Początek i koniec - Irytek.doc

(34 KB) Pobierz
Nos

Początek i koniec
(Irytek, listopad 2005)

 

 

Przechowywała w pamięci wszystko, czego doświadczyła podczas swej wielowiekowej egzystencji. No, może nie od samego początku. Nie pamiętała, jak krawiec pracowicie zszywał ją z kilkunastu kawałków drogiego sukna, a potem starannie obrębiał złotą i srebrną nicią. Nie pamiętała tych paru pierwszych lat, kiedy stała się własnością młodego arystokraty, znanego z hulaszczego trybu życia. Nie zachowała wspomnień z szalonych balów i rautów, podczas których jej właściciel z rewerencją zamiatał nią podłogę u stóp pięknych dam, ani tego, co następowało później, gdy rzucano ją w kąt dusznej alkowy razem z pozostałymi częściami garderoby. I może lepiej, że nie pamiętała, bo ten etap życia jej sławnego posiadacza był później wstydliwie pomijany w oficjalnych biografiach.
Nie wiedziała także niczego o powodach, które sprawiły, że ten birbant i hulaka przemienił się z wiekiem w statecznego, odpowiedzialnego mistrza i nauczyciela. Nie asystowała też przy tym, jak wraz z trójką serdecznych przyjaciół wznosił zamek, który miał trwać przez wieki, służąc nieprzeliczonym pokoleniom młodych czarodziejów. Spoczywała gdzieś w szafie, gdy ogromne gmaszysko po raz pierwszy wypełniło się gwarem głosów oraz tupotem setek nóg na schodach i korytarzach.

Jej świadomość narodziła się pewnego deszczowego, listopadowego dnia, kiedy najlepszy ongiś druh jej właściciela rzucił pełne pogardy: „Odchodzę!”. A raczej w chwilę potem, gdy czwórka Założycieli, po raz ostatni robiąc coś wspólnie, tchnęła w nią cząstki siebie samych.

Od tej chwili spoczywała na półce, w dyrektorskim gabinecie, skąd zdejmowano ją raz do roku, by wnikała w umysły młodych adeptów magii i decydowała o ich dalszych losach. Przez resztę czasu słuchała i obserwowała.

Była milczącym świadkiem największych dziejowych zawieruch. W jej pamięci zapisały się niezliczone narady wojenne, które często decydowały o losach świata. Obserwowała upadki i chwile największej chwały. I w miarę jak mijały stulecia, w jej dziwnym umyśle — nie umyśle ugruntowywało się przeświadczenie, że nie ma takich opresji, z których hogwarccy czarodzieje pod wodzą swych wybitnych dyrektorów nie wyszliby obronną ręką. A ona służyła im zawsze najlepiej, jak umiała. Im, a także uczniom. W swych zwyczajowych piosenkach, wyśpiewywanych na inaugurację każdego nowego roku, zawierała przestrogi, dawała wskazówki i zagrzewała do boju, gdy po raz kolejny nadchodziły ciężkie czasy. Jej pamięć sięgała w przeszłość głębiej, niż pamięć jakiegokolwiek żyjącego człowieka, więc jej sugestie bez wyjątku okazywały się trafione.

Kiedy tysiąc lat po jej narodzinach najsłynniejszy z uczniów Hogwartu pokonał największego czarnoksiężnika wszechczasów, kiedy wprowadzono zabezpieczenia, gwarantujące, że mag o podobnej mocy nie pojawi się w przyszłości, i kiedy w mugolskim świecie zapanował wreszcie, przynajmniej w skali globalnej, trwały pokój, mogło się wydawać, że czarodziejskiemu rodzajowi nic już wreszcie nie zagraża.

Mogło.

Zmiany były subtelne i nie od razu je spostrzegła. Przecież od wieków trafiały się liczniejsze i mniej liczne roczniki. Ale gdy przez kilkanaście lat z rzędu kolejka wystraszonych, oczekujących na Przydział pierwszaków stawała się coraz krótsza, a miny nauczycieli, studiujących listy kandydatów — coraz dłuższe, dotarło do niej, że coś się dzieje. Podczas narad, toczonych w dyrektorskim gabinecie, padały słowa, które dla jej pseudoświadomości, ukształtowanej na przełomie dziesiątego i jedenastego wieku, brzmiały jak czarnomagiczne inkantacje. „Wpływ telewizji i komputerów”, „zakłócenia aury przez fale radiowe”, „wszechobecna chemia”, czy „konsumpcyjny styl życia” — słyszała coraz częściej z ust zafrasowanych pedagogów. Nie rozumiała, co to znaczy, ale czuła całym swym jestestwem, że nic dobrego. Tylko „szokujący wzrost liczby charłaków” był dla niej komunikatem jasnym i nie budzącym wątpliwości.

Ale przecież nie po raz pierwszy w swej historii Hogwart stawał przed wielkim problemem. Z początku była więc pewna, że tak jak dotychczas, kryzys uda się zażegnać. Tyle tylko, że ten był inny niż wszystkie poprzednie. Do tej pory zagrożenie było zawsze konkretne i oczywiste — atak, szturm, czy rosnący w siłę czarnoksiężnik. A teraz... teraz była tylko malejąca z roku na rok grupka nowych. O czym miała im śpiewać w dniu rozpoczęcia roku? Przed czym przestrzegać? Jakich rad udzielać? Śpiewała więc jak zawsze o potędze przyjaźni, o konieczności trzymania się razem, przypominała chlubną historię miejsca, w którym się znaleźli. Ale sama powoli traciła wiarę, że ma to jeszcze jakiekolwiek znaczenie.

Aż wreszcie, podczas kolejnej uroczystej inauguracji, Tiara Przydziału po raz pierwszy od jedenastu stuleci pozostała na półce.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin