Antykatolicka wizja Polski mocarstwowej.pdf

(81 KB) Pobierz
Antykatolicka wizja Polski mocarstwowej
Antykatolicka wizja Polski mocarstwowej
Data publikacji: 06-2-2011 @ 1:05 pm
Niedawna wizyta prezydenta USA w Polsce jest dobrym momentem na odniesienie się do głośnej dwa,
trzy lata temu książki Jerzego Friedmana „Następne 100 lat”. Zaznaczam z góry, że główne tezy tej
pracy nie wydają się dziś brzmieć realistycznie: Polska pod rządami śp. Prezydenta Lecha
Kaczyńskiego miała przynajmniej aspiracje do prowadzenia dynamicznej polityki zagranicznej, podczas
gdy odwaga osobista i górnolotność myśli jego następcy ogranicza się do niezapewniania prezydentom
państw ościennych parasoli podczas deszczu. Nic w Polsce AD 2011 nie wskazuje, abyśmy mieli stać
się lokalnem mocarstwem za zaledwie 20 – 30 lat i wynika to z nałożenia się na siebie kilku czynników:
zanikających instytucyj państwowych; rachitycznego sektora pozarządowego; petryfikacji sceny
politycznej w najgorszym możliwym układzie personalnym; rosnącego długu publicznego czy braku
wzrostu demograficznego.
Piszę o tem z iście bronisławowskim bólem i bez nadziei na rychłą poprawę obecnego stanu rzeczy. Dla
mnie, patrioty Korony Królestwa Polskiego i Wielkiego Xięstwa Litewskiego polskość jest antytezą
ciasnego, nacjonalistycznego myślenia ograniczonego do ziem piastowskich. Kocham Polskę
Jagiellonów, wielokulturową, wieloreligijną, wypełniającą misję cywilizacyjną względem Europy
Wschodniej. Metody naszych przodków były powolne, ale skuteczne; na tyle bezkrwawe, na ile można
na sposób pokojowy, kulturowy tworzyć imperium.
Niewątpliwą zaletą książki Friedmana było podniesienie tematu mocarstwowości Polski, co stało się po
raz pierwszy w historji niepodległego państwa polskiego, odrodzonego po 1989 r. Ale niemrawa była ta
debata. Rozmówcy przechodzili do porządku dziennego nad założeniem, że Amerykanie zainwestują
duże środki finansowe oraz nowoczesne technologje, by stworzyć nad Wisłą lokalne mocarstwo. Nie
wytykano Friedmanowi błędów rzeczowych i ewidentnej nieznajomości realiów Europy Środkowo-
Wschodniej, jak np. założenie o niemożliwości konfederacji krajów bałtyckich, Polski, Słowacji, Węgier i
Rumunii a z drugiej strony szkicowanie polsko – węgierskiej rywalizacji o Kijów. Amerykański politolog
najwyraźniej nie wiedział, że jeśli coś dobrego geopolitycznie się zdarzy dla Polski i Węgier w
najbliższej przyszłości, to będzie to wynikiem sojuszu narodów zaprzyjaźnionych ze sobą od tysiąca lat.
W dyskusji nad książki liczyła się raczej pozycja zawodowa autora – szefa wpływowej prywatnej agencji
wywiadu Stratfor.
Przejdźmy jednak do sedna niniejszego wpisu. Doświadczenia ostatnich kilku lat wskazują, że zmiana
osoby prezydenta USA nie zmodyfikowała w istotny sposób polityki zagranicznej Stanów. Jeśli można
mówić o jakiejkolwiek zmianie, to raczej polega ona na umocnieniu się tendencyj do prowadzenia
nieformalnych wojen oraz (co oczywiste w przypadku bardziej etatystycznej administracji) do
ograniczania swobód obywatelskich. Widoczna jest zatem konwergencja idej lub raczej braku idej u
osób formalnie rządzących krajem, tudzież ciągłość w realizacji idej wytyczanych przez osoby
nieformalnie rządzące Stanami Zjednoczonemi. Neokonserwatyzm ekipy Jerzego Busha jra przeniósł
się bezboleśnie do polityki Partji Demokratycznej, sam nie ulegając modyfikacjom. W kręgu prawicy był
zawsze „ideologicznym włóczęgą z ulicy”, jak to zgrabnie ujął Patryk Buchanan. Niczem więcej.
Poglądy Jerzego Friedmana pasują do szkoły neokońskiej, wliczając takie detale (?) jak żydowskie
pochodzenie i młodzieńczy flirt z marxizmem. Przeanalizujmy zatem, co pisze on o religji, Bogu,
chrześcijaństwie i islamie w omawianej książce. Otóż, niemal nic. Zagadnienia te są prawie nieobecne
w „Następnych 100 latach”. Szerzej Friedman opisuje je w jednym rozdziale książki pt. „Ludność,
komputery, wojny kulturowe”. Ale sposób, w jaki dotyka problemu, z pewnością nas nie zadowoli. W
szczególności, dokonuje on prostego, skrajnie prymitywnego podziału ludności świata na dwie
1
kategorie: tradycjonalistów i progresistów. W ten sposób, my tradycyjni katolicy, trafiamy do jednego
wora z fundamentalistami protestanckimi, ortodoksami żydowskimi i … Al Kaidą. Po drugiej stronie
barykady są zaś ludzie pragnący przewartościować dotychczasowe pojęcie rodziny, roli kobiet i
seksualizmu w życiu społecznem.
Friedman pisze o transformacji instytucjonalnej jako o pewniku. Dostrzega, że przez pewien czas
pozycja tradycjonalistów będzie relatywnie silna, bowiem dysponują oni wartościami, które motywują ich
do pewnych spójnych i uporządkowanych działań. Czemu przegrają? Bo technologje zmieniają życie
ludzkie, a obecne tendencje występujące w krajach wysoko rozwiniętych zostaną wsparte przez resztę
świata. Wszędzie obniży się przyrost demograficzny.
Słabość analiz Friedmana polega jednak w szczególności na analizowaniu geopolityki dla niej samej.
Demografja pozostaje jedynie zmienną: „zmniejszy się populacja w krajach wysoko rozwiniętych”. O ile
można mu wybaczyć, że nie analizuje odrodzenia chrześcijaństwa jako alternatywy (z uwagi na jej
niskie prawdopodobieństwo), to dziwne jest, że zupełnie nie docenia islamu jako religji odnoszącej
sukcesy w skali światowej. Tymczasem, w perspektywie przynajmniej 30 lat, można i należy rozważać
islamizację Europy Zachodniej oraz innych części świata. Wzrost znaczenia Turcji to jedno, a możliwość
powstania kalifatu Al – Paryż, to drugie. Nieobecność analiz odnoszących się do wpływów religij oraz
nieocenianie coraz bardziej degenerującej się kultury tzw. „Zachodu” to najpoważniejsze mojem
zdaniem braki metodologiczne pracy Friedmana.
Pozwolę sobie zaprezentować wnioski płynące z lektury „Następnych 100 lat”. Dokonam ich
samowolnego rozciągnięcia na ogół myśli neokonserwatywnej, stanowiącej podstawę obecnej polityki
amerykańskiej. Czemu? Właśnie z uwagi na wpływ Friedmana jako szefa agencji Stratfor na najwyższą
klasę polityczną USA.
1. Zdefiniowanie grup wrogów i sojuszników wskazuje, że władze USA postawione przez Friedmana
wśród promotorów przedefiniowania dotychczasowych wartości mogą w podobny sposób zacząć
zachowywać się względem różnych wrogich grup. Słowem, tak jak zrobiono z Al Kaidy głównego wroga
Zachodu, można nim za lat –naście czy –dziesiąt mianować ogół chrześcijan. Zgodnie z hasłem
Voltaire’a – „Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji”.
2. Należy poważnie zastanowić się, czy i na ile można traktować dziś jeszcze Stany Zjednoczone jako
kraj najsilniej chrześcijański na świecie. Płynące stąd wnioski mogą mieć też kluczowe znaczenie
geopolityczne, bowiem jeśli wczoraj szukaliśmy wsparcia w USA przeciw „masońskiej” UE, to dziś
możemy wiedzieć, że wsparcia tego nie uzyskalibyśmy. Ale oznacza to również, że jutro powinniśmy
szukać wsparcia gdzie indziej.
3. Powstaje też pytanie, czy i jak Stany Zjednoczone mogą zrzucić z siebie ideologję i kadry
neokonserwatystów? Z pewnością jest to możliwe na płaszczyźnie politycznej. Łatwo można wyobrazić
sobie zwycięstwo za rok prezydenckiego kandydata republikańskiego związanego z fundamentalizmem
protestanckim. Ale czy potrafiłby on rządzić obezwładniwszy wcześniej „deep state”, czyli aktualny układ
składający się z przedstawicieli finansjery, służb specjalnych, zarabiający mimo kryzysów wielkie
pieniądze dzięki wdrażaniu pomysłów neokońskich w życie?
4. Wszystko to wzmacnia tezę o nonsensowności ewentualnego sojuszu polsko – amerykańskiego jako
egzotycznej mrzonki. Jak widzimy bowiem, istnieją nie tylko dramatyczne różnice w sile potencjalnych
partnerów ale i sprzeczne interesy między nimi. Polska, chrześcijańska prawica nie ma prawa
znajdować się na służbie antychrysta.
2
5. O ile zdaję sobie sprawę, że powyższe wnioski mogą być przerysowane, to nie sądzę, bym zbłądził
co do ogólnej oceny aktualnej od ok. 20 lat polityki Stanów Zjednoczonych. Książka Jerzego Friedmana
może zaś być napisana, by stała się samospełniającą przepowiednią: opisując USA jako jedyne
mocarstwo światowe XXI wieku i kilka powstających, ewentualnych mocarstw lokalnych, istotnie
wzmocniła ona w tych krajach lobbies proamerykańskie, skłonne do wsparcia idej prezentowanych
przez Waszyngton.
Odpowiadając na końcu na słynne, leninowskie pytanie „Co robić?”, muszę wskazać na konieczność
rozmów o Polsce imperialnej. Jednak lektura książki Friedmana „Następne 100 lat” powinna nam
podpowiedzieć, kiedy Polska na pewno mocarstwem [ nie będzie ]: jeśli pozostanie trzecioplanowym
satelitą Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
Krusejder
George Friedman – “Następne 100 Lat. Prognoza na XXI wiek”
Wydawca: AMF Plus Group, Warszawa 2009, stron 287
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin