H.Bławacka-Dotkryna tajemna.rtf

(847 KB) Pobierz

PRZEDMOWA

Prawdy, zawarte w Doktrynie tajemnej w żadnym sensie nie są podawane  jako objawienia. Wiedzę zawartą w tej książce można znaleźć w tysiącach  tomów świętych pism wielkich azjatyckich i wczesnych europejskich religii.  Faktem jednak jest, iż tam jest ona rozproszona, zapisana tysiącami  fragmentów i ukryta pod glifami oraz symbolami, które, oderwane od siebie,  są odczytywane inaczej, niż powinny być. Po długiej i żmudnej pracy,  dzięki pomocy mistrzów, powstała ta książka, zbierająca prastare  twierdzenia i łącząca je w harmonijną całość.

Zbędną rzeczą jest tłumaczenie, iż nie jest to całokształt tajemnej  doktryny, ale jedynie jej określone fragmenty, wybrane z podstawowych  założeń, które oświecą szukających prawdy, wskażą ścieżkę wędrowcom,  podtrzymają wątpiących. Należy jasno podkreślić, że nauki zawarte w tych  tomach nie są własnością hinduskiej, zoroastriańskiej, chaldejskiej czy  egipskiej religii, tak samo jak nie przynależą do buddyzmu, islamu,  judaizmu czy chrześcijaństwa. Doktryna tajemna jest istotą ich wszystkich.  Wytrysły z niej różne systemy religijne teraz dopiero mogą być ponownie  zanurzone w rodzimym żywiole, z którego wyrosły wszystkie tajemnice oraz  dogmaty, rozwinęły się i uległy zmaterializowaniu. Cel tej pracy może być  ujęty w następujący sposób   chodzi o wykazanie, iż przyroda nie jest  przypadkowym zbiorowiskiem atomów, i wyznaczenie człowiekowi przynależnego  mu miejsca w schemacie wszechświata; o wybawienie z poniżenia i  zapomnienia prastarych prawd, stanowiących podstawę wszystkich religii  oraz o udowodnienie podstawowej jedności ich źródła; o wykazanie, iż nauka  współczesnej cywilizacji   jak dotychczas   jeszcze nie dotarła do ukrytej  dziedziny przyrody. Doktryna tajemna jest książką w służbie ludzkości i  tylko ona może ją oceniać. De minimis non curat lex

H. P. Bławatska

[Uwaga! W poprzednich książkach lej serii nazwisko autorki było  zapisane m wersji spolszczonej   Blawacka; przyp. wyd.], Londyn 1888.

 

 

WPROWADZENIE

Słuchać uprzejmie, sądzić łagodnie. Od chwili pojawienia się w Anglii  teozoficznej literatury, jej nauki zaczęto określać mianem buddyzmu  ezoterycznego. I stało się nawykiem, jak mówi stare przysłowie, że błąd  toczy się po pochyłości, podczas gdy prawda musi z mozołem piąć się pod  górę. Stare truizmy często okazują się najmądrzejsze; ludzki umysł nie  jest całkowicie wolny od tendencyjnych uprzedzeń, a stanowcze opinie  kształtują się nieraz przed gruntownym zbadaniem przedmiotu sporu ze  wszystkich stron. Zostało to powiedziane w związku z upowszechnieniem się  podwójnego błędu: sprowadzeniem teozofii do buddyzmu oraz pomieszaniem tez  filozofii religijnej głoszonej przez Gotamę Buddhę z doktrynami  naszkicowanymi w Buddyzmie ezoterycznym.

Trudno byłoby sobie wyobrazić coś bardziej mylącego; jednocześnie dało  to nieprzyjaciołom teozofii broń do ręki; jak bowiem wyraził się pewien  czcigodny palio-log, nie było w tym tomie ani ezoteryzmu, ani buddyzmu.  Prawdy ezoteryczne pomieszczone w pracy Sinnetta przestały nimi być z  chwilą opublikowania. Nie obejmuje ona także religii Buddy, a jedynie  garść twierdzeń, wziętych z dotychczas ukrywanej wiedzy, uzupełnionych  obecnie dalszymi tezami, rozbudowanych i wyłożonych w kolejnych tomach.  Ale i późniejsze dzieła, jakkolwiek również podają niektóre twierdzenia  Doktryny tajemnej Wschodu, zaledwie uchylają rąbka ciemnej zasłony.

Żaden bowiem, nawet największy z żyjących adeptów, mający zgodę na  publiczne objawienie prawd, nie mógłby tego uczynić, gdyż naraziłby na  pośmiewisko, drwiny i oszczerstwa to, co tak skutecznie było przez wieki i  eony utajone.

Buddyzm ezoteryczny jest świetną książką o nader niefortunnym tytule,  jakkolwiek nie oznacza on więcej niż tytuł niniejszego dzieła   Doktryna  tajemna. Jest niefortunny, ponieważ ludzie przywykli sądzić o rzeczach na  podstawie ich zewnętrznego wyglądu, a nie ich właściwego znaczenia.  Zwiodło to również członków Towarzystwa Teozoficznego. Najpoważniejszy  jednak głos protestu podnieśli bramini. Do usprawiedliwienia i ja się  poczuwam, Buddyzm ezoteryczny bowiem został mi przedstawiony w postaci  gotowej już książki, i nie wiedziałam, jakie brzmienie chciał Sinnett  nadać słowu buddhyzm.

Jak sądzę, winą za to należy obarczyć tych, którzy po raz pierwszy  publicznie ogłosili wiedzę, zapominając wszakże o zaznaczeniu różnicy  pomiędzy buddyzmem   systemem religijnym etyki, głoszonym przez wzniosłego  Gotamę, nazwanego tak od jego tytułu Buddha (Oświecony), a buddhą   mądrością lub poznaniem (vidya), władzą poznawczą, od pierwiastka  sanskryckiego budh   poznać. To my, teozofowie hinduscy, jesteśmy  rzeczywistymi winowajcami, aczkolwiek w swoim czasie uczyniliśmy wszystko,  co było w naszej mocy, aby ten błąd naprawić. Można było bez większego  problemu uniknąć owego błędnego terminu; wystarczyło zmienić zapis słowa i  za ogólną zgodą zarówno pisać, jak i wymawiać buddhyzm zamiast  buddyzm.

Takie wyjaśnienie na początku naszego dzieła było nieodzowne. Religia  Mądrości jest dziedzictwem wszystkich narodów na całym świecie, chociaż w  przedmowie do pierwszego wydania Buddyzmu ezoterycznego powiedziano, że w  1883 roku ani ja, ani żaden inny żyjący Europejczyk nie znał abecadła  nauki, po raz pierwszy występującego w naukowej szacie. Ten błąd musiał  powstać przez przeoczenie, to wszystko bowiem, co zostało objawione w tym  dziele, znałam znacznie wcześniej, niż zostałam zobowiązana (w 1880 roku)  do udzielania nauk Doktryny tajemnej dwóm europejskim dżentelmenom, z  których jednym był autor tegoż Buddyzmu ezoterycznego. Nie da się zaś  ukryć, że jestem Europejką z urodzenia i wychowania. Warto też dodać, że  poważna część filozofii wykładanej przez Sinnetta była podana trzem osobom  w Ameryce jeszcze przed opublikowaniem Izis odsłoniętej; wśród nich był  pułkownik H. S. Olcott. Jego nauczycielami byli: wtajemniczony Węgier,  Egipcjanin i Hindus. Za ich zgodą Olcott udzielał niektórych pouczeń,  albowiem nie nadszedł jeszcze czas pracy publicznej dla dwóch pozostałych.  Nastąpił on wszakże dla innych, czego dowodem są książki Sinnetta. Żadna  jednak z teozoficznych prac nie zyskuje jakiejś dodatkowej wartości z tego  tytułu, że rości sobie pretensje do bycia autorytetem.

Etymologicznie słowa: adi i Adhi Buddha, jeden (lub pierwszy) i Mądrość  Najwyższa są terminami, którymi w swoich tajemnych traktatach posługiwał  się Aryasanga. Stosują je obecnie wszyscy mistycy buddyzmu północnego. Są  to sanskryckie określenia, nadawane przez najdawniejszych Ariów nieznanemu  bóstwu. Ani w Wedach, ani we wcześniejszych dziełach nie spotkamy słowa  Brahma, oznaczającego Mądrość Absolutną. Z kolei zwrot Adibhuta jest  tłumaczony przez F. Halla jako: Pierwotna niestworzona przyczyna  wszystkiego. Niewypowiedzianie długie eony musiały upłynąć, zanim epitet  Buddha został, by tak powiedzieć, zhumanizowany, a w końcu przyswojony  komuś, czyje niedościgłe cnoty i światło poznania przyniosły tytuł Buddhy    Mądrości Niewzruszonej.

Bodha oznacza wrodzony boski intelekt, czyli rozumienie; Buddha   nabycie go przez osobisty wysiłek i zasługę; buddhi jesl natomiast  zdolnością poznawczą   łożyskiem, którym światło boskiego poznania dociera  do jaźni, rozeznaniem dobra i zła, jak również boskim sumieniem, a także  duszą duchową, która jest wehikułem atmy. Gdy buddhi pochłania nasz  egotyzm (niweczy go) wraz ze wszystkimi jego vikarami, widoczny staje się  dla nas Awalokiteśwara   i nirwana, czyli mukti, jest osiągnięta. Mukti to  tyle co nirwana   wolność od więzów mai, czyli ułudy. Bodhi podobnie jest  określeniem szczególnego rodzaju transu, zwanego samadhi, podczas którego  podmiot (indywidualna jednostka) osiąga kulminację duchowego poznania.  Niemądrymi trzeba zwać tych, którzy w zaślepieniu i przedwczesnej w naszym  wieku nienawiści do buddyzmu, a przez reperkusję i do buddhyzmu, odrzucają  jego ezoteryczne nauki, które są także bramińskimi, z tego tylko powodu,  że nazwa ta sugeruje im jako monoteistom, iż są to doktryny szkodliwe. W  wieku materializmu filozofia ezoteryczna przeciwstawia się jedynie atakom  na wszystko, co święte i drogie człowiekowi w jego wewnętrznym życiu  duchowym. Prawdziwy filozof, uczeń mądrości ezoterycznej, całkowicie  zatraca wzgląd na osoby, dogmatyczne wierzenia i wyróżnione religie. Co  więcej, filozofia ezoteryczna jedna wszystkie religie, obnaża je z ich  ludzkich, zewnętrznych szat, i wykazuje, że rdzeń każdej z nich jest  identyczny z rdzeniem każdej innej wielkiej religii. Udowadnia  nieodzowność absolutnej boskiej zasady w przyrodzie, zaprzecza Bóstwu nie  bardziej niż czyni to słońce.

Ezoteryczna filozofia nigdy nie odrzucała Boga w przyrodzie ani też  Bóstwa jako absolutnego i abstrakcyjnego Ens. Odmawia natomiast przyjęcia  wszelkich bogów religii monoteistycznych, czyli bogów stworzonych przez  człowieka na jego własny obraz i podobieństwo, bluźnierczej i żałosnej  karykatury Nigdy Niepoznawalnego. Nadto kroniki, jakie pragniemy  przedstawić, obejmują doświadczenia ezoteryczne z całego świata od  początku naszej ludzkości, okultyzm buddystyczny zaś ma wśród nich swoje  miejsce, nic więcej. W istocie, poufne partie Dań lub Dżanna są pospolitym  terminem dla ezoterycznych szkół i ich literatury. W starych księgach  dżanna jest określane jako przekształcenie jaźni człowieczej przez  rozmyślanie i poznanie, drugie, tym razem wewnętrzne, narodzenie. Stąd  dzan, (fonetycznie d'zian) i Księga Dzyan, Dhyan metafizyki Gotamy   jakkolwiek wielkie są w oczach nie obeznanego z tezami starożytnej Religii  Mądrości   stanowią tylko małą cząstkę całości.

Hinduski reformator swoje publiczne nauczanie ograniczył wyłącznie do  czysto moralnej i fizjologicznej postaci Religii Mądrości, do etyki i  człowieka. Wielki nauczyciel pozostawił natomiast nietknięte rzeczy  niewidzialne i bezcielesne, tajemnicę bytu poza naszą ziemską sferą,  zachowując je tylko dla wybranego koła swoich arhatów. Ci zaś uzyskali  wtajemniczenie w słynnej grocie Saptaparna w pobliżu góry Baibhar, Czas i  ludzka wyobraźnia szybko rozprawiły się z czystością i filozofią tych  nauk, gdy tylko zostały przeniesione z wtajemniczonego i uświęconego koła  arhatów na tereny słabiej przygotowane na przyjęcie metafizycznych  koncepcji, a więc do Chin, Japonii, Birmy. Z tego też powodu warto  zapamiętać doniosłą różnicę pomiędzy ortodoksyjnym buddyzmem (publicznymi  naukami Gotamy Buddhy) a jego buddhyzmem ezoterycznym. Ale ezoteryczna  doktryna Gotamy niczym się nie różni od doktryny wtajemniczonych bramanów  dnia dzisiejszego. Był on bowiem dzieckiem ziemi aryjskiej, Hindusem z  urodzenia, kszatrią i uczniem dwakroć zrodzonych (czyli wtajemniczonych  bramanów). Przeto jego nauki nie mogły się różnić od ich doktryn, gdyż  reforma buddyjska polegała wyłącznie na podaniu pewnej części 2 tego, co  było trzymane w tajemnicy przed wszystkimi (poza wybranymi świątyniami).  Nie mogąc więc nauczać wszystkiego, co zostało mu dane dzięki ślubowaniu,  chociaż nauczał filozofii opartej na fundamencie prawdziwej wiedzy  ezoterycznej, Buddha dał światu tylko jej zewnętrzne, materialne ciało,  zachowując duszę dla swoich wybrańców. Niejeden chiński humanista słyszał  o doktrynie duszy, ale żaden z nich, jak można sądzić, nie pojął jej  istotnego znaczenia i doniosłości.

Owa doktryna była trzymana w tajemnicy, zbyt wielkiej być może,  wewnątrz świątyń. Tajemnica spowijająca jej zasadniczy dogmat i aspirację    nirwanę   była zbyt trudna do przeniknięcia i zrozumienia dla  humanistów, którzy, zamiast rozwiązać ów gordyjski węzeł, przecięli go  oświadczając, że nirwana oznacza absolutne unicestwienie.

Pod koniec pierwszego kwartału XIX wieku pojawiła się osobliwa  literatura, która, bazując na uczonych dociekaniach sanskrytologów i  orientalistów, występowała jako naukowa. Hinduska, egipska i inne  starożytne religie, mity i godła zostały całkowicie podporządkowane  symbolice podkreślającej ich szorstką i surową zewnętrzną formę, zamiast  zwracać uwagę na ich wewnętrzne znaczenie. Te dzieła odniosły  niespodziewany sukces, upowszechniając bardziej wiadomości o fallicznym i  seksualnym kulcie niż rzeczywistą symbolikę, i   paradoksalnie   przecząc  sobie wzajemnie.

Być może to jest prawdziwym powodem, dla którego nieliczne podstawowe  prawdy Doktryny tajemnej po długich tysiącleciach najgłębszego milczenia i  tajności mogły ujrzeć zarys światła dziennego. Powtarzam   nieliczne  prawdy, albowiem to, co musi pozostać okryte zasłoną, nie pomieściłoby się  nawet w setkach takich tomów. Ale i ta drobina, teraz przekazywana, lepsza  jest od całkowitego milczenia. Dzisiejszy świat, obłąkańczo goniący za  własnym, dobrowolnym unicestwieniem, ścigający nieznane, które skłonny  jest mieszać z niepoznawalnym, czyni szybkie postępy na odwrotnej,  materialnej płaszczyźnie duchowości. Stał się olbrzymią areną, prawdziwym  ziemskim padołem niezgody i wieczystej waśni, cmentarzyskiem, na którym są  pogrzebane najwyższe i najświętsze dążenia naszej duchowej duszy. 2 każdym  przemijającym i rodzącym się pokoleniem dusza ta ulega paraliżowi i  atrofii. Kochani poganie i skończone łotry społeczeństwa, jak mawiał  Greeley, w niewielkim stopniu troszczą się o odrodzenie martwych nauk  przeszłości. Jest jednak znaczna grupa poważnych poszukiwaczy,  uprawnionych do zgłębiania tych nielicznych prawd, jakie teraz mogą być im  dane. l tak owo teraz znaczy więcej niż przed dziesięciu laty, kiedy  została opublikowana pierwszy raz Izis odsłonięta czy późniejsze próby  wyłożenia tajników nauki ezoterycznej. [Chociaż postępy na tej drodze  zostały znacznie zahamowane przez obie wojny światowe i  kilkudziesięcioletnie panowanie komunizmu, można przyjąć, iż teraz  Bławatskiej nadal jest aktualne, i kto wie, czy nie w poszerzonym wymiarze    przyp. wyd.].

Niewątpliwie stance przedwstępne będą przyczyną najpoważniejszych  zastrzeżeń dotyczących rzetelności Doktryny tajemnej. Na ich tle rodzi się  bowiem pytanie: W jaki sposób zawarte w nich twierdzenia mogą być  zweryfikowane? Faktycznie, o ile znaczna część sanskryckich, chińskich  oraz mongolskich dzieł cytowanych w naszym dziele jest znana kilku  orientalistom, o tyle podstawowa księga, z której zaczerpnięto stance, nie  jest w posiadaniu europejskich bibliotek. Księga Dzyan (lub Dziań) jest  całkowicie nieznana naszym filologom, a w każdym razie pod tą nazwą nigdy  o niej nie słyszeli. Jest to oczywiście poważny mankament dla trzymających  się metod badania, nakazanych przez urzędową naukę; natomiast dla  okultystów będzie to miało niewielkie znaczenie. Lwia część podanych tu  twierdzeń jest rozproszona po setkach i tysiącach manuskryptów, częściowo  już przełożonych i   jak zwykle bywa przy ich interpretacji   zniekształconych. Są też tezy oczekujące swojej kolei. Przeto każdy  humanista ma okazję do zweryfikowania podanych tu twierdzeń oraz  skontrolowania większości cytatów. Nieliczne nowe fakty, nowe dla  orientalisty profana, a także passusy przytoczone z komentarzy, byłyby  trudne do odnalezienia, podobnie jak poszczególne pouczenia, dotąd  przekazywane ustnie. Można znaleźć do nich aluzje w niezliczonych nieomal  tomach bramińskiej, chińskiej i tybetańskiej literatury świątynnej.

Pomijając złośliwą krytykę, jedno jest pewne. Członkowie pewnych szkół  ezoterycznych   mających swoje siedziby poza Himalajami, których  odgałęzienia można znaleźć w Chinach, Japonii, Indiach, Tybecie, a nawet w  Syrii i Ameryce Południowej   roszczą sobie pretensje do posiadania  wszystkich pism sakralnych i filozoficznych, zarówno w rękopisach, jak i  drukowanych; wszystkich dzieł, jakie kiedykolwiek były napisane w  jakimkolwiek języku lub symbolu, odkąd powstała sztuka pisania, od  hieroglifów ideograficznych poczynając do alfabetu Kadmusa i  Dewanagari.

Przez wieki głoszono, iż od czasu zniszczenia księgozbioru  aleksandryjskiego, każde dzieło mogące doprowadzić do ostatecznego  odkrycia i zrozumienia niektórych tajemnic ukrytej nauki było, dzięki  zespołowym wysiłkom członków bractw, odnajdywane. Akcentowano

również, iż po starannym ukryciu trzech egzemplarzy każdego dzieła,  reszta była niszczona. W ten sposób ocalał ostatni manuskrypt,  zabezpieczony w Indiach za panowania Akbara.

Utrzymuje się przy tym, że każda święta księga, której treść nie  została w dostatecznym stopniu przysłonięta odpowiednią symboliką lub  miała jakiś związek ze starożytnymi misteriami, po starannym skopiowaniu w  postaci kryptografów także była niszczona aż do ostatniego egzemplarza.  Ponadto wszystkie duże i zamożne lamaserie posiadają krypty i podziemne  biblioteki, mieszczące się w grotach, wykutych w skale, jeśli gonpa  (klasztor, monastyr) czy ihankang są położone w górach. Poza Cajdamem  Zachodnim, w pustynnych przełęczach Kuen-tuńtu (łańcuch górski Karakorum w  zachodnim Tybecie) istnieje kilka takich kryjówek. W głębi górskiego pasma  Ałtyntagu, którego ziemi nie deptała jeszcze stopa Europejczyka, istnieje  osiedle zagubione w głębokim parowie. Jest to niewielkie skupisko  budynków, bardziej wioska niż klasztor, z ubogo wyglądającą świątynią i  starym lamą anachoretą, mieszkającym w pobliżu w charakterze dozorcy.  Pielgrzymi powiadają, że podziemne galerie i korytarze mieszczące się pod  klasztorkiem zawierają księgozbiór, którego nie pomieściłoby nawet British  Museum. Twierdzi się również, iż opustoszałe dzisiaj tereny bezwodnej  krainy Tarymu   prawdziwej pustyni w sercu Turkiestanu   były kiedyś  kwitnącymi i zamożnymi miastami. Teraz zaledwie kilka zieleniejących oaz  ożywia tę martwą pustkę. Jedna z nich, wykwitła na mogile rozległego  grodu, pochłoniętego piaskami pustyni, jest ziemią niczyją, często jednak  odwiedzaną przez Mongołów i buddystów. Tradycja mówi także o ogromnych  pomieszczeniach i szerokich korytarzach, wypełnionych tabliczkami i  cylindrami   może to być czcza pogłoska, jak i rzeczywisty takt.  Oczywiście to wszystko może wywołać uśmiech powątpiewania, zanim jednak  odrzuci się wiarygodność tych sprawozdań, warto zastanowić się nad  poniższymi faktami. Zespołowe poszukiwania orientalistów, zwłaszcza  prowadzone w ostatnich latach przez badaczy z filologii porównawczej i  religioznawstwa, potwierdziły tezę, że niezliczona wprost ilość  manuskryptów, a nawet drukowanych dzieł uważanych za istniejące, jest  obecnie nie do odnalezienia. Zniknęły, nie pozostawiając po sobie żadnego,  nawet najmniejszego śladu. Gdyby to były dzieła o małej doniosłości,  wówczas naturalną koleją rzeczy mogłyby zniknąć, a ich nazwy ulec zatarciu  w ludzkiej pamięci. Tak jednak nie jest; zdecydowana większość z nich  zawierała prawdziwe klucze do jeszcze istniejących dzieł, całkowicie  niezrozumiałych bez tych dodatkowych komentarzy i wyjaśnień. Takimi są na  przykład dzieła Lao-tse, poprzednika Konfucjusza, Jeżeli zwrócimy się ku  Chinom, przekonamy się, że religia Konfucjusza jest ugruntowana na  pięcioksięgu King i czteroksięgu Szu. One same są potężnymi dziełami, z  ogromną ilością komentarzy, bez których żaden naukowiec nie podejmie się  analizy głębi sakralnego kanonu Chin. A przecież Lao-tse podobno napisał  dziewięćset trzydzieści ksiąg o etyce i religii oraz siedemdziesiąt o  magii. Jednak wielkie dzieło jego serca, Tao-te-king, czyli święte pismo,  zawiera zaledwie, czy może aż, około pięciu tysięcy słów   tuzin stron z  tak niezrozumiałym tekstem, iż trzeba było szukać pomocy u ponad  siedemdziesięciu komentatorów, z których najwcześniejszy pochodził z 163  roku przed Chrystusem. Czterysta pięćdziesiąt lat poprzedzających  powstanie najstarszego komentarza wystarczyło, aby skrzętnie ukryć  prawdziwą doktrynę Lao-tse przed niepowołanymi, z wyjątkiem jego  wtajemniczonych kapłanów. Tradycja utrzymuje, iż komentarze, do których  mają dostęp zachodni sinolodzy, nie są rzeczywistymi okultystycznymi  zapiskami.

Cóż natomiast znajdują religioznawcy badając semickie księgi, święte  pisma Chaldei   starszej siostry i nauczycielki   Biblię Mojżeszową, która  jest źródłem chrystianizmu? Co mogą zrobić, aby uwiecznić pamięć  starożytnej religii Babilonu, by odtworzyć olbrzymi cykl astronomicznych  obserwacji magów Chaldei czy obronić tradycję ich wspaniałej i wzniosłej  literatury okultystycznej, jeżeli znajdują zaledwie drobne fragmenty? Te  jednak są bezwartościowe nawet jako klucz do charakteru zaginionych pism.  Przeszły bowiem przez ręce biskupa Cezarei, samozwańczego cenzora i  wydawcy sakralnych zapisków ludzi innych religii, i noszą po dziś dzień  piętno jego wybitnie rzetelnej i godnej zaufania dłoni. Ot, zobaczmy, jak  wyglądały losy traktatu o wielkiej niegdyś religii Babilonu.

Napisany po grecku przez Beroza, kapłana świątyni Bela, dla Aleksandra  Wielkiego, na podstawie astronomicznych i chronologicznych notatek  przechowywanych przez kapłanów tej świątyni i obejmujących okres dwustu  tysięcy lat   traktat ten zaginął. W pierwszym stuleciu przed Chrystusem  Aleksander Polihistor dokonał na jego podstawie wielu wyciągów, które  także zaginęły. Euzebiusz wykorzystał pracę Polihistora przy pisaniu  swojego Chronicon (270-340 r.). Punkty zbieżności, prawie że tożsamości,  pomiędzy żydowskimi i chaldejskimi pismami świętymi, sprawiły, iż te  ostatnie zostały uznane przez Euzebiusza, obrońcę i szermierza nowej  wiary, która adoptowała żydowskie święte pisma, a wraz z nimi ich  absurdalną chronologię, za w najwyższym stopniu niebezpieczne. Dopiero  teraz Jerzy Smith udowodnił ową zbieżność; tak więc z winy ormiańskiego  fałszerza cywilizowane narody zostały wprowadzone w błąd na tysiąc pięćset  lat przez przyjęcie żydowskich derywatów jako bezpośredniego boskiego  objawienia. Jest więcej niż pewne, że Euzebiusz nie uszanował także  egipskich tabel synchronicznych Manetho   i to tak dalece, że Bunsen czyni  go odpowiedzialnym za najbardziej niesumienne okaleczenie historii.  Sokrates, historyk piątego stulecia, i Syncellus, wice patriarcha  Konstantynopolu z ósmego stulecia, otwarcie oskarżają go jako najbardziej  zuchwałego i pozbawionego skrupułów fałszerza. Czyż jest możliwe, aby  obszedł się delikatniej z chaldejskimi zapiskami, które już zaczęły  zagrażać nowej religii, tak pochopnie przyjętej? Nie ma więc wątpliwości,  że   poza nielicznymi fragmentami o różnej wartości   z oczu profana  zniknęła cała chaldejska sakralna literatura, tak samo jak Atlantyda.  Nieliczne fakty są podane w dalszych partiach naszego dzieła; mogą one  rzucić więcej światła na prawdziwe pochodzenie upadłych aniołów,  personifikowanych postaciami Bela i Smoka. Zwracając się ku najstarszej  literaturze aryjskiej, ku Rig-Wedzie, badacz dowie się, trzymając się  ściśle danych dostarczonych przez rzeczonych orientalistów, że jakkolwiek  Rigweda zawiera tylko około 10580 wersetów lub 1028 hymnów, w  przeciwieństwie do brahmanów i do mnóstwa gloss i komentarzy, nadal jest  niezrozumiała. Dlaczego? Otóż brahmany, najstarsze scholastyczne traktaty  o prymitywnych hymnach, same wymagają klucza, którego orientaliści jeszcze  nie zdołali sobie zapewnić. Cóż uczeni mówią o buddyjskiej literaturze?  Czy posiadają ją w całości? Z pewnością nie. Poza 325 tomami (w  rzeczywistości jest ich 333), Kandżuru i Tandżuru północnych buddystów  (każdy o wadze czterech, pięciu funtów, jak powiadają) w istocie o  lamaizmie nic nie wiemy. Tymczasem sakralny kanon południowego kościoła,  Saddharma alankara, zawiera podobno 29 368 000 liter, czyli, po wyłączeniu  traktatów i komentarzy, pięcio  , sześciokrotnie więcej materiału niż ten  zawarty w Biblii   ta bowiem, według profesora Muellera, liczy sobie tylko  3 567 180 liter. Tak więc tłumacze, zamiast przedstawiać nam poprawne  wersje, szpikowali je własnymi komentarzami w celu apologii dogmatów  swoich przeróżnych szkól. Co więcej, stosownie do tradycji, przechowywanej  przez szkoły buddyjskie, tak południowe jak i północne, buddyjski kanon  sakralny pierwotnie składał się z 80 000 lub 84 000 rozpraw, z których  znamienita większość zaginęła i do dzisiaj pozostało jedynie 6000.  Zaginęła dla Europejczyków, ale czy tak samo dla buddystów i braminów?  Biorąc pod uwagę, że dla buddysty każdy werset o Buddzie lub o jego dobrym  prawie jest święty, wydaje się, iż owo zaginięcie blisko 76 000 rozpraw  jest zgoła czymś cudownym. Raczej przeciwnie, każdy świadomy tego  znaczenia i naturalnego biegu wydarzeń może się podpisać pod twierdzeniem,  zgodnie z którym z tych 76 000 rozpraw zniszczeniu mogło ulec 7-8 procent  jako efekt prześladowań w samych Indiach i emigracji. Skoro jest pewne, że  arhaci buddyjscy rozpoczęli swój religijny exodus około trzystu lat przed  naszą erą, w celu krzewienia nowej wiary poza Kaszmirem i po tamtej  stronie Himalajów; że do Chin dotarli w 61 roku po narodzeniu Chrystusa,  gdy Kaśjapa przybył tam na zaproszenie cesarza Mingti, by zapoznać go z  zasadami buddyzmu   to wydaje się dziwne, że orientaliści mówią o tego  rodzaju zniknięciu, jakby to rzeczywiście było możliwe. Nie uwzględniają,  że ów przepadek może dotyczyć jedynie ich samych i ludzi Zachodu, że  Azjaci mogą trzymać swoje święte pisma poza ich zasięgiem, chroniąc je w  ten sposób od profanacji i nadużyć przez rasy od nich wyższe.

Pewne jest, że:

  badacze starożytnych religii dysponują zbyt małą liczbą dowodów, aby  na ich podstawie tworzyć ostateczne konkluzje;

  brak danych nie powstrzymuje ich od stawiania różnych dogmatów.

Można przypuszczać, że dzięki licznym zapiskom, dotyczącym teogonii i  misteriów egipskich, jakie zachowały się w poematach klasyków i tomach  literatury starożytnej, rytuały i dogmaty Egiptu faraonów powinny być co  najmniej dobrze zrozumiane. W każdym razie lepiej niż abstrakcyjne  filozofie hinduskiego panteizmu, o którym Europa jeszcze przed początkiem  bieżącego stulecia nie miała żadnego pojęcia. Nad brzegami Nilu i w całym  kraju rokrocznie archeolodzy odgrzebują coraz to nowe relikty, zdawałoby  się wymownie opowiadające swoje dzieje. Tak jednak nie jest. Jakkolwiek  widzimy wciąż jeszcze stojące piramidy, a także ruiny świątyń i  labiryntów, ich mury pokryte napisami hieroglificznymt i dziwacznymi  wyobrażeniami bogów i bogiń [...] Na zwitkach papirusu, które zdają się  urągać niszczącej dłoni czasu, mamy nawet urywki tego, co można by nazwać  księgami świętymi Egipcjan, jednakże, jakkolwiek wiele ze starożytnych  zapisków tej tajemniczej rasy zostało rozszyfrowanych, główne źródło  religii Egiptu i właściwa intencja jego kultu obrzędowego daleka jest od  całkowitego przez nas wykrycia   mówił uczony z Oksfordu. Słaba znajomość  obrzędów pogrzebowych i zewnętrznych oznak różnic płciowych zaznaczanych  na mumiach nieraz doprowadzała do śmiesznych pomyłek. Choć zachowały się  tajemnicze dokumenty, pełne hierogliów, to nadal brak do nich  odpowiedniego klucza.

Tym niemniej, uważając, że występuje naturalny związek pomiędzy  językiem a religią, a także przyjmując, iż istnieje wspólna religia  aryjska przed wyodrębnieniem się rasy aryjskiej; wspólna religia semicka  przed wyodrębnieniem się rasy semickiej; wspólna religia turańska przed  wyodrębnieniem się Chińczyków i innych plemion, należących do grupy  turańskiej; odkrywając tylko trzy starożytne ośrodki religijne i trzy  ośrodki językowe, mimo całkowitej nieznajomości tych pierwotnych religii i  języka, jak też ich pochodzenia, ów uczony nie waha się stwierdzić, że  istnieje prawdziwa historyczna podstawa do naukowego traktowania tych  naczelnych religii.

Naukowe traktowanie przedmiotu nie jest bynajmniej pomocne w dotarciu  do jego historycznych podstaw. Mając tak skąpe dane, żaden filolog nie  jest uprawniony do podawania własnych konkluzji jako historycznych faktów.  Bez wątpienia znakomity orientalista udowodnił całemu światu, ku jego  zadowoleniu, że, stosownie do reguł fonetycznych prawa Grimma, Odyn i  Buddha są całkowicie różnymi osobami. Kiedy jednak jednym tchem oznajmia,  iż Odyn był czczony jako najwyższe bóstwo w okresie znacznie  poprzedzającym czasy Wed i Homera, nie ma ku temu najmniejszej  historycznej podstawy. Zatem podporządkowuje własnym wnioskom historię i  fakty, które w oczach uczonych orientalistów mogą wyglądać naukowo, ale są  bardzo dalekie od prawdy. Oto do czego prowadzi brak odpowiedniego klucza.  Potwierdzają to różne poglądy dotyczące chronologii Wed.

Jeżeli wyniki badań wskazują, że ani Nowy, ani Stary Testament niczego  nie zapożyczył od bardziej starożytnej religii braminów i buddystów, to z  tego wcale nie wynika, iż Żydzi nie zapożyczyli wszystkiego, co im było  wiadome, z chaldejskich zapisków, tak okrutnie okaleczonych później przez  Euzebiusza. Co do Chaldejczyków, można przyjąć, że pierwociny swojej  wiedzy otrzymali od braminów, Rawlinson bowiem wykazuje niezaprzeczone  wpływy wedyckie we wczesnej mitologii Babilonu. Z kolei Vans Kennedy  słusznie oświadczył, że Babilonia była swego rodzaju siedzibą sanskryckiej  i bramińskiej nauki. Te dowody wszakże muszą upaść w obliczu najnowszej  teorii profesora Muellera. Każdy wie, na czym ona polega. Kodeks praw  fonetycznych stał się dziś uniwersalnym kamieniem probierczym dla każdego  utożsamienia i pokrewieństwa pomiędzy bogami wielu narodów. W ten to  sposób, chociaż matką Merkurego (Buddhy, Thota-Hermesa, etc.) była Maja,  matką Buddhy (Gotarny) również Maja i matką Jezusa także Maja (ułuda,  Maria bowiem to Marę, morze, symboliczne wielkie złudzenie), to owe trzy  postacie nie są spokrewnione ani też nie mogą być, od kiedy Bopp ustanowił  swój kodeks praw fonetycznych.

Dążąc do scalenia różnych wątków niepisanych dziejów, orientaliści ważą  się na śmiały krok, zaprzeczając a priori wszystkiemu, co nie pokrywa się  z ich osobliwymi wnioskami. Tak oto, mimo iż prawie codziennie dochodzi do  odkryć świadczących o wielkim rozwoju sztuk i nauk w pomroce bardzo  odległych czasów, niektórym z najstarszych narodów odmawia się nawet  znajomości sztuki pisania, imputuje się im barbarzyństwo zamiast kultury.  A przecież i dzisiaj jeszcze można znaleźć ślady olbrzymiej cywilizacji w  Azji Środkowej, która niewątpliwie należy do prehistorycznej formacji.  Czyż może istnieć wspaniała cywilizacja bez piśmiennictwa w jakiejkolwiek  formie, bez roczników i kronik? Zaprzecza temu zdrowy rozsądek.  Gigantyczna, zwarta ściana gór okalająca płaskowyż Tybetu, od górnego  biegu rzeki Huangho do pasma Karakorum, była świadkiem trwającej  tysiąclecia cywilizacji i zapewne miałaby wiele do powiedzenia. Wschodnie  oraz środkowe części tych stron, Nan-Szan i Ałtyn-Tag, niegdyś były  pokryte miastami, które z powodzeniem mogłyby współzawodniczyć z  Babilonem. Upłynęła cała era geologiczna od czasu, gdy te miasta wydały  ostatnie tchnienie, o czym świadczą zwały lotnego piasku i jałowa, martwa  dziś gleba niezmierzonych centralnych równin basenu Tarymu. Jedynie  pogranicza są tu powierzchownie znane podróżnikom. We wnętrzu tych  płaskich, piaszczystych rozłogów znajduje się woda i można spotkać  kwitnące oazy, których nie tknęła stopa Europejczyka. Niektóre z nich są  niedostępne nawet dla tubylców. Huragany mogą wznosić chmury piasku i  zmiatać z oblicza ziemi całe krainy, są jednak bezsilne, gdy chodzi o  zniszczenie tego, co jest poza ich zasięgiem. Wybudowane głęboko w tonie  ziemi składnice są całkowicie bezpieczne. Ponieważ wejścia do nich  prowadzą przez wspomniane oazy, niewielka jest szansa, aby ktokolwiek je  odkrył, nawet gdyby kilka armii wtargnęło w te piaski pustyni, gdzie: Nie  dojrzeć ni sadzawki, ni krzewu, a gór pasmo zębaty wał tworzy w krąg  wyprażonych równin suchej, suchej pustyni...

Nie zachodzi jednak potrzeba wyprawy na pustynię, skoro te same dowody  istnienia starożytnej cywilizacji są stosunkowo często odnajdywane wśród  gęsto zaludnionych połaci tego kraju. Na przykład oaza Czerczeń, położona  około tysiąc dwieście metrów nad poziomem rzeki Czerczeń-Daria, ze  wszystkich stron jest otoczona ruinami starożytnych miast. Jedynie niecałe  trzy tysiące mieszkańców reprezentuje resztki blisko stu wymarłych narodów  i ras, których nazw nie znają nawet etnolodzy. W poważnym kłopocie byłby  antropolog, gdyby musiał dokonać ich klasyfikacji na działy i poddziały;  tym bardziej, że przypuszczalni potomkowie tych wszystkich  antydeluwialnych ras i plemion tak mało wiedzą o swoich przodkach, jakby  spadli z księżyca. Pytani o swoje pochodzenie, odpowiadają, iż nie wiedzą,  skąd przyszli ich praojcowie, lecz słyszeli, że byli rządzeni przez  wielkich geniuszy tych pustyń. Rzecz jasna, tę odpowiedź można złożyć na  karb ciemnoty i zabobonu, ale w świetle nauk Doktryny tajemnej może ona  być uznana za opartą na pierwotnej tradycji. Na przykład plemię Churassan  twierdzi, iż przybyło z terenu obecnego Afganistanu na długo przed czasami  Aleksandra Wielkiego i przytacza legendy potwierdzające ten fakt.

Słynny podróżnik rosyjski, Przewalski, w okolicy oazy Czerczeń odnalazł  ruiny dwóch dużych miast, z których starsze zostało zburzone trzy tysiące  lat temu przez jakiegoś bohatera-olbrzyma, natomiast młodsze przez  Mongołów w dziesiątym stuleciu naszej ery. Tam, gdzie kiedyś były te  miasta, można znaleźć   dzięki wędrującym piaskom   nader dziwne i  różnorodne relikty, z potłuczoną porcelaną, kuchennymi naczyniami i  ludzkimi kośćmi włącznie. Tubylcy znajdują tu złote i miedziane monety,  sztabki stopionego srebra, diamenty i turkusy, a także, co najdziwniejsze,  potłuczone szkło.

Trumny z jakiegoś nie niszczejącego drzewa lub też z innego materiału,  w których znaleziono dobrze zachowane, zabalsamowane ciała [...] Mumie  męskie są to wszystko słusznego wzrostu, potężnie zbudowani mężczyźni o  długich, falistych włosach [...] Znaleziono grobowiec z dwunastoma  wewnątrz niego siedzącymi zmarłymi. Innym znów razem, w osobnej trumnie,  odkryliśmy zwłoki młodej dziewczyny. Oczy jej były nakryte złotymi  krążkami, szczęki zaś mocno ujęte złotym kółkiem, obejmującym głowę  pionowo, od podbródka przez wierzchołek. Odziana była w szatę ze złotymi  gwiazdami, stopy pozostawiono bose...   pisał Przewalski. Ta sama tradycja  występuje nad brzegami jeziora Lob-Nor i w oazie Keria.

Ślady tego rodzaju cywilizacji oraz różne podania i legendy dają nam  prawo wierzyć w to, że nie wszystko zostało odkryte oczom profanów, że  skrzętnie schowano wydobyte z piasków olbrzymie biblioteki wraz z  przeróżnymi reliktami starożytnej magii. Sumując dotychczasowe rozważania,  możemy powiedzieć, że Doktryna tajemna była powszechnie przyjętą religią  antycznego

i prehistorycznego świata. Dowody jej powszechności, autentyczne  zapiski, kompletny zbiór dokumentów, ukazujących jej charakter i  świadczących o występowaniu we wszystkich ówczesnych krajach, wraz z  naukami jej wielkich adeptów, istnieją po dziś dzień i spoczywają w  sekretnych kryptach bibliotek, należących do okultystycznego bractwa.

Twierdzenie to nabiera większej wiarygodności, jeżeli uwzględnimy  następujące fakty:

  tradycję tysięcy starożytnych pergaminów, uratowanych w czasie pożaru  aleksandryjskiego księgozbioru;

  tysiące sanskryckich dzieł, które zniknęły w Indiach za panowania  Akbara;

  powszechną tradycję w Japonii i Chinach, mówiącą, że stare teksty  wraz z komentarzami, mogącymi uczynić je zrozumiałymi  w sumie wiele  tysięcy tomów   od dawna są poza zasięgiem nieuprawnionych;

  tajemnicze zniknięcie ogromnej sakralnej i okultystycznej literatury  Babilonu;

  utratę kluczy, mogących rozwiązać zagadki egipskich hieroglifów;

  hinduską tradycję, głoszącą, że dopiero sekretne komentarze czynią  Wedy zrozumiałe, które, niedostępne dla nie wtajemniczonych, są ukryte w  tajemnych pieczarach i kryptach;

  identyczne wierzenie, rozpowszechniane wśród buddystów i dotyczące  ich ksiąg tajemnych.

Okultyści utrzymują, że to wszystko istnieje, dobrze zabezpieczone  przed grabieżczą ręką Zachodu, i oczekuje na dzień, w którym zostanie  ponownie ukazane całemu światu. Na razie, mówiąc słowami Swamiego  Dayananda Saraswatiego, mleczhasi będą musieli poczekać (czyli  pozakastowcy, ci, którzy są poza łonem aryjskiej cywilizacji). Nie jest  winą wtajemniczonych, iż owe dokumenty zaginęły dla profanów. Ich  postępowanie nie było dyktowane egoizmem czy chęcią zmonopolizowania  świętej wiedzy; wynikało ono z faktu, że całe działy wiedzy nadal muszą  być ukryte, przekazanie ich bowiem ludzkości równoznaczne byłoby z daniem  dziecku zapalonej pochodni w składzie amunicji. Pozostający poza kręgiem  argumentują, że o ile zrozumiale jest trzymanie w tajemnicy na przykład  siły kruszącej skały (vril), odkrytej przez Keeleyego z Filadelfii, o tyle  trudno pogodzić się z koniecznością skrywania czysto filozoficznej  doktryny, jaką jest ewolucja planetarnych łańcuchów.

Niebezpieczeństwo jest jednak większe, gdyż takie doktryny, jak łańcuch  planetarny albo siedem ras, natychmiast dają klucz do siedmiolitej  struktury człowieka. Każda bowiem zasada jest współzależna z równią,  planetą i rasą, ludzkie zasady zaś są z siedmiolitymi siłami  okultystycznymi   przy czym te należące do równi wyższych mają straszliwą  moc. Dlatego też każdy siódemkowy podział daje klucz do potężnych  okultystycznych sił, których nadużycie mogłoby wyrządzić nieobliczalne  szkody całej ludzkości. Nie jest to klucz przeznaczony dla obecnego  pokolenia, zwłaszcza dla ludzi Zachodu, chronionych w tym stanie rzeczy  przez swoją ślepotę i ignorancki, materialistyczny brak wiary w tajemną  wiedzę; jest to klucz, który mógłby być realny we wczesnych wiekach ery  chrześcijańskiej, przeznaczony dla ludzi całkowicie przekonanych o  rzeczywistości okultyzmu, a wstępujących właśnie w cykl degradacji.

Faktem jest, że dokumenty były   i są nadal   ukrywane. Jednak nie  czyniono ze wszystkiego tajemnicy, a bardzo stare wieści były ustnie  przekazywane i niejednokrotnie powtarzane przez adeptów, od Pitagorasa po  neoplatończyków. To właśnie nowa religia nazarejczyków doprowadziła w tym  względzie do zmiany na gorsze. Wiadomo przecież, że i w obecnych  czasach

niejeden rosyjski mistyk udawał się w podróż do Tybetu w poszukiwaniu  wiedzy i wtajemniczenia, niejeden też wracał z wiadomościami, które nie  mogłyby być udzielone w żadnym miejscu w Europie, Trudno orzec  jednoznacznie, czy było to słuszne postępowanie; faktem jest, że owe  wiadomości, zamiast przynosić dobro ludzkości, wywoływały jadowite napaści  w postaci świadomych fałszerstw, przeinaczeń, kierowanych pod adresem  tych, którzy jedynie stwierdzali prawdziwy fakt, nawet rnało znany. Zło  już zaistniało i prawdy w tej sytuacji nie wolno dłużej ukrywać, bez  względu na konsekwencje. Czy to nowa religia? Nie, w żadnym znaczeniu, ani  też nowa filozofia, jest to już bowiem ustalone i tak stare jak myślący  człowiek. Podstawowe zasady tej doktryny nieraz już były ogłaszane przez  niejednego europejskiego wtajemniczonego. Niejeden wielki naukowiec  twierdził, że nigdy nie było żadnego założyciela religii   czy to  aryjczyka, semity lub turańczyka, który by wymyśli! nową religię lub też  objawił nową prawdę. Wszyscy założyciele byli przekazywaczami, a nie  samorodnymi nauczycielami. Byli autorami nowych forrn i wykładni, ale  prawdy, na których się opierali, byty stare jak ludzkość. Wybierając jedną  lub kilka z tych wielkich prawd   rzeczywistości, widzialnych jedynie  przez oko prawdziwego mędrca i proroka   spośród wielu objawionych ustnie  człowiekowi na początku, objawiali te prawdy masorn. W ten sposób każdy  naród otrzymywał kolejno niektóre z prawd pod osłoną własnej symboliki,  która z biegiem czasu przekształcała się w kult, bardziej lub mniej  filozoficzny, lub w panteon filozoficznej maskarady. To dlatego  Konfucjusz, nader starożytny prawodawca w chronologii historycznej, ale  bardzo nowoczesny mędrzec w dziejach świata, mówił: Doręczam jedynie; nie  mogę tworzyć rzeczy nowych. Wierzę w starożytnych i miłuję ich.

Ja także miłuję starożytnych i wierzę w nich i we współczesnych  spadkobierców ich mądrości. Dlatego też przekazuje to, co otrzymałam i  czego się nauczyłam, tym, którzy zechcą to przyjąć. Nie będę żywiła  najmniejszej urazy do tych, którzy odrzucą tę mądrość, będą bowiem mieli  rację w swojej przeczącej postawie, tak jak ja mam rację w twierdzącej   jeśli na prawdę patrzymy z dwóch, całkowicie odmiennych punktów widzenia.  Niech więc przeszłość pomoże w zrozumieniu teraźniejszości, ta zaś w  lepszym przygotowaniu przyszłości. Nie ma religii wyższej od prawdy.

Przeddziejowe karty z kroniki

Spoczywa przede mną archaiczny manuskrypt   zbiór palmowych liści,  idealnie zabezpieczony jakimś specjalnym procesem przed wodą, ogniem i  powietrzem. Na pierwszej karcie widnieje niepokalanie biały dysk na tle  głębokiej czerni. Na następnej tenże dysk, ale z punktem w środku.

Pierwszy, o czym wiedzą studiujący, przedstawia kosmos w wieczności,  przed ponownym przebudzeniem się drzemiącej energii, emanacji Słowa w  minionych systemach. Punkt na niepokalanym dotychczas dysku przestrzeni i  wieczności w pralai oznacza brzask różnicowania, dyferencjacji. To jest  punkt w Światowym Jaju; jego zarodek, który stanie się wszechświatem,  wszystkim, bezgranicznym okresowym kosmosem. Ten zarodek jest ukryty i  czynny   okresowo oraz cyklicznie.

Samo koło jest boską jednią, z której wszystko pochodzi i dokąd  wszystko powraca. Jego obwód   mocno ograniczony symbol, z uwagi na  ograniczoność ludzkiego umysłu   wskazuje na abstrakcyjną, niepoznawalną  obecność. Jego płaszczyzna jest natomiast duszą

powszechną. Dwoje jest jednym. Biała powierzchnia dysku i otaczające ją  czarne tło wyraźnie wskazują, że płaszczyzna jest jedyną wiedzą, osiągalną  dla człowieka, jakkolwiek jest jeszcze mglista i niejasna.

Na tej to płaszczyźnie rozpoczynają się manwataryczne manifestacje;  wewnątrz tej duszy   gdy drzemie podczas pralai, spoczywa w niej myśl  boska   jest utajony plan wszelkiej, przyszłej kosmogonii i teogonii.

Myśl boska, podobnie jak Umysł Powszechny, nie powinna być uważana za  coś, nawet mgliście przypominającego proces intelektualny występujący u  człowieka. Według von Hartrnana nieświadome doszło do rozległego  twórczego, a raczej ewolucyjnego planu drogą jasnowidzącej mądrości,  wyższej ponad wszelką świadomość, co z kolei w języku wedanty oznaczałoby  mądrość absolutną. Tylko ci, którzy zdają sobie sprawę, jak dalece  intuicja przewyższa powolne procesy rozumnej myśli, mogą wytworzyć sobie  koncepcję tej mądrości absolutnej, przekraczającej pojęcia czasu i  przestrzeni. Umysł taki, jakim go znamy, jest sprowadzany do stanów  świadomości o rozmaitym trwaniu, natężeniu, złożoności itp., a więc  wszystkich stanów polegających na wrażeniu, które z kolei jest mają.  Wrażenie z konieczności zakłada ograniczenia. Osobowy Bóg ortodoksyjnego  teizmu postrzega myśli i doznaje wzruszeń, lituje się lub odczuwa srogi  gniew. Zakładanie tego rodzaju stanów umysłowych nieuniknienie pociąga za  sobą postulat zewnętrzności wywołujących je bodźców, nie mówiąc już o  niemożliwości przypisania niezmienności istocie, której emocje falują w  zależności od wydarzeń zachodzących w światach przez nią rządzonych. Tak  więc koncepcje osobowego Boga jako istoty niezmiennej i nieskończonej nie  są psychologiczne ani filozoficzne.

Jest jedyne życie   wieczne, niewidzialne, ale wszechobecne; bez  początku i końca, ale okresowe w swoich regularnych przejawianiach,  pomiędzy którymi panuje mroczna tajemnica niebytu; jedyna, ale absolutna  świadomość; niezniszczalna i jedyna, samoistna świadomość; zaiste chaos  dla zmysłów, kosmos dla rozumu. Jego absolutna cecha, jaką jest wieczysty  i nieustający ruch, w ezoteryzmie nazywa się Wielkim Tchnieniem. Później z  tego słowa powstał inny termin, a mianowicie tchnienie Boże, które jest  nieustannym ruchem wszechświata w znaczeniu bezgranicznej, zawsze obecnej  przestrzeni. To, co jest nieruchome, nie może być boskie. W istocie rzeczy  wewnątrz duszy powszechnej nie ma nic absolutnie nieruchomego.

Leukippos, nauczyciel Demokryta, blisko pięć wieków przed Chrystusem  utrzymywał, że przestrzeń na wieki wieków została napełniona atomami,  pobudzanymi przez nieprzerwany ruch, stwarz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin