10023.txt

(49 KB) Pobierz
       Andrzej Zimniak
       List z�Dune
        
        Drogi Arturze!
        Lato, a�wraz z�nim wakacje, maj� si� ku ko�cowi, a�ja ci�gle nie mog� si� zdecydowa� na opuszczenie Dune, tego sennego nadmorskiego miasteczka. Niewielkie murowane domki stoj� roz�amanymi szeregami wzd�u� brukowanych uliczek, kt�re zalega cisza i�zat�ch�y cie�. Uparte zielsko wdar�o si� wsz�dobylskimi p�dami pomi�dzy p�yty chodnik�w i�w szczeliny sp�kanych �cian, wsz�dzie tam, gdzie wiatr nawia� cho� troch� ziemi. Niekt�re z�okiennych jam s� zabite surowymi deskami, w�inne wprawiono od�amki szyb, zapewne odkopane w�starych �mietnikach. Za tymi smutnymi witra�ami wida� zniekszta�cone twarze, a�wieczorami ��te, rozmigotane �wiat�o wskazuje na gnie�d��ce si� tam �ycie. Tak z�zewn�trz wygl�da Dune, uczepione �yznego j�zora ziemi naniesionej przez dawno wyschni�ty strumie�, wci�ni�te pomi�dzy kopne wydmy, z�domami rozsypanymi jak gar�� klock�w na dnie doliny uchodz�cej do morza, kt�re w�pogodne dni jest zwodniczo niebieskie.
        Na pewno kiedy� wspomina�em ci o�moich planach podr�y na p�noc. Wszystko zacz�o si� dawno temu, jeszcze w�szczeni�cych latach - przypadkowo wpad�a mi w�r�ce pewna ksi��ka, przesadnie wychwalaj�ca uroki dziwnych, cichych las�w. Wynios�e sosny kr�lowa�y tam nad rzadkimi zaro�lami krzew�w, kt�re dawa�y si� �atwo przemierza� bez u�ywania maczety. Ponad dywanami wrzosowisk wonne powietrze rozwiewane bywa�o nag�ym podmuchem od strony morza i�wtedy korony strzelistych drzew poczyna�y ta�czy� powoli i�dostojnie. Nie by�o szelestu i�trzepotu li�ci, tylko narasta� i�pot�nia� g�uchy szum, na kt�ry sk�ada� si� �piew milion�w sosnowych igie�, tn�cych powietrze. Tam za�, gdzie ob�e wzg�rza opada�y �agodnie, nastroszone m�odym zagajnikiem, na samym dnie niecki b�yszcza�a powierzchnia wody.
        Te opisy, zbyt pi�kne, aby mog�y by� prawdziwe, ch�on��em wtedy z�wypiekami na twarzy. Zafascynowa�a mnie niezrozumia�a cisza le�nych ost�p�w. Przecie� cichy las - to martwy las! Gdzie przepad�o mrowie cykad i��wierszczy, daj�cych nieustanny koncert? Musia�em sam do�wiadczy� dziwnej ciszy w��ywym, zielonym lesie, w�kt�rym by�o tak zawsze - milczenie bor�w nie by�o tutaj wynikiem dzia�alno�ci cz�owieka.
        Niespe�nione marzenia dzieci�stwa, m�cz�ce jak ma�a, lecz dokuczliwa zadra, wywo�uj�ce �al za czym� zaprzepaszczonym i�utraconym, i�utrudniaj�ce rozs�dne my�lenie, kaza�y mi chwyci� plecak i�jecha� na p�noc. Nareszcie znalaz�em si� w�cichych, lecz �yj�cych lasach. Jednak�e okaza�o si�, jak to zwykle bywa, �e spe�nienie dawnych roje� nie by�o warte nawet cz�ci wysi�ku, w�o�onego w�trud ich urzeczywistnienia. C�, wci�� uwa�am, �e w�takich przypadkach ka�dy musi przekona� si� o�tym na w�asnej sk�rze.
        Mo�esz uwierzy� lub nie, ale poda�em ci g��wny pow�d wyboru tych niego�cinnych okolic na miejsce moich wakacji. W�najbli�szym s�siedztwie Dune od wiek�w rozci�ga�y si� pot�ne ost�py le�ne. Spokojne, ciche i�bezpieczne bory sosnowe. Tak przynajmniej s�dzi�em; nie mog�em przypuszcza�, nikt z�zewn�trz zreszt� nigdy nie podejrzewa�, co dzieje si� w�Dune i�w otaczaj�cych je lasach. Wkr�tce sam mia�em si� o�tym przekona�.
        Ju� na stacji czeka�a mnie niespodzianka. Przyjecha�em parow� ciuchci�, kursuj�c� raz na tydzie�; by�em jedynym pasa�erem. Na ozdobnym krze�le, ustawionym wprost na peronie, drzema� stary cz�owiek. Kosmyki siwych, pozlepianych w�os�w opada�y mu bez�adnie na twarz i�czerwony kark. Na d�wi�k gwizdka poruszy� si� i�sennie spojrza� w�kierunku poci�gu. Gdy opu�ci�em wagon, powsta� nagle i�z niespodziewan� energi� poku�tyka� w�moj� stron�.
        - Witam pana serdecznie u�nas, panie...- zaj�kn�� si�, wlepiwszy wzrok w�moj� tabliczk� identyfikacyjn� - ...panie Frank. Jestem naprawd� rad.
        Rzeczywi�cie u�miecha� si� szeroko, ukazuj�c ��te z�by. Fizjonomi� mia� dosy� odpychaj�c�: czerwona, pe�na przebarwie� sk�ra z�ospowat� wysypk� zwyk�ych guz�w i�naro�li, jedno oko nabrzmia�e i�otwieraj�ce si� z�trudem, drugie pokreskowane sieci� fioletowych �y�ek. Kiedy� by�a to na pewno standardowa twarz zadbanego inteligenta, podobna do tych, kt�re mo�na wyszuka� w�starych encyklopediach. Kiedy�, zanim nie pokry�a jej ta odpychaj�ca maska.
        - Pan pomyli� mnie z�kim� innym - g�os mia�em schrypni�ty, jak zwykle, kiedy by�em speszony lub zdenerwowany. Chcia�em wymin�� go, lecz powstrzyma� mnie zdecydowanym ruchem r�ki.
        - Nie, Frank. W�a�nie na pana czeka�em.
        - To niemo�liwe. Znalaz�em si� tutaj zupe�nie przypadkowo, jedynie dlatego, �e najbli�szy poci�g odchodzi� w�a�nie do Dune. Chcia�em jedynie dotrze� do wybrze�a. Wi�c...
        - Prosz� mi uwierzy�. Przypadkami tak�e rz�dzi prawid�owo��. Kiedy� musia� tutaj przyby� cz�owiek podobny do pana.
        - Ach tak... - Sta�em niezdecydowany.
        - Wska�� panu kwater�. Chyba nie ma pan nic przeciwko temu?
        - Niee... B�dzie mi to nawet bardzo na r�k�. Nie znam tutaj nikogo.
        Poprowadzi� mnie w�sk�, cienist� uliczk�. By�em przyzwyczajony do widoku ruin i�opuszczonych dom�w, lecz to, co zobaczy�em, zrobi�o na mnie wyj�tkowo przygn�biaj�ce wra�enie. Szeregi rozsypuj�cych si�, zmursza�ych ruder ci�gn�y si� wzd�u� zarastaj�cej zielskiem ulicy.
        - Czy pan... rzeczywi�cie jest Efem? - spyta� niepewnie, obserwuj�c z�nie ukrywanym zadowoleniem tabliczk� na mojej piersi.
        Podobne pytania zadawano mi ju� setki razy, mia�em wi�c z�g�ry przygotowany szereg wariant�w odpowiedzi. Spo�r�d nich wybiera�em za ka�dym razem najbardziej pasuj�c� do rozm�wcy.
        - Czy pan naprawd� s�dzi, �e to co� - uj��em swoj� tabliczk� - tak �atwo podrobi�? A�nawet gdybym spr�bowa�, to czy zadawa�bym sobie tyle trudu tylko w�tym celu, �eby na�o�y� na siebie wiele w�ko�cu uci��liwych obowi�zk�w?
        - Prosz� mi wybaczy�, tak niezr�cznie postawi�em pytanie. A�tych... obowi�zk�w, to wielu ludzi ich panu zazdro�ci.
        - Ch�tnie zamieni�bym si� z�nimi. l�robi�bym te rzeczy tylko wtedy, kiedy mia�bym na nie ochot�.
        Kiedy� m�wi�em ci o�tym, Arturze, i�teraz powtarzam z�ca�� moc�: by� p�odnym m�czyzn�, oznakowanym jak byd�o zarodowe liter� F, to mo�e jeszcze nie nieszcz�cie, ale ju� co� bardzo bliskiego. Spe�nianie obowi�zk�w dawcy mo�na jeszcze wytrzyma�, ofiarowywanie zakapsu�kowanych plemnik�w potrzebuj�cym lub wytrwale ponawiaj�cym pr�by kobietom jest r�wnie� do zniesienia. Najgorsze s� jednak spojrzenia, zar�wno m�czyzn, jak i�kobiet, pe�ne niech�ci i�zawi�ci, a�nierzadko jawnej wrogo�ci, i�cichn�ce na m�j widok rozmowy. My, Efy, czujemy si� na tyle inni wobec milcz�cej solidarno�ci En�w, �e r�wnie� najch�tniej przebywamy we w�asnym towarzystwie. Nie wiem, czy zdajesz sobie z�tego spraw�, ale wielokro� unikn��em �mierci tylko dzi�ki odstraszaj�co ostremu ustawodawstwu. Wszak s�d wymierza kar� g��wn� ka�demu, kto zagrozi mojemu �yciu czy zdrowiu. I�to jest logiczne - jeste�my teraz zbyt cenni dla rodzaju ludzkiego. Jednak�e szczerze zazdroszcz� Ci twojej litery N.
        M�j przewodnik przydzieli� mi zupe�nie przyzwoit� kwater� przy samym rynku. Wy�o�ony sp�kanymi, betonowymi p�ytami plac otacza�y kamienice; ich fasady zachowa�y �lady dawnego pi�kna. Po�rodku rynku dumnie wznosi�a si� uszkodzona wie�a ratuszowa. Zaiste, smutny to by� widok. Przywodzi� mi na my�l pewn� zadban� staruszk�, zapami�tan� z�t�umu przypadkowo napotkanych postaci, kt�rej sina i�zmi�ta twarz zachowa�a wci�� jeszcze regularno�� rys�w i�niepokoj�cy blask niegdy� uwodzicielskiego spojrzenia.
        Moj� gospodyni� by�a Juana. Jej pi�cioletni syn, jedyne dziecko w�miasteczku, stanowi� namacalny dow�d p�odno�ci tej niezwyk�ej kobiety. Zgrabna, ale jednocze�nie ros�a i�silna, by�a wprost stworzona do macierzy�stwa. Jasne w�osy, szarozielone oczy i�wydatne ko�ci policzkowe wskazywa�y na nordyckie pochodzenie jej przodk�w. Lecz najwi�ksze wra�enie zrobi�a na mnie sk�ra tej kobiety: by�a doskonale g�adka, bez skaz, wysypek czy najcz�ciej wyst�puj�cych owrzodze�, o�lekko ��tawej karnacji i�fakturze tak drobnej, �e w�dotyku przypomina�a jedwab. Przekona�em si� o�tym jeszcze pierwszej nocy - przysz�a do mnie bez �adnych ceregieli, nawet bez uprzedzenia, zrzuci�a sukienk�, odchyli�a koc i�wesz�a do ��ka. Zupe�nie tak, jakby nie by�o nic innego do roboty, je�li spotykaj� dwa r�nop�ciowe Efy. Zrozumia�em wtedy, dlaczego Godwin, tak bowiem nazywa� si� oczekuj�cy na stacji starszy cz�owiek, zaprowadzi� mnie prosto do niej. C� by�o robi�, podporz�dkowa�em si� ich woli. Zn�w ten zakichany nadrz�dny interes! Mija�y ci�kie, nabrzmia�e senno�ci� godziny tej ch�odnej nocy, wiatr �omota� obluzowanymi futrynami, w�s�siednim domu hucza�o palenisko w�miejskiej destylarni wody, a�jej wci�� by�o ma�o. Gdzie� o�szarym �wicie nareszcie odci��one pos�anie unios�o si� o�kilka cali, a�ja zapad�em w�kamienny sen.
        Nast�pnego dnia chcia�em wraca�. Drzwi nie zamyka�y si� - chyba wszyscy, a�miasteczko liczy oko�o czterystu mieszka�c�w, przyszli obejrze� to dziwne zwierz� o�nazwie Frank. Ludzie w�r�nym wieku, ale wi�kszo�� starych, pokracznych, poobsypywanych liszajami i�niedomytych. Gdy ju� pakowa�em plecak, odwiedzi� mnie Godwin i�uprosi� o�par� dni zw�oki. Jego pe�na godno�ci determinacja zrobi�a na mnie wra�enie, tak �e w�ko�cu da�em za wygran�, wszak�e pod warunkiem, �e przynajmniej do wieczora b�d� mia� czas wy��cznie dla siebie.
        Zaopatrzony w�wysokie gumowe buty i�parasol, wybra�em si� nad morze. Szed�em oko�o mili, najpierw gliniast� drog� po�r�d upraw warzywnych, potem spopiela�ym ugorem, w�ko�cu przedar�em si� przez ochronne zadrzewienia. Wtedy zobaczy�em spokojne, martwe morze.
        Szary przestw�r wodny wlewa� si� na pla�e ma�ymi falami; przez zm�con� powierzchni�, odbijaj�c� s�abo �wiat�o o�owianego nieba, nie dostrzeg�em �adnych kontur�w dna. Cofn��em si� na wydmy, zdj�ty nag�ym l�kiem przed tym gro�nym bezmiarem, w�kt�rym czyha�a �mier�. Ze szczytu pobliskiego wzniesienia patrzy�em d�ugo na rozmazan� lini� widnokr�gu, ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin