpoznali mnie szybko,
więc po chwili witamy się serdecznie. Siostra S., która będzie się mną opiekować w czasie
całego pobytu, przyprowadziła ze sobą dwoje ludzi — chrześcijańskie małżeństwo
zaangażowane w pomoc dla Żydów.
— A więc tym razem się spotkaliśmy! — słyszę w ich głosie ton ulgi.
— Jak to: „tym razem?” Czyżbyście mnie oczekiwali jakimś innym razem?
— Właśnie! Zostaliśmy źle poinformowani o dacie twojego przyjazdu i jesteśmy tutaj już
drugi raz. Podobno miałeś przyjechać trzy tygodnie temu.
— Aj waj! Przepraszam za nieporozumienie. Nie wiedziałem o tym. Sam miałem problemy na
lotnisku w Nowym Jorku, ale wreszcie jestem i bardzo chcę poznać wasze plany.
Wsiadamy do małego, samochodziku nie pierwszej młodości, który okazuje się być
„garbusem”. Modlimy się przed drogą, prosząc Pana o błogosławieństwo i ochronę.
Dojeżdżamy do starej odrapanej kamienicy, nie reperowanej od czasów wojny, jak wyjaśnia
siostra S. Wspinamy się po drewnianych, zakurzonych schodach na piętro i tutaj spotyka mnie
przyjemna niespodzianka. Czyste, zadbane mieszkanie, na półkach rzędy książek,
wypolerowany parkiet.
Przyjemne otoczenie powoduję, że zaczynam się odprężać i nagle opada mnie fala zmęczenia
podróżą. Siostra S. proponuje, żebym wziął kąpiel i odpoczął, co przyjmuję z radością. Zdaję
sobie sprawę, że czeka mnie dwa i pół tygodnia ciężkiej pracy.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin