Wstrzymajcie świat! (Ja wysiadam!) - Mijan.doc

(88 KB) Pobierz

WSTRZYMAJCIE ŚWIAT! ( Ja wysiadam!)

Tytuł oryginalny: Stop the World! (I Wanna Get Off)
Oryginał: http://www.fanfiction.net...I_Wanna_Get_Off
Autor: Mijan
Beta: Kuma
Zgoda: W drodze [ może być z nią pewien problem, ponieważ Mijan od dłuższego czasu nie udziela się już na portalach internetowych ]






Minęły zaledwie dwa dni, a Harry Potter miał już definitywnie dość.
Właściwie, wszystko zaczęło się po lecie. Po tym całym bałaganie w Ministerstwie i dalszych rozważaniach w gabinecie Dumbledor'a, gdzie wszyscy zgodnie orzekli, że nadszedł czas aby przyznać, iż Harry Potter jednak nie postradał zmysłów. Dlatego też informowali go o wszystkim, co chociaż w małym stopniu było z nim związane. Wtajemniczali w sprawy aktualnej pozycji Voldemorta. Powiadamiali o rozwoju działań wojennych, o każdym przejawie mroku i destrukcji, o aresztowaniach. Przeważnie jednak o tym, jakich cudów oczekują od niego samego.

Po pewnym czasie Harry przybył do Hogwartu, chorobliwie znużony wojną, a jego jedynym pragnieniem była całkowita koncentracja na czekających go zajęciach i świadomość, że może chociaż przez chwilę poczuje się jak normalny uczeń.
Pewnych rzeczy powinien niestety domyślić się wcześniej.
Po tym jak wiadomość o powrocie Voldemorta wyszła na światło dzienne, a uczniowie zmuszeni byli przetrawiać tę ekscytującą informację przez całe lato, Harry stał się ponownie bohaterem. Znowu chciano uścisnąć mu dłoń, siadać koło niego na lekcjach, a nawet bąknąć jakieś nieśmiałe przeprosiny czy wyrazy uznania. Colin Creevey zużywał na niego dziennie całą rolkę filmu. Cala rada pedagogiczna chciała, by odniósł w przyszłości sukces, został Aurorem, walczył ze złem - po prostu był w każdym calu tym, kim Chłopiec,Który Przeżył powinien być. Wszyscy, może z wyjątkiem Snape'a, lecz trzeba przyznać, że pewne rzeczy nigdy się nie zmienią. Spodziewano się po nim wielkich czynów. Każdy widział w nim lidera. Tak wiele od niego wymagano.
Niestety, to zaczynało już być uciążliwe.
Tak więc drugiego dnia szkoły, po tym jak został zatrzymany na korytarzu przez Profesor Sprout, która chciała pokazać mu jak prawidłowo należy przycinać szczególnie trujące rośliny, które wielokrotnie służą Czarownikom jako pułapki, Harry znalazł się na kanapie naprzeciw kominka w pokoju wspólnym Gryffindor'u w raczej nienajlepszym nastroju. Jego burzliwe zachowanie nie przeszło niezauważone. Ron odłożył na bok szachownicę, którą dopiero co rozkładał, a Hermiona opuściła nieznacznie podręcznik do Numerologii. Harry nie patrzył na nich. Siedział, wlepiając wzrok w płomienie i rozmyślając o tym, co się do tej pory wydarzyło. O zmarnowanym czasie, o ludziach, których bezpowrotnie stracił. Rozważał szczegółowo własne sfrustrowanie i sytuację, w jakiej się obecnie znajdował. Cały ten psychiczny nacisk, zadanie, które musiał wykonać, na domiar złego bez zadawania żadnych pytań - ponieważ był po prostu Harry'm Potter'em. Chłopcem, Który Przeżył. To była jego praca. Jego obowiązek. To był...
- REZYGNUJĘ.
Kątem oka dostrzegł, jak Hermiona wierci się na swoim siedzeniu.
- Z czego rezygnujesz, Harry? Z Wróżbiarstwa, Zielarstwa?
- Nie, ogólnie rezygnuję.
- Rezygnujesz...? - Do jego uszu dotarł zdziwiony głos Ron'a.
- Ze wszystkiego.
- Och, Harry. – Podejście Hermiony było tak sceptyczne, że momentalnie Harry chciał wsadzić sobie knebel do ust. - Wcale tak nie myślisz.
Miał już na to gotową odpowiedź, lecz zdał sobie sprawę, że wcale nie chce wdawać się z nią w dyskusję. Jaki był sens w rezygnacji, jeżeli proces ten miał przysparzać dodatkowych cierpień i kłopotów? Nie, nie miał zamiaru walczyć. Z tego nawyku także musiał zrezygnować.
W końcu, bez słowa, Harry złapał książkę i skierował się do swojego dormitorium, zostawiając za sobą dwoje bardzo osłupiałych przyjaciół.


***

Na początku nikt niczego nie zauważył i Harry był z tego powodu zadowolony. W sumie, właśnie takiej reakcji oczekiwał. Jedną z wielu zalet rezygnacji była świadomość, że nie musi robić nic, by zostać dostrzeżonym. Uściślając - nie było już rzeczy, którą musiał zrobić. I w tym tkwił cały urok.
Pierwszym sygnałem na to, że jego postawa jednak kogoś zainteresowała był fakt, iż po przeszło tygodniu Dumbedore zatrzymał go niespodziewanie po kolacji.
- Harry, wydaje mi się, że ponowne podjęcie przez ciebie praktyk oklumencji z profesorem Snape'm będzie rozważnym posunięciem. Zdaję sobie sprawę, że twoje doświadczenia z profesorem są mniej niż zadowalające, jednak on naprawdę...
- Nie.
- Na chwilę obecną, Harry, profesor Snape dał mi słowo, że...
- Nie obchodzi mnie to. Nie zrobię tego.
W jego głosie musiało pobrzmiewać coś nowego, gdyż nigdy do tej pory oczy Dumbledore'a nie rozszerzyły się do takich rozmiarów na jakiekolwiek słowa Harry'ego.
- Harry, musisz zrozumieć, że robimy to wszystko wyłącznie dla twojego dobra.
- Wcale, że nie.
Ton Dumbledore'a pozostał opanowany, lecz powieki niebezpiecznie się zwęziły.
- Masz zadanie do wykonania - posiadanie takiego nazwiska niesie ze sobą niemałą odpowiedzialność.
- W takim razie może zmienię nazwisko. - To nie było pytanie. - Nigdy nie starałem się o tę posadę. Rezygnuję.
W konsekwencji, Dumbledore westchnął w ten doprowadzający do szału sposób, prezentujący go jako człowieka, który ugina się pod ciężarem całego świata. Zerknął dyskretnie na boki, drapiąc się po nosie.
- Być może jesteś sfrustrowany lub przemęczony i potrzebujesz trochę czasu dla siebie. Rozumiem to. Poruszymy ten temat ponownie za jakiś czas, lecz do tego momentu uczęszczaj na zajęcia, poświęcając te chwile wyłącznie na wyciszenie i uporządkowanie myśli.
Harry nie odpowiedział.
Dumbledore kiwnął głową w akceptacji, nie tracąc jednak krytycznego wyrazu twarzy, a następnie opuścił Wielką Salę.
Harry odprowadził go wzrokiem. Nonszalancko wzruszył przy tym ramionami i ruszył w kierunku Wieży Gryffindor'u. Podczas drogi myślał o zajęciach. Dumbledore powiedział, że ma na nie uczęszczać.
Kolejne oczekiwanie.
Jedyne lekcje, na których niczego się od niego nie spodziewano to eliksiry, chyba, że zaliczyć do tego nadzieję Snape'a na jego spektakularną porażkę.

Być może mógłby zacząć wszystkich rozczarowywać. To dopiero byłaby zabawa.


***

Następnego dnia podczas wróżbiarstwa odświeżali swoje umiejętności czytania z kart Tarota. Levander i Parvati były całkowicie zaabsorbowane przewidywaniem przyszłego romansu. Ron ułożył karty w odpowiedni wzór i próbował wyczytać z nich swoje wzloty i upadki, chcąc zadowolić tym Trelawney. Harry przestawił własne karty.
Podczas, gdy nauczycielka dryfowała nad nimi i starała się zaobserwować ich postępy w pracy, Ron snuł właśnie opowieść o tym, jak to zostanie wypatroszony przez wściekłego skrzata domowego. Harry natomiast stwierdził, że z powodzeniem może zostać zawodowym pokerzystą. Trelawney zmarszczyła brwi.
Potter uśmiechnął się złośliwie.

Podczas obiadu Harry zjadł pierwszy deser.
Potem drugi.
I trzeci.
Hermiona wyłożyła przed nim więcej informacji na temat próchnicy zębów i otyłości, niż chciałby kiedykolwiek wiedzieć.
Ron przyglądał się ostrożnie całej sytuacji.
Harry zignorował ich obydwoje, zaabsorbowany szukaniem kolejnej porcji pudding'u.
Następnie czekała ich opieka nad magicznymi stworzeniami z Hagridem, jako przywróconym do łask instruktorem. I jak zawsze w towarzystwie Ślizgonów.
- Tak więc, witajcie z powrotem. - Hagrid powitał ich radośnie, jak miał to w zwyczaju. - Dzisiej zajmimy się czymś specjalnym, od czego z pewnością miło będzie zacząć rok.
- Kto chce się założyć w sprawie możliwego zagrożenia? - powiedział znienacka Malfoy, przeciągając zwyczajowo sylaby. - Trujące macki, dziesięciocalowe pazury, ostre jak brzytwa zęby, czy ognisty oddech?
- Malfoy, nie trzymamy tu nic podobnego - ostrzegł Hagrid, lecz to niestety nie był koniec.
- Albo możemy stawiać na tego, kto pierwszy zginie. Dziesięć galeonów, że to nie będzie Potter... wtedy nawet jeśli przegram, to i tak wyjdzie na moje.
- Slytherin traci dziesięć punktów!
Harry z rozbawieniem obserwował, jak twarz Malfoya wykrzywia grymas wściekłości, natomiast Hagrida zupełnie to nie obeszło. Zamiast tego sprawnie zaprowadził uczniów w stronę zagrody znajdującej się na tyłach jego chaty. Ta z kolei sprawiała wrażenie solidnie umocnionej. Wewnątrz płonęło ognisko. Po zagrodzie natomiast wiło się popielate, przypominające węża stworzenie, desperacko próbujące się uwolnić.

Stąd nie ma ucieczki. Pomyślał Harry z żalem. Możesz już teraz sobie odpuścić.

- W takim razie, ekhem, dzisiaj będziemy uczyć się o Ziemiwkrętkach. Wyrastają z magicznego płomienia, który trochę zbyt długo trawi grunt. Możecie je kontrolować za pomocą światła, widzicie? Lubią ciemność, więc jeżeli skierujecie na nie odpowiednio mocną wiązkę, to możecie zobaczyć jak w popłochu wracają do ognia, rozkopując wszystko dookoła. Dobre Lumos potrafi zaserwować taką sztuczkę. Będę potrzebował ochotnika.
Hagrid przeczesał wzrokiem stojących przed nim uczniów, szukając z wyczuwalnym napięciem uniesionych dłoni.
- Er... Harry, te zwierzątka po części przypominają węże. Może... chciałbyś...
- Nie.
Hagrid z pewnością nie tego oczekiwał. Wyraźnie zmarkotniał.
- Jesteś pewien? Więc... em... Tak myślę... Znajdą się inni kandydaci?
Harry starał się utrzymać obojętny wyraz twarzy, jednak wewnątrz aż cały kipiał od walczących ze sobą skrajnych emocji. Nie mógł przecież udawać, że czuł się świetnie rozczarowując Hagrid'a - pół olbrzyma, od którego nie doznał nigdy żadnej przykrości. Lecz równocześnie przypomniał sobie, że właśnie w tym tkwi sedno sprawy. Że nie może przechodzić przez życie, opierając się jedynie na tym, czego chcą pozostali ludzie. Nadszedł czas, by ktoś inny zgłosił się na ochotnika.
Nagle zdał sobie sprawę, że Malfoy dyskretnie go obserwuje. Harry odwrócił się na tyle, aby umożliwić mu pełny kontakt wzrokowy. Draco przybrał najbardziej intrygujący wygląd z szeroko-ocznych oznak zdziwienia, jakie można tylko było wymalować na jego pociągłej twarzy. To właśnie jego widok - tak jak nic do tej pory - upewnił Harry'ego, że postępuje właściwie. Uśmiechając się bezceremonialnie, wzruszył ramionami i powrócił do przyglądania się poczynaniom grzęznącego w programie lekcji Hagrid'a.


***

Wieczorem, na kiedy to zaplanowano pierwsze w tym roku zebranie GD,wszyscy w końcu zorientowali się, że definitywnie coś jest nie tak. Gdy Dumbledore powrócił na stanowisko dyrektora, GD stała się niejako oficjalnym kółkiem szkolnym. Na którym - oczywiście - oczekiwano obecności Harry'ego.
Nie zgłaszał się. Nie mówił nikomu, że ma zamiar to zrobić. Po prostu wszyscy z góry zakładali, że tak będzie.
Dlatego też, gdy spora grupa Gryfonów kierowała się już do dziury pod portretem, by pójść na spotkanie, Harry najzwyczajniej w świecie siedział przed kominkiem, do tego stopnia zaabsorbowany kopią Kwartału Quidditch'a, jakby poza tą czynnością nie pozostało nic równie wartego uwagi. Do czasu aż ktoś - najwyraźniej bardzo skrępowany - przeciął ciszę.

- Harry, zapominałeś, która godzina? - Tym kimś była Ginny Weasley. Stała koło Harry'ego, z rękami mocno zaciśniętymi na biodrach. - Spóźnimy się. Nie dziwiłoby mnie, gdyby to Ron stracił poczucie czasu przez gazetę o Quidditch'u, lecz...
- Nie idę.
- Jak to nie idziesz?
Harry zerknął znad magazynu, by ujrzeć całkowicie skonsternowaną Ginny.
- Nie wydaje mi się, aby ta kwestia wymagała głębszej analizy.
W jej oczach dostrzegł złowrogi błysk.
- Miałam się spytać, czy dobrze się czujesz, jednak wydaje mi się, że dostałam już odpowiedź. Bądź więc tak miły i powiedz: Dlaczego nie idziesz?
Brew Harry'ego uniosła się w górę.
- Odpowiem, jeśli najpierw wyjaśnisz mi dlaczego muszę.
Wyraźny szept przebiegł, niczym fala, przez tłum zgromadzonych za nimi uczniów. Ginny zawahała się przez sekundę, natychmiast jednak odzyskała swoją gniewną minę.
- Może dlatego, że GD powstało z twojej inicjatywy. Może dlatego, że to ty jesteś sercem i duszą tej organizacji. Albo dlatego, że tak po prostu trzeba!
Harry już prawie stracił całą determinację, ulegając jej płonącemu spojrzeniu, gdy ponad ramieniem Ginny dostrzegł tych wszystkich czekających na niego Gryfonów, najwyraźniej spodziewających się czegoś nieokreślonego. Ron'owi opadła szczęka, Hermiona wyglądała na tak rozczarowaną, jakby dopiero co oblała test, a Neville sprawiał wrażenie, jakby wykrochmalono go razem z bluzką. Młodsi uczniowie... z tymi było jeszcze gorzej. Oni wszyscy tak na niego liczyli - że przyjdzie, będzie nimi kierował. Liczyli, że jest w stanie zrobić, a nawet poniekąd być wszystkim.
Tym razem Harry całkowicie opuścił magazyn.
- Z żalem muszę cię poinformować... - zaczął, dobierając najbardziej formalny ton - że skończyłem z tym. Nigdy nie paliłem się do żadnej z tych rzeczy. Dlaczego Neville nie może przewodzić? Gdyby się postarał, byłby wyśmienitym Chłopcem,Który Przeżył.
Ktoś zakwilił i Harry dałby głowę, że to właśnie Neville, lecz nie spuścił oczu z Ginny. Grymas niezadowolenia, który do tej pory zniekształcał jej łagodne rysy, zastąpiła mina osoby, którą właśnie brutalnie zdradzono.
- Och, więc tak się sprawy mają! Postanowiłeś zrezygnować w tym samym czasie, gdy reszta świata bierze udział w twojej bitwie!
Te słowa nie powinny były paść. Harry niemal fizycznie odczuł napięcie, jakie wytworzyło się w powietrzu wokół nich, zanim nawet zdał sobie sprawę, że stało się tak z jego winy. Powoli stanął na nogi, mając wrażenie, że jest wyższy niż mu się to zazwyczaj wydawało. Ginny musiała dojść do podobnego wniosku, ponieważ cofnęła się o krok. Kilku młodszych Gryfonów stojących za nią próbowało zbić się w jedną - mocniejszą przez to - ludzką masę.
- Mojej bitwie? - rzucił zajadle. - Mojej cholernej bitwie? Wydaje ci się, że to tak wygląda?
Płomienie wijące się wewnątrz kominka wydawały się teraz bardziej jasne, groźniejsze. Harry przesunął się do przodu. Kiedy mówił, nie krzyczał ani nie wpadł w histerię. Właściwie zachowywał się niepokojąco spokojnie.
- Biorę udział w tej bitwie od pięciu lat. PIĘCIU LAT, Ginny. Miałem być chłopcem, a stałem się zabawką, częścią propagandy, okrzykiem bojowym i wycieraczką, która leży przed waszymi drzwiami. Uczyć się walczyć, to jedno. BYĆ celem, to drugie. Straciliśmy przyjaciół, rodziny... lecz ja straciłem również samego siebie. Każdego dnia, przez te całe pięć lat. byłem tym, kim miałem być. Mdli mnie już od całej tej farsy. Dlatego też REZYGNUJĘ.
Ginny nieznacznie zbliżyła się do niego, jakby fizyczne przygniatała ją cała ta atmosfera. Może rzeczywiście tak było.
- Harry, my nie widzimy tego w taki sposób. Dla nas jesteś Harry'm. Zawsze nim będziesz. Potrzebujemy cię.
Słysząc to, Harry zaśmiał się. Był to nieprzyjemny, gorzki śmiech.
- Potrzebujecie mnie. Heh. - Ciężkie słowa spływały z jego ust. - Pozwól, że cię o coś spytam... i nie oczekuję odpowiedzi, bo i tak wiem jakiej się spodziewać. Czy jeżeli byłbym kimś innym, kochałabyś się we mnie przez te parę lat? Znasz prawdę.
Do diaska, pierwszą reakcją Ron'a po tym, jak się przedstawiłem była prośba o pokazanie mu blizny, a Hermiona na wstępie powiedziała, że przeczytała każdą wzmiankę na mój temat. Nawet jeśli myślałaś, że wiesz coś o Harry'm, to i tak we wszystko zamieszany był Harry Potter. To jego potrzebujecie. Radzę go wam poszukać, bo Chłopiec, Który Przeżył opuścił to miejsce.
- Harry...- Niepewny głos Hermiony dobiegł go z końca pokoju.
Zignorował ją.
- No dalej, idźcie na to swoje spotkanie GD. Jeżeli uznacie, że przyda wam się Harry, zapewniam, że będzie tutaj, gdy wrócicie - zaczytany w swoim magazynie o Quidditch'u.

Nikt nie zaprotestował. Harry wiedział, że tak się stanie. Nie zostało już nic, o co można by się wykłócać.

Odgłos stóp przechodzących przez drzwi zastąpiło nagłe skrzypnięcie, gdy zatrzaśnięto portret Grubej Damy.
Poszło całkiem nieźle.

Harry ponownie podniósł czasopismo, czując jak w miarę czytania wypełnia go wrażenie niesamowitej lekkości. Nie był pewien, czy można to było połączyć z uczuciem zwykłej pustki, lecz szczerze było mu wszystko jedno. Skrzyżował nogi, oparł się wygodnie i kolejny raz zatopił w tekście.


***


Harry wiedział, że wszelki wysiłek, jaki włożyłby w polepszenie swojej sytuacji na eliksirach i tak na nic by się zdał. Z resztą, zdecydował się przecież zrezygnować z kariery aurora. Nie zrobił tego w jakimś konkretnym celu. Po prostu rozczarowując wszystkich dookoła, nie zamierzał z tego kręgu wyłączyć Snape'a. Świadomość, że ma w nosie własne oceny niewątpliwie pomoże mu w pełni rozkoszować się kolejnym przedstawieniem.

Hermiona przyglądała mu się przez jakiś czas w kompletnym niedowierzaniu, wodząc wzrokiem po trzymanej przez Harry'ego długiej - nawet przewyższającej pod tym względem jej własną - rolkę pergaminu, na której widniało wypracowanie zadane na ostatniej lekcji.
Nawet jeśli wydawało się to niemożliwe, ogarnął ją jeszcze większy szok spowodowany widokiem Harry'ego siekającego i miażdżącego składniki eliksiru z precyzją, która do tej pory nie ujawniała się u niego na zajęciach. Sprawdzał dwukrotnie dokonane pomiary, mieszał precyzyjnie wywar.
I nie była ona jedyną osobą, która nie mogła się z tego powodu otrząsnąć. Snape był tak zaabsorbowany nienawistną obserwacją Harry'ego, że zapomniał odjąć punkty Hermionie za jawne obijanie się - co z chęcią w innych okolicznościach zapewne by uczynił.

- Panie Potter, co pan najlepszego wyprawia, na Merlina?
- Zadanie, profesorze. - Wyjaśnił Harry z delikatną nutą nonszalancji i politowania.
- To sam widzę - warknął Snape. - Ale dlaczego?
- No cóż, chyba pan je nam zadał, prawda? A skoro jest pan nauczycielem, a ja uczniem, wydaje mi się, że powinienem sumiennie wypełniać swoje obowiązki.
W mgnieniu oka Snape zacisnął dłonie na ławce Harry'ego.
- W tej chwili skończ z tą swoją bezczelnością!
Harry wyglądał niczym uosobienie niewinności.
- Oczywiście, profesorze.
Nikt nigdy nie widział, by ziemista cera Severusa Snape'a przybrała kiedykolwiek taki odcień purpury.
- Gryffindor traci trzydzieści punktów!
- Zgadzam się i przepraszam, profesorze.
Snape wydał z siebie dźwięk podobny do zadławienia ością, po czym okręcił się na pięcie i wrócił do swojego biurka. Usiadł, nie tracąc przy tym wyglądu kierownika zoo, któremu powierzono pod opiekę wyjątkowo cuchnącego gumochłona.
Harry zajął się analizą korzenia Ognistej Lilii, który właśnie siekał, udając, że niczego nie dostrzegł. Nie widział także spojrzeń, jakie kierowali ku niemu koledzy, będący przez ostatnie dni świadkami jego dziwacznego, buntowniczego zachowania.
- Harry, co ty, do diabła, robisz? - wysyczała Hermiona.
- Zadanie - wyjaśnił spokojnie, nawet na nią nie patrząc. - Myślałem, że wyraziłem się jasno. A tak na marginesie, wydaje mi się Hermiono, że powinnaś w końcu zająć się sobą. Chyba nie chcesz, aby Gryffindor stracił więcej punktów.
- Ale wydawało mi się, że ty...
- Zrezygnowałem. Owszem. Skończyłem z życiem zbudowanym z oczekiwań innych ludzi. Bystrzacha z ciebie. Spodziewałem się, że już na to wpadłaś. A teraz, czy mogłabyś mi podać sproszkowany pazur salamandry?
Lekcja przebiegała bez większych zakłóceń. Ku lekkiemu zdziwieniu Harry'ego, Snape nie roztrzaskał jego fiolki z miksturą, gdy ten położył ją na biurku profesora na koniec zajęć. Jednak nie zaprzątał sobie długo głowy takim małym epizodem. Cała dzisiejsza sytuacja wydawała się szalenie rozbrajająca. Przynajmniej do czasu, gdy wychodząc z klasy nie zderzył się w przejściu z Draco Malfoyem.
- Wybacz mi, Malfoy, ale jeżeli masz zamiar zaprosić mnie na małą potańcówkę, będę musiał cię spławić.
Komentarz Harry'ego na moment zbił Malfoya z pantałyku, lecz sprawnie się zreflektował.
- W co ty, do cholery pogrywasz, Potter?
Harry uśmiechnął się, lecz był to zadziorny grymas, którego nikt nie mógł po nim oczekiwać, a teraz nie dość, że tam się znajdował, to dodatkowo wyjątkowo do niego pasował.
- Już w nic nie pogrywam, Malfoy. Jakby ci umknęło, właśnie o to mi chodzi. Możesz dalej odstawiać te swoje "wygłupy",czy cokolwiek to jest. Ja umywam ręce.
Draco rozdziawił usta, jednak wcale nie ze zdziwienia. Najwyraźniej ogarniała go wściekłość, gdy ktoś go ignorował.
- Zobaczymy czy utrzymasz tę szopkę podczas sezonu quidditch'a. Nie tak łatwo jest lekceważyć mielone, jakie może zostać z łba po spotkaniu z tłuczkiem.
- Tak, mi też się wydaje, że masz przed sobą ciężkie zadanie. Popatrzę sobie na to z trybun. A teraz złaź mi z drogi.
Po tych słowach zniknął za framugą drzwi, pozostawiając za sobą całkowicie zamurowanego jego reakcją Draco Malfoya.


***
- JAK TO REZYGNUJE Z DRUŻYNY QUIDDITCH'A?
Głos Ron'a przetoczył się głośnym echem przez pokój wspólny. Harry był odwrócony tyłem do dziury pod portretem, nie mając najmniejszej ochoty na zmianę pozycji. Zamiast tego zachichotał cicho, przewracając kolejną stronę książki.
- Ron, proszę, uspokój się. - Głos zabrała Hermiona.
- Byłem blisko wyjścia i słyszałem, jak Harry mówił tak do Malfoya. - Tym razem odezwał się Seamus.
- HARRY! - Odgłos ciężkich kroków stawianych przez Rona zadudnił głucho. - TY NIE MÓWISZ CHYBA POWAŻNIE?*
- Nie, nie mówię - odparł łagodnie Harry. - Po prostu Dumbledore wcisnął mi posadę szkolnego błazna i chociaż na początku miałem awersję, to teraz jestem już w pełni rozkręcony.
- Harry, to wcale nie jest zabawne – jęknęła Hermiona.
- Kurczę, a może i masz rację. Muszę jeszcze potrenować, bo mi nie wypłaci. Uznajmy więc, że tym razem nie miałem intencji, by was rozśmieszyć.
- CZY WIESZ CHOCIAŻ...
- Ron, wydaje mi się, że naprawdę musisz się uspokoić – wydukała Hermiona prawie płaczliwym tonem.
Rozległ się odgłos powietrza cedzonego powoli przez zaciśnięte zęby.
- Harry, czy wiesz chociaż jak bardzo ranisz wszystkich dookoła?
Tym razem Harry zdecydował się już zamknąć książkę i bezpiecznie odłożyć ją na bok.
- Miałem nadzieję, że mówiłem bez ogródek o swojej postawie.
- Ale, Harry, naprawdę nie widzisz jak ta postawa na wszystkich wpływa? – powiedziała Hermiona. Zabrzmiało to bardziej jak niema prośba, niż zwykłe pytanie. - Jesteś częścią... nas... i nie możemy bezczynnie siedzieć i przyglądać się, jak z dnia na dzień oddalasz się coraz bardziej. Myśleliśmy, że uważasz nas za swoich przyjaciół, ale twoje zachowanie wcale na to nie wskazuje.

Harry poczuł nagłe szarpnięcie w okolicach żołądka. Nie było spowodowane wyrzutami sumienia, czy wyrazem sympatii, lecz gniewem.
- Wiem jak wpływała na ludzi moja poprzednia postawa. Ginęli tylko dlatego, że byłem zamieszany w ten cały sajgon. Jeżeli zatem uważacie się za moich przyjaciół, powinniście zaakceptować zmiany,jakie nastały.
- Harry... - Tym razem Ron starał się, by jego głos brzmiał bardziej racjonalnie. - Przecież kochasz quidditch'a. Byłeś taki zdesperowany w tamtym roku. Czytałeś nawet "Quidditch przez Wieki". Znowu. Chyba możesz zagrać i teraz, no nie?
Harry westchnął, po czym zwrócił się do przyjaciół.
- To nie to samo, Ron. Kocham grać, lecz tylko wówczas, gdy jest to jedynie gra. Nic poza tym. Tutaj tak tego nie odczuwam. Znowu mam przed sobą kolejne zadanie do wykonania, a muszę do niego przystąpić tylko dlatego, że jestem Harry'm Potter'em.
- Stary, robisz to, bo jesteś w tym niesamowity. Ponieważ jesteś szukającym. To nie ma nic wspólnego z twoim nazwiskiem! Jesteś...
- Tak, tak, wiem. " Najmłodszym szukającym w tym stuleciu". Ron, zdajesz sobie sprawę, że gdybym nie był Harry'm Cholernym- Chłopcem- Który- Przeżył- Potterem, MacGonagall nigdy nie pozwoliłaby mi w tym wieku wstąpić do drużyny? I nie kupiliby mi miotły, podczas gdy inni nawet nie mieli do nich dostępu. Nie grałbym na tej pozycji. Zrobiliby właściwe kwalifikacje i kto wie? Być może ktoś naprawdę utalentowany stracił swoją szansę, bo postanowili nagiąć dla mnie trochę zasady. Przepraszam, Ron, ale nie zgadzam się.
- Ale... ale...
- Ginny odwaliła rok temu kawał dobrej roboty. Daj jej szansę.
- Ale...
- Nie.
Harry sięgnął po swoją książkę, zaznaczoną w konkretnym miejscu. Było to najnowsze wydanie "Quidditch'a przez Wieki", a ostatni rozdział zatytułowany "Najświeższe doniesienia" zawierał podrozdział "Najmłodszy szukający stulecia". Harry ze złością trzepnął woluminem i skierował się do pokoju wspólnego.


***

Od tego czasu minęło parę tygodni, a Harry zaczął zastanawiać się, czy - lub jak bardzo - nużące stanie się teraz jego życie, gdy zniknęły z niego wszelkie plany i cele do realizacji. Jednak po pięciu latach na stanowisku bohatera (równie dobrze może to być szesnaście lat, zależy jak liczyć) w gruncie rzeczy rozkoszował się nową sytuacją. Chociaż według innych nie powinien, to sam czuł się z tym wręcz niesamowicie lekko i nic nie wskazywało na to, by to odczucie miało wkrótce zniknąć. Koledzy już nie zawracali mu głowy bzdurnymi pytaniami, lecz miał niezłamaną pewność, że nadal liczą, iż powróci do odgrywania swojej roli. Dumbledore dwa razy zaprosił go do swojego gabinetu na herbatę i oranżadę cytrynową, próbując w jakiś sposób nakłonić go do dyskusji, lecz Harry pozostał niewzruszony. Z kolei, gdy MacGonagall dowiedziała się o jego obiekcjach w sprawie gry w quidditch'a bezceremonialnie zaciągnęła go na bok tuż po zajęciach z transmutacji, by bez zbędnego owijania w bawełnę wyrazić,co sądzi na temat takiego zachowania. Mimo to Harry wiedział, że koniec końców i ona ma związane ręce. Nikt nie był zmuszony do uczestnictwa w grze, niezależnie od tego,jakie miał doświadczenie czy nazwisko.
Największą zagadką okazał się jednak Draco Malfoy. Drań mierzył Harry'ego wzrokiem częściej niż zwykle. I nawet jeśli Harry chciał poznać przyczynę takiego zachowania, nie był do tego stopnia zaintrygowany, by zdobyć się na bardziej wyszukane działanie niż błyśnięcie w jego kierunku zawadiackim uśmieszkiem i odwrócenie się, czym zawsze wprawiał Malfoy'a w typowo syczący nastrój.
Dziwne, Malfoy powinien być zachwycony. Usunąłem się przecież z drogi, więc nie mamy już o co skakać sobie do gardeł.
Harry wyrzucił podobne myśli z głowy. Przynajmniej do wieczora, gdy to postanowił udać się do kuchni. Był głodny, ponieważ niefortunnie przespał całą kolację, więc najlepszym pomysłem wydawała mu się wycieczka po kilka herbatników. Wciąż miał trochę czasu do ciszy nocnej, więc w najgorszym wypadku jedynie straci parę punktów. Dlatego też nie zaprzątał sobie nawet głowy Mapą Huncwotów.
Kierując się korytarzem prowadzącym do kuchni,wpadł niespodziewanie na Draco Malfoy'a.
- Co ty tu do diabła robisz, Malfoy? - rzucił Harry, sprawiając wrażenie jakby odpowiedź w gruncie rzeczy mało go obchodziła.
- Mogę się ciebie spytać o to samo, Potter - odparł ozięble. - Jakbyś nie pamiętał jestem prefektem, a patrolowanie korytarzy o tej godzinie to mój obowiązek.
- Czatując tu na nieszczęsnych pierwszorocznych, tak? Nie jestem pewien, czy dałbyś im radę. Teraz mógłbyś z łaski swojej zejść mi z oczu, bo mam jeszcze godzinę do ciszy nocnej i...

Zanim Harry powiedział coś jeszcze, zdał sobie sprawę, że jest właśnie przyciskany do ściany.

- KURDE, JAKI JEST TWÓJ PROBLEM, POTTER?

W pierwszej chwili Harry chciał odpowiedzieć mu pięścią.
Boleśnie.
Jednak wstrzymał się. Właśnie takiego zachowania po nim oczekiwano, a on nie postępował już wedle tego schematu. Zanim się odezwał wziął głęboki wdech.
- Z pewnością fakt, że jestem przygwożdżony do ściany.
Draco zamarł, całkowicie zdezorientowany. Nagle, wciąż trzymając Harry'ego jedną ręką, drugą wycelował zaciśniętą w pięść w stronę jego twarzy.
- Zrobię to, Potter! Z twoją pomocą czy nie, zrobię to!
Ten ruch był głupi i bezmyślny, czyli wiadomo, że stworzony wprost dla Harry'ego – po prostu się roześmiał.
Jeżeli Voldemort, wszystkie zajęcia, Gwardia Dumbledora i quidditch nie miały znaczenia, to z całą pewnością nie miał go również Malfoy.
Mógł go ignorować z czystym sumieniem, mimo widma późniejszego łomotu.
Draco musiał zrozumieć przekaz, bo niezwłocznie opuścił uniesioną do tej pory pięść, by obie ręce mocno zawrzeć na koszulce Harry'ego.
- Nie będziesz mnie ignorował, Potter! – wycedził. - Nie pozwolę ci!
- A ja właśnie mam taki zamiar - stwierdził pogodnie Harry. - Wszystkich spławiam. Do diaska, masz aż tak zakorzeniony kompleks wyższości, myśląc, że ciebie potraktuje jakoś ulgowo?
- Ty cholerny sukinsynu, mam gdzieś co robisz z innymi - warknął, podkreślając swoją wypowiedź kilkakrotnym trzepnięciem Harry'ego o ścianę. Harry nie próbował go przed tym powstrzymać, bardziej rozbawiony niż zraniony całym zajściem.
- Ja nic z nikim nie robię. Jeśli nie nadążasz, to podpowiem, że w stu procentach odpowiada mi ta moja szopka.
Harry spodziewał się ponownego kontaktu ze ścianą, jakiegoś krzyku protestu czy zniewagi ze strony Malfoy'a, a może nawet uderzenia, jednakże nie doczekał się.
- Możesz się przy tym upierać jeśli chcesz, lecz chyba sam zdajesz sobie sprawę, że tu tak naprawdę liczymy się tylko my. Pieprzyć Sam Wiesz Kogo. Pieprzyć pozostałych. Nie pozwolę ci zrezygnować, bo ja wciąż cię potrzebuję.
Harry starał się z całych sił opanować wybuch śmiechu.
- Och, Malfoy, co za niemoralna propozycja! Niemal przyspawany do ściany dowiaduję się, że mnie potrzebujesz... jak słodko.
Teraz Harry był pewien, że Draco go walnie, lecz najwyraźniej on nie miał takiego zamiaru. Odsunął się jedynie, piorunując go wzrokiem.
- Powtarzam, jesteś mój.
Tym razem Harry poczuł się nieswojo.
- Co?
- Zwisają mi nawet twoje zapasy z Czarnym Panem, to ze mną musisz najpierw wyrównać rachunki. Czekałem na to pięć lat, Potter! I za każdym razem to ty wygrywałeś! Mam już tego serdecznie dość, więc nie ma mowy o żadnej rezygnacji, dopóki NIE DOSTANIESZ NA TO MOJEGO POZWOLENIA!
Harry wpatrywał się w niego w osłupieniu, święcie przekonany, że Malfoy popadł w obłęd.
- Co ty do cholery...
- STUL PYSK! Słuchaj! Najpierw ze mną zadarłeś! Później pokonałeś mnie! Poniżyłeś i dokopałeś, i tak w kółko. Dlatego chcę rewanżu! Bez wciskania kitu o ignorancji. Możesz się obrażać na resztę świata, gwiżdżę na to! Ale nie zrezygnujesz ze mnie! JESTEŚ. MÓJ!
Harry nie miał bladego pojęcia jak powinien się zachować. To mało powiedziane, by spodziewał się kiedykolwiek czegoś podobnego. Sam spędził ostatnie dwa tygodnie na ucieraniu innym nosa, a gdy ktoś wreszcie podstawił nogę i jemu, ten rozłożył się jak placek. Jego mózg skręcał się w usilnej próbie odnalezienia odpowiednich słów.
- I ty uważasz, że ja na to pójdę, Malfoy? Nie jesteś wart funta kłaków, a skoro potrafię poradzić sobie z panem Wężowe Oczy, to twoje starania z pewnością nic tu nie zmienią.
- Ach, tak? - prychnął Draco. - Przekonajmy się.
Harry nie był pewny, co wstrząsnęło nim bardziej. Wybuch tępego bólu z tyłu głowy, gdy ta ponownie - nieco brutalnie - zapoznała się ze ścianą, czy nagłe wrażenie warg Malfo'ya wpijających się stanowczo w jego oniemiałe usta. Z początku był zbyt zaskoczony by się poruszyć, lecz w miarę jak świadomość tego co się z nim dzieje przedzierała się do jego szarych komórek, zaczął wić się i wyrywać, wydając z siebie głośne jęki protestu, stłumione jednak przez usta Draco. Serce trzepotało mu jak skrzydła Świstoświnki, ściśnięte płucami, gdzie natarczywie próbowało wyłapać namiastkę powietrza.
I pierwszy raz od dwóch tygodni Harry także postanowił działać. Gniew, wściekłość, pilna potrzeba walki... wszystkie te uczucia pojawiły się tak niespodziewanie, że prawie go przygniotły swą intensywnością, do momentu aż w końcu udało mu się złapać i odepchnąć Draco.
Harry oddychał ciężko, w każdej chwili gotowy rzucić się na Malfoy'a, gdy dostrzegł, że chłopak stoi zupełnie swobodnie, z rękami skrzyżowanymi na piersiach, najwyraźniej niezmiernie z siebie zadowolony. W tej chwili nienawidził go o stokroć bardziej niż do tej pory.
Malfoy rzucił mu wyzwanie, czas więc zacząć bitwę.
- Widzimy się na boisku quidditch'a, Potter.
Harry milczał, póki Draco nie zniknął w korytarzu. Wówczas dopiero odsunął się od ściany i spojrzał w stronę Wieży Gryffindor'u. Musiał się porządnie wyspać.
Jutro ma trening.


Le fin


* w oryginalne wystąpiła tam gra słów: powiązanie Syriusza z powagą ( ang. serious ).

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin