Babysitter 21.doc

(84 KB) Pobierz

 

Przeszłość nie da o sobie zapomnieć.

 

„Nie można swej przeszłości wyciąć,

jak wycina się nieudany kadr filmu.”

Antoni Kępiński — Lęk

 

 

Obudzony z najstraszliwszego koszmaru w swoim życiu, Edward niemal natychmiast podbiegł do telefonu. Chociaż czuł się tak, jakby ktoś wykręcał każdy jego mięsień i pastwił się nad jego ciałem, musiał dowiedzieć się, czy wszystko w porządku. Obawiał się, że sen, który go nawiedził był proroczy, a przecież nie przeżyłby straty drugiej kobiety, na której tak bardzo zaczęło mu zależeć. W końcu przyznał przed samym sobą, że zaczęło mu zależeć na Isabelli i jej szczęściu. Wiedział już, że nigdy więcej nie będzie myślał o niej jedynie jako o przyjaciółce. Była mu zdecydowanie bliższa, stała się dla niego kimś więcej.

Znalazłszy telefon, natychmiast wykręcił numer do swoich rodziców. Był zdenerwowany, a przecież Isabella i dzieciaki powinni być przy nich bezpieczni. Niestety sen przepełniony krwią i śmiercią nie napawał go optymizmem. Z bólem serca przypomniał sobie, że podobny sen dręczył go tuż przed jego życiową tragedią. Kilka dni przed śmiercią Melody i ich nienarodzonego dziecka.

- Słucham - w słuchawce zabrzmiał głos kobiety, którą dobrze znał.

- Witaj Margaret, czy mogłabyś poprosić…

- Och, niestety nikogo prócz mnie i dzieci nie ma w domu - powiedziała zanim Edward skończył zdanie.

Mężczyzna na chwilę zamilkł, rozważając co powinien zrobić. Właściwie miał tylko dwa wyjścia - zapytać wprost Margaret, gdzie podziewa się Isabella lub poprosić do telefonu swoją córkę, która nie nabrałaby podejrzeń przy takim pytaniu.

- W takim razie, czy mógłbym rozmawiać z Amelią? - zapytał nie chcąc, by ktokolwiek nabrał podejrzeń co do jego skrywanych uczuć.

- Oczywiście - odpowiedziała, po czym w słuchawce usłyszał szmery. Najwyraźniej musiała znaleźć dzieci.

Po chwili Edward usłyszał cichy, nieśmiały głosik dziewczynki, która zapiszczała radośnie, gdy gosposia przekazała jej kto dzwoni. Mężczyzna słyszał również w oddali nawoływania Caleba, który najwyraźniej również chciał z nim porozmawiać.

- Cześć Tatusiu! - zawołała Amelia do słuchawki.

- Cześć Ammy, tylko proszę, nie krzycz tak - zaśmiał się w odpowiedzi Edward.

- Dzwonisz żeby powiedzieć mi, że mnie kochasz? - zapytała ucieszona - podobno tatusiowie tak robią.

- Kocham Cię, Skarbie - odpowiedział rozbawiony - ale nie tylko po to dzwonię.

- A po co jeszcze?

- Chciałem zapytać jak się macie. Jak się czujesz? Tęsknisz za mną?

- Baaaardzo, Tatku i czuję się dobrze. Właśnie bawiliśmy się z Calebem, Tlonym i Carlosem w berka - zaśmiała się dziewczynka - Bella miała się z nami pobawić, ale musiała jechać do szpitala.

- Co… co się stało Isabelli? - zapytał spanikowany.

- Nie wiem Tatusiu, Babcia powiedziała, że Bella musi jechać do szpitala, bo… ja nie wiem.

Natychmiast Edward przypomniał sobie najkrwawszą scenę ze snu i miał ochotę rzucić wszystko w diabły, by tylko znaleźć się jak najbliżej Isabelli. Kierowany przeświadczeniem, że to właśnie jej stało się coś złego, nie mógł siedzieć bezczynnie.

- Kochanie, proszę, daj do telefonu Margaret. Muszę z nią porozmawiać - rozkazał.

- Dobrze Tatusiu, ale nie martw się. Maggy mówi, że Bella ma się dobrze, bo…

- Daj mi proszę Margaret.

Po chwili dziewczynka przekazała słuchawkę nieświadomej tematu rozmowy kobiecie.

- Proszę powiedzieć mi w którym szpitalu jest Bella - rozkazał, gdy tylko kobieta przechwyciła słuchawkę.

Margaret podała mu dokładne namiary na szpital, chociaż nieco dziwiła ja panika zawarta w jego głosie. W końcu nie stało się nic poważnego. Chciała powiedzieć mu o tym, ale Edward odłożył słuchawkę.

Tymczasem Edward zadzwonił po swojego kierowcę. Mike pojawił się po pół godzinie, gdy Edward był już naszykowany do wyjazdu. W końcu nie mógł jechać do szpitala pachnąc zwietrzałym alkoholem, nie ważne jak wielki kac go męczył i jak bardzo czuł się zmęczony po spędzeniu nocy na kanapie. Adrenalina dodawała mu sił do działania, a przecież musiał tam jechać. Musiał sprawdzić osobiście, czy z Bellą wszystko w porządku. Musiał się o tym przekonać.

- Dzień dobry Panie Cullen - przywitał się z nim kierowca.

- Witaj, Mike - odpowiedział siląc się na spokój - proszę zawieźć mnie do szpitala.

Po podaniu adresu, Edward powiedział Mikowi jedynie, żeby się pospieszył.

Przez całą drogę Edward zadręczał się niepotrzebnymi pytaniami - jak do tego doszło? Jak mógł zakochać się w dziewczynie, na którą w żaden sposób nie zasłużył. Jak może liczyć na przebaczenie kogoś, kogo tak bardzo zranił zaledwie dzień wcześniej. Oczywiście zarzucał sobie głupotę i impulsywność, ale nie mógł już niczego zmienić. Martwił się, że coś mogło stać się coś poważnego. Bał się o jej zdrowie i życie. W końcu sen przepełniony przypowieścią śmierci mógł być proroczy, a on nie mógł jej stracić. Gdyby ona zniknęła, Edward nie mógłby sobie z tym poradzić. Nie mógł stracić kobiety, która stała się światełkiem jego życia w ciągu ostatnich kilku miesięcy.

Z rozrzewnieniem wspominał wszystkie kłótnie, jakie mieli za sobą i przekomarzanie się przy niedzielnym stole. To dzięki niej raz w tygodniu odbywały się rodzinne obiadki, w których uczestniczyli wszyscy. To dzięki niej posiłki zjadał w naprawdę miłej atmosferze. To dzięki Isabelli jego córka znów mogła poczuć się szczęśliwa, niemal tak jak w ramionach matki.

Było wiele powodów, dla których samotny ojciec mógł zakochać się w kimś takim jak Isabella. Dziewczyna była pełna życia i niemal zawsze się uśmiechała, mimo swojej tragedii. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jej serce przepełnione jest miłością do wszystkich istot żywych, do ludzi, których nie znała. W końcu okazała mu więcej ciepła niż jakakolwiek kobieta, którą znał do tej pory. Była jego promyczkiem szczęścia i naprawdę bał się, że mógłby ją stracić. Obawiał się tego, że mogłaby zniknąć z jego życia zanim powie jej ile dla niego znaczy.

Serce biło mu jak oszalałe, gdy po piętnastu minutach Mike zatrzymał się pod budynkiem szpitala i pozwolił mu wysiąść, a sam ruszył w poszukiwaniu miejsca do parkowania. Edward wbiegł do wnętrza sterylnego budynku i od razu podbiegł zdyszany do recepcji.

- Isabella Swan - wypowiedział między głębokimi oddechami - proszę mi powiedzieć…

- Najpierw niech się pan uspokoi - odpowiedziała ostro kobieta, która nie raczyła nawet podnieść na niego wzroku, wciąż wlepiając spojrzenie w ekran komputera.

- Mój spokój jest teraz nie ważny - burknął Edward - proszę mi powiedzieć co z Isabellą Swan.

Kobieta przejrzała szybko jakieś dokumenty i zajrzała do komputera. Milczenie przedłużało się niemiłosiernie, a Edward poczuł, że zaczyna kręcić mu się w głowie. Nie wiedział jednak czy to strach działa na niego w ten sposób, czy może kac zaczął ponownie dawać o sobie znać.

- Nie ma nikogo takiego w naszym rejestrze - odpowiedziała oschle.

Edward zaklął pod nosem, uświadamiając sobie, że to nie zdrowie Isabelli mogło ulec pogorszeniu. Zawsze w niebezpieczeństwie mógł być ktoś z Cullenów, z jego najbliższej rodziny.

- Cullen - jęknął - czy przyjęto kogoś o tym nazwisku?

Kobieta posłała mu karcące spojrzenie, ale po chwili ponownie przejrzała akta. W końcu uśmiechnęła się krzywo i powiedziała:

- Rosalie Cullen. Sala numer sto dwadzieścia trzy. Oddział poło…

Zanim kobieta zdążyła dokończyć zdanie, Edward pobiegł co sił w stronę odpowiedniego oddziału. Doskonale pamiętał gdzie się znajdował, ponieważ całkiem niedawno Alice powiła tam dziecko. Nie do końca dotarło jednak do niego, że wszyscy są bezpieczni, a termin porodu Rosie był prawidłowy. Nic nikomu nie groziło.

Kiedy dotarł pod odpowiedni numer pokoju, natychmiast odszukał wzrokiem Isabelle, po czym podszedł do niej i mocno ją przytulił. Dziewczyna była zszokowana, ale nie wyglądała tak, jakby dostała ataku paniki. Edward trzymając ją w ramionach był tak szczęśliwy, że niemal czuł łzy w oczach.

- Jak dobrze - jęknął przytulając ją jeszcze mocniej.

Nikt z zebranych w sali osób nie wiedział o co właściwie chodzi i dlaczego Edward tak mocno ściska Isabellę. Szok wywołał również brak panicznych reakcji, które do tej pory przejawiała Bella w chwili, gdy dotknął ją jakiś mężczyzna. Czyżby dziewczyna ostatecznie przełamała swój strach i zaufała ludziom, którzy ją otaczali? A może była zbyt zszokowana, by w ogóle zareagować?

Pierwszą osobą, która odezwała się, był oczywiście Emmett:

- Witaj Eddie, sądzę jednak, że powinieneś uściskać raczej Rosie i mnie, prawda? To rodzicom należą się gratulacje.

- Emmett - jęknęła zażenowana Rosalie.

Młoda kobieta natychmiast zdała sobie sprawę, że Edward w końcu poszedł po rozum do głowy i przestał bać się okazywać uczucia jeśli mu na kimś zależało. Z westchnieniem doszła do wniosku, że niedawna kłótnia mogła przysłużyć się ich relacjom i obudzić w duszy Edwarda człowieka, którym był do chwili śmierci Melody. Miała nadzieję, że dzięki temu do jej rodziny znów powróci dawne życie.

- Emmett ma rację - zaśmiała się Bella odsuwając nieco od Edwarda, po czym dodała - to im należą się gorące uściski, a nie mnie. Rosalie wykonała naprawdę świetną robotę.

- Nie zapominaj o mnie - roześmiał się Emmett - w końcu sama nie stworzyła naszego maleństwa.

- Ale ja… kiedy Amelia… ja … cholera bałem się o ciebie, Bella - wyszeptał zawstydzony. - Amelia powiedziała mi, że musiałaś jechać do szpitala i … ja myślałem, że coś ci się stało.

Zmarszczywszy brwi, Edward spojrzał na uśmiechniętą szeroko Rosalie. Zaczął bowiem zastanawiać się czemu Bella musiała jechać do szpitala, skoro to nie ona potrzebowała opieki lekarskiej. Po części był zły na siebie za gwałtowną reakcję i panikę w jaką wpadł, chociaż z drugiej strony był szczęśliwy, że wszyscy są cali i zdrowi. Już miał zapytać Rosalie po co ciągnęli tu Bellę, gdy kobieta sama się odezwała :

- Moja córeczka potrzebuje matki chrzestnej, która nie będzie jedynie jej matką na papierze, Edwardzie.

Edward spojrzał na roześmianą Bellę, która stanęła właśnie obok łóżka Rosie i brała na rękę maleńkie dziecko leżące do tej pory w ramionach matki. Bella uśmiechała się przy tym rozbrajająco i wyglądała tak łagodnie, jak Anioł. Edward nie był jednak pewien, kto dla niego jest większym cudem. Młoda kobieta o spojrzeniu pełnym miłości, czy dziecko śpiące grzecznie w jej objęciach.

- Edwardzie, czy zgodzisz się zostać chrzestnym naszej córki? - zapytał Emmett patrząc to w stronę Małej, to na Rosalie, która właśnie poprosiła cicho Bellę:

- Przedstaw mu nasze Maleństwo.

- To chyba powinno zrobić któreś z rodziców, prawda?

- Jesteś matką chrzestną - powiedziała Rosie uśmiechając się krzywo do dziewczyny.

Bella przez chwilę myślała co powinna zrobić w takiej chwili. Pierwszy raz w życiu czuła, że naprawdę należy do czyjejś rodziny. Z całego serca chciała należeć do rodu Cullenów, nawet jeśli miałoby dzielić ich nazwisko.

- Zatem dobrze - westchnęła Bella zbliżając się do Edwarda.

Kiedy w końcu znalazła się twarzą w twarz z mężczyzną. Podniosła nań wzrok i uśmiechnęła się szeroko, mówiąc :

- Poznaj proszę Lailah Isabellę Cullen.

Edward pochylił się delikatnie nad nią i nad dzieckiem, by dokładnie obejrzeć nowego członka rodziny. Śliczna, mała i krągła buźka dziewczynki wtulona była w biały, miękki kocyk, którym Lailah była otulona. Dziewczynka wyglądała jak mała kruszynka, którą bardzo łatwo skrzywdzić. Miała duże, aczkolwiek nadal lekko spuchnięte oczka i różową skórę.

- Jest piękna - zachwycił się Edward, delikatnie dotykając policzka dziewczynki.

- To prawda - zaśmiała się uroczo Bella - jak już mówiłam, jej rodzice wykonali kawał dobrej roboty.

- Miałaś rację. Tak bardzo przypomina Amelię, gdy była maleńka.

Edward zacisnął powieki, by nie pozwolić wspomnieniom znów dręczyć jego umysłu. Za każdym razem, gdy spojrzał w czekoladowe oczy Isabelli Swan, a później na dziecko, które trzymała w dłoniach - miał przed oczami Melody opiekującą się nowonarodzoną Amelią. To było tak dawno, a jednak pamiętał tak dokładnie, jakby to działo się zaledwie wczoraj.

Bella niemal natychmiast rozszyfrowała zmianę w jego nastroju i starała się poprawić mu humor uśmiechem. Dostrzegłszy jednak łzy w jego oczach, poddała się i spokojnie odwróciła w stronę Rosalie, by oddać jej dziecko. Musiała jak najszybciej opuścić pokój, ponieważ uczucia kłębiące się w jej sercu zaczęły ją przytłaczać. Potrafiła stłumić w zarodku własny ból, ale nie umiała pokonać uczuć, które wzbudził w niej smutek malujący się na twarzy Edwarda. Miała ochotę przytulić go, wierząc, że w ten sposób chociaż delikatnie zniweluje jego cierpienie.

- Ja pójdę po kawę - powiedziała wręczając matce jej dziecko, po czym wyminęła stojącego za nią Edwarda i ruszyła bez słowa na korytarz.

Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że Edward odprowadza ją wzrokiem do drzwi. Od chwili, gdy Rosalie urodziła dziecko, czuła się dziwnie. Jakby wreszcie zyskała rodzinę, na której jej zależało, ale wciąż na świecie był ktoś, kto jej potrzebował tak, jak nikt inny. Kiedy wyszła na korytarz, jej myśli natychmiast powędrowały do Jane, jej siostry, którą utraciła być może bezpowrotnie. To właśnie jej brakowało w tym gronie.

- Isabella? - męski, znajomy głos przerwał jej przemyślenia.

- Dzień dobry, Doktorze Caleb - odpowiedziała podnosząc wzrok i siląc się na uśmiech - czyżby znów miał pan przerwę?

- Zgadza się i przyszedłem odwiedzić moją pacjentkę - odpowiedział przystając obok dziewczyny. - Czy z Rosalie wszystko w porządku? Jak miewa się twoja córka chrzestna?

- Och, Rosalie i Leilah mają się naprawdę dobrze. Są w swojej sali, jeśli Pan chce do nich zajrzeć.

- Chyba nie zapomniałaś swojej ostatniej obietnicy, Isabello? - zapytał przekomarzając się z nią delikatnie.

- Obietnicy… - powtórzyła dziewczyna nie bardzo wiedząc o co chodzi.

- Mieliśmy mówić sobie po imieniu - zaśmiał się cicho Caleb widząc jej zdezorientowanie, po czym dodał - tak właściwie, to liczyłem, że będziesz w sali razem z Rosie i jej córeczką. Chciałem zaprosić cię na kawę.

Bella odwróciła się i spojrzała lekarzowi prosto w oczy. Nie bardzo wiedziała dlaczego mężczyzna zainteresował się nią w ten sposób, ale jej to nie przeszkadzało. Nie miała oczywiście zamiaru złamać mu serca, ale mogli zawsze zostać przyjaciółmi. O ile Caleb wierzył w przyjaźń między kobietą, a mężczyzną. Odpowiedziała więc :

- Właściwie dlaczego nie.

Spojrzawszy na nią, mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Nawet oczy błyszczały mu ze szczęścia, a to dało Isabelli nadzieję. W końcu mogła dzięki niemu znaleźć się nieco dalej od natłoku uczuć, jakie dopadały ją w towarzystwie Edwarda.

- Na dole jest szpitalna kawiarenka - zaczął niepewnie mężczyzna - nie jest to nic specjalnie wytwornego.

- Nic nie szkodzi, Caleb - odpowiedziała Bella z uśmiechem, po czym oboje ruszyli w stronę kawiarni.

Drogę do szpitalnej kawiarni pokonali milcząc. Po drodze minęli uśmiechniętą siostrę Caleba, która porozumiewawczo mrugnęła do mężczyzny. Bella polubiła ją za jej żywiołowość i hart ducha, ale nieco krępowały ją podejrzenia kobiety. W końcu Isabelli nie w głowie były romanse, ani tym bardziej związki. Chciała spokojnego życia w gronie najbliższych, w gronie przyjaciół.

Kiedy dotarli na miejsce, zajęli stolik stojący tuż przy ogromnym oknie wychodzącym na przyszpitalny park. Bella niemal natychmiast zauważyła piękne kwiaty posadzone na klombach otaczających ścieżki, którymi spacerowali potrzebujący opieki ludzie. Niektórzy z nich prowadzeni byli przez kogoś bliskiego, siedząc na wózku inwalidzkim, inni spacerowali o kulach lecz wszyscy chorzy odróżniali się od zdrowych szpitalnym strojem.

- Macie piękny ogród - westchnęła przerywając ciszę, która stała się nieco krępująca.

- Piękne widoki działają zbawiennie na pacjentów - odpowiedział z uśmiechem doktor.

- Z pewnością - potwierdziła spoglądając przyjaźnie na Caleba.

- Dlaczego jesteś smutna? - zapytał zaniepokojony lekarz. - Czy coś się stało?

Bella na chwilę zamknęła oczy, przypominając sobie chwile, gdy sama urodziła dziecko. Przypomniała sobie uczucie pustki, jakie dopadło ją, gdy leżała sama tuż po porodzie. Nie słyszała płaczu maleństwa. Nie było nawet nikogo, kto mógłby trzymać przy niej i trzymać ją za rękę, gdy poczuła się niezwykle samotna. Oczywiście Sam i jego matka towarzyszyli jej w pierwszych chwilach po porodzie, ale nie czuła się z nimi dostatecznie związana. Kochała ich, ale nie na tyle, by mogli wypełnić pustkę w jej sercu. Po godzinie przebywania z przygnębioną i nie odzywającą się dziewczyną postanowili dać jej czas, a ona tak bardzo ich potrzebowała.

W końcu postanowiła się odezwać, a pierwszym zdaniem, które wówczas wypowiedziała było skierowane do pielęgniarki. Błagała ją, by ta przyniosła dziecko. Chciała go zobaczyć, chociaż przez chwilę. Chociaż obawiała się, że nie będzie dobrą matką, pragnęła ujrzeć małego Caleba i pożegnać się z nim. Nawet jeśli pielęgniarka opiekująca się Isabellą, odradzała jej przywiązywanie się do dziecka, dziewczyna nie mogła oddać go tak po prostu. Nic nie mogła poradzić również na to, że pokochała dziecko, którego ruchy do niedawna czuła w swoim łonie.

Wszystko zmieniło się w chwili, gdy zniechęcona pielęgniarka przyniosła Małego do jej sali i Bella chwyciła chłopca w ramiona. Doskonale pamiętała chwilę, gdy poczuła w sobie siłę i pewność, że nie może go oddać. Wiedziała już wtedy, że zniszczyłaby życie nie tylko sobie, ale maleństwu, które niemal natychmiast pokochana. Caleb był jej synem, jedyną rodziną i nie mogła tak po prostu oddać go do domu dziecka, gdzie nie wiadomo jaki czekałby go los. Nie ważne stało się to, co dręczyło ją do tamtej chwili. Przestał liczyć się sposób w jaki Caleb został poczęty i kto był jego ojcem. Dziecko stało się jej światełkiem. Jej celem życiowym stało się wychowanie chłopca na uczciwego człowieka.

- Bella - zaniepokoił się doktor Caleb, gdy dziewczyna nie odpowiedziała.

- Wspomnienia - westchnęła wyrwana ze szponów przeszłości. - Po porodzie przebywałam ponad tydzień w szpitalu. Zatrzymały mnie niewielkie komplikacje poporodowe i uwierz, że nie miałam tam pięknych widoków.

- Kto opiekował się wtedy twoim synkiem? - zapytał.

- Ja się nim opiekowałam - zaśmiała się dziewczyna. - Tuż po jego urodzeniu o mało nie popełniłam największego błędu w swoim życiu, a później… bałam się, że ktoś zechce mi go odebrać.

- Odebrać? - odezwał się niedowierzając mężczyzna.

- Nie zrozum mnie źle, kocham mojego syna - wyszeptała pod nosem zawstydzona. - Niestety … byłam niezamężna, bez pracy i przyszłości, bałam się i o mało … o mało nie oddałam mojego Szkraba do domu dziecka. Dziś nie wybaczyłabym sobie tego błędu, ale … bałam się, że nie zdołam go wychować. Wciąż się boję, ale Caleb dał mi wiarę. Dał mi przyszłość i rodzinę, której nie miałam. Później po prostu bałam się, że ktoś mi go odbierze, bo pomyśli, że nie mogę go kochać.

Caleb zmarszczył brwi patrząc na dziewczynę, która wpatrywała się w okno. Był niemal pewien, że Isabella ma łzy w oczach i obawiał się, że za chwile dziewczyna zacznie płakać. Właśnie w tej chwili do kawiarni wszedł mężczyzna, który skrzywił się, gdy tylko ich dostrzegł. Doktor nie był pewien kim jest ten mężczyzna, ale coś mówiło mu, że jest kimś bliskim Isabelli.

- Bella, co się dzieje? - zapytał przybysz kładąc dziewczynie dłoń na ramieniu.

- Ja… Edwardzie - jęknęła bliska płaczu.

Nagle dziewczyna odwróciła się w stronę mężczyzny i przytuliła do niego z całej siły. Caleb obserwował ich zastanawiając się kim są dla siebie. Czy to kolejny przyjaciel, a może kochanek, którego ukrywa przed światem. Poczuł ukłucie zazdrości, które musiał natychmiast stulić, gdyż usłyszał ciche popłakiwanie dziewczyny i słowa, które rozdarły mu serce.

- Ja chyba nie jestem dobrą matką.

Miedzianowłosy mężczyzna uklęknął przed nią i mocno ją przytulił. Dziewczyna łkała w jego ramionach, trzęsąc się przy tym delikatnie. Caleb nie wiedział co może zrobić, więc niemo przyglądał się scenie rozgrywającej się na jego oczach.

- Jesteś najwspanialszą matką, jaką Caleb mógł sobie wymarzyć - wyszeptał dość głośno przytulający ją mężczyzna, po czym spojrzał na doktora i zapytał nie ukrywając zdenerwowania - co pan jej powiedział?

- Ja… - jęknął niepewnie doktor Smith - ja jedynie zaprosiłem Isabellę na kawę.

- Dlaczego więc jest taka roztrzęsiona? - warknął na niego.

Edward czuł się zaniepokojony zachowaniem dziewczyny. Drugi raz widział ją w takim stanie. Pierwszy był wtedy, gdy opowiadała mu o swojej przeszłości, więc pewien był, że musiało się coś stać.

- Edwardzie… - wyszeptała dziewczyna odsuwając się nieco od niego - ja… ja przepraszam. Szpitale chyba nie działają na mnie zbyt dobrze. Widząc szczęśliwe matki mam wrażenie… mam wrażenie, że jestem tą wyrodną.

- Dlaczego, Bells? - zapytał zdezorientowany, zmuszając dłońmi dziewczynę, by patrzyła mu w oczy. Doktor Smith cały czas ich obserwował.

- Ja… ja chciałam oddać Caleba - jęknęła powstrzymując łzy - a później… a później bałam się zostawić go chociaż na chwilę. Bałam się, że mi go zabiorą, bo uznają, że nie mogę go kochać. Ja go kocham Edwardzie.

Edward nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Nie potrafił przyjąć do świadomości tego, że tak wspaniała matka jak Bella, mogłaby kiedyś pragnąć oddać swoje dziecko do sierocińca. Po chwili jednak uświadomił sobie, że to nie jest nic nadzwyczajnego w jej sytuacji. W końcu wiele kobiet w jej sytuacji zabija własne dzieci, gdy jeszcze są w ich łonie, nie wiele z nich rodzi dzieci spłodzone przemocą, a co dopiero godzi się je wychowywać. Wiele z nich obarcza dziecko winą, jaką ponosi jego ojciec. Bella tego nie zrobiła, pokochała Caleba tak, jakby był owocem miłości. Edward musiał ją o tym przekonać.

- Jesteś wspaniałą matką, Bella. Niewiele kobiet w twojej sytuacji…

- Ciii - wyszeptała do jego ucha, gdy znów wpadła w jego ramiona - nie chcę, by ktokolwiek więcej dowiedział się o… wiesz o czym.

- Dobrze, Skarbie - zgodził się Edward głaszcząc dziewczynę po plecach. - Wiedz jedynie, że jesteś wspaniałą matką, Bello.

- Isabello, właśnie skończyła mi się przerwa - zakomunikował jej doktor Smith - mam nadzieję, że porozmawiamy, gdy poczujesz się lepiej.

- Przepraszam Caleb - jęknęła dziewczyna spojrzawszy na zasmuconego doktora. - Ja również mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

Kilka minut później Bella poprawiała w łazience makijaż, ponieważ nie chciała pokazać reszcie Cullenów, że miała lekkie załamanie nerwowe. Nienawidziła szpitali chociażby dlatego, że przeżyła w nich jedne z najgorszych chwil swojego życia. To w otoczeniu zapachu leków i białych, sterylnych ścian dochodziła do siebie po tym, co jej zrobiono, tam również musiała zdecydować, czy pozwoli żyć dziecku gwałciciela, które się w niej rozwijało. W końcu w przypadku gwałtów prawo pozwala na aborcję. Również w tym samym otoczeniu rodziła dziecko z którym początkowo miała się rozstać, a jednak zdecydowała, że je wychowa. W szpitalu wracało uczucie osamotnienia i braku przynależności do rodziny.

Kiedy wyszła z łazienki, Edward czekał na nią siedząc na jednej z najbliższych ławek. Mężczyzna uśmiechnął się do niej i pochodząc przytulił delikatnie do swojego ciała. Nie potrafił jednak przyznać się w tej chwili, że jej dotyk znaczy dla niego dużo więcej niż dotyk przyjaciółki.

- Lepiej się czujesz? - zapytał troskliwie.

- Tak sądzę - mruknęła pod nosem, ale uśmiechnęła się do niego.

Do pokoju Rosalie szli delikatnie przytulając się do siebie. Zniknęło uczucie dyskomfortu, jakie odczuwała Bella w obecności Edwarda. Po raz kolejny to właśnie on pomógł jej w chwili zwątpienia i załamania. Kolejny raz podał jej rękę ściągając ją z granicy przepaści. Przecież mogła mu zaufać.

- Dziękuję ci - wyszeptała przytulając się do niego nieco mocniej.

Pozostali Cullenowie wcale nie byli zdziwieni widząc ich zachowujących się w ten sposób. Esme i Rosie delikatnie uśmiechały się, wiedząc, że w końcu to nastąpi. Alice obawiała się jedynie tego, że któreś z nich zostanie skrzywdzone. Zaś Emmett i Jasper nie ukrywali swojej radości do tego stopnia, że Bella miała wrażenie, iż za chwilę przybiją sobie piątki. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin