2. Zła krew - bardzo_czarny_kot.doc

(149 KB) Pobierz
Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością

Zła krew

(bardzo_czarny_kot, sierpień 2008)

 

 

 


 

Nie ważne, że wojna się skończyła, Al — zła, skażona Mrocznym Znakiem krew ciągle płynie w ich żyłach.

Fragment Wszystko będzie dobrze

 


~*~*~*~

 

 

Po raz pierwszy Albus Potter zobaczył jego portret w pierwszym tygodniu października.

Był to jeden z tych chłodnych, deszczowych wieczorów, które ostatecznie przesądzają o początku jesieni. Chociaż skrzaty domowe dbały o to, aby każdą salę ogrzewał wesoło trzaskający na kominku ogień, to i tak mieszkający w lochach Slytherinu uczniowie trzęśli się z zimna. Al zdążył się już przyzwyczaić do chłodu i wilgoci, z utęsknieniem jednak czekał, aż rodzice przyślą mu komplet ocieplanych szat, o które poprosił ich kilka dni temu. Większość Ślizgonów, spodziewając się — a nawet oczekując — swojego Przydziału, przyjechała do Hogwartu z kuframi wypełnionymi grubą, wełnianą odzieżą. Al był jedną z niewielu osób zupełnie nieprzygotowanych na panujące w lochach warunki. Na szczęście, jego współlokatorzy nie mieli zamiaru zostawić go na pastwę październikowego chłodu i zgodzili się pożyczać mu swoje zapasowe szaty do czasu, aż Al dostanie własne.

Oczywiście, nie za darmo.

— Jeśli przesuniesz wieżę na B7, będzie mat — skomentował leniwie Scorpius Malfoy, sięgając po kolejną czekoladową żabę, pudełkiem których tego dnia Al odwdzięczył się mu za dodatkowy płaszcz.

Nathaniel Nott rzucił blademu chłopcu ponure spojrzenie znad szachownicy.

— Mógłbyś mu nie pomagać? — burknął niezadowolony, kiedy Albus kazał swojej czarnej wieży przejść na wskazane przez przyjaciela pole.

— Mat — wyszczerzył się radośnie Al.

Nott skrzywił się jeszcze bardziej.

— To nie fair, powinien grać sam...

— Ktoś tu dostał niewłaściwy Przydział — wtrąciła się grzejąca plecy przy kominku Keira Zabini. — Mały Nathaniel wolałby bawić się w chowanego z Puchonami.

— Mała Keira wolałaby skakać z Wieży z Gryfonami — odparował Nott, na co ciemnowłosa dziewczynka roześmiała się radośnie:

— Mała Keira z miłą chęcią namówiłaby wszystkich Gryfonów na skok z Wieży, obiecując, że skoczy ostatnia, żeby osłaniać ich tyły.

Dzieci parsknęły śmiechem.

— Nikt nie jest aż tak głupi — pokręcił głową z teatralnym powątpiewaniem Vinnie Goyle, unosząc głowę znad Standardowej księgi zaklęć, stopień pierwszy.

— A spotkałeś już mojego brata? — zapytał Al złośliwie. — Jamie pogratulowałby pewnie Kierze odwagi, po czym skoczył pierwszy, żeby zrobić rekonesans.

— Na pewno jesteś z nim spokrewniony? — Scorpius uniósł brwi, biorąc kolejną żabę.

Albus przewrócił oczami.

— Spójrz na mnie, na niego i na naszego tatę — odparował bez namysłu. — A potem zadawaj idiotyczne pytania, dobra?

— Patrzcie go, jaki drażliwy. To już nawet zapytać o nic nie można?

— Zejdź z niego, Malfoy — powiedziała Keira, uśmiechając się lekko. — To nie jego wina, że ma taką rodzinę.

W pokoju wspólnym Slytherinu rozległy się ciche, pozbawione humoru chichoty.

Było w tych dzieciach coś, czego Albus — pomimo tego, że był przecież jednym z nich — nie potrafił pojąć. Były pewne żarty, których nie rozumiał, nazwiska, których nie znał, wydarzenia, o których wcześniej nie słyszał i rozmowy, które cichły, kiedy się zbliżał. Była w słowach jego przyjaciół pewna gorycz, której nie powinien przecież odczuwać żaden jedenastolatek. Był w ich oczach pewien smutek, który sprawiał, że czasami wyglądali na starszych i bardziej doświadczonych nawet od kuzyna Teddy’ego, a on miał przecież prawie dwadzieścia lat i był w połowie szkolenia na aurora.

— Jasne — zażartował Albus, chcąc rozluźnić nagle napiętą atmosferę. — Potterowie: Pogromcy Wszelkiego Zła i Strażnicy Pokoju w Czarodziejskim Świecie.

Ale nikt się nawet nie uśmiechnął.

Bo były też pewne rzeczy, o których się nie mówiło.

Zawstydzony własną niezręcznością, Al uciekł wzrokiem ponad głowy pozostałych Ślizgonów. Wszystko, byleby tylko uniknąć tych nagle dorosłych i pełnych żalu spojrzeń...

Na przeciwległej ścianie blady, czarno odziany czarodziej o haczykowatym nosie i tłustych włosach świdrował go nieprzeniknionym spojrzeniem; chuda sylwetka niefrasobliwie oparta o ramę jego portretu, wąskie usta wykrzywione w ironicznym, nieodgadnionym uśmiechu.
 


~*~*~*~

 

 

Albus wiedział, że tata bardzo go kocha i że jest w stanie wybaczyć mu wiele rzeczy. Niechęć do Quidditcha, na przykład. Przydział do Slytherinu. O przyjaźni ze Scorem nie wspominając. Każdą rewelację tata przyjmował ze stoickim spokojem, odpisując ciepło, że to wszystko nie ma najmniejszego znaczenia, że Al nie musi, a nawet nie powinien, bezmyślnie go naśladować, że ma do niego pełne zaufanie i że zawsze, ale to absolutnie zawsze będzie go kochał.

Ale siedząc w chłodnej, pachnącej apteką sali eliksirów, Al zdał sobie z przerażeniem sprawę, że popełnił zbrodnię tak straszną, że nawet tata mu jej nie wybaczy. Dopuścił się bowiem zdrady największej z możliwych.

Albus Potter lubił eliksiry.

Więcej, eliksiry były zdecydowanie jego ulubionym przedmiotem, a wyniosły, nieprzyjemny profesor Zabini — jego ulubionym nauczycielem. A przecież tyle razy chłopiec słyszał opowieści o tym, jak bardzo jego tata nienawidził tych lekcji, głównie z powodu osoby prowadzącego... Oczywiście, zaraz po wyzwaniu profesora Severusa Snape'a od sadystów i drani, następowało obowiązkowe sprostowanie, że bez względu na pewne osobiste animozje między nim a tatą, Al powinien pamiętać, że Snape przede wszystkim był bardzo odważnym, szlachetnym człowiekiem — nie bez powodu pan Potter nazwał po nim młodszego ze swoich synów. Jednak pomimo tych zapewnień, ciekawość Albusa w stosunku do tej nieco tajemniczej postaci nigdy nie została w pełni zaspokojona. Zapytany kiedyś o zdjęcie Severusa Snape'a tata pozieleniał na twarzy i wystękał tylko: Dzięki Bogu, nie mam żadnego. Nie było więc wątpliwości, że po tylu latach Harry Potter wciąż nienawidził eliksirów z uporem godnym lepszej sprawy.

Albus jednak nie mógł nic poradzić na to, że z niecierpliwością czekał na piątki, kiedy wreszcie przez dwie godziny będzie mógł się wyciszyć i poświęcić warzeniu kolejnej mikstury. Co prawda, praca ta wymagała wiele cierpliwości, precyzji i skupienia, a efekty nigdy nie były spektakularne, ale i tak sprawiała chłopcu niewymowną wręcz przyjemność. Większość uczniów szybko znienawidziła ten przedmiot — ich uwaga rozproszona dosłownie po kilku minutach, ruchy niedokładne, myśli uciekające do innych spraw. Profesor Zabini zaś nie tolerował bylejakości, mobilizując ich złośliwością i odbieraniem punktów.

Ku rozpaczy Ślizgonów, od wszystkich domów tak samo. Sprawiedliwość Zabiniego była przysłowiowo ślepa.

Ale o ile chłopcy piorunowali go obrażonymi spojrzeniami, o tyle zachowanie dziewcząt było dla Ala zupełnie niezrozumiałe. Zabini poddawał w wątpliwość ich inteligencję, a one wpatrywały się w niego cielęcym wzrokiem. Zabini rzucał im pełne pogardy spojrzenia — one rumieniły się i wzdychały. Zabini odbierał im punkty — one chichotały, zachwycone. W tym czasie Keira siedziała obrażona w kącie, mamrocząc ze złością coś, co bardzo przypominało: Niech no tylko mama się dowie, Scorpius wywracał szarymi oczami, a Nathaniel kręcił z niedowierzaniem głową

— Za tydzień będziemy przygotowywać Eliksir Uspokajający — zapowiedział im pod koniec jednej z lekcji Zabini. — I lepiej niech nikogo nie złapię na nieznajomości rozdziału piątego — zagroził im cicho, mrużąc oczy.

Atena Greengrass westchnęła, rozmarzona.

— Idiotki — warknęła Keira, wychodząc z sali. — Wpatrują się w niego, jak...

— Daj spokój — prychnęła Zoe Smith. — Dobrze wiesz, że twój ojciec to niezłe...

— Nie kończ! — przerwała jej gwałtownie ciemnowłosa dziewczynka. — Proszę cię, nie kończ. Nie chcę wiedzieć, czym niezłym jest mój ojciec właśnie dlatego, że to mój ojciec. Nie mam pojęcia, o co wam chodzi, ale jestem pewna, że przeszłoby wam, gdybyście widziały go w tym starym szlafroku w różowe paski i wytartych kapciach, jedzącego makrele z dżemem...

Chłopcy zrobili obrzydzone miny.

— Kto je makrele z dżemem? — zapytał wykrzywiony niemiłosiernie Scorpius.

— Ten, kto nosi szlafrok w różowe paski — zaśmiał się Al.

— Mmm... Profesor Zabini w szlafroku w różowe paski... — zamruczała Zoe, po czym szybko uchyliła się, bo Keira wymierzyła jej cios swoją torbą.

— Al!

Albus obejrzał się i zobaczył biegnącego w jego stronę Jamesa. Odruchowo wcisnął ręce do kieszeni i schował głowę między ramionami. Tylko tego mu brakowało na dobry początek weekendu. Przez ostatnich kilka tygodni Jamie udawał, że w ogóle nie ma brata, co było znacznie gorsze od awantury, którą mu zrobił na uczcie powitalnej. Urażony takim zachowaniem, Al zupełnie nie miał ochoty się z nim widzieć.

Odwrócił się więc udając, że niczego nie słyszał.

— Al, poczekaj! — Było już jednak za późno. James dogonił go, chwycił za łokieć i obrócił twarzą do siebie. — Chcę porozmawiać.

— Nie ma o czym — odburknął Albus, unikając jego spojrzenia.

— Słuchaj, wiem, że strasznych głupot ci wtedy nagadałem. — James również wyglądał na zakłopotanego. Mierzwił sobie nerwowo włosy, nie wiedząc najwidoczniej, co zrobić z rękami. — Zdenerwowałem się, bo widzisz... Tak naprawdę, to byłem przekonany, że trafisz do Gryffindoru... Że wszyscy będziemy w Gryffindorze. Razem. Przepraszam. Trochę mnie poniosło.

— Poniosło cię. — Al uniósł w końcu na niego zielone oczy. — Rozumiem, każdemu zdarza się zrobić bratu scenę na oczach całej szkoły.

Jamie popatrzył na niego z nadzieją.

— To co, nie gniewasz się już na mnie?

Więcej wrażliwości miał chyba gumochłon.

— Nie, jasne — prychnął Al ironicznie. — Nie ma sprawy. Najpierw wrzeszczysz na mnie o coś, na co nie miałem właściwie wpływu, a potem nie odzywasz się do mnie przez miesiąc. Serio, nic się nie stało. Pfft! Już zapomniane.

— Naprawdę? — Twarz Jamesa rozjaśnił ten absolutnie rozbrajający uśmiech, dzięki któremu wszystko uchodziło mu zawsze na sucho. Al zdusił w sobie nagłą ochotę, żeby go zdzielić łopatą.

— Słyszałeś o czymś takim jak sarkazm, Potter? — wtrącił się Score. Dopiero wtedy Albus zauważył, że on, Nathaniel, Keira i Zoe ciągle na niego czekali.

— Spieprzaj, Malfoy — warknął James, patrząc na jasnowłosego chłopca z pogardą. — Rozmawiam z bratem.

Scorpius poczerwieniał gwałtownie.

— Uważaj, do kogo mówisz...

— Przestańcie — przerwał im Albus tonem nie znoszącym sprzeciwu. — A ty — zwrócił się brata — nie obrażaj moich przyjaciół.

— Twoich przyjaciół? Twoich przyjaciół?! — w głosie Jamesa słychać było wyraźne niedowierzanie. — Cholera jasna, Al, wiem, że nic nie mogłeś poradzić na to, gdzie przydzieliła cię Tiara...

Albus rozważył szybko wszystkie za i przeciw powiedzeniu bratu prawdy o Ceremonii, po czym zdecydował się jednak nie wyprowadzać go z błędu.

— ... ale masz wpływ na to, z kim się zadajesz!

— O co ci chodzi? — zapytał.

— Rozumiem Zoe, jej rodzina jest w porządku, ale do diabła, Al, jak możesz przyjaźnić się bachorami śmierciożerców!...

Nagle błysnęło czerwone światło i Jamesa zdmuchnęło kilka kroków do tyłu. Upadł na plecy, a kiedy się podniósł, dotknął ostrożnie policzka, po którym spływała mu cienka strużka krwi. Al odwrócił się i zobaczył kredowo białego, trzęsącego się z wściekłości Scorpiusa, stojącego z wycelowaną w Jamesa różdżką.

Zła krew, Al, zła krew...

Albus wstrzymał oddech.

— Jeszcze słowo, Potter — powiedział cicho jego najlepszy przyjaciel, końcem różdżki ciągle mierząc w pierś jego starszego brata. — Jeszcze słowo a...

Keira uwiesiła się na ramieniu jasnowłosego chłopca.

— Daj spokój, Malfoy — wyszeptała gorączkowo, spoglądając nerwowo na zbierający się dookoła nich tłum uczniów. — Nie warto pakować się w kłopoty przez tego idiotę... Nott, proszę cię, pomóż mi, powiedz coś! — zwróciła się spanikowana do drugiego chłopca, ale on stał nieruchomo niczym posąg, nie odrywając oczu od czerwieniejącego ze złości Jamesa.

— Widziałeś, Al?! Cholera jasna, Al, pytam cię, czy widziałeś?! Zaatakował mnie zupełnie bez ostrzeżenia! — krzyczał ten ostatni, zupełnie tracąc nad sobą kontrolę. — Uważaj na nich, Al, może ci się wydawać, że ich znasz, ale oni to...

Zła, skażona Mrocznym Znakiem krew...

— Co tu się dzieje?

W drzwiach sali eliksirów stał profesor Zabini, jednym spojrzeniem ogarniając rozgrywającą się na korytarzu scenę. Nikt mu nie odpowiedział.

— Pytam po raz ostatni, co tu się dzieje? — jego głos zmroził Albusowi krew w żyłach. — Jeśli natychmiast ktoś mi tego nie wyjaśni, zacznę odbierać punkty bez względu na to, kto jest winny. Keira?

Zwykle bezczelna i zarozumiała, Keira wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć z przerażenia.

— PPotter i Malfoy pokłócili się — szepnęła.

James prychnął, rozwścieczony.

— Pokłóciliśmy się?! To lekkie niedopowiedzenie.

— Co masz na myśli, Potter? — syknął Zabini, mrużąc niebezpiecznie oczy.

— Zaatakował mnie! — rozwrzeszczał się James. — Ten padalec rzucił nie mnie jakąś czarnomagiczną klątwę, kiedy nie patrzyłem i...

— Zaklęcie żądlące trudno nazwać Czarną Magią, James — przerwał mu łagodnie znajomy głos. Studenci rozstąpili się, żeby przepuścić profesora Longbottoma. Nauczyciel zielarstwa zmierzył starszego Pottera surowym wzrokiem, w którym nie było śladu zwykłego ciepła i humoru. — Wiedziałbyś o tym, gdybyś uważał na zajęciach z obrony przed czarną magią w drugiej klasie.

James spuścił wzrok i wymamrotał, że oczywiście, uważał, tylko akurat nie w tym momencie.

— Malfoy — odezwał się po chwili niezręcznej ciszy Zabini. — Czy to prawda? Rzuciłeś na Pottera zaklęcie żądlące?

Scorpius spojrzał hardo na swojego opiekuna i skinął ledwie zauważalnie głową.

— A czy mogę wiedzieć, jaki był powód?

Scorpius Malfoy milczał.

— Potter obraził nas i naszych rodziców — odpowiedział za przyjaciela Nathaniel, odzyskując w końcu głos. — Nazwał nas bachorami śmierciożerców i zabronił swojemu bratu zadawać się z nami.

Zła krew...

Albus zobaczył, jak profesor Zabini blednie — o ile w ogóle było to możliwe w przypadku kogoś o tak ciemnej skórze — a Neville wciąga gwałtowanie powietrze i wpatruje się w Jamesa z niedowierzaniem.

— Jeszcze nigdy — wyszeptał opiekun Gryffindoru drżącym głosem. — Jeszcze nigdy żaden z moich uczniów nie sprawił mi takiego zawodu, James. Możesz być pewien, że zostaniesz ukarany, a twoi rodzice powiadomieni o wszystkim.

James również pobladł, ale Al nie był pewien, czy z powodu tego, co powiedział, czy dlatego, że został na tym przyłapany.

— Wstyd mi za ciebie, James. Po prostu mi za ciebie wstyd — dodał po chwili profesor Longbottom, odwracając się i ruchem ręki wskazując mu, żeby za nim poszedł.

...ciągle płynie w ich żyłach.

Kiedy Zabini otworzył drzwi do swojej sali i zaprosił do środka Scorpiusa, żeby omówić jego szlaban, Al pomyślał, że doskonale wie, co Neville miał na myśli.
 


~*~*~*~

 

 

Kiedy Albus był mały, tata często opowiadał mu na dobranoc o świecie mugoli. Świat ten fascynował i jednocześnie przerażał chłopca. Były w nim bowiem wielkie machiny na kółkach i żelazne ptaki większe od domów. Były też pudełka, przez które można było rozmawiać na odległość i małe, szklane kule, które oświetlały pokoje lepiej od najmocniejszego Lumos. Al całymi nocami nie spał, próbując sobie wyobrazić te wszystkie niezwykłości i nie mógł się doczekać chwili, kiedy wreszcie pójdzie z tatą do tego innego Londynu i sam zobaczy chociaż ich część.

Ale były też w tym drugim świecie rzeczy straszne i niezrozumiałe. Kiedyś dziadek Arthur, który zawzięcie kolekcjonował mugolskie przedmioty, pokazał Albusowi kilka niemagicznych zdjęć. Al spojrzał na nie z ciekawością, po czym zmarszczył się.

— Te zdjęcia są zepsute — poskarżył się.

— Zepsute? — dziadek zdziwił się. — Dlaczego niby mają być zepsute?

Al popatrzył na starszego czarodzieja z pobłażaniem, jakie mogło okazać dorosłemu tylko małe dziecko.

— Bo ludzie na nich się nie ruszają.

— Ależ Al — roześmiał się dziadek — ludzie na zdjęciach mugoli w ogóle się nie ruszają.

Nic nigdy nie przeraziło Albusa tak, jak te zamarłe wpół gestu postacie. Była w ich statyczności jakaś nieokreślona perwersja, coś niesamowicie odpychającego — jakby sfotografowani ludzie zostali niewyobrażalnie wręcz skrzywdzeni. Kiedy teraz wspominał tamten dzień nie rozumiał już, dlaczego mugolskie zdjęcia tak go zbulwersowały.

Pamiętał jednak, jak zwierzył się ze swoich irracjonalnych lęków tacie. A tata — jak zawsze, zresztą — nie wyśmiał go i nie zlekceważył. Przeciwnie, wysłuchał chłopca w wielkim skupieniu, po czym zamyślił się na chwilę.

— Wiesz, nie wszystkie wizerunki mugoli są nieruchome — powiedział w końcu, poprawiając zsuwające mu się z nosa okulary nerwowym gestem, tak charakterystycznym dla niego. — Czasami mugole malują portrety, których oczy śledzą tych, którzy je mijają.

Tata na pewno chciał dobrze, ale wizja spetryfikowanych ludzi, poruszających jedynie gałkami ocznymi, bynajmniej nie sprawiła, że Albus poczuł się lepiej. Na szczęście, miał wtedy tylko pięć lat i jak każde dziecko szybko o wszystkim zapomniał.

Aż do teraz.

Bo gdziekolwiek w pokoju wspólnym Albus by nie siedział, z kimkolwiek by nie rozmawiał i czegokolwiek by nie robił, zawsze towarzyszyło mu przeszywające spojrzenie czarnych jak węgle oczu czarodzieja z portretu.

Czarodziej z portretu, w przeciwieństwie do innych malowideł w zamku, nie zagadywał uczniów, nie przeskakiwał do sąsiednich obrazów i nie rozmawiał nimi. Zwykle oparty o krawędź swojej ramy, z założonymi rękoma i nieprzyjemnym uśmieszkiem przyglądał się bez słowa mieszkańcom Slytherinu. Przypominający przerośniętego nietoperza, albo czającego się w kącie olbrzymiego pająka czarodziej na pewno nie był ulubionym portretem Ślizgonów. Jakby tego było mało, wydawało się, że dla Ala miał zarezerwowane specjalne spojrzenie pełne potępienia, niechęci i szyderstwa jednocześnie. Nagłego poczucia winy, które wówczas go dopadało, chłopiec nie był w stanie zagłuszyć bez względu na to, jak czyste miał sumienie.

Było to zdecydowanie za wiele dla kogoś, kto miał jedenaści lat i większe problemy na rozczochranej głowie.

— Keira, ja już tak dłużej nie mogę.

Czarnowłosa dziewczynka uniosła wzrok znad lektury Tysiąca magicznych ziół i grzybów i rzuciła Albusowi pytające spojrzenie.

Było już dobrze po jedenastej, pokój wspólny był niemal pusty, została w nim zaledwie garstka uczniów, odrabiających prace domowe na ostatnią chwilę. Zielone, skórzane kanapy, które od kilku godzin okupowała para pierwszoklasistów, były zawalone podręcznikami i notatkami z zielarstwa, z którego Neville zapowiedział na jutro sprawdzian.

— Po prostu dłużej tego nie wytrzymam — Al powtórzył z westchnieniem.

— Czego? — Keira zapytała w końcu, wyraźnie poirytowana tym, że przerywa jej powtórkę. — Niesprawiedliwości w czarodziejskim świecie? Na to nie ma rady. Bycia kretynem? Ach, skok z Wieży Północnej powinien to załatwić...

Albus roześmiał się gorzko.

— Właśnie tego. Właśnie takiego udawania, że nic się stało.

Keira spoważniała.

— Bo nic się nie stało, Al.

Chłopiec spojrzał jej prosto w oczy.

— Jeśli nic się nie stało, to dlaczego mnie unikają?

— Wydaje ci się — dziewczynka spuściła oczy i samo to już było dla Albusa wystarczającym dowodem na to, że coś się między nimi popsuło, bo przecież kto jak kto, ale Keira Zabini nie uciekała spojrzeniem od nikogo.

Od owego nieszczęsnego piątku Ślizgoni odnosili się do Albusa co najmniej chłodno. Al był bystrym chłopcem i widział, jak w w jego obecności zachowywali się sztucznie, jakby był kimś zupełnie obcym. Widział ich wymuszone uśmiechy, czuł, na sobie palące wyrzutem spojrzenia, słyszał, jak szepczą za jego plecami... Wychowany w ciepłej i hałaśliwej rodzinie Albus nie był przyzwyczajony do takiego traktowania ze strony przyjaciół.

Ślizgoni byli sztywni, niemal oficjalni i uprzejmi.

I jemu się wydawało?

Czuł się w pewien sposób winny temu, co stało się wtedy w lochach. Z drugiej strony, nie mógł przecież odpowiadać za brata.

— Ja wiem, że to, co powiedział James, było okropne — zaczął. Keira drgnęła i wyprostowała się jak struna, choć przecież zawsze wyciągała się leniwie w wygodnych pozycjach...

— Nie ma o czym mówić — zapewniła go szybko, ale ruchem ręki Al poprosił ją, żeby mu nie przerywała.

— Właśnie, że jest — powiedział zdecydowanie. — Zachował się jak kretyn i kiedy was za niego przepraszałem, mówiłem szczerze.

— Szczerość jest mocno przereklamowana — Keira zaśmiała się piskliwie, powtarzając jedno z bardziej wyświechtanych, ślizgońskich powiedzonek.

— Chodzi mi o to, że...

— Al. To nie była twoja wina. Wiedzą o tym.

— Tak? Bo mam co do tego wątpliwości.

Keira z westchnieniem zamknęła podręcznik, który ciągle leżał otwarty na jej kolanach.

— Na dzisiaj wystarczy — mruknęła do siebie, po czym zwróciła swoje antracytowe oczy na Ala. — Nie powinieneś się tym tak przejmować. Chłopcy po prostu... Potrzebują trochę czasu, żeby ochłonąć.

Albus zmarszczył czoło.

— Minął już tydzień — zauważył. — To wystarczająco dużo czasu, żeby zamrozić jezioro razem z Wielką Kałamarnicą.

Dziewczynka uśmiechnęła się blado.

— My niełatwo zapominamy — powiedziała cicho.

Al poczuł, że zaczyna tracić cierpliwość. Miał już serdecznie dość tych smutnych, tajemniczych półuśmiechów, zagadkowych odpowiedzi, dziwnych spojrzeń. Wiedział, że w Slytherinie przeważnie porozumiewano się półsłówkami i aluzjami, ale po raz kolejny wychowanie wśród szczerych i otwartych Weasleyów dało mu się we znaki — zazwyczaj sam cichy i małomówny, Albus miał ochotę wykrzyczeć cały swój żal i frustrację.

Przymknął oczy.

— Tego też nie rozumiem — powiedział w końcu, siląc się na spokój. — Keira... Jesteśmy w Slytherinie. Zgodnie z naszą wielowiekową tradycją, robimy i wybaczamy sobie gorsze rzeczy. To, co powiedział James... Keira, to były tylko słowa. Dlaczego Malfoy go nie zignorował? Dlaczego Nott wyglądał, jakby ktoś go zdzielił miotłą? I tak wszyscy wiedzą, że to... — zająknął się.

Zła krew.

— Właśnie dlatego, Al. Właśnie dlatego, że to prawda — wyszeptała Keira, rzucając płochliwe spojrzenia w kierunku kilku innych ślęczących nad książkami uczniów. — Zrozum, są rzeczy, o których tutaj nie mówimy.

— Ale mówi się o nich gdzie indziej!

— Rozumiem, że tak jak twój brat wolisz słuchać nie nas, a tego, co się o nas mówi — Keira prychnęła na to jak rozzłoszczona kotka.

— Nie zostawiacie mi wyboru! — Al wykrzyknął sfrustrowany. Zaraz też z różnych stron pokoju wspólnego ozwały się uciszające syki, więc zniżył głos, mówiąc: — Nie zostawiacie mi wyboru, bo sami nic mi nie mówicie. Jak mamy się przyjaźnić, skoro wiem o was tylko tyle, ile usłyszałem od innych?...

Kiedy się zorientował, że przesadził, że za mocno ją nacisnął, że błędem było mieszanie w to ich przyjaźni, było już za późno — na jej policzki wystąpił niezdrowy rumieniec, dolna warga zaczęła drżeć niebezpiecznie, oczy były zeszklone od łez.

— A co takiego musisz o nas wiedzieć, żeby być naszym przyjacielem, co?! — zapytała Keira, nawet nie starając się ukryć wyrzutu w głosie i spojrzeniu. — Powiedz, co chcesz o nas usłyszeć?! Chcesz wiedzieć, jak to jest nosić znienawidzone przez wszystkich nazwisko?! Jak przyjemnie jest żyć ze świadomością, że nasi rodzice nie są przyjmowani w porządnych domach?! Rozumiem, że po prostu musisz wiedzieć, jak świetnie im się wiodło po wojnie, tak?! Za jak... Za jak złych ludzi się ich uważa...

— Keira, proszę cię, nie w ten sposób — szepnął Al widząc, że dziewczynka daje się ponieść emocjom. Kilku Ślizgonów spojrzało ciekawie w ich stronę. — Nie o to mi chodziło...

— To jak, od kogo mam zacząć? Nie wiesz? To ja wybiorę! Lukrecja Warrington — ojciec śmierciożerca, siedem lat w Azkabanie. Kiedy wyszedł, był już ciężko chory — umarł jeszcze przed jej urodzeniem. Starzy Warringtonowie zginęli w czasie rajdu aurorów na ich dom — byli niewinni, nie popierali Voldemorta. Dalej, Atena Greengrass nigdy nie poznała swojego ojca, wie tylko, że pracował w Ministerstwie i był żonaty, kiedy poznał jej matkę. Nie przyznał się do Ateny, bo Greengrassów podejrzewano o sympatyzowanie z Voldemortem, choć żadne z nich nie miało Znaku.

Albus nie wiedział, co robić — każde nazwisko Keira rzucała mu w twarz niczym obelgę.

— Czekaj, dopiero się rozkręcam, to jeszcze nic! — dziewczynka mówiła coraz głośniej, a łzy swobodnie spływały po jej policzkach. — Vincent Goyle — ojciec śmierciożerca, siedem lat w Azkabanie. Nathaniel Nott — ojciec śmierciożerca, pięć lat w Azkabanie. Jego dziadek, Theodor Nott senior, nawet nie doczekał procesu — powiesił się celi. Scorpius Malfoy...

— Dość tego.

Keira obróciła się gwałtownie — u stóp wiodących do sypialni schodów stał blady i trzęsący się — z zimna? — Scorpius, szarymi oczami piorunujący ciemnowłosą dziewczynkę.

W odpowiedzi Keira siorbnęła nosem i otarła wierzchem dłoni twarz.

— O wilku mowa — wychrypiała. — Siadaj, Malfoy i pomóż mi — nie chciałabym niczego pominąć, bo wiesz, jakie to ważne wszystko o sobie wiedzieć, prawda?...

— Malfoy ma rację — wtrąciła się jedna ze starszych dziewcząt, Tamara Pucey. — Masz już dość na dziś. Powinnaś iść spać, mała.

— Nie chcę iść spać! — Keira płakała już całkiem otwarcie i Al nie miał żadnych wątpliwości, że wpadła w histerię. Poczuł ściskające go za gardło wyrzuty sumienia, bo przecież nie chciał jej doprowadzić do takiego stanu, nie chciał, żeby żywa jak srebro Keira Zabini zachłystywała się własnymi łzami i trzęsła jak w febrze, nie chciał tego, przecież nie wiedział, że tak się stanie, chciał tylko wiedzieć, czy...

Zła, skażona Mrocznym Znakiem krew ciągle płynie w ich żyłach.

Weź się w garść, do cholery!

— Zaprowadź ją do dormitorium, Tammy — odezwał się starszy z braci Flint, Demetrius. — Pozbieram wasze rzeczy i jutro rano wam je oddam.

— Malfoy — Tristan Montague również wstał ze swojego miejsca i podszedł do nich. — Weź Pottera na górę.

— Ja... — zaczął Al nieśmiało, ale urwał pod niespodziewanie ostrym spojrzeniem Montague. Pomyślał, że w tej chwili nikt by się nie odważył przezywać delikatnego i zwykle nieśmiałego chłopca Triss.

Scorpius bez słowa złapał Albusa za łokieć i pociągnął w stronę schodów.

— Moje rzeczy...

— Weźmiesz je rano.

Kiedy byli już w połowie drogi, Tristan zawołał jeszcze:

— I pogadaj z nim. Nie można już dłużej trzymać chłopaka w ciemności.

— W końcu jesteśmy wszyscy w jednym Domu — dodał jeszcze jeden głos i może był to Demetrius, a może ktoś inny, Albus nie zwrócił już na to uwagi. Zbyt był pochłonięty wykręcaniem głowy, by pod wpływem impulsu po raz ostatni zerknąć na uwiecznionego na portrecie antypatycznego czarodzieja...

Szybko odwrócił wzrok i pozwolił Scorpiusowi zaciągnąć się na górę.

Czarodziej z portretu patrzył na niego z mieszaniną pogardy i nienawiści nie do wytrzymania.
 


~*~*~*~

 

 

Sordo — Scorpius wskazał różdżką najpierw na śpiącego spokojnie Nathaniela, potem na Vinnie'ego. Zaklęcie ogłuszające było — obok galaretowatych nóżek — jednym z popularniejszych w Slytherinie, pozwalało bowiem Ślizgonom na prowadzenie najbardziej nawet prywatnych rozmów w towarzystwie osób niepożądanych. Niestety, rzucone pośrodku Wielkiej Sali Sordo było wykrywalne niemal natychmiast — nagle głucha osoba nie mogła nie zorientować się, że jest pod wpływem zaklęcia. W tym jednak przypadku skuteczność czaru była stuprocentowa. Sordo sprawiło, że pogrążonych w głębokim śnie pierwszoklasistów nie obudziłoby nawet odpalenie całej paczki Narowistych Świstohuków Weasleyów.

— Spuszczam cię z oka dosłownie na chwilę — zaczął po chwili milczenia Scorpius, siadając ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin