III - Tłuczki, kafle i złoty znicz - Alphie.doc

(61 KB) Pobierz
Nienawiść

Tłuczki, kafle i złoty znicz
(Alphie, tłum. Elleen)

 

 

 

 

Przeklęte kamienie — chciał powiedzieć Syriusz, jedynym jednak, co wydobyło się z jego gardła, było głośne warknięcie. Niemal cały dzień czekał w jaskini na Harry’ego, a skalne podłoże zaczynało ranić wrażliwe poduszki psich łap. Zdecydował zarzucić bezsensowne łażenie w tę i z powrotem i po prostu usiąść, ale kiedy tylko to zrobił, naszły go ponure myśli. No i co ja mam mu niby powiedzieć? Kiedy James i Lily prosili mnie, bym się nim zaopiekował, nie przypuszczałem, że w zakres moich ojcochrzestnych obowiązków wchodzić będzie TO. Popatrzył w niebo i zaczął głośno ujadać, jakby zamierzał przekląć w diabły swojego najlepszego przyjaciela, przez co poczuł się stokroć gorzej i znów zaczął przemierzać pieczarę, tym razem wyjąc cicho. Nie potrafił przestać myśleć o liście Harry’ego. Otrzymał go raptem dwa dni wcześniej, co wcale nie przeszkodziło mu zapoznać się z jego treścią mniej więcej dwanaście razy.

Drogi Syriuszu!
Co u Ciebie? Jak tam Twoja misja? Mam nadzieję, że wszystko idzie zgodnie z planem, a Ty sam masz dla nas dobre wieści. Dumbledore zapewne chciałby je wykorzystać.
Wierz mi lub nie, ale u mnie wszystko najzupełniej po staremu. No, może pomijając fakt, że nauczyciele dają nam niezły wycisk przed sumami, a moje myśli zadziwiająco często ogniskują się na innych… rzeczach. W każdym razie nie na tych, których byś się spodziewał. Myślę o pewnej dziewczynie. Wiem, że to głupie, ale naprawdę nie potrafię tego zrozumieć.
Ściskam,
Harry

 

Myślę o pewnej dziewczynie.

PEWNEJ dziewczynie.

Jednej.

A więc musi być jakaś konkretna. Syriusz przeczytał list wielokrotnie, próbując między wierszami odnaleźć enigmatyczne personalia wspomnianej dziewczyny oraz wykoncypować, jak bardzo... posunięty był ich związek. Skłonny był założyć, że kontakt fizyczny znajdował się raczej w stadium raczkującym, gdyż Harry nigdy wcześniej nie wspominał o żadnej konkretnej dziewczynie. Wyłączając oczywiście Hermionę.

Hermiona?

Nie, ten pomysł odrzucił niemal natychmiast. Jeśli ktokolwiek kręcił z Hermioną, z pewnością był to Ron. W kim więc, na wściekłe buchorożce, durzył się Harry?

Odgłos zbliżających się do jaskini kroków wyrwał Syriusza z ponurych rozmyślań — w końcu pojawił się Harry. W porządku, James. Masz, co chciałeś. Założę się, że macie teraz z Lily niezły ubaw. Na zdrowie. Łobuzerski uśmiech przemknął przez jego twarz, kiedy przemienił się z wielkiego, czarnego psa w raczej wychudzoną wersję samego siebie.

— Cześć, Syriuszu! — przywitał się Harry, zmierzając ku niemu na bezdechu.

— Dobrze cię widzieć — powiedział Syriusz, otaczając chrześniaka ramieniem.

— Co się dzieje? Dlaczego chciałeś się ze mną tak pilnie zobaczyć? Masz jakieś nowe informacje o Zakonie? Wiemy coś więcej o planach Voldemorta? Gdzie jest profesor Lupin? I dlaczego nie mogłem przyprowadzić Rona i Hermiony? Czy coś idzie nie tak, jak trzeba? — Syriusz raczej nie miał szans wtrącić niczego, kiedy Harry był w takim stanie. Jak na chłopca, którego prasa permanentnie określała mianem nieśmiałego, Harry był wyjątkowo gadatliwy.

— Nie, nie, nic z tych rzeczy! Po prostu… dostałem twój list i pomyślałem sobie, że chciałbyś, um, pogadać w cztery oczy — powiedział. Harry pobladł nieco.

— Och — wydusił.

— Bo CHCESZ o tym porozmawiać? — zapytał Syriusz, marszcząc brwi.

— Tak, t-tylko — wyjąkał Harry. — Nie wiedziałem, że będziesz chciał… no wiesz… twarzą w twarz. Zakładałem raczej, że wyślesz list.

— Są rzeczy, które dość trudno przelać na papier. — Syriusz uśmiechnął się do lekko zarumienionego Harry’ego. — A teraz, wiesz, nie chcę, aby to zabrzmiało zbyt obcesowo, ale… — przerwał, czując jak gdzieś w żołądku coś mu się przewraca ze zdenerwowania. — Jak wiele już wiesz?

— Nic. Kobiety są dla mnie kompletną tajemnicą. — Harry zaczął przyglądać się swoim stopom. — Można by pomyśleć, że powinienem wiedzieć pewne rzeczy, mając Hermionę za najlepszą przyjaciółkę, ale ona nie jest taka, jak większość dziewczyn. Poza tym, nie lubię jej w TEN sposób. Za to Ron i owszem — powiedział. Syriusz pokiwał głową, kiedy jego przypuszczenia, dotyczące wzajemnej adoracji Rona i Hermiony, potwierdziły się.

— Więc, Harry, mówisz, że nic nie wiesz… — zaczął, wplatając palce we włosy i ciągnąc dużo bardziej trzęsącym się ze zdenerwowania głosem: — Musisz COŚ wiedzieć. O dzieciach, na ten przykład. Wiesz, skąd się biorą, prawda? — Słyszał w swoim głosie rozpaczliwe błaganie. Oczy Harry’ego rozszerzyły się ze zdumienia, a on sam klapnął bezwładnie na jakiś głaz.

— Syriuszu! — zapiszczał z wyrzutem i pokręcił niedowierzająco głową. — Czy ja wyglądam na nieuświadomionego czterolatka?! To, z czym mam problem, to jak rozmawiać z dziewczynami, nie tracąc przy tym czucia w nogach i nie czując się jak ostatni kretyn.

Syriusz wydal z siebie westchnienie ulgi i usiadł obok Harry’ego.

— No dobrze. Jak rozmawiać z dziewczynami, hm? — W tym momencie przypomniał sobie pewien raczej żenujący incydent z jego piątego roku i zastanawiał się, czy podzielenie się z chrześniakiem doświadczeniami warte będzie tego upokorzenia. Owe wydarzenia rozegrały się jeszcze raz, tym razem szczęśliwie tylko w jego głowie, w całej swojej kompromitującej okazałości. Och, Merlinie, tylko nie to! Ale… w sumie… ktoś może wyciągnąć z całej tej historii pouczające wnioski. Czy warto na nowo przeżyć upokorzenie?

Spojrzał na Harry’ego, który przyglądał mu się bacznie zaciekawionym wzrokiem.

— Wszystko, co mogę ci powiedzieć, to abyś uczył się na moich błędach. Po prostu nie zrób tego, co zrobiłem ja, inaczej twoi przyjaciele nie pozwolą ci o tym zapomnieć — powiedział, wzdychając ciężko. Zapadła kilkusekundowa cisza, po czym Harry, z właściwą sobie empatią, zapytał:

— Co zrobiłeś?

— To była wina twojego ojca. Nigdy, przenigdy nie powinienem był go słuchać — wymamrotał Syriusz, a na twarzy Harry’ego pojawił się figlarny uśmiech.

— Coś ty takiego zrobił? — powtórzył.

Syriusz w końcu skapitulował i postanowił opowiedzieć tę historię rodem z jego najgorszych koszmarów.

— Mogę na chwilę pożyczyć twoje okulary? — zapytał. Harry, skonsternowany do granic możliwości, ściągnął żądany przedmiot i podał go Syriuszowi.

— Na początku piątego roku — zaczął mężczyzna — Remus i ja zaczęliśmy dostrzegać zmianę w zachowaniu twojego ojca, szczególnie, kiedy w pobliżu znajdowała się pewna rudowłosa ślicznotka. Ciągle był rozkojarzony i szybko się dekoncentrował. A teraz pomyśl, że mówimy o prefekcie. Najlepszym uczniu na roku. Coraz częściej zauważałem, że coś jest nie tak, kiedy się razem uczyliśmy. Miewał taki rozmarzony wyraz twarzy i potrafił godzinami wpatrywać się tępo w przestrzeń. Któregoś razu zapytałem, o co chodzi, a on uraczył mnie takim oto uroczym wykładem. — Syriusz zaczął mierzwić swoje czarne włosy, zmuszając je do sterczenia pod różnymi dziwnymi kątami. Następnie założył okulary Harry’ego, oparł policzek na dłoni — przy okazji oprawki zjechały mu nieco z nosa, przekrzywiając się lekko — i uśmiechnął się z zadumą. — Wiesz, co ja myślę, Syriuszu? — Swój naturalny bas zastąpił tenorem i zerknął z ukosa na Harry’ego, który słuchał go w skupieniu. — Dziewczyny są jak piłki do quidditcha.

Harry parsknął niepohamowanym śmiechem. Poza została chwilowo zarzucona.

— James miał świra na punkcie quidditcha, więc takie porównanie nie było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Ale on się dopiero rozkręcał. — Syriusz ponownie wczuł się w rolę, wywołując na twarzy Harry’ego szeroki uśmiech. — Dziewczyny są jak piłki do quidditcha. Wszyscy staramy się odbić te natarczywe i zaliczyć łatwe. Ale w głębi serca pragniemy tylko i wyłącznie złapać złoty znicz. — Ostatnią część zdania wypowiedział pełnym namaszczenia szeptem.

— Czy tato, wspominając o złotym zniczu, miał na myśli mamę?

Cii — uciszył go Syriusz. — Po prostu słuchaj. Dziewczyny takie jak Portia Pratling i Irmine Lance to pospolite tłuczki. Są wielkie, nieokiełznane i mogę pozbawić oddechu każdego, kto znajdzie się z nimi w kontakcie podchodzącym pod kategorię: zakłócenie sfery intymnej. — Syriusz wstał, jego postawa zmieniła się diametralnie, a sama imitacja Jamesa jakby nabrała kilku bardziej rzeczywistych cech. — Susie Templeton natomiast, tudzież Candy Caoco i cała ich banda, to czerwone kafle. Strzelają zalotnie oczkami, odziane we fluorescencyjnie różowe fatałaszki, popisując się nieustannie. Chcą, abyś je zauważył. Chcą, abyś je złapał. — Syriusz wycelował w Harry’ego palec wskazujący. — Ale pamiętaj, Syriuszu, trafienie kaflem w obręcz daje tylko dziesięć punktów. — Zamknął oczy, po czym kontynuował rozmarzonym tonem. — Ale znicz… och, znicz… — Syriusz doszedł do etapu tęsknej kontemplacji piękna sklepienia jaskini. — Znicz jest złoty. Znicz błyszczy jak klejnot. I cholernie trudno go znaleźć. — Jego uwaga ponownie skupiła się na Harrym. — Podobnie rzecz ma się z właściwą dziewczyną.

Ściągnął okulary, popatrzył na Harry’ego i zaczął mówić już swoim normalnym głosem.

— Zapytałem go więc, czy mówił o Lily. Zdawał się być zaskoczony, że odgadłem jego mały sekrecik, tajemnicę Poliszynela, jeśli mam być szczery, ale w zasadzie nie drążył tematu. A potem popełniłem największy błąd i zapytałem, czy rozmawiał z nią o tym. Ugh! Wtedy właśnie zaczął marudzić, jak bardzo czuje się pokrzywdzony, nie mogąc praktykować na prawdziwym zniczu i że byłoby o wiele prościej, gdyby dostał ten przeklęty znicz zamiast mugolskiej piłki golfowej.

— Ale… myślałem, że mój tata był ścigającym.

— Bo był. To samo mu wytknąłem. Powiedziałem: „James. Przecież ty jesteś ścigającym. Nie potrzebujesz praktyki w łapaniu znicza.” — Syriusz zawiesił głos. — I wtedy to do mnie dotarło. W końcu doszedłem do sedna jego rozważań. Był zdenerwowany i potrzebował poznać sprawę dogłębniej od strony praktycznej. — Syriusz podał Harry’emu okulary. Twarz chłopca wyrażała najczystszą konsternację.

— Nie rozumiem, do czego zmierzasz — powiedział w końcu.

— Twój ojciec nie miał bladego pojęcia, jak się do niej zbliżyć. Próbował znaleźć sposób, by czuć się pewniej w jej towarzystwie. Czyli robił to samo, co ty w związku z… eee… mówiłeś, jak ona ma na imię?

— Nie — uciął Harry i zmienił temat. — Więc mówisz, że potrzebuję praktyki?

— Cóż. Tak.

— Ale jak? — zapytał Harry zdesperowanym tonem, rozkładając ręce w geście bezradności. Po chwili spojrzał na Syriusza lekko skołowany. — I jaki to ma związek z tym, co ty zrobiłeś? — zapytał. Syriusz odchrząknął. Nie miał najmniejszej ochoty opowiadać historii do końca, ale liczył na to, że Harry doceni jego poświęcenie.

— Cóż, ja również byłem w kimś zadurzony. — Niemal nie mógł w to uwierzyć, ale naprawdę poczuł, że robi mu się gorąco. — Joy Pebblebrook.

— I? — indagował Harry. Syriusz potarł szyję z zakłopotaniem.

— Wiesz, nie byłem wśród dziewcząt aż takim chojrakiem, za jakiego uchodziłem. — No pięknie! Czerwienił się jak pensjonarka. Harry tylko wlepiał w niego zaintrygowane spojrzenie. — Wszyscy zakładali, że byłem typowym podrywaczem — przystojniaczkiem, który w towarzystwie kobiet czuł się jak Kubuś Puchatek w ulu. Częściowo była to prawda, ale tylko w odniesieniu do tak zwanych grup zorganizowanych. Popisywać się przed wszystkimi, to jak popisywać się przed nikim. Ale sam na sam z dziewczyną, JEDNĄ dziewczyną, to była zupełnie inna historia.

— Mhm. Doskonale cię rozumiem. — Harry pokiwał głową.

— No więc stwierdziłem, że James miał rację. Trochę praktyki mogło okazać się zbawienne. — Syriusz zaczął nerwowo wyłamywać palce. Nie każdego dnia człowiek robi z siebie całkowitego durnia na oczach jedynego chrześniaka. — Pewnej nocy, kiedy wszyscy już głęboko spali, wymknąłem się z wieży Gryffindoru i skierowałem swoje kroki do klasy historii magii. Binns trzymał tam zawsze zbroje ze wszystkich chyba wojen i pomyślałem, że mogłyby się nadać. — Harry popatrzył na niego tępo.

— Nadać do czego? — zapytał. Syriusz poczuł, że, jeśli to oczywiście fizycznie możliwe, zaczerwienił się jeszcze bardziej.

— No… do praktyki. Wiesz, czułe słówka i takie tam.

— Moment — Harry aż podskoczył ze zdumienia. — Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że włóczyłeś się po Hogwarcie w środku nocy tylko po to, by raczyć sentymentalnymi bzdurami jakieś zardzewiałe zbroje? — Syriusz spojrzał na Harry’ego z ukosa, marszcząc z dezaprobatą brwi, i niechętnie kiwnął głową. Chłopiec wybuchnął szaleńczym śmiechem. Syriusz nie mógł go za to winić, aczkolwiek sam, nawet po dwudziestu latach, nie był w stanie zmusić się do uśmiechu.

— Wiem, to było głupie, ale, jak to mówią, mądry czarodziej po szkodzie — burknął. Harry nie mógł przestać się śmiać.

— Po prostu… wyobraziłem sobie ciebie… na kolanach… deklarującego dozgonną miłość jakiejś zbroi.

— Nawet nie masz pojęcia. — Syriusz usiadł obok wciąż chichoczącego Harry’ego. — To było po prostu straszne. Zaprosiłem ją na randkę. I nawet podarowałem czerwoną różę, co oczywiście uważałem za niewyobrażalnie urocze. Włożyłem ją jej do rękawicy, żeby mogła sobie, no wiesz, potrzymać…

Harry ze śmiechu zgiął się wpół.

— A najgorsze dopiero miało nadejść. Pochyliłem się, by pocałować ją w policzek, a ona zaczęła do mnie mówić. — Harry natychmiast przestał się śmiać i spojrzał na Syriusza załzawionymi oczami, w których czaiła się ciekawość. — Prawie się posikałem. Powiedziała: „Och, Syriuszu, marzyłam o tej chwili. Będę zaszczycona, mogąc się z tobą umówić.” Musiałem podskoczyć na co najmniej dziesięć stóp.

— Jakim… cudem… mogła… mówić? — wydusił Harry, ponownie wyjąc ze śmiechu. I tu właśnie była zagwozdka. Syriusz przywołał na twarz najbardziej neutralny wyraz i spojrzał Harry’emu prosto w oczy, cedząc godnym Snape’a, jadowitym tonem:

— Ponieważ, ach, cóż za zbieg okoliczności, znajdował się tam twój czarujący i wyrozumiały ojczulek, a także równie czarujący i nie mniej wyrozumiały profesor Lupin, ukryci pod peleryną niewidką i za pomocą magii manipulujący tym przeklętym żelastwem. — To przepełniło czarę i Harry sturlał się na ziemię, wyjąc. Syriusz niewzruszenie kontynuował: — Nie zdawałem sobie sprawy, że za mną poszli, dopóki zbroja nie zapytała: „Czy jestem twoim złotym zniczem?” Odwróciłem się tylko po to, by usłyszeć dochodzące z zacienionego kąta klasy chichoty moich przyjaciół, zdejmujących właśnie pelerynę. — Syriusz był naprawdę czerwony na twarzy. — Od tego dnia bezlitośnie mnie tym zamęczali. Kiedy wybierałem się na PRAWDZIWĄ randkę, James podarował mi słoiczek smaru, na wypadek, gdyby moja partnerka z niewiadomych przyczyn zaczęła skrzypieć. Nawet w dzień ślubu twoich rodziców James zaproponował, żebym zabrał ze sobą zbroję. — Harry zaczął ocierać łzy rękawem. — ALE — dodał znacząco Syriusz — to jest historia z happy endem. Joy Pebblebrook zaczęła się ze mną umawiać i całkiem nieźle się razem bawiliśmy.

— I nie nosiła zbroi? — zapytał kpiąco Harry. Syriusz pokręcił głową, ale w końcu na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.

— Średnio śmieszne — skarcił Harry’ego śpiewnym tonem. Nie mógł powstrzymać się od stwierdzenia, że Harry przypominał swojego ojca nie tylko wyglądem, ale także poczuciem humoru.

— Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. — Kilka minut zajęło Harry’emu doprowadzenie się do porządku. Kiedy już to zrobił, zapytał: — Cóż, nie żebym nie doceniał merytorycznej wartości twojej historii, była przezabawna i w ogóle, ale czy jest coś, co powinienem z niej wynieść? Bo że od tej chwili nie będę mógł pomyśleć niedwuznacznie o zbrojach i złotych zniczach, to fakt niezaprzeczalny.

— No, więc… Sądzę, iż James zamierzał dojść do tego, że są różne typy dziewcząt, Harry. Musisz mieć oczy szeroko otwarte, bo tylko wtedy możesz być pewien, że trafisz na tę właściwą. A kiedy już ją znajdziesz… — Nie potrafił tego ująć innymi słowami. — Po prostu nie pozwól jej wyśliznąć ci się z rąk.

— Syriuszu? — odezwał się Harry, tchnięty jakąś nagłą myślą. — A co jeśli… eee… inny zawodnik z twojej drużyny, um, trzyma złoty znicz?

— Chyba mieszasz metafory, Harry — powiedział nieco skonsternowany Syriusz.

— A więc inaczej. Załóżmy, że tłuczki są braćmi złotego znicza. I wydaje ci się, że najchętniej trzymaliby cię od niego z daleka.

— Harry? — zapytał Syriusz, nagle zdając sobie z czegoś sprawę. — Czy znicz, o którym mówimy, jest rudy i piegowaty? — Harry kiwnął głową. — Czy Potterowie mają genetycznie zaprogramowany rudowłosy popęd seksualny? — mruknął do siebie, wzbudzając w Harrym niezdrową ciekawość. — Nic, nic. — Odwrócił się, by spojrzeć na chłopca. — Jestem pewien, że żaden z Weasleyów nie będzie miał nic przeciwko twojemu zauroczeniu ich małą Ginny.

— Syriuszu! — Harry przewrócił oczami, zaskoczony zdekonspirowaniem jego żadnej już przecież tajemnicy.

— Poucz się z nią czasem. Zagraj w szachy. Bądź po prostu sobą, a na pewno dobrze na tym wyjdziesz.
 

Spędzili trochę czasu rozmawiając o innych rzeczach i wymieniając się nowinkami z czarodziejskiego świata. Parę godzin później Harry musiał wracać do Hogwartu. Zanim jednak wyszedł, odwrócił się do Syriusza z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy.

— Wal śmiało. — Syriusz, przekonany, że Harry zada jeszcze jedno pytanie, dotyczące Ginny, przygotował się na to psychicznie.

— Czy mogę to opowiedzieć Ronowi? Mam wrażenie, że może mu się przydać.

— Pewnie. — Syriusz uśmiechnął się. — Postaraj się tylko nie zabawić przesadnie moim kosztem.

— Ja? Zabawić? Jakże mógłbym się z ciebie śmiać? — zapytał wesoło i zbiegł w dół zbocza. Syriusz popatrzył w niebo. No, Rogaczu, chyba da sobie radę. Westchnął i zamknął oczy, a kiedy wyobraził sobie rozbawioną minę Jamesa, uśmiechnął się drwiąco. Co nie zmienia faktu, że ciągle jesteś podłym draniem za to, co mi zrobiłeś.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin