LEONE LAURA
DZIEWICAROZDZIAŁ PIERWSZY
Długo go szukała. Trochę się bała tego spotkania,ale nie chciała go odwlekać. Nigdy nie radziła sobiez życiowymi problemami. Zastosowała więc tę samąmetodę, której zawsze używała do prowadzenia badańnaukowych. Wiedziała, że poszukiwany przez niączłowiek jest właścicielem łodzi, dlatego najpierwodwiedziła port.
Weszła do kapitanatu. Dwaj młodzi mężczyźniuśmiechnęli się wprawdzie do niej, ale byli tak zajęci,że przez dobre dziesięć minut żaden z nich nie raczyłsię zainteresować, po co w ogóle przyszła. Oczywiście,wszystko przez to, że nie potrafi zwracać na siebieuwagi. Gdyby tu była jej siostra, Catherine, ci młodzibrodacze na wyścigi spełnialiby wszystkie jej życzenia.Ona to osiąga samym tylko podniesieniem głowyalbo skinieniem ręki.
- Nazywam się Clowance Masterson. - Chciała,żeby to zabrzmiało poważnie. - Szukam Michaela0'Grady.
Jeden z nich, chudy, zastanawiał się przez chwilę.
- Och! Chodzi pani o Shady'ego - powiedziałwreszcie.
- Shady'ego?
- O Shady'ego 0'Grady.
- Shady 0'Grady - powtórzyła automatycznie.Widocznie ten człowiek jest jeszcze gorszy, niż sięspodziewała. - Zna go pan?
Obaj mężczyźni roześmiali się głośno, robiąc przytym domyślne miny.
6
DZIEWICA
7
- No pewnie. Wszyscy go tu znają - powiedziałchudy.
- Rozumiem. - Nerwowo oblizała wargi. - Czywie pan, gdzie go mogę znaleźć?
- Stanowisko trzydzieści jeden - chudy pokazałpalcem w kierunku przycumowanych do nabrzeżałodzi. - Widzi pani?
- Ja...
- Jest tam. - Chudy znów się roześmiał. - I jesz-cze długo tam będzie.
- Czy mógłby pan... - Odwróciła się, ale on jużsobie poszedł. Od Zatoki Meksykańskiej powiał ciepływietrzyk.
Szła po drewnianych balach, zbliżając się corazbardziej do Shady'ego 0'Grady i jego łodzi. Niespodziewała się, że tak szybko go odnajdzie. Teraz,kiedy był już blisko, zdała sobie sprawę, że nieobmyśliła żadnego planu działania. Skończyła dwafakultety i prawie całe jej dotychczasowe życie polegałogłównie na studiowaniu. Ma dwadzieścia sześć lati żadnego doświadczenia życiowego. Zupełnie niewie, jak powinna się w tej sytuacji zachować.
Minęła jakieś łodzie rybackie i parę jachtów.Wreszcie dotarła do miejsca, w którym Shady 0'Gradyzakotwiczył swoją starą i mocno podniszczoną łódź.Clowance przystanęła. Patrzyła na kręcącego się popokładzie mężczyznę. Wystarczyło jej jedno spojrzeniena tego obdartego łowcę przygód, żeby zrozumieć,jak beznadziejną podjęła decyzję.
Nie było najmniejszej wątpliwości, że ma przedsobą Michaela 0'Grady, tego samego mężczyznę,którego fotografia sprzed pięciu lat (kiedy zostałaresztowany) leżała w teczce z dokumentami w jejpokoju hotelowym.
Teraz, kiedy stał przed nią żywy, przeraziła sięwłasnej odwagi. Dlaczego przyszła tu zupełnie sama?
Spodziewała się, że 0'Grady będzie wyglądał pode-jrzanie, ale nie sądziła, że będzie aż tak źle. I że będzietaki przystojny... Zawsze w obecności przystojnychmężczyzn Clowance stawała się roztargniona i nie-zdarna.
Nie widział jej. Bardzo zaabsorbowany pochylałsię nad rozłożonymi na pokładzie częściami jakiejśmaszyny. Mocno zbudowany, miał szerokie, silneramiona. Mięśnie na jego rękach i nogach napinałysię przy każdym ruchu. Był opalony i miał długiekręcone włosy, spalone słońcem. Sprawiał wrażeniedzikiego drapieżnika, który potrafi przetrwać w naj-sroższych warunkach. Kiedy na własne oczy zobaczy-ła tego łajdaka, poczuła, jak strach bierze górę nadrozumem i każe jej uciekać, zanim ten przestępcapoczuje na sobie jej spojrzenie, zanim ją zauważyi przygwoździ wzrokiem, a potem podejdzie, żebyzabić.
Powoli, jakby się obawiała, że zwyczajem wilkówmoże w każdej chwili poczuć jej zapach, zaczęła sięwycofywać. W końcu mogę obserwować tę łódźz bezpiecznej odległości, pomyślała.
- Ty cholerna dziwko! - zaklął nagle.Clowance aż krzyknęła ze strachu. Shady 0'Grady
zerwał się na równe nogi i rozejrzał wokoło. Zauważyłją. Jego oczy były błyszczące i niebieskie jak morze.Miał mocne szczęki, wystające kości policzkowe, prostynos. Był tak przystojny, że patrzyła na niego oniemiała.Jego spojrzenie ześliznęło się w dół, na usta Clowance.Dziewczyna na chwilę wstrzymała oddech. Wreszcieudało jej się oderwać od niego oczy.
- Przepraszam, ja tylko... - Miał wyjątkowodźwięczny głos. Drżała w oczekiwaniu na to, cojeszcze usłyszy. Minęła długa chwila, zanim odważyłasię podnieść wzrok. Wciąż jej się przyglądał. Wreszcieuśmiechnął się trochę zakłopotany. - Spędzam z nią
8
9
bardzo dużo czasu - powiedział opierając się o reling.
- Już nawet zacząłem do niej mówić.
- Do kogo?
- Do swojej łodzi.
- Ach, tak... - Spostrzegła na burcie wypisanączerwoną farbą jej nazwę: „Scarlet Harlot".
Shady jeszcze chwilę patrzył na stojącą przed nimmłodą kobietę. Była taka blada, jakby dopiero coprzyjechała do Key West. Wysoka, szczupła, długiewłosy związała z tyłu w koński ogon. Miała na nosieogromne okulary, które nadawały jej wygląd intelektua-listki, a za okularami kryły się duże szare oczy. Była bezmakijażu, a długa bawełniana spódnica i luźna bluzkawisiały na niej, jakby chciały ukryć jej wdzięki. Poczułana sobie jego spojrzenie. Zaczerwieniła się i przygryzładolną wargę. Jej zakłopotanie wzbudziło w nim dziwnączułość i nagle, zupełnie nie wiadomo dlaczego, poczułsię odpowiedzialny za tę obcą dziewczynę, która stałaprzed nim nieruchomo, jakby wrosła w ziemię.
- Szuka pani kogoś? - zapytał. Na dźwięk jegogłosu mocniej ścisnęła torebkę i zrobiła krok do tyłu.
- Tak, szukam pana - powiedziała.
Shady zastygł. Nie lubił, kiedy go szukano, aleskoro go znalazła, może lepiej od razu dowiedzieć się,czego znów od niego chcą.
- Ile? - zapytał.
- Co takiego? - Przestraszyła się.
- Mów śmiało, nie owijaj w bawełnę. Kto chce odemnie pieniędzy i ile?
- Ja... Ja nie wiem.
- Nie przyszłaś po pieniądze?Potrząsnęła przecząco głową.
- No więc, co chcesz mi sprzedać?
- Nic. Niczego nie sprzedaję. To znaczy... mojarodzina handluje pieczywem, ale ja osobiście nie...
- paplała trochę bez sensu.
- No dobrze, niczego nie kupujesz i niczego niesprzedajesz, więc kim jesteś?
- Nazywam się Clowance Masterson. - Popatrzyłana niego badawczo, ostrożnie podeszła do łodzii wyciągnęła rękę.
Rozbawiły go jej salonowe maniery. Uśmiechnąłsię, wychylił z łodzi i podał jej rękę.
- Shady 0'Grady - przedstawił się.
- Wiem - powiedziała smutno.
Wydała mu się rozbrajająco delikatna. Na chwilęzatrzymał jej dłoń w swojej. Miała wiotkie palce,subtelny zapach i ciepłą skórę. Przypomniała mu o tym,że już dosyć dawno... Znów się zaczerwieniła i spróbo-wała uwolnić dłoń z jego uścisku. Puścił ją natychmiast.
- No więc, po co mnie pani szukała, pannoMasterson?
- Pan ma mojego dziadka. Chcę go stąd zabrać- odrzekła po chwili wahania.
Zaskoczyła go. Nigdy dotąd nikt nie oskarżał goo porwanie.
- Słucham? - zapytał.
Clowance podniosła szczupłą dłoń i osłaniając oczyprzed promieniami tropikalnego słońca spojrzała naShady'ego. Znów poczuł idiotyczną chęć zaopieko-wania się nią.
- Proszę posłuchać - odezwał się. - Nie powinnapani stać na słońcu bez kapelusza. Ma pani bardzojasną cerę. Proszę wejść na pokład...
- Nie! - Cofnęła się, ujrzawszy jego wyciągniętądłoń. - Proszę się do mnie nie zbliżać.
Zdziwiło go przerażenie malujące się na jej twarzyRozejrzał się wkoło, żeby sprawdzić, co mogło ją takbardzo przestraszyć. Niczego specjalnego nie zauważył.
- W porządku, chudzino - skrzyżował ręce napiersi - niech będzie po twojemu. Postoimy sobiew tym palącym słońcu jak oszalałe psy i Anglicy.
10
11
- Coward* - powiedziała.
- Co takiego?
- To cytat z Noela Cowarda. Właściwie niedokładnycytat. Dosłownie to brzmi...
- Jego też szukasz? - zapytał Shady.
- Oczywiście, że nie. On nie żyje.
- Ale twój dziadek żyje?
- Tak...
Zauważył przerażenie w jej oczach.
- Chciałam powiedzieć... Żyje, prawda?
- Panno Masterson, czy przed przyjściem tutaj niewypaliła pani przypadkiem za dużo trawki? - zapytałShady z całą uprzejmością, na jaką mógł się zdobyć.
- Nie! Brałam tylko lekarstwo na zatoki.
- Więc proszę mi wybaczyć następne pytanie.- Uśmiechnął się złośliwie. - Czy może uciekła paniz domu wariatów?
- No, wie pan! - Wreszcie się obraziła. - Proszę mioszczędzić tych wulgarnych przypuszczeń, panie0'Grady i oddać mi dziadka.
- Chudzinko, możesz przeszukać moją łódź odgóry do dołu. Nie ma tu niczyjego dziadka... - Urwałi spojrzał na nią przenikliwie. - Moment. Ten twójdziadek nie przypomina czasem Ernesta Hemingwaya?
- Tak, tak! - zawołała radośnie Clowance. - Siwewłosy i broda. Tylko że jest niewysoki.
...
dotadota