Hunter Jillian_Smok.pdf

(910 KB) Pobierz
6308247 UNPDF
JILLIAN HUNTER
6308247.001.png
1
Szkocja, 1662
Zdobycie księżniczki byłoby jego ostatnim pod­
bojem.
Pirat zamierzał zagarnąć dla siebie tę kobietę tak
samo jak wszystkie inne łupy, które zdobywał do tej
pory - podstępem.
Ta metoda nigdy go jeszcze nie zawiodła. Pod fał­
szywą hiszpańską banderą potrafił zmylić eskortę gale­
onu i wykraść cenny ładunek bez jednego wystrzału.
Zawsze wolał walkę wręcz niż z użyciem broni, a teraz
w dodatku miał do czynienia z kobietą.
Niewinną kobietą. Przez całe życie chroniono ją
przed łajdakami jego pokroju. Przyzwyczajony do łat­
wych zwycięstw, nie przypuszczał, że zdobycie jej
zajmie tak wiele czasu.
Wiedział z doświadczenia, że walka podjazdowa
może być niebezpieczną grą. Księżniczka miała być
jego osobistym zwycięstwem, lecz nie chciał jej zranić,
5
JILLIAN HUNTER
co niejednokrotnie zdarzało mu się w przeszłości. Zbyt
wiele miał już na sumieniu.
Chmury przesłoniły księżyc. Wiatr hulał po blankach
murów. Bryza rozwiewała mgłę spowijającą potężne
wieże zamku Dunmoral.
Z szerokiej piersi pirata wyrwało się głębokie wes­
tchnienie. Był szalbierzem i czuł to teraz całym swoim
jestestwem.
Cztery potężne postacie uważnie mu się przyglądały.
Czekali na rozkazy. Czuli się równie niezręcznie jak on
na niebezpiecznych wodach społecznych konwenansów.
Nie znali reguł rządzących w tym świecie.
- Powinna już tu być - powiedział. - Dlaczego po
nią nie wyjechałem? Może się zgubiła. Nawet my
zgubiliśmy się tu za pierwszym razem. Tutejsze drogi
to istny labirynt.
- To przez rabusiów, Douglas... - odezwał się za
jego plecami kobiecy głos. - To wszystko przez nich.
Nie można było nic poradzić. Gdybyśmy przez cały
dzień nie ścigali bydła, wyjechalibyśmy po nią.
Twarz mu pociemniała, gdy sobie to przypomniał.
O świcie tego samego dnia banda rozbójników znowu
napadła na bezbronną wioskę Dunmoral. Uprowadzili
bydło, z którym mieszkańcy przetrwaliby zbliżającą się
surową zimę. Znieważyli młodą kobietę. Król nie mógł
sobie pozwolić na utrzymywanie wojska w tych odleg­
łych górskich stronach, toteż wojny między klanami
i najazdy, zdarzające się tu od dwóch wieków, znowu
zaczęły pustoszyć okolicę.
Zamiast przygotowywać się na przyjęcie księżniczki,
6
SMOK
Douglas siedem godzin daremnie przeczesywał wzgórza
w poszukiwaniu skradzionego bydła.
Rabusie uciekli, przyrzekając rychły powrót. Ich
przywódca, Neacail z Glengaldy, bezskutecznie rosz­
czący sobie prawa do własności zamku Dunmoral,
wypowiedział nowemu lordowi otwartą wojnę. Douglas
galopem wrócił do zamku, wściekły, że nie był w stanie
ani zapobiec, ani pomścić ataku.
Najwyższy z trzech pozostałych piratów zbliżył się
do niego. Był to prawdziwy olbrzym, oddany sługa
i prawa ręka Douglasa. Jeszcze miesiąc temu, gdy
dotarła do nich wieść o przybyciu księżniczki, był
pierwszym oficerem na pirackim statku „Zauroczenie".
Jednak gdy zamieszkali w zamku, Dainty, kornwalijski
gigant, wydawał się tak zagubiony w nowej sytuacji, że
Douglas nadał mu oficjalny tytuł kapitana.
- Możemy pojechać z Aidanem jej poszukać, sir -
powiedział Dainty.
Douglas zerknął na drugiego z piratów, który stał
obok wsparty o mur.
- To nie jest dobry pomysł - odpowiedział z prze­
kąsem. - Na wasz widok każdy by się przeraził, a cóż
dopiero księżniczka. Poczekamy, aż Willie i Roy wrócą
z patrolu.
Aidan poruszył się, sięgając ręką do szpady. Szarpane
wiatrem włosy co chwila opadały mu na spiętą, ponurą
twarz. Douglas wiedział jednak, że gdzieś w głębi serca
tego młodego pirata kryje się dobroć.
- Rabusie wciąż tu są, sir.
- Wiem o tym. - Douglas przesunął wzrokiem po
7
JILLIAN HUNTER
wzgórzach ograniczających ziemie, które powierzono
jego opiece. - Sam pojadę po księżniczkę. Ktoś musi
tu zostać na wypadek jakichś kłopotów.
A kłopoty będą z pewnością. To po prostu wisiało
w powietrzu. Jego ludzie też to czuli. Douglas nigdy
nie spotkał pirata, który na milę nie wyczuwałby
awantury.
- A niech to wszyscy diabli... - powiedział cicho. -
A my spokojnie czekamy na rozwój wydarzeń... Piraci
przebrani za szlachetnych rycerzy. Dobry Boże, co też
strzeliło mi do głowy, że to się uda? Łatwiej byłoby
oswoić stado wilków.
Dainty potrząsnął łysą głową.
- Nie trzeba nas oswajać, sir. Nasze maniery nie są
wcale takie straszne.
- A jakże...! - skomentował sarkastycznie Douglas. -
Baldwin pluje w dłonie i wciera ślinę we włosy, żeby
błyszczały. Willie miażdży orzechy pod pachami. Roy
wciska do pustego oczodołu rozkwaszone winogrono,
żeby straszyć dzieciaki. - Umilkł i uśmiechnął się iro­
nicznie. - A ty, Dainty, no cóż, któż nie padłby z wra­
żenia, widząc, jak pochłaniasz sto osiem marynowanych
cebul za jednym zamachem, a potem czkasz jak armata?
Księżniczka z pewnością byłaby zachwycona takim
wyrafinowanym wyczynem.
- Sto dziesięć - sprostował Dainty, niezrażony sar­
kazmem komentarza.
Douglas znów ciężko westchnął. W skupieniu zacisnął
usta. Zimny wiatr hulający na wieży strażniczej smagał
jego twarz, ostre rysy pozostawały jednak nieporuszone
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin