Small Bertrice - Dziedzictwo Skye 05 - Nazajutrz.rtf

(755 KB) Pobierz
Bertrice Small

Bertrice Small

NAZAJUTRZ

Tytuł oryginału: Just Beyond Tomorrow

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Ethana Ellenberga, mojego agenta,

Waltera Zachariusa, mojego wydawcy, i dla

Stevena Zachariusa, który swym urokiem

mógłby zwabić na patelnię przelatującą kaczkę.

Dziękuję, panowie.

PROLOG

Wielka Brytania 1642 - 1650

Latem roku 1642 król i parlament zaczęli przygotowywać się do wojny, zbierając własne armie. Kryzys nadciągał nieubłaganie, i to już od pewnego czasu. Członkowie parlamentu zażyczyli sobie, by Karol Stuart konsultował z nimi wybór ministrów i inne mianowania. Chcieli, by kontrola nad armią przeszła całkowicie w ich ręce. Zamierzali zreformować Kościół anglikański, znieść system episkopalny i doprowadzić do tego, by władza w Kościele, jak wszystko inne, spoczęła w ich rękach. Domagali się, by wolno im było zabierać głos w sprawie wychowania królewskich dzieci. Aby usprawiedliwić swe żądania, szafowali cytatami z Biblii, zapominając - jak większość polityków - o tym, co z taką mocą zalecał Chrystus, czyli zasadzie, aby oddawać cesarzowi, co cesarskie, a co boskie, Bogu. Trudno o jaśniej sformułowane ostrzeżenie dla rodzaju ludzkiego, by starał się utrzymać Kościół i państwo z dala od siebie, jednak członkowie parlamentu, wierząc, że tylko oni przemawiają w imieniu Boga, nie słuchali.

Także król twardo wierzył, iż jego władza pochodzi z niebiańskiego nadania. Trzymał się więc mocno litery Boskiego Prawa, dziedzictwa swych przodków - zarówno Stuartów, jak Tudorów. Niestety, członkowie parlamentu również wierzyli, że Bóg jest po ich stronie. Gdyby król uległ żądaniom, staliby się jedyną sprawującą władzę siłą w Anglii. Dzierżąc mocno w dłoniach władzę świecką, religijną i wojskową, wspierani przez posiadających znaczne majątki arystokratów z Izby Lordów, przymierzali się, by rządzić krajem. Gdyby Karol Stuart ugiął się pod żądaniami, szybko okazałoby się, że jest zaledwie marionetką. Oczywiście, trudno było się spodziewać, iż zaakceptuje taki stan rzeczy. Żadna ze stron nie wykazywała przy tym za grosz chęci do kompromisu.

Wybuchła pierwsza wojna domowa. Kiedy się zakończyła, a miało to miejsce w roku 1647, królowa uciekła wraz z dziećmi do Francji. Król został zaś więźniem: najpierw parlamentu, a potem purytańskiej armii Cromwella, żołnierzy zwanych Okrągłogłowymi. Udało mu się zbiec i ukryć na wyspie Wight, skąd próbował pertraktować zarówno z parlamentem, jak ewentualnymi sojusznikami ze Szkocji. Król, który kochał intrygi, uwielbiał też się targować. Zabarykadowany w zamku Carisbrooke, gdzie czuł się względnie bezpieczny, tkwił niczym pająk pośrodku sieci, próbując knuć i intrygować, podczas gdy agenci znosili mu pocieszające wieści na temat szerzącego się wśród ludu niezadowolenia, wywołanego panoszeniem się wszechwładnej armii parlamentu.

Król, zadowolony z - jak mu się wydawało - postępującej niezgody pomiędzy wrogami, jak zwykle grał na zwłokę, zachowując się tak, jakby dzierżył władzę nad Anglią nadal mocno w dłoni. Nadeszła zima. Szkoci wysłali do Carisbrooke posłów. Armia szkocka gotowa była powstać, by poprzeć Karola i przywrócić go na tron, jeśli zagwarantuje on bezpieczeństwo Kościoła prezbiteriańskiego i przyjmie do rządu kilku szkockich szlachciców. Parlament, którego członkowie zdali sobie sprawę, iż król nie pertraktuje z nimi uczciwie, zaczął się obawiać, że sojusz ze Szkocją spowoduje wybuch kolejnej wojny domowej. Przedstawiciele umiarkowanego skrzydła zwrócili się zatem do szkockich prezbiterian, by zawarli sojusz z nimi, nie z królem. Karol, zaniepokojony sytuacją, podpisał czym prędzej niekorzystny traktat ze Szkocją.

Rozgniewany parlament odebrał królowi prawo głosu, odmawiając mu kolejnej szansy na kompromis. Tymczasem w Anglii rosło niezadowolenie, skierowane jednak nie przeciw królowi, ale parlamentowi, zwłaszcza zaś jego armii. Rządzony żelazną pięścią lud zaczynał się buntować. Wielu spośród szlachty, popierającej kiedyś reformy, zmieniło nastawienie.

W kwietniu w Walii wybuchło powstanie. Tymczasem królowi jakoś udało się sklecić sojusz pomiędzy angielskimi rojalistami a Szkotami, przy czym jedni i drudzy protestowali usilnie przeciwko ingerowaniu armii w sprawy władzy cywilnej. Wybuchła druga wojna domowa, sprowadzająca się do niewielkich powstań, takich jak w Walii, oraz inwazji Szkotów na Anglię.

Król i jego poplecznicy nie docenili jednak przeciwnika. W Szkocji musiano utworzyć specjalną konfederację pomiędzy rojalistami, prezbiterianami i kowenanterami, czyli zwolennikami Narodowego Kowenantu, podpisanego w roku 1643 z Anglikami. Nim wszystko zostało ustalone, nastał lipiec. Powstanie w Walii brutalnie zdławiono. Gdyby Szkoci ruszyli szybciej, odnieśliby wielkie zwycięstwo, gdyż przewyższali liczebnie Anglików w stosunku trzy do jednego. Jednak - źle zorganizowani i kiepsko wyposażeni - dali przeciwnikowi czas, by zdążył przegrupować siły. Decydująca bitwa rozegrała się 17 sierpnia roku 1648 pod Preston w hrabstwie Lancashire. Doskonale wyszkolone angielskie oddziały zdziesiątkowały szkocką piechotę i kawalerię. W padającym nieustająco deszczu ścigały wroga, aż wreszcie Szkoci nie byli już w stanie uciekać. Tego dnia generał Oliver Cromwell wziął do niewoli dziesięć tysięcy jeńców. Wielu zginęło.

Rozwścieczeni zachowaniem Karola I fanatycy z rządu i armii przejęli nad parlamentem całkowitą kontrolę, usuwając z niego wszystkich, których posądzano o umiarkowane poglądy. Wymieniono całą Izbę Lordów, a potem wytoczono królowi proces, oskarżając o zbrodnie przeciwko narodowi. Szybko uznano go winnym i 30 stycznia roku 1649 ścięto. Dziedzic angielskiego tronu dowiedział się o śmierci ojca w kilka dni później, na dworze swej siostry w Holandii. Stało się to, gdy osobisty kapelan zwrócił się do niego, tytułując “Wasza Wysokość”. Następca Karola Stuarta zalał się łzami i przez kilka dni rozpaczał. Nie sposób było uspokoić go ani pocieszyć. Nic w tym dziwnego zważywszy, iż został królem, mając zaledwie osiemnaście lat.

Szkocki parlament niemal natychmiast uznał w nim nowego władcę. Miał rządzić pod imieniem Karola II. Pomimo proangielskich sympatii, kowenanterom nie spodobało się bowiem, że szkocki król Anglii został stracony bez ich zgody. Zamierzali uznać za króla własnego Stuarta, stawiając jednak rojalistom warunki nie do przyjęcia. Wreszcie, po osiemnastu miesiącach targowania się, Karol II wylądował 23 czerwca roku pańskiego 1650 w Szkocji, ledwie unikając pojmania przez flotę angielską, a tym samym egzekucji.

Zwłokę spowodował fakt, iż nie chciał podpisać Narodowego Kowenantu. W akcie tym proklamowano, między innymi, narzucenie wszystkim poddanym króla w Anglii, Szkocji oraz Irlandii wyznania prezbiteriańskiego, odmawiając uznania jakichkolwiek innych form kultu, zwłaszcza anglikańskiego i katolickiego. Zabraniano tworzenia kościelnej hierarchii i zakazywano powoływania jakichkolwiek biskupów, zarówno obecnie, jak w przyszłości. Król, anglikanin, podpisał akt z niechęcią, nie zamierzając, jak podejrzewano, przestrzegać zawartych w nim ustaleń. Postąpił tak, gdyż potrzebował wsparcia, jeśli chciał odzyskać tron Anglii.

By tego dokonać, potrzebował też absolutnej kontroli nad armią. Zrobi, co będzie musiał, by zrealizować swoje zamysły. Członkowie szkockiego parlamentu, choć nader uparci i krótkowzroczni, nie byli jednak głupi. Trzymali młodego króla w całkowitej izolacji, posuwając się nawet do tego, by oddalić jego osobistych kapelanów i przyjaciół. Pieczę sprawowali nad nim czterej kapłani szkockiego kościoła, zwanego kirk, napominając i pouczając bez ustanku. Dopiero gdy Cromwell okazał się na tyle głupi, by jesienią najechać Szkocję w bezskutecznej próbie odzyskania nad nią kontroli i aresztowania króla, szkocki parlament zdecydował się powołać armię, by obroniła kraj przed napaścią. Karol zaś, drugi tego imienia, dostrzegł dla siebie przebłysk nadziei. Nadziei, jak się okazało, złudnej.


CZĘŚĆ I
DZIEDZICZKA BRAE

ROZDZIAŁ 1

Szkocja, rok 1650

późne lato i jesień

Siedziała przy kominku, osaczona wspomnieniami, grzejąc się w cieple wczesnopopołudniowego ognia i wspominając sprzeczkę, którą pamiętała aż za dobrze.

- Straciłeś rozum, starcze? - zapytywała gniewnie mężczyznę, który był jej mężem od trzydziestu pięciu lat. Jasmine Leslie, księżna Glenkirk, nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio coś aż tak ją rozgniewało. Jej turkusowoniebieskie oczy płonęły oburzeniem, gdy wpatrywała się w Jamesa Leslie.

- Co, u licha, łączy nas z królewskimi Stuartami? Nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłbyś choć rozważać przedsięwzięcie, które, jak twierdzisz, planujesz.

- Miody król potrzebuje pomocy wszystkich lojalnych Szkotów - odparł z uporem książę, wiedziała jednak, że nie mówi tego z absolutnym przekonaniem.

- Nawet go nie znamy - zauważyła Jasmine, próbując odzyskać panowanie nad emocjami. Pociągnąwszy męża na stojącą obok kominka sofę, usiadła obok i z czułością zmierzwiła mu białe jak śnieg włosy.

- Bądź rozsądny, Jemmie. Minęło ponad trzydzieści lat, odkąd mieliśmy do czynienia z królewskimi Stuartami i ich dworem. Władał nami wtedy król Jakub i w królestwie panował pokój. Potem Jakub umarł, a jego nieszczęsny następca, Karol Stuart, zaczął popełniać jeden błąd po drugim. Pogrążył Anglię, a wraz z nią i Szkocję, w niepotrzebnej wojnie. Ile niewinnych istnień poświęcono w imię walki o religię? Gdyby sprawa została przynajmniej rozwiązana, może ich ofiara na coś by się przydała. Ale nie, anglikanie nadal domagają się, by wszystko było tak, jak chcą oni. Podobnie prezbiterianie i niech nas Bóg broni, by znalazło się wśród nich jeszcze więcej fanatyków! Nikt nie może wygrać w tej walce! Czy nie lepiej przestrzegać kardynalnej zasady Lesliech z Glenkirk i się nie angażować? Najważniejsze, by klan przetrwał. Jesteś odpowiedzialny za swoich ludzi, ich dobro i życie.

- Ale parlament w Edynburgu uznał Karola II za króla Szkocji! - zauważył książę.

- Ha! - prychnęła z pogardą Jasmine. - Posłuchaj, Jemmie Leslie. Znaliśmy króla Jakuba dobrze, oboje. Ty wręcz od urodzenia. Słusznie nazywano go najsprytniejszym głupcem w całym chrześcijańskim świecie, był bowiem podstępnym, przebiegłym człowiekiem, który wiedział, jak wygrywać przeciwko sobie otaczające go frakcje, i tylko dzięki temu przetrwał. Jego syna, króla Karola, nie widzieliśmy od czasu, kiedy był niedoświadczonym młodzikiem, zapamiętałam go jednak jako chłopaczka, stojącego w cieniu starszego brata Henry'ego. Tamten Karol był uparty, nieskory do ustępstw, przekonany o własnej ważności i o tym, że tylko on ma rację. W rezultacie sprowadził na kraj wojnę domową.

- Kowenanterzy też nie byli skłonni do ustępstw - przypomniał żonie James Leslie. - Stwarzali tyle samo problemów, co król.

- Zgoda - odparła Jasmine - lecz to król powinien był przekonać ich i wskazać drogę do kompromisu. Nie zrobił tego, a boskie prawo królewskich Stuartów znów zatriumfowało nad zdrowym rozsądkiem i powszechnym dobrem.

- Ale ten król to inny Karol Stuart - zauważył książę.

- Tak, ale to pierworodny syn tamtego Karola, zrodzony z francuskiej księżniczki. Wiem, że po śmierci księcia Buckingham zmarły król i jego żona bardzo zbliżyli się do siebie. Ich wzajemne oddanie stanowiło dobry przykład dla poddanych, pamiętaj jednak, że królowa nie słynęła z inteligencji, nie była też ani trochę przebiegła. Ten drugi Karol to owoc ich miłości, wątpię jednak, by miał dość charakteru.

- Dlaczego? - zapytał książę.

- Podpisał Kowenant, a dobrze wiemy, iż nie zamierza przestrzegać ustaleń tego haniebnego dokumentu - odparła Jasmine wprost. - Potrzebuje bezpiecznego miejsca, skąd mógłby odzyskać Anglię, i sądzi, że znajdzie je w Szkocji. Lecz tak się nie stanie. Teraz ani nigdy!

- Jednak Anglicy przygotowują się, by najechać świętą ziemię szkocką - odparł książę. - Wszyscy lojalni Szkoci zostali wezwani, by pomóc królowi i ojczyźnie. Do diaska, Jasmine! Zostałem wezwany przez dalekich kuzynów, bym wystawił oddział kawalerii i piechoty. Jak mogę im odmówić? Sprowadziłoby to niesławę na Lesliech z Glenkirk, a na to nie mogę się zgodzić.

- Twoi dalecy kuzyni? Czyżby chodziło o Alexandra Leslie, lorda Leven i jego brata, Davida? Tych samych, którzy przekazali Karola I Anglikom, gdy przed kilkoma laty próbował schronić się w ojczystej Szkocji? Zachowali się haniebnie, i dobrze o tym wiesz! Jak możesz dawać posłuch tym ludziom? Poza tym godność lorda Glenkirk jest o wiele starsza, niż tytuł lorda Leven. Jeśli potrzebujesz wymówki, posłuż się wiekiem. W końcu masz już siedemdziesiąt dwa lata.

- Alexander Leslie jest młodszy ode mnie zaledwie o dwa. Poza tym to nie on poprowadzi armię kowenanterów, lecz jego brat, generał porucznik, a on nie jest wiele młodszy.

- Straciłeś rozum! - wykrzyknęła oskarżycielsko. - Myślisz, że nie słyszałam pogłosek, jakoby rządzący krajem fanatycy, którzy nazywają się partią Kościoła prezbiteriańskiego, oczyszczali armię z tych, których uważają za bezbożnych? Wtrącają się do spraw wojska i osłabiają naszą obronę, a wszystko to ponoć w imieniu Boga. Gdyby mieli choć trochę rozsądku, postawiliby tych rzekomo bezbożnych w pierwszym szeregu i pozbyli się ich na zawsze, ale nie! Będą mieli pobożną armię, by walczyła w ich imieniu. Co za nonsens! Nie możesz, nie wolno ci się do tego mieszać, Jemmie! Jesteś siwowłosym starcem i, do licha, nie życzę sobie cię stracić!

- Sądzisz, że wiek uczynił mnie niedołężnym, madame? - zapytał gniewnie jej mąż. - Nie myślałaś tak zeszłej nocy, w łóżku!

Księżna spłonęła rumieńcem, nie zamierzała jednak rezygnować.

- Nie mieliśmy do czynienia z królewskimi Stuartami od lat. Nie jesteśmy im nic winni. Ta głupota z religią jest śmieszna. Bigoteria tylko zwiększa nietolerancję, mój panie, i dobrze o tym wiesz.

- Król to jednak król, a ten poprosił nas o pomoc - odparł James Leslie. - Twój ojciec, Wielki Mogoł, nie tolerowałby u żadnego ze swych poddanych braku szacunku i lojalności.

- Mój ojciec - odparła spokojnie - wiedział dość, by nie narażać siebie ani rodziny. Czy mam ci przypomnieć, że twoja pierwsza żona, dwóch synów i nienarodzone dziecko zginęli podczas najazdu kowenanterów na klasztor, w którym się schronili? Obrońcy wiary gwałcili, torturowali, a w końcu zabili niewinne kobiety i dzieci, a potem wszystko spalili. A teraz, po latach, chcesz rozwinąć sztandar Glenkirk i za nich walczyć?

- Nie za nich, lecz za Karola Stuarta. Król jest moim krewnym - odparł książę, nie dając się przekonać. - A co z synem, którego urodziłaś Stuartowi? Czy odwróci się od swego kuzyna? Nie sądzę, madame. Musimy skupić się wokół króla, by ci, którzy próbują wprowadzić tę tak zwaną republikę zrozumieli, że tego nie chcemy. Należy zmusić prymitywnych republikanów, by nauczyli się, jak ustępować lepszym od siebie, droga Jasmine. Poza tym, zgodziliśmy się zaakceptować tu, w Glenkirk, ugodę pomiędzy anglikanami i prezbiterianami, i to z pobudek wyłącznie praktycznych. Pozwól, bym pokazał rządowi, że Leslie z Glenkirk pozostają lojalni. Zostawią nas wtedy w spokoju. Zresztą, zapewne i tak uznają mnie za bezbożnego i odeślą czym prędzej do domu - zakończył, parskając śmiechem.

- Nie próbuj mnie udobruchać, nazywając drogą Jasmine, Jemmie Leslie - ostrzegła go. - Król należy do rodziny panującej, nie do Lesliech z Glenkirk. Nic nie jesteś mu winien! Jeśli pójdziesz się bić, pójdziesz sam. Nie pozwolę, byś zabrał Patricka na pewną śmierć! Dzięki Bogu, Adam i Duncan przebywają w Irlandii, bezpieczni przed tym szaleństwem!

- Irlandię trudno uznać teraz za bezpieczną - zauważył sucho książę. - Poza tym, Adam i Duncan szczerze zaakceptowali ugodę, choć mógłbym się założyć, że pozostali lojalni wobec króla.

Znużona Jasmine potrząsnęła głową. Podejrzewała, że nie zdoła wyperswadować mężowi szaleństwa, w jakie planował się zaangażować.

- Zapomniałeś już - zaczęła, próbując mimo to go przekonać - że za każdym razem, gdy Leslie z Glenkirk angażowali się w przedsięwzięcie, mające cokolwiek wspólnego z królewskimi Stuartami, dochodziło do katastrofy?

Powędrowała spojrzeniem ku wiszącemu nad kominkiem portretowi. Przedstawiał piękną młodą kobietę o złotorudych włosach.

- Janet Leslie była dla rodziny stracona, kiedy jej ojciec służył Stuartowi. Wrócił w końcu do domu i opłakiwał ją przez resztę życia.

- Lecz tamten Patrick Leslie zdobył w służbie Jakuba IV tytuł lorda - odparł książę. - A kiedy Janet Leslie wróciła po wielu latach do domu, zyskała dla swego syna tytuł lorda Sithean.

- Jej brat, jego dziedzic i ten właśnie syn zginęli, podobnie jak wielu innych członków rodziny i klanu, w bitwie pod Solway Moss, walcząc za Jakuba V - odparła Jasmine natychmiast. - Rodzina byłaby zgubiona, gdyby nie fakt, iż Janet dożyła późnego wieku i przez cały czas ją chroniła. A co z twoją matką? Musiała uciekać ze Szkocji, bo kolejny Stuart zapałał do niej pożądaniem i nigdy nie wróciła. Zmarła we Włoszech, mając przy sobie zaledwie garstkę krewnych. Zapomniałeś o zamieszaniu, jakie wprowadził w nasze życie, kiedy najpierw zaręczył mnie z tobą, a potem zmienił zdanie i postanowił oddać swemu aktualnemu faworytowi, Piersowi St. Denis? Nie podobało mi się, że muszę ukrywać przed szaleńcem swoje dzieci i uciekać miesiącami już po narodzinach Patricka. Nic z tego by się nie wydarzyło, gdyby kolejni Stuartowie nie wtrącali się w nasze sprawy! - zakończyła, podekscytowana.

- Gdy król przekonał się, że St. Denis to zdrajca, wynagrodził mnie, nadając tytuł książęcy - odparował James Leslie.

- O ile sobie przypominam - odpaliła Jasmine - powiedział wtedy, iż nic go to nie kosztowało, gdyż posiadałeś już ziemię i majątek. Otrzymałeś tytuł i nic więcej. Nie uznawaj za szczodrość tego, co nią nie jest, drogi panie.

Kłótnia trwała do późnego wieczora, lecz Jasmine nie udało się przekonać upartego małżonka. W końcu zaakceptowała, acz niechętnie, jego decyzję, nie potrafiła jednak się z nią pogodzić. Wiedziała, że James zmierza na łeb na szyję ku katastrofie. Była na siebie zła, że nie jest w stanie powstrzymać męża, osobiście go zabijając. Książę wystawił oddział, liczący pięćdziesięciu jeźdźców i stu pieszych. Żona ucałowała go z czułością, przeczuwając, iż robi to po raz ostatni. Wspominając w chłodny październikowy wieczór tamtą chwilę, zapłakała.

To, co zdarzyło się później, poznała dzięki relacji swego kapitana, Rudego Hugh, który wyruszył wraz z księciem. James Leslie, pierwszy książę i piąty lord Glenkirk, pomaszerował na południe, by służyć swemu Bogu, krajowi i władcy. Nie został, jak się spodziewał, uznany za bezbożnego i odesłany, gdyż ludzie sprawujący w tym czasie w Szkocji władzę niewiele o nim wiedzieli. To zaś, co wiedzieli, w zupełności im wystarczyło: przyjął Kowenant od razu, gdy mu to zaproponowano, był wierny żonie, wychował bogobojnych synów i córki i nie krążyły o nim żadne plotki.

Po przybyciu stawił się przed swym dalekim kuzynem, generałem porucznikiem Szkocji, sir Davidem Leslie.

- Nie wiedziałem, czy zdecydujesz się przybyć - powiedział David Leslie. - Jesteś teraz najstarszym spośród Lesliech i przez wiele lat nie wytykałeś nosa poza rodzinne wzgórza. Jesteś starszy niż mój brat, prawda?

- Tak, w następne urodziny skończę siedemdziesiąt trzy lata - odparł książę. - Nie przyprowadziłem mego dziedzica. Nie jest jeszcze żonaty, a żona nie chciała się zgodzić, by mi towarzyszył.

David Leslie skinął głową.

- Postąpiłeś mądrze, milordzie, nie ma się czego wstydzić. Chodźmy, przedstawię cię królowi. Parlament nie chce go tutaj, mimo to przybył, a lud go pokochał.

Książę pokłonił się nisko swemu królowi, lecz kiedy podniósł na niego wzrok, nie zobaczył Stuarta. Wysoki wzrost był jedynym, co łączyło go ze Szkotami. Miał czarne włosy, ciemne niczym rodzynki oczy swej matki i posępne rysy Francuza. Wyglądał jak dziadek, Henryk IV, lecz ani trochę jak Stuart. Nie było w nim nic znajomego, powiedział Jasmine Rudy Hugh. James Leslie, wyraźnie skonsternowany, poczuł kolejny przypływ wyrzutów sumienia. Po co tu przyjechałem, zastanawiał się. Z czystego sentymentu? Poczucia obowiązku? Zignorował kardynalną zasadę swej rodziny, by nie angażować się w sprawy królewskiej gałęzi rodu Stuartów. Jasmine miała rację, przyznał w rozmowie z Rudym Hugh: za każdym razem, gdy Leslie z Glenkirk zadawali się ze Stuartami, pojawiały się kłopoty. Lecz kiedy król przemówił, nawet wątpliwości Rudego Hugh rozwiały się bez śladu. Władcy nie sposób było odmówić charyzmy.

- Drogi książę - powiedział głębokim, pełnym, łagodnym głosem - twa lojalność nie pozostanie niezauważona, choć nie mieliśmy okazji dotąd się spotkać. Od wielu lat nie pojawiałeś się na dworze, jednak twój kuzyn, książę Lundy, wspomina o tobie i twojej matce często i z miłością. Przekaż, proszę, wyrazy uszanowania księżnej.

- Przykro mi z powodu twego ojca, Wasza Wysokość - odparł James Leslie - znałem go od urodzenia i modlę się za jego dobrą duszę.

- W sposób zalecany przez prezbiterian, mam nadzieję - zauważył król, unosząc w ledwie dostrzegalnym uśmiechu kąciki warg.

- Oczywiście, Wasza Wysokość - odparł książę, kłaniając się. W jego zielonych oczach zabłysły iskierki rozbawienia.

Przez cały sierpień Anglicy na próżno starali się przełamać obronę Szkotów. David Leslie pilnował, by jego oddziały zajmowały najlepsze do obrony pozycje i ostatecznie zmusił Anglików, by wycofali się na wybrzeże, gdyż kończyły się im zapasy. Angielską armię prześladował głód i choroby. Liczba żołnierzy spadła do jedenastu tysięcy, podczas gdy Szkotów wciąż przybywało. Wkrótce było ich już dwadzieścia trzy tysiące. Cromwell wycofał się do Dunbar, by poszukać tam zaopatrzenia. Szkoci podążyli za nim, starając się zamknąć przeciwnika w pułapce.

Drugiego września opuścili wygodne pozycje na wzgórzach otaczających Dunbar i rozbili bezczelnie obóz na równinie, tuż pod bokiem Anglików. Zamierzali zaatakować rankiem, lecz Anglicy uderzyli pierwsi. Armia szkockich prezbiterian Karola II została osaczona na niemożliwym do obrony, płaskim terenie i sromotnie pobita. Czternaście tysięcy ludzi straciło tego dnia życie, a wśród nich James Leslie, pierwszy książę i piąty lord Glenkirk.

Jasmine Leslie witała powracających z kamienną twarzą. Pochowała męża nie uroniwszy łzy, choć osobiście dopilnowała, by jego ciało zostało troskliwie obmyte i ubrane w najlepszy strój. Złożono je w trumnie, otoczonej płonącymi świecami. Z wioski przybył prezbiteriański kapłan, wielebny pan Edie, by odprawić nad trumną długie, choć zaimprowizowane modły.

Gdy odszedł, Jasmine sprowadziła anglikańskiego pastora, który wiódł kiedyś w Glenkirk wygodne życie. Kiedy rodzinie narzucono Kowenant, został zmuszony do przejścia na emeryturę - dla bezpieczeństwa własnego i Lesliech. Teraz złożył Jamesa Leslie w elegancki, anglikański sposób do grobu, żegnając pięknymi słowami z modlitewnika króla Jakuba.

Jasmine zamknęła się na kilka dni w odosobnieniu.

- Chcę opłakiwać męża w samotności - powiedziała do syna. Pewnego dnia wybrała się jednak do BrocCairn, na spotkanie z siedemdziesięciosiedmioletnią matką.

- Teraz obie jesteśmy wdowami - powiedziała Velvet Gordon.

- Przyszłam się pożegnać - wyjaśniła Jasmine spokojnie. - Nie mogę mieszkać dłużej w Glenkirk. Może powrócę tu pewnego dnia, lecz teraz muszę wyjechać.

- Opuścisz swego syna? - spytała jej matka.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin