Czerwone i brunatne - Naja Snake.doc

(55 KB) Pobierz

CZERWONE I BRUNATNE


Warszawa 1942

Ból jest rozlany i tępy, usztywnia mięśnie, hamuje myśli, tnąc je na niepołączone ze sobą kawałki. Powoli. Coś tu nie tak. Ciepło. I miękko. Pawiak to to nie jest. Wykrochmalona i suszona na słońcu pościel przyjemnie pachnie. Dom.
Zaraz! Skąd?.. Kto mnie stamtąd wyciągnął? Stamtąd niewielu wróciło. Kto? Jak? Jak...
Kiedy znowu się budzę, jest już jasno; to jeden z pierwszych zimowych dni. Rozglądam się dookoła. Pokój jest duży i sądząc z wystroju, należy do kogoś bogatego i obdarzonego dobrym gustem. Cała podłoga jest przykryta grubym, puchatym dywanem, ozdobionym dziwnymi wzorami. Na ścianie obok łóżka wisi gobelin, przedstawiający walkę gryfa z jakimś niezwykłym stworzeniem, pół-orłem, pół-koniem. Kamil mówił... Oni się tego uczyli... Hipogryf. Gdybym umiał korzystać z magii... Gdybym był czarodziejem, jak Kamil... Może to on mi pomógł?
Rozglądam się dalej. Na nieskazitelnie lśniącym blacie biurka oparte są równie nieskazitelne oficerki. Oficerki!
Oficerki.
Jasna cholera.
Ich właściciel jest nadzwyczaj zajęty czymś, co trzyma w dłoni. Drania mogliby obwozić po Rzeszy i pokazywać jako idealnego aryjca: jest wysoki, barczysty, ma blond włosy (oczywiście w idealnym ładzie), tylko jego rysy są trochę za ostre. Zaraz. Widziałem już tego gada. Opowiadano mi o nim. Czarny mundur pyszni się srebrnymi naszywkami. To nie żaden gryzipiórek, tylko oficer Waffen SS. Dywizja Wiking, sądząc z haftowanej swastyki, której ramiona są zaokrąglone, tworząc jakby krzyż zamknięty w kole. Chyba wpadłem z deszczu pod rynnę. Tak, słyszałem, to jakaś szyszka, bękart von dem Bacha czy Himmlera,w każdym razie wszyscy niemalże czołgali mu się do stóp, a on patrzył na nich z nieukrywaną pogardą. Pogarda to delikatnie powiedziane. A zresztą, co mu się dziwić; ci z Pawiaka to bandyci, którzy woleli karierę kata od stryczka, a on, z tego co mówili, jest jakimśtam grafem czy innym herzogiem, więc musi być wykształcony, obyty, ma koneksje. Tamci to dla niego bydło, które się toleruje, bo ktoś musi robić to, na co wielcy panowie nie mają ochoty. Jeden z nich mu podpadł, to ten typ go zastrzelił. Najnormalniej w świecie rozwalił. Najpierw wpakował mu kulę mu w kolano, a dopiero potem, kiedy mu się znudziło patrzeć, dobił. Nie żebym żałował tamtej gnidy, ale widziałem też twarz tego oficera, kiedy strzelał. Najpierw czerwonawy błysk w oczach, później strzał, tak szybki, że aż pozazdrościłem draniowi refleksu, a potem, na sekundę, z jego twarzy spadła maska zblazowanego arystokraty. Źrenice powiększyły się nagle, wszystkie mięśnie się napięły, jakby facet był drapieżnikiem, gotowym do skoku. Nozdrza rozszerzyły mu się gwałtownie, głośno wciągając powietrze, jakby drań nie chciał uronić ani odrobinki zapachu świeżej krwi. I jego twarz, rysy wygładzające się przez moment, który zdawał się trwać wieki. Czysta rozkosz. On był w siódmym niebie. I zaraz potem znów maska znudzonego wielkiego pana. A teraz jestem u niego w domu. Bóg stanowczo nie ma dla mnie ani odrobiny litości; siedzę na łasce i niełasce chorego na głowę sadysty, który najwyraźniej nie ma ochoty, by ktoś był świadkiem jego rozrywek. A niewiele jest rzeczy, o które by się do niego ktoś przyczepił. Albo jakiś pieprzony okultyzm, zbyt daleko idący, nawet jak na normy Rzeszy, albo facet
to pedał.
A mogli mnie wtedy zastrzelić. Kula poszła milimetry od mojej głowy. A teraz siedzę z jakimś rąbniętym zboczeńcem i wampirem.
- To drugie to czysta prawda – odzywa się tamten nieskazitelną polszczyzną, nie przestając się gapić w to, co trzyma w ręce – Z pierwszym bym jednak polemizował.
Mag? Słyszy moje myśli? Szwab? Mówi po naszemu?
- Tak. Tak. Nie jestem ze Szwabii. Nie – odpowiada tamten, wciąż nie odrywając wzroku od tego czegoś. Podnosi to na wysokość oczu i dopiero teraz zauważam, że jest to przeźroczysta kula, tak duża jak piłka futbolowa. Wygląda to tak, jakby zamknął w niej burzę; różnokolorowe pioruny przeskakują pomiędzy ściankami. To, co dla mnie jest pięknym, ale bezsensownym pokazem, musi mieć dla niego głębokie znaczenie. Chyba steruje tymi błyskawicami. Po jakimś czasie gasi kulę, odstawia ją na biurko, zdejmuje nogi z blatu i patrzy na mnie. Te oczy... Kamil mówił, że żeby czytać w myślach, trzeba nawiązać kontakt wzrokowy. Zaczynam gapić się w ścianę.
- Pana kuzyn nie powiedział panu wszystkiego – uśmiecha się oficer –A zresztą, to długa opowieść i tylko porządnie wykształcony czarodziej mógłby ją zrozumieć. W każdym razie ja nie potrzebuję patrzeć panu w oczy. Nie w tych warunkach. A po polsku nie mówię. Moje myśli przechodzą wprost do pana umysłu, bez pośrednictwa słów.
- Jak pan?... To podobno niemożliwe.
- W tych warunkach tak, bo mój przeciwnik to mugol, dzieciak, do tego obity i przerażony. I nakarmiony eliksirem z dodatkiem mojej krwi.
- CO?!
- Wolałby pan umrzeć? – uśmiecha się drapieżnie – Nie po to się narażałem.
- Nie prosiłem...
- Prosiłeś Boga o pomoc, dzieciaku. Słyszałem. Rzucałeś się w gorączce i modliłeś – syczy.
Niezły świr. Naprawdę chory.
- Nie, nie jestem Bogiem – ciągnie – Gdybym był, nie dopuściłbym do tego wszystkiego, ale tu jest piekło, a w piekle rządzi cokolwiek inna osoba.
Zaczynam coś podejrzewać.
- Kim pan jest?
Uśmiecha się. Uśmiecha się, jak wtedy, na widok krwi.
- Mam wiele imion – szepcze, podchodząc bliżej.
- Grindewald.
Ale wpadłem!
- Tak mi napisano w dokumentach – stwierdza ten łotr krótko – Mag i wampir, jak pan odgadł. Zdaje się, że pozwoliłem sobie na zbytnie okazanie uczuć na widok krwi. Ale chyba nie żałuje pan tamtej kreatury?
- Czego pan ode mnie chce? – zaczynam się go coraz bardziej bać. Facet nie jest normalny.
- Niczego. Naprawdę. Jeśli pana kuzyn o tym nie mówił, to oficjalnie ogłaszam, że to nie jest moja ziemia, więc narażam się, przychodząc tu. Gdybym potrzebował zabawki, zdobyłbym ją w prostszy sposób.
- Więc dlaczego?..
- Zapłacono mi za pańskie życie – stwierdza krótko, jakby to było coś najoczywistszego w świecie.
Kamil. Nie mam innego czarodzieja w rodzinie. Ale on jest biedny. Ze swojej aurorskiej pensji utrzymuje pięć osób. Zapłacił? Zdradził...
- NIE!
Przeze mnie mój kuzyn, mój najbliższy przyjaciel, stał się Iskariotą...
- Ależ tak. Naprawdę pan sądzi, że to oni są dobrzy, a ja zły? Więc czemu tu, na ich ziemi, Hitler robi, co chce? Czemu Stalin zawsze robił, co chciał? Że niby ja ich zaczarowałem? Mam trzydzieści siedem lat, musiałbym być bardzo utalentowanym dzieckiem, naprawdę – znów się szyderczo uśmiecha – Żeby to wszystko spowodować. Pana kuzyn miesza się w sprawy mugoli. Jeśli go złapią, ci dobrzy, nie ja, to będą go przesłuchiwać tak, że zatęskni za gestapowcami. Nie ja. Oni. A zresztą, pana kuzyn to auror, prawda? Więc czemu nie poprosił swoich, żeby to oni pana wyciągnęli? No? Bo mają się nie mieszać w sprawy mugoli, bo usiłują złapać mnie, płotkę, kiedy wokół szaleją rekiny. Bo nie wiedzą, co zrobić z waszą wojną i udają wielce zajętych mną i wojną, którą sami zaczęli. To ich ziemia i siedzą z założonymi rękami, patrząc, jak świat umiera. Zawsze tak było. Magowie częściej prowokowali wasze wojny, niż im się przeciwstawiali. Kiedy ja jeszcze byłem aurorem, tak, aurorem, chciałem powstrzymać Noc Długich Noży. Zapłaciłem za to tą samą walutą, co pan za ten mikrofilm, czy jak to tam nazywacie. Zrobili ze mnie bestię, bo mój ojciec jest Niemcem. Bo jestem wampirem.
- To nieprawda.
Kamil tyle opowiadał... Ale ostatnio jego entuzjazm gasł, mój kuzyn użerał się z magicznymi urzędnikami, zaczął bardzo uważać, milczał...
- Nieprawda? A jakim problemem dla czarodzieja byłoby uratowanie pana? Pana kuzyn sam dałby sobie z tym radę, gdyby go nie tropili, jak zwierzęcia. Wasze więzienie jest obłożone czarami, mającymi złapać każdego maga, który choćby na nie popatrzy. Dlaczego? Bo oni wiedzą, że już kilka osób stamtąd wyciągnąłem i myślą, że kiedy znów przyjdę, to mnie złapia. Biedni durnie. Nigdy mnie nie złapią. Nigdy. Może kiedyś napiszą na kartach od czekoladowych żab, że mnie pokonali, może napiszą książki do historii, w których będę gadem i wariatem, ale co mnie to obchodzi? Teraz piszą „Z Grindewaldem bez zmian”, ciekawość mnie zżera, co napiszą jutro – śmieje się szyderczo - Oni nie chcą ujawnić naszego świata. Boją się. Zajmują się mną, bo Hitler i Stalin to dla nich za gruba zwierzyna. Nie mogą powstrzymać machiny wojny, a wstydzą się do tego przyznać. Albo musieliby powiedzieć, że sobie z nią nie radzą, uznać, że mugole potrafią być – w pewien sposób – od nich potężniejsi, choćby z racji ich liczby, albo też musieliby powiedzieć głośno, że ich ta wasza wojna nie obchodzi. Tym samym staliby się za nią współodpowiedzialni, rozumie pan? Za jej całe zło. W związku z czym znaleźli trzecie wyjście, młodego przywódcę maleńkiej i trochę zbyt głośno pyskującej grupki, czyli mnie. Ja miałem być wszystkiemu winien. Zapomnieli tylko o przepowiedniach.
- Przepowiedniach?
- Tak. U nas to bardzo istotna sprawa. O czarodzieju, który ma zburzyć stary ład i zacząć wszystko od nowa. Wypadło na mnie i zyskałem poparcie tłumów. Myśleli, że będą mieli do czynienia z partyzantem, a ja wystawiłem przeciw nim legiony. I teraz naprawdę mają ze mną problem. Nie spuszcza się smoka z łańcucha, o nie... – zaczyna się śmiać jak Mefisto – Dobrze – mówi po chwili –Koniec wykładu z filozofii. Mam tu jeszcze kilka spraw do załatwienia.

Zostaję sam. Po chwili rozlega się pukanie i do środka wchodzi Kamil. Wygląda, jakby ze dwie noce nie spał.
- Arturze, jak ja się martwiłem – siada na moim łóżku i patrzy na mnie z troską – Jak ja się bałem!
- Przeze mnie zostałeś zdrajcą – mruczę.
- Dawno nim byłem. Prawie dwa lata.
- CO?!
- Tak. Przykro mi – Kamil robi się czerwony.
- Ty i ten Szwab?! Widziałeś, jaki mundur nosi? – zaczynam się drzeć, aż żebra przypominają mi, żebym ich nadmiernie nie eksploatował.
- A jaki ma nosić? – wzrusza ramionami Kamil - Generała Armii Czerwonej? A może paradować w magicznych szatach, co? To nie jest...
- Jego teren, już mi to powiedział. Wierzysz w to, co on opowiada? O tym, że to nie on jest winien?
- Na pewno mniej, niż oni – syczy.
- Twoja strona.
- Już nie moja. Mało mnie nie zabili. On mnie uratował – mówi cicho – Oni... Złapali mnie.
- Nie wygląda na to – mruczę – Jeśli rzeczywiście są gorsi niż...
- Bo są. Mają więcej możliwości – Kamil krzywi się paskudnie – Ale on mnie osłonił i wyciągnął stamtąd.
- Grindewald?
- A jak sądzisz? – wzdycha – Ależ oni byli wściekli – zaczyna się cicho śmiać – Jakby mogli go pokonać...
- Co on ci zrobił, że mu wierzysz? – warczę – To Szwab!
- Pół-Szkot, tak naprawdę. I nie pochodzi ze Szwabii. Prusakiem też nie jest.
- Dobra, niech będzie Szkot. Ale czemu on? Czemu ty? Ty, który zawsze tyle mówiłeś o wolności...
- Bo jestem wolny.
- Mało cię przez to nie zatłukli.
- I kto to mówi – Kamil uśmiecha się krzywo – I właśnie wtedy byłem najbardziej wolny. Najbardziej. On powiedział mi prawdę. Tylko walka, walka ze wszystkich sił daje wolność.
To paranoja, która jest prawdą. Milczymy. Długo.
- A ta kula, tam? – wskazuję na biurko – Co to za zabawka?
- Kula Dusz. Łączy jego i mnie i dlatego mógł mnie osłonić. Mentalna więź, dzięki temu ma ciągły kontakt ze mną.
Czyli kontrolę. Jak Kamil mógł?
- Jak on cię do tego zmusił?
- O, to jego największa magia. Nie zmuszał. Przekonał. Parę miesięcy się męczyłem, zanim do niego poszedłem, ale warto było.
- Jak cię przekonał, do cholery? Zawsze mówiłeś o nim same złe rzeczy!
- Kłamałem, oczywiście. Taka praca – wzrusza ramionami.
Ciągle go nie rozumiem.
- Więc która ze stron jest dobra? – drążę.
- Żadna, jak zawsze. Ale on przynajmniej nie zostawił mnie na pastwę losu, a raczej moich kolegów z Ministerstwa. On nie udaje świętego, po prostu broni siebie i swoich podwładnych, trucizną i zdradą, jeśli trzeba. On... Widzisz, jemu się chciało przyjść i wyciągnąć cię z tego piekła tylko dlatego, że jeden z jego szpiegów go o to poprosił!
- A tamci? Nie prosiłeś Ministra?
- Jeśli masz pieniądze, albo koneksje, wszystko załatwisz. Jeśli nie, pozostaje ci rozmowa z Grindewaldem. Rozumiesz, mamy się nie mieszać w sprawy mugoli, a czasem trudno było się obejść bez dużej interwencji.
- A ten twój Grindewald się tym nie przejmuje?
- Prawem? A którym? – Kamil znów się krzywo uśmiecha – Ich czy naszym?
A tak. Szwab sam jest prawem.
- To ilu ludzi jest z nim?
- Tysiące. Nie wiem dokładnie, nie wolno mi zadawać takich pytań. To niebezpieczne.
Stary konspirator z ciebie, Kamilu, zaczynałeś od przemycania ściąg na klasówki, a teraz, proszę, szpieg w Ministerstwie Magii, czy jak to się tam u was nazywa.
- I co teraz? Nie możesz wrócić do siebie.
- Wiem. On zadecyduje co dalej. Może wyśle mnie na front. Wreszcie. Mam już dość kłaniania się w pas idiotom.
- A jeśli on przegra?
- To umrę – stwierdza Kamil z typową dla siebie prostotą – Ale będę wiedział, że warto było.
- Warto? Jako własność Niemca i wampira?
- Własność? A dla Ministra to niby czym byłem? Mięsem armatnim. Grindewaldowi chciało się mnie ratować, Minister by mnie zostawił własnemu losowi, a potem piękne epitafium napisał! O tak, wygłosiłby długie, płomienne przemówienie i zafudnował marmurowy nagrobek – syczy Kamil – Tak czy inaczej, nie miałem wyboru. Sam nie masz szans, musisz należeć do jakiegoś obozu. Czarne albo białe, taki masz wybór. Albo czerwone i brunatne, jak wolisz.
Powoli to widzę. Oficjalna władza, jak zawsze, wykorzystuje ludzi; wtedy zjawia się Grindewald, wielki buntownik i zaczyna wszystko przewracać do góry nogami. Czy rzeczywiście jest lepszy? Widać, że umie przywiążać do siebie swoich podwładnych; pokazuje im, że, w przeciwieństwie do Ministrów, dla niego są ważni jako ludzie. Prawda czy sztuczka dobrego psychologa? Dobro czy handel, coś za coś? Zimna kalkulacja? Ocalił szpiega, przywiązał go do siebie jeszcze mocniej, a przy okazji dał wrogom pokaz siły... Może mu się to po prostu opłacało? I czy to ma jakieś znaczenie dla Kamila, który dzięki temu żyje? Czy to w ogóle ma jakieś znaczenie?
Czy ci inni magowie rzeczywiście tylko się zasłaniają wojną z Grindewaldem, bo nie wiedzą, co robić? Czy nasza wojna przerosła ich możliwości? Słowa Kamila są logiczne, czy jednak nie kryją w sobie kłamstwa? Czy Kamil sam w nie wierzy, czy to znowu jest oficjalna wersja, którą ma wygłaszać? Może on w nic nie wierzy?
A może, jeśli to wszystko jest prawdą, dokonał właściwego wyboru? Może tym razem Czarne ma rację? Nie znam się na magii, ale wiem coś o oficjalnych rządach... A może w jego świecie po prostu nie ma wyboru, jest tylko czerwone i brunatne, czy jakimi tam kolorami oni się posługują. Może Kamil wybrał mniejsze zło. Może. W każdym razie, dla Kamila jest już za późno na zmianę zdania. Idzie swoją ścieżką, przekonany o słuszności swoich racji, jak zawsze gotowy na wszystko. Kiedy to się skończy, zapytam go, jak było naprawdę. Może mi odpowie. Może powtórzy, że miał rację. Może rzeczywiście ma rację. Może jest tylko czerwone i brunatne.

Kula Dusz zaczyna wibrować, pojawiają się w niej czerwone błyskawice. Pewnie Szwab się odezwał. Kamil podrywa się gwałtownie, przywołując płaszcz zaklęciem. Widzę błysk w jego oczach, widzę, z jaką radością odpowiada na wezwanie. Nigdy nie robił niczego na pół gwizdka, zawsze angażował się bezgranicznie. Jest już w drzwiach, kiedy odwraca się kocim, płynnym ruchem, mierząc we mnie różdżką.
- Obliviate!
Słyszę rzucone w biegu „wybacz”. Co mam mu wybaczyć? Co się stało? Gdzie ja w ogóle jestem?

KONIEC

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin