Antologia - Don Wollheim proponuje - 1986.doc

(1533 KB) Pobierz
DON WOLLHEIM PROPONUJE-1986





DON

WOLLHEIM PROPONUJE-1986

Najlepsze opowiadania science fiction roku 1985

Wybór, wstęp i komentarze:

Donald A. Wollheim

Współpraca: Arthur W. Saha

Wydawnictwa Alfa  • Warszawa 1986


Tytuł oryginału angielskiego

The 1986 Annual World's Best SF, New York 1986

Copyright © 1986 by Donald A. Wollheim

Opracowanie graficzne: Jacek Urbański

Ilustracja na okładce: Dariusz Chojnacki

Redaktor: Wiktor Bukato

Redaktor techniczny: Elżbieta Suchocka

For the Polish edition

© Copyright 1986 by Wydawnictwa Alfa

ISBN 83-7001-161-6


WSTĘP

Świat znajduje się w okresie przejściowym. Proces ten trwa już od paru lat, ale obecnie wydaje się, że nadchodzi zmiana jakoś­ciowa. Bariera zagradzająca drogę dyskusjom o problemach woj­ny i pokoju, jak się wydaje, powoli ustępuje i nadchodzi czas rozmów. Oczywiste jest, że nagromadzenie broni jądrowej osiąg­nęło stan nasycenia, którego jakiekolwiek przekroczenie jest sza­leństwem. Szczerze mówiąc, jest tak już od dwudziestu lat, ale przywódcy polityczni — i przedstawiciele kręgów gospodarczych — przyznają to z niechęcią. Tym niemniej taka jest prawda.

Tak zwany plan gwiezdnych wojen stanowi wybieg, za po­mocą którego kompleks militarny chce odsunąć groźbę nuklear­ną, a jednocześnie zachować swe nadmierne wpływy. Niektórzy utrzymują, że pieniądze wydane na badania i projekty konstruk­cyjne w Kosmosie, choćby miały pozornie wojskowe cele, ostate­cznie otworzą przed ludzkością dalsze szlaki kosmiczne. Może to i prawda.

Inni jednak są zdania, że powoduje to dalszą dominację prze­mysłu zbrojeniowego i że z większym pożytkiem należałoby wy­dawać pieniądze na poprawę warunków na planecie, na której musimy żyć. Mnóstwo jest do zrobienia w rolnictwie, budow­nictwie mieszkaniowym, ochronie zdrowia, oświacie, nauce. Prak­tycznie jednak nie wydaje się możliwe, by działania dobroczynne mogły zyskać pierwszeństwo w realizacji. Wciąż się uważa, że armie świata bronią swego kraju przed nieznanym i obcym, które znajduje się poza jego granicami. Ludzkość więc może nadal po­dążać drogą ku zagładzie. Istnieje jednak pewna nadzieja i do­wód, że nadchodzi zmiana. Nawet samo mówienie o redukcji ar­senałów jądrowych to wielki krok.

Przemiany widoczne są również w świecie literatury fantasty­cznej. Tendencja odchodzenia od science fiction do fantasy nadal trwa; na listach bestsellerów prowadzonych przez księgarnie spe­cjalistyczne znajduje się dwa razy więcej tytułów fantasy niż sf. Dawno już stwierdzono, że trwa stała feminizacja kręgów czytel­niczych. Kiedyś składały się one głównie z mężczyzn; obecnie obie płcie są reprezentowane na równi. Także wśród nowych autorów jest wiele kobiet — a to, co piszą, to fantasy, nie science fiction.

 

5


Dzisiaj, gdy tak ostro zarysowała się świadomość roli obu płci, nie chciałbym tego spostrzeżenia tłumaczyć jakąś zasadniczą róż­nicą między mężczyzną a kobietą. Faktem jednak jest, że dawne pozycje społeczne i wychowanie obu płci nadal odgrywają poważ­ną rolę w większości utworów, oba zaś gatunki fantastyki repre­zentują odmienne poglądy na przyszłość jednostki i społeczeń­stwa według tego, jak je przedstawiono w danym utworze.

Zawsze byłem zdania, że fantasy nie spogląda w przyszłość. Zbyt często przybiera postać baśni dla dorosłych, która dzieje się albo we współczesnej krainie fantazji albo w mitycznej przeszłoś­ci. Zasadniczym tłem jest tu feudalizm: księżniczki i królowie, smoki i czarownice, legenda i nauka sprzed tysiąca lat. Zbyt czę­sto czytamy o przygodach na planetach bliźniaczo podobnych do Ziemi — które wzięły się nie wiadomo skąd, bo nawet nie wspo­mina się, że jest to jakaś gwiezdna kolonia ludzka czy coś w tym rodzaju. To jest po prostu eskapizm. Jest to również grunt owo­cujący romantyzmem, romansami czy też opisem dokonań na miarę Amazonek, zaś ich bohaterki to kobiety, które ani trochę nie przypominają dzisiejszych ochotniczek wstępujących do woj­ska czy policji.

Z drugiej strony science fiction nie zadowala się jedynie tera­źniejszością i przeszłością. Zawsze patrzyła przed siebie, zajmo­wała się przyszłością, próbowała odgadnąć kierunek rozwoju na­uki i człowieka, zachwycała się badaniami bezgranicznego Kos­mosu.

Powstała tedy sytuacja, gdzie fantasy i science fiction stoją do siebie plecami: pierwsza spogląda w jedną stronę, druga w prze­ciwną. Istnieją jednak inne jeszcze powody pojawienia się fantasy i jej eskapizmu. Nadal pozostaje istotny dylemat dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku: Być albo nie być. Akcja zna­cznej części science fiction toczy się w dalekiej przyszłości, kiedy to w jakiś sposób, zwykle nieokreślony, dylemat ten został roz­wiązany w sposób nie pociągający za sobą zagłady cywilizacji. Wiele lat temu autorzy usiłowali zmagać się z bliską przyszłością — ale w większości z tego zrezygnowali. Spośród opowiadań umieszczonych w niniejszej antologii fantastyki roku minionego tylko dwa zajmują się czasem nam bliskim. Reszta to wizje dale­kiej przyszłości.

Zapraszam do czytania, smakowania i... refleksji.

DONALD A. WOLLHEIM

6


J. BRIAN CLARKE

WROTA ZIEMI

Drzwi prowadzące z jednej planety na inną to wcale nie nowy pomysł; jest to ulubione rozwiązanie techniczne autorów powieści przygodowych, którzy chcą zaoszczędzić czasu zużywanego na wie­loletnie podróże w statkach międzygwiezdnych. Drzwi międzyplane­tarne są z nami, poczynając od utworów Andre Norton aż po cykl Morgaine C.J. Cherryh. Mamy oto wszakże zupełnie nowe po­traktowanie tego interesującego tematu. Bowiem jeśli w ogóle możli­we jest istnienie wrót komunikacyjnych, dlaczego nie ma ich na Ziemi?

              Mamy problem — powiedział Peter Digonness.

              Kto ich nie ma — nastrój Gii Mayland nie usposabiał jej do współczucia. Wciąż jeszcze czuła się rozżalona z powodu nagłe­go nakazu powrotu, który ściągnął ją tutaj z plaży na Bahamach.

              Chodzi o nasze poszukiwania Wrót Ziemi — kontynuował zastępca dyrektora Akceleracji. — Wygląda na to, że ktoś nie chce, żebyśmy je znaleźli.

Gia uniosła delikatnie zarysowane brwi. — Patrzcie, a to cie­kawostka.

              Większa niż sobie wyobrażasz — nachmurzył się Digon­ness. — Jules Evien został wczoraj zamordowany.

              Mój Boże — twarz jej zbielała; usiadła. — Jak?

              Robota zawodowca, bez pudła. Z dużej odległości, strzelbą laserową.

Zapadła cisza. Ogłuszona Gia wspominała dawnego kochanka i dobrego przyjaciela. A potem: — A może chodziło o coś innego? Nie o Wrota Ziemi?

              Wątpię. Jules jest trzecim członkiem zespołu poszukującego Wrót Ziemi, który zginął w ostatnich dwóch latach. Heidi Jonson odpadła od ściany w kanadyjskich Górach Skalistych. Lynn Quoa zmarła z pozornie naturalnych przyczyn w szpitalu w Denver. Trzy osoby z pierwszej siódemki, której przydzielono to zadanie. — Digonness potrząsnął głową. — Bardzo to dziwne, Gia.

              Ale w takim razie zamordowanie Julesa to gruby i głupi błąd. Teraz nabrałeś wystarczających podejrzeń, by zacząć się za­stanawiać, co przydarzyło się pozostałej dwójce.

7


              Morderca miał mało czasu. Zgodnie z planem za trzy dni od dziś Jules miał zostać hibernowany na pokładzie Farway. Po­wiedziałem mu, że moim zdaniem zbytnio koncentrowaliśmy się na ziemskiej stronie, a on zgodził się z tym. Miał rozpocząć po­szukiwania na Krzykaczu.

Z pustką w brązowych oczach Gia osunęła się na krześle. Krzykacz — brama, przez którą można dostać się w jednej chwili do blisko dwudziestu tysięcy punktów docelowych w całej galak­tyce — oddalony był od Ziemi o sześćset lat świetlnych i dwa­dzieścia sześć miesięcy podróży. Dla miliardów ludzi stłoczonych do niemożliwości na Ziemi Krzykacz oznaczał drogę do niespeł­nionych marzeń, na bezludne lądy pod czystym niebem, obmy­wane przez nie zatrute morza. Lecz czas oczekiwania na miejsce na jednym z kilkudziesięciu fazowców zdolnych do odbycia takiej podróży był długi: wynosił obecnie prawie dwanaście lat. Z całą pewnością zgłosiłyby się miliony więcej, gdyby nie trzeba było czekać przez znaczną część życia po to tylko, by dostać się na statek. Tak długo, dopóki kwestia transportu stanowić będzie wąskie gardło, sen o Ziemi zdolnej do ograniczenia swej populacji do znośnego stanu pozostanie fantazją.

Jej wzrok zbłądził w kierunku sławnego tekstu Wrota Ziemi — Streszczenie, który, oprawiony w ramki, wisiał nad biurkiem zastępcy kierownika. Został ozdobnie wykaligrafowany i ofiaro­wany Digonnessowi, zanim przerzucono go z powrotem z Krzy­kacza na Ziemię. Streszczenie stale przypominało, że:

Po pierwsze: Ktoś, kiedyś, jakoś ustanowił stacje błyskawicznego galaktycznego systemu komunikacyjnego niemal dokładnie pomiędzy rodzinnymi planetami jedynych dwóch znanych ras, które sięgnęły do gwiazd.

Po drugie: Czas podróży do Krzykacza z obu planet wynosi, na­wet dla najszybszych statków, ponad dwa lata.

Po trzecie: Wśród blisko dwudziestu tysięcy wrót na Krzykaczu jest dwoje, które prowadzą donikąd.

Wniosek: Te SOP 6093 i 11852 są wrotami do Phuili i Ziemi.

Pytania: Które z nich prowadzą do Ziemi? Czy na Ziemi istnieją odpowiednie Wrota Krzykacza? Jak uruchomić system?

Trafne, zwięzłe, skończenie logiczne. Jednakże Gia, tak jak większość jej kolegów z Akceleracji, przyjmowała Streszczenie ty­leż na wiarę, co na rozum, ponieważ jeśli istniała we wszechświe­cie jakaś sprawiedliwość — po prostu musiała być to prawda. Jeśli było inaczej, to zaludnianie tysięcy dostępnych światów da­łoby się porównać z przenoszeniem z ziemskich pustyń po parę ziarenek piasku za każdym razem. Nie wiadomo skąd i w sposób zupełnie nie związany z

8


jej rozumowaniem, jak korek z butelki, wystrzeliła w pamięci nazwa. — Transtar — powiedziała.

              Co takiego?

Jej oczy rozszerzyły się. — Mam. Motyw! Poza paroma stat­kami, które obsługują stare światy, Transtar przeznaczył niemal wszystkie swoje środki na rejsy do Krzykacza. Jeśli Wrota Ziemi staną otworem, to go zrujnuje. Przewozowy gigant z dnia na dzień stanie się przeżytkiem. Możesz sobie wyobrazić lepszy po­wód, by powstrzymać nasze poszukiwania Wrót Ziemi? Nawet jeśli miałoby to prowadzić do morderstwa?

              Szczerze mówiąc, nie — przyznał gładko Digonness. — Ale mając tak oczywisty motyw, Transtar — jeśli to on jest winien — skrył się za fałszywymi śladami i pośrednikami, tak że cała armia inspektorów śledczych utonie w tej robocie na całe lata. Daj sobie spokój, Gia. Nie wezwałem cię, byś robiła za szpicla.

              Ani nie wezwałeś mnie po to tylko, żeby mi oznajmić złe nowiny — odcięła się. — A może właśnie po to?

Popatrzył na nią. Po paru chwilach spuściła oczy pod jego uporczywym spojrzeniem. — Przepraszam. Nie powinnam tego powiedzieć.

              Nie — rzucił krótko — nie powinnaś. — Poruszył czymś za biurkiem i w pokoju zrobiło się ciemno. Pojawił się i rozszerzył krąg światła. W samym środku, na czerwonawej pustyni pod bezkresnym niebem, na szczycie niewiarygodnie smukłego pylo­nu balansował w pozycji poziomej olbrzymi spodek z bladą sferą drżącego światła ponad nim.

              Wiesz, oczywiście, co to jest — powiedział Digonness.

Gia uśmiechnęła się w ciemnościach. — Wylałbyś mnie, gdy­bym nie wiedziała. Nawet przedszkolak rozpozna gwiezdne wro­ta.

              Urzędowo wciąż SOP: Sztuczny Obiekt Obcego Pochodze­nia — przypomniał jej. — Tak się składa, że to mój ulubiony SOP Jeden.

Gia skinęła głową przypominając sobie całą tę historię. Digon­ness był jedną z pierwszych osób zwerbowanych do Akceleracji — organizacji powołanej, by akcelerować, przyspieszać współpracę naukową. Podobnie jak tłumacz ułatwia słowne poro­zumienie, tak wyszkolony akcelerant jest w stanie połączyć kako­fonię głosów specjalistów od nauk szczegółowych w efektywną całość; często robi to w obliczu wzajemnych podejrzeń i nieporo­zumień. Młody akcelerant przydzielony do Stałej Ziemskiej Misji Badawczej na Krzykaczu zapoczątkował bieg wydarzeń obejmu­jących SZMB i pobliską bazę Phuilów,

9


które wciąż jeszcze odzywały się echem na trzech planetach i w dalszych regionach galak­tyki. W ciągu paru dni od swego przybycia Digonness nie tylko przekonał nadętych Phuilów, że ludzie to coś więcej niż dzikusy obdarzone pokrętną smykałką do techniki, ale także w partner­stwie z jednym z Phuilów przekonująco zademonstrował praw­dziwe przeznaczenie gigantycznych SOP-ów: poleciał w sferę światła nad SOP Jeden i momentalnie znalazł się w uroczym świecie, znanym teraz pod stosownym mianem Jasnogrodu.

Oczywiście przyniosło mu to sławę, co sprzeciwiało się upodo­baniom tego spokojnego człowieka, który postanowił pozostać na Krzykaczu, podczas gdy załogowe i bezzałogowe pojazdy sondo­wały tysiące światów kryjących się za SOP-ami. Jednakże talent popycha jednostkę wyżej, niż chciałaby zajść, i w wyniku nie­słabnącego nacisku ziemskiej centrali Akceleracji Digonness po­wrócił w końcu, choć niechętnie, do domu, by objąć kierownic­two nad poszukiwaniami Wrót Ziemi.

Digonness wskazał na holograficzny obraz SOP-u. — To głównie z tego powodu jestem przekonany, że tracimy czas po ziemskiej stronie. Wysokość — trzy kilometry, szerokość — dwa; jeśli coś takiego znajduje się na tej planecie, to wszyscy ludzie byli ślepi przez ... no, przez ile tysięcy lat? No dobrze, może kryje się pod inną postacią, Bóg wie jaką. Coś tak dużego musia­łoby zostać ukryte we wnętrzu góry. Rzecz w tym, że jeśli nie wiemy, czego szukamy, to czego szukamy? Jeśli istnieje odpo­wiedź na to pytanie, to może być tylko na Krzykaczu. I właśnie tam, młoda damo, się udajesz. Chcę, żebyś zajęła miejsce Julesa.

Nie zaskoczyło to Gii. Tylko ona i Jules zostali zwerbowani do Akceleracji ze Służby Bezpieczeństwa Rady Związku Światowe­go, było więc naturalne, że zastępca kierownika Akceleracji chce wykorzystać jej śledcze zdolności. Jednakże postanowiła zagrać ostrożnie.

              I co mam robić?

              Sądzę, że to całkiem oczywiste. Chcę, żebyś wykryła, jak otworzyć Wrota Ziemi.

Nachmurzyła się. — Nie nazwałabym tego błahym zadaniem.

Digonness splótł ręce i pochylił się do przodu za biurkiem. Jego szare oczy patrzyły uważnie i badawczo. — Uwierz mi, że gdybym mógł, nie zawahałbym się przed przydzieleniem sobie tej misji. Na Krzykaczu mam przyjaciół wśród obu ras. Ale obecne władze w swej mądrości uznały, że odpowiedź znajduje się na naszej planecie i że muszę dalej kierować poszukiwaniami. Przy­najmniej zdołałem ich przekonać, by przydzielono Akceleracji jed­ną z komór hibernacyjnych na Farway, więc nie będziesz musiała znosić dwuletniej nudy na

10


pokładzie załadowanego ludźmi mię­dzygwiezdnego frachtowca. A ponieważ nie masz bliskiej rodzi­ny...

              ... ani nie jestem zaangażowana uczuciowo — przerwała mu
Gia z uśmiechem. — Ale przecież wiesz o tym, prawda?

Digonness wyglądał na lekko speszonego. — Oczywiście nie mogłem mieć pewności, ale cieszę się, że to potwierdzasz.

              To miło z mojej strony — powiedziała ze smutkiem dzie­wczyna.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin