Śmierć Mefistofelesa albo Hasta la victoria siempre - Naja Snake.doc

(65 KB) Pobierz

Śmierć Mefistofelesa albo Hasta la victoria siempre

Ich bin der Geist, der stets verneint!
Und das mit Recht; denn alles, was entsteht,
ist wert, dass es zugrunde geht;
Drum besser wär's, dass nichts entstünde.
So ist denn alles, was ihr Sünde,
Zerstörung, kurz, das Böse nennt,
Mein eigentliches Element.

Jam jest tym duchem, co wszystkiemu przeczy,
Pragnę zniszczenia każdej ziemskiej rzeczy,
Bo nic nie warte grosza na tym świecie.
Toteż to wszystko razem, co wy zwiecie
Grzechem, zniszczeniem, krótko - zła zespołem,
Najistotniejszym moim jest żywiołem.

„Faust”. Mugolska sztuka. Jakież to rzeczy przychodzą umierającemu do głowy... A mówili, że w momencie śmierci widzi się całe swoje życie. Cóż, wiele razy był już na krawędzi, ale nigdy nie wspominał wtedy przeszłości. Na ogół był zbyt zajęty walką, by myśleć. Czasem czuł nienawiść i wściekłość; często tylko ból. Teraz przypomniał mu się boski Goethe... Uwielbiał Mefistofelesa za burzenie starego porządku rzeczy, kpinę z tego, „co wypada”, bezlitosne wyśmiewanie hipokryzji i obłudy, potępienie skostniałych konwenansów. Czuł, że doskonale dogadywałby się z sarkastycznym wysłannikiem piekieł, bo sam był „duchem zniszczenia”, wiecznym rewolucjonistą, nieodrodnym synem Chaosu. Już jako chłopiec zaczął zdawać sobie sprawę, jak wiele absurdu, nonsensu i głupoty tkwi w magicznym prawodastwie – i natychmiast zapragnął to zmieniać, burzyć, przekształcać. Pierwszą „krucjatę” przeciwko łamaniu praw reńskich syren odbył przecież na dziecięcej miotełce. Lorelei odwdzięczyła mu się potem po stokroć.
Grindelwald uśmiechnął się, patrząc na ministerialnego Draupnira. Zrobiono go przecież ze Złota Renu. Och, Lorelei, posłuchać ciebie choć raz jeszcze, popatrzeć, jak czeszesz swoje długie, złote włosy. Nie, to już niemożliwe, nie w tym życiu. Szkoda, Lorelei. Grindelwald poczuł ukłucie żalu, ale nie buntował się przeciw nieuniknionemu. Śmierć była przecież bramą życia, naturalną koleją rzeczy, przeznaczeniem, przed którym nie mogli uciec nawet bogowie – i wcale nie próbowali. Prawdziwy Germanin witał śmierć jak dawno niewidzianego przyjaciela, nie skowyczał, nie skarżył się, nie błagał o litość. Grindelwald uznałby okazywanie strachu za plamę na honorze. Czyż jego ulubioną opowiastką na dobranoc nie była historia o Ragnaröku? Ledwo nauczył się czytać, a już potrafił godzinami przewracać karty starej księgi, rysował Walkirie, Fenrira, Lokiego, Thora, uczył się runów, studiował stare pieśni i rytuały. I czyż to nie było w końcu śmieszne, tak, ŚMIESZNE, że umierał w momencie, gdy Europa płonęła ogniem Ragnaröku? Tego, którego Grindelwald nie próbował przecież powstrzymać, bo, jak bohaterowie legend, wiedział, że to się nie uda. Wierzył, że było już za późno, by ugasić nienawiść w sercach mugoli.
Historia jest jak las; trzeba setek lat, by z nasion powstały wielkie drzewa. To, co zaczęło się jeszcze w czasach Rzymu, dziś rodziło owoce. Żaden polityk nie był w stanie zatrzymać tej powolnej, potężnej machiny. Było już za późno, by powstrzymać demony zrodzone z nędzy, strachu, ciemnoty i zawiści. Świat pogrążył się w chaosie, a on,Grindelwald, wykorzystał to, by szerzyć idee Rewolucji. Podburzał mugoli przeciwko sobie, zmieniał fronty, zdradził wszystkich i każdego, powoli, ale systematycznie budując nowy porządek. Nie miał wyrzutów sumienia. Owszem, mugolska wojna była okrutna i bezsensowna, ale jeśli już musiała wybuchnąć, bo czarodzieje nie umieli czy nie chcieli jej zapobiec, to trzeba ją było wykorzystać do własnych celów. Polityka jest w końcu sztuką wykorzystywania okazji. Zresztą, Mefistofeles wyśmiewał się z tych, którzy mieli wątpliwości. Słabi wątpili. Silni działali.

Nie ma na tym świecie bardziej żałosnego,
Niż szatan, co wątpi.

Może nawet mugole stworzą teraz lepsze społeczeństwo? Przecież najpierw musi nadejść Ragnarök, a dopiero potem może zrodzić się nowa Ziemia, piękna i zielona. Tylko Chaos miał ogromną moc twórczą, ład i porządek utrzymywały jedynie status quo, ale nie było w nich miejsca dla wolności, dla prób i błędów, dla budowania od nowa. Tak, Rewolucja była czasem okrutna, a jej zwolennicy popełniali pomyłki. Czasem ich postępowanie było zbyt radykalne. Zdarzało się też, że mali, podli głupcy wykorzystywali wzniosłe hasła do prywatnych celów. Tym niemniej, świat zmieniał się na lepsze. Wystarczyło tylko rozbić zakurzone, skostniałe struktury, by wielu mądrych i rozsądnych ludzi mogło zacząć działać. Chaos był deszczem, dzięki któremu ziarno zmian mogło wzrastać.

Jestem cząstką tej siły, co niegdyś wszystkim była,
Cząstką wiecznej Ciemności, co Światłość porodziła.

Ach, te wiersze. Przerywały tok jego myśli, wyskakiwały nagle z zakamarów umysłu, dzwoniły mu w głowie. Tracił kontrolę nad sobą. Nie. Walczy się do końca. Zacisnął zęby. Bolało. Strużka krwi skojarzyła mu się z piaskiem w klepsydrze; czas, jego czas, uciekał nieubłaganie, ale wcale go to nie przerażało. Był Niemcem, na Salazara Wielkiego! Germaninem! Ginął w walce, z honorem, nie jako starzec, któremu wiek odebrał siły i rozum, który nie pamięta już, za który koniec trzyma się różdżkę. Nie konał powoli pod Cruciatusem, nie zdychał pod butami wrogów. Za to był wdzięczny bogom. W tych czasach honorowa śmierć to przecież rzadkie dobro – zwłaszcza, że ofiara nie była daremna. Tak musiał się czuć Odyn, wjeżdżając na równinę Wigrid. Tak na pewno będzie myślał Thor, konając od jadu Jormunganda... Ofiara nie była daremna.
Grindelwald zaśmiał się cicho. Wygrał.
- Ten sukinsyn oszalał – usłyszał czyjś głos. Longbottom? Bones?
- Nie mów tak! – To Dumbledore. Ach, tylko oni przeżyli tę walkę. Niełatwo było dopaść Wilka z Teutońskiego Lasu, prawda? A ty, panie Długizadek, nie nauczyłeś się jeszcze jednego: że nie podchodzi się tak blisko do jeszcze żywego drapieżnika. Szybki ruch różdżki, zabójcze przekleństwo cięło jak miecz. Wrzask Longbottoma. Jednego wroga mniej. Dobrze.
Dumbledore nie odpowiedział żadnym zaklęciem. Miał widać na tyle honoru, by nie znęcać się nad konającym przeciwnikiem. Dumbledore... Ten zajdzie daleko, to pewne. To dobry strateg, choć zdarzało mu się zaplątać w sieć własnych intryg. Cóż, Gryfon...
Grindelwald musiał przyznać, że dzisiejsza walka dała mu wiele satysfakcji, choć wiedział, że ją przegra. Chociaż może dlatego było to aż tak... podniecające? Śmierć? Czymże ona w końcu jest? Błyskiem nożyczek Atropos? Wielką Ciszą? “Wielka Entropia”, jak mówił o niej Albert. Grindelwald uśmiechnął się do siebie. Czy to nie zabawne, że czarodzieje i mugole dochodzili do tych samych wniosków? “Atropos” i “Entropos”.

Ciągle to jutro, jutro i znów jutro
Wije się w ciasnym kółku od dnia do dnia,
Aż do ostatniej głoski czasokresu.
Życie jest tylko przelotnym cieniem; nędznym aktorem,
Co przez godzinę puszy się i miota na scenie,
Po czym znika; jest opowieścią idioty
Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą.

Kształty i kolory zaczęły się rozmywać, dźwięki ucichły nagle, jakby ktoś rzucił Silencio, a potem wybuchły wściekłą kakofonią wrzasku, łomotu i wycia. Otoczyli go berserkerzy, umazani krwią i błotem, bez koszul, bez tarcz. Atakowali z furią, odpierając rzymską napaść. Wokół nich szalały ich kobiety, nagie do pasa, wymalowane krwią. Tasakami obcinały głowy poległych wrogów i ciskały je pomiędzy szeregi Rzymian, masakrowały ciała, rozszarpywały rannych, krzyczały, przeklinały, wyły jak zwierzęta. Furor teutonicus, germański szał bojowy... Grindelwald podziękował bogom, że odchodził, mając tak piękne wizje. Nie miał do nikogo żalu, że to już. Magia Ofiary była najpotężniejszą mocą znaną czarodziejom i Grindelwald wiedział, jaką tarczę stworzył dla swoich popleczników. Warto było. Ich twierdze były teraz praktycznie nie do zdobycia, a jego poświęcenie uratowało setki wiernych żołnierzy. Cóż z tego, że Stary Basior padł w walce? Inni poniosą sztandar Rewolucji dalej, by walczyć o nowy, lepszy świat. Świat, w którym magiczne rządy zatroszczą się o magię, gdzie czarodzieje nie będą się parzyć z mugolami, płodząc charłaków, a tych ostatnich będzie się sterylizować, by nie rodzili nieużytecznych, zmugolałych potomków. Tam magicznych będzie się oceniać wedle ich mocy i tylko tym silnym pozwoli się mieć dzieci. To będzie świat eugeniki, gdzie WRESZCIE dostrzeże się oczywistą prawdę, że bez selekcji nie ma ewolucji, a bez ewolucji – postępu. Odżyje prastara magia, starsza niż różdżki i łacińskie formuły. W przyszłości znajdzie się miejsce dla dawnych bogów i demonów, a czarodzieje wrócą do swoich korzeni. Zniknie podział na Czarną i Białą magię, tak przecież płytki i wykorzystywany do doraźnych, politycznych celów. Ministerstwa zatroszczą się o czarodziejskie zwierzęta i rośliny, wskrzeszą te już wymordowane przez chciwców i Białych. To będzie nowy, piękny świat, zrodzony z krwi i ognia Ragnaröku. Cena jest wysoka, ale warto było ją zapłacić.

Ja jestem tej siły cząstka mała,
Co zawsze pragnie zła, a zawsze dobro działa.

Warto było rozpocząć wielką wojnę. Warto było umierać. Czyż jego życie mogło skończyć się lepiej?
W wielu krajach rządzili już zwolennicy Rewolucji. Owszem, pewnie minie jeszcze wiele czasu, nim przemiana dotrze na Wyspy czy do Ameryki, ale ziarno zostało już zasiane, a rewolucjoniści podlewali je własną krwią. Czyż polityk mógł sobie wymarzyć piękniejszy koniec? Ginął w obronie tego, w co wierzył, wiedząc, że znajdą się następcy, którzy poniosą sztandar Rewolucji. To była śmierć godna bogów.

Gruz osypywał się pod wielkimi łapami; te wilki nie ustępowały wzrostem abraksanom. Ich źrenice płonęły demoniczną czerwienią, z rozwartych pysków kapała krwawa piana, sierść była brudna i skołtuniona. Na grzbietach drapieżników siedziały kobiety. Włosy demonic nigdy nie widziały grzebienia, na ich skórze widać było namalowane czy wytatuowane runy. Twarze miały wykrzywione szaleństwem, a nad ich głowami krążyły kruki. Niektóre trzymały w dłoniach zniszczone tarcze i połamane miecze, inne – strzaskane włócznie. Ich szaty były brudne, podarte i zbutwiałe. Część kobiet nosiła hełmy ze śladami ciosów i zakrwawione kolczugi, inne miały na sobie tylko strzępy spódnic. Stal była pokryta ziemią i rdzą, drzewca oszczepów przeżarł już grzyb. Demonice otoczyły umierającego kołem, najwyraźniej na coś czekając.

Hildr. Sigrun. Reginleif. Hrist. Svava. Göndul. Hlökk. Skögul. Wybierające umarłych. To twoja ostatnia minuta, Wilku.

Lękliwy tysiąckroć umiera przed śmiercią,
Mężny kosztuje jej tylko raz.

Nieprawda. Nie raz – i nie po raz ostatni poczuje ten smak. To jeszcze nie koniec, córy Odyna! NIE! Uśmiech zastygł na ustach Grindelwalda. Światło zgasło, kosmos zapadł się do punktu, pulsującego i czerwonego jak krew. Ból szarpnął jego ciałem. A więc to prawda, co pisała Morgana, że tego cierpienia nie da się porównać z niczym...

***

Ostrze brzytwy odbijało światło czarnych świec. Długie, jasne włosy Grindelwalda bezgłośnie opadały na posadzkę. Stary generał zacisnął zęby, żeby się nie rozpłakać. Dlaczego? Dlaczego Wilk musiał umrzeć?
- Niech się pan nie wstydzi łez, panie von Königswinter. – Fatmeh zbierała ścięte włosy, pilnując, by żaden nie został na podłodze. – Wszyscy Go kochaliśmy. On... Byłam taka dumna, że On korzystał z moich dywanów. Bez Niego byłabym tylko rzemieślniczką, a z Nim zmieniałam losy świata, moje dywany wpływały na bieg historii. Czy bez Niego w ogóle rozumiałabym cokolwiek z polityki? On... On był prawdziwym Wodzem. I jakie miał piękne włosy – westchnęła, przeczesując je palcami.
- Wpleciesz je w dywan, prawda? – zapytał cicho generał.
- To będzie najpotężniejszy farsze* od czasów Alego Zwycięzcy. Dzięki tym włosom zyska część mocy Wodza. Ech, imam mani**, napiszemy o tobie hamase***.
Stary Niemiec potrząsnął głową.
- Nigdy nie przypuszczałem – mruknął, – że będę mu wyrywał paznokcie. Wolałbym sobie powyrwać własne...
Fatmeh spojrzała na niego w milczeniu.
- Ale On tego chciał, prawda? - spytała po chwili. - Chodziło o ten... Nageflar?
- Naglfar. Nagelschiff – poprawił ją von Königswinter.
- Statek paznokci?
- Statek umarłych. Jego burty są zrobione z paznokci zmarłych, dlatego nazwano go też statkiem paznokci. Kiedy Naglfar będzie gotowy, nadejdzie Ragnarök i świat ulegnie zagładzie – wyjaśnił von Königswinter.
- Dlatego wyrywacie zmarłym paznokcie i palicie je? Żeby opóźnić nadejście Zmierzchu Bogów?**** - spytała Fatmeh.
Generał skinął głową.
- Ale my już jesteśmy chyba po końcu świata – zauważyła wiedźma.
- To dopiero początek, dziecko. Dopiero początek.

***

Tom Riddle nie podzielał poglądów Grindelwalda. Owszem, przejął pewne elementy filozofii Niemca i uważał, że Rewolucja to i tak postęp w stosunku do polityki brytyjskiego Ministerstwa, ale sądził też, że jego własne idee są o niebo lepsze. Eugenika? Dobry pomysł, owszem, ale szlamy trzeba tępić bez względu na ich talenty. Zresztą nie ma potężnych szlam... Jak mugole w ogóle mogą spłodzić coś wartościowego?
Grindelwald twierdził, że mugole mają prawo żyć, ale nie są równi czarodziejom. Voldemort uznawał ich za zwierzęta. Tom pogardzał nie-ludźmi, Grindelwald był nimi zafascynowany i zamierzał ulepszyć magiczne społeczeństwo również pod względem fizycznym, dać im siłę wampirów, czułe zmysły wilkołaków, urodę wil, odporność olbrzymów. I co najważniejsze, Grindelwald twierdził, że prawdziwy czarnoksiężnik gardzi śmiercią, Tom zaś bał się jej bardziej, niż czegokolwiek innego. Przerażała go myśl, że ktoś tak wybitny, jak on sam, może przestać istnieć. Nienawidził faktu, że ktokolwiek miał nad nim władzę, a nawet najpotężniejsi czarodzieje byli bezsilni wobec śmierci. To, wedle Voldemorta, miało się wkrótce zmienić, a Grindelwald miał być kluczem do bram nieśmiertelności.
Tom sam zaproponował Niemcowi swoje usługi; donosił mu, co się działo w Hogwarcie, a w zamian za to uczył się od niego mrocznej magii, głównie nekromancji. Kiedy Wilk umarł, Tom niemalże oszalał z wściekłości. Był przerażony i nie wiedział, co robić. Nieśmiertelność była już tak blisko! Grindelwald obiecał mu przecież, że wkrótce wtajemniczy w największe sekrety nekromancji. Kiedy więc Tom otrzymał list, w którym kuzynka Niemca zawiadamiała go, że Mistrz uwzględnił go w swoim testamencie, Riddle bez chwili wahania sięgnął po dołączony świstoklik. Wiedział, że Grindelwald był na swój sposób honorowy. Miał nadzieję, że otrzyma jakieś księgi, notatki, a może nawet artefakty.

Świstoklik wyrzucił go w holu jakiegoś dworku. Skrzat zaprowadził go do małego, ale pięknie urządzonego pokoju. Meble i obrazy musiały mieć ogromną wartość; podłogę pokrywał kosztowny dywan. Zygfryda Grindelwald siedziała w fotelu, paląc cygaro. Powitała Toma skinięciem głowy i gestem wskazała mu krzesło.
- Pan Riddle... Tom Marvolo? – zapytała, rozwijając pergamin.
- Tak, oczywiście – odparł Voldemort, kryjąc zniecierpliwienie. Kiedy wreszcie zobaczy swoje rzeczy?!
- Ach, tak... Nie był pan na pogrzebie, prawda? – Wiedźmie najwyraźniej się nie spieszyło.
- Byłem szpiegiem – odparł Tom. – Nie mogłem...
- Gdy dąb pada, świnie uciekają, by ich nie przygniotło – mruknęła Zygfryda tak cicho, że Riddle jej nie usłyszał. – Uważam jednak, że był to pański obowiązek. Cóż, wiem jednak, że spierał się pan z Wodzem... Chodziło o nekromancję, prawda?
Wreszcie przeszła do rzeczy.
- Bo to było nierozsądne – stwierdził Riddle, widząc, że może się czegoś dowie. – Żeby tak wielki czarodziej nie troszczył się o własne życie. Istnieją przecież horkruksy...
- Duszy nie można bez końca dzielić na kawałki. Za to się płaci. Poza tym, Wódz uważał, że strach przed śmiercią nie przystoi czarnoksiężnikowi! – odparła Zygfryda, patrząc na Toma jak na głupiego dzieciaka.
- Ale żywy mógłby wiele zdziałać! – zaprotestował Riddle. - Jak tak potężny czarnoksiężnik mógł tak ryzykować? Horkruks wystarczyłby przecież...
- Rewolucja nie umarła. Poza tym, Wódz ocalił dzieci swoich popleczników, nie zostawił ich na pastwę wroga! – To, co dla Toma było szaleństwem, Zygfryda uznawała za normalną kolej rzeczy.
- To były pionki! Wódz znaczył o wiele więcej! – Riddle wciąż był wściekły na Grindelwalda. Jak Niemiec mógł go zostawić w takim momencie?!
- Władza to odpowiedzialność. Takie zachowanie byłoby niegodne przywódcy Rewolucji! To była magia ofiary, najpotężniejsza magia świata. Jej moc chroni nas wszystkich.
Tom zamilkł. Nie chciał kłócić się z kimś, kto niczego nie rozumiał. Czemu wielcy, mroczni magowie byli czasem tak krótkowzroczni? To przez te legendy, tą wiarę w Walkirie... Stara magia. Miłość. Ofiara. Co za bzdury. Jak można było się poświęcić dla bandy smarkaczy? Nie byli warci nawet jednego zaklęcia.
- Oto dokumenty, które Wódz panu zostawił. – Zygfryda nie zamierzała z nim dłużej dyskutować. – Miłej lektury.
Pół godziny później zafascynowany Tom pogłębiał już swoją wiedzę o horkruksach. Pogardził jednak zapiskami Grindelwalda, dotyczącymi magii ofiary. Nie był w końcu przesądnym głupcem, żeby wierzyć z stare bajki.

Po tym poznaję łatwo ja panów uczonych,
Że choć zmierzyli świata wszystkie cztery strony
To niczym dla nich to jest, czego nie odważą,
Jeśli czegoś nie dotkną, to nie zauważą,
Co w równanie nie zamkną, to dla nich nieważne,
A co im nieprzydatne – to jest niepoważne.

***

Zygfryda rozsunęła ciężkie zasłony, skrywające portret Grindelwalda.
- Drogi kuzynie – zaczęła. – Dlaczego udostępniłeś temu smarkaczowi tak niebezpieczne księgi? On nie liczy się z nikim i niczym!
- Wiem. – Niemiec zaśmiał się kpiąco.
- Może zagrozić Rewolucji!
- To Dumbledore i jego poplecznicy jej zagrażają. Ale, jeśli przeczucie mnie nie myli, Riddle wkrótce odciągnie drogiego Trzmiela od naszej sprawy, a może nawet go wyeliminuje. – Grindelwald uśmiechnął się jak dzieciak, któremu udała się psota.
- Ależ mój drogi, czy nie wypędzamy gryfa smokiem? Dumbledore ma przynajmniej jakieś skrupuły...
- I to go zgubi. A Riddle’a zabije strach. Strach przed śmiercią. Ten mały rozszarpie na kawałki własną duszę, nie myśląc o konsekwencjach. Jest tak pyszny i zaślepiony, że postąpi zgodnie z moimi wskazówkami i nie będzie zagłębiał się w szczegóły teorii. A diabeł tkwi w szczegółach. – Grindelwald znów zaśmiał się, ucieszony z przyszłej klęski Voldemorta. – Nie dostał WSZYSTKICH notatek, a jest tak zafascynowany perspektywą wiecznego życia, że nie będzie tracił czasu na dalsze obliczenia.
- O... – Zygfrydzie zaczęło coś świtać.
- Każdy podział duszy okalecza człowieka – ciągnął portret. – Pozornie może się wydawać, że można żyć normalnie z jedną siódmą duszy. Pozornie. Owszem, da mu to złudzenie nieśmiertelności, ale potem go zniszczy. Dusza jest ważna. Umysł i ciało nie mogą bez niej poprawnie funkcjonować, a kiedy ten cały Voldemort – cóż za marny pseudonim, nawiasem mówiąc – to zrozumie, będzie już za późno. Jeden horkruks, dwa – to jeszcze rozsądne, ale sześć? Samobójstwo. A kiedy Riddle zabije Dumbledore’a i sam oszaleje, Rewolucja będzie mogła rozprzestrzenić się na Wyspy.
- Szkoda tylko, że będziemy tam bez ciebie – westchnęła Zygfryda.
- Ależ droga Ziggi. – Portret uśmiechnął się kpiąco. – Lenin jest wiecznie żywy...
- Tak, rozumiem, twoje idee są nieśmiertelne, ale...
- Ziggi. – Grindewald spojrzał jej prosto w oczy. – Będę tam osobiście, obiecuję.
Niemka uśmiechnęła się jak Lady Makbet.
- Ty...
- Tak, mam horkruks. Jeden, ale za to doskonale ukryty. Kiedy Dumbledore przeniesie się na tamten świat, a Riddle zupełnie zwariuje, zrobimy z niego użytek.

KONIEC

* dywan
** po persku: “mój wodzu”. Jak Führer to Führer.
*** pieśń o bohaterskich czynach. Na ogół kończy się śmiercią (bohaterską, a jakże) głównej postaci.
**** Autentyk. Wedle niektórych źródeł wierzono też, że liny i żagle będą zrobione z włosów umarłych, więc ścinano je i też palono.

Cytaty:

Ciągle to jutro, jutro i znów jutro... Słowa Makbeta
Lękliwy tysiąckroć umiera przed śmiercią.... Szekspir, „Juliusz Cezar”
Pozostałe: boski Mefisto. Tłumaczenia moje bądź ściągnięte z internetu. Jeśli kogoś interesuje wersja oryginalna, chętnie podam linki.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin