Bohdan Szucki ps.Artur - Wspomnienia partyzanta NSZ.pdf

(689 KB) Pobierz
Bohdan Szucki - Wspomnienia partyzanta NSZ
Strona 1
BOHDANSZUCKI „ARTUR”
Wspomnieniapartyzanta NSZ
Spistreści
Wstęp
Na ratunek
Na potrzeby wojska
Mogiły i broń
Zmiana okupantów
Jak to na wojence ładnie
O NSZ
Wstęp
Wydarzenia historyczne przedstawia się między innymi na podstawie zachowanych dokumentów lub innych
wytworów materialnych. Wśród przekazów pisemnych, pozwalających poznać wydarzenia z przeszłości,
pierwszorzędną rolę odgrywają różnego rodzaju spisane kroniki i pamiętniki. Źródła te powstają zazwyczaj w
czasie trwania opisywanych zdarzeń lub niedługo potem. Wartość tych zapisów jest jeszcze większa, jeżeli
dotyczy faktów bezpośrednio obserwowanych przez autora, natomiast wszelkie komentarze i uogólnienia
mogą fałszować prawdziwy obraz wydarzeń.
Drugim źródłem poznawczym są różnego rodzaju relacje i zapisy o charakterze wspomnieniowym. Źródła te
w wielu wypadkach są bardzo wartościowe i przydatne, ale muszą być szczególnie weryfikowane,
sprawdzane i porównywane z innymi relacjami. Na ograniczoną wiarygodność tych relacji wpływa kilka
czynników, a najbardziej - świadome fałszowanie faktów lub ich przywłaszczanie po to, by osiągnąć
określony cel, np. korzyści osobiste, czy wypełniać nakaz lub rozkaz wydany przez osoby albo instytucje
nadrzędne. Chodzi tu zwykle o uwiarygodnienie lub wytłumaczenie postępowania całych ugrupowań lub
wyróżniających się jednostek.
W okresie powojennym celem pisania takich "wspomnień" było udowodnienie lub uwiarygodnienie z góry
założonej tezy, np. o "wysługiwaniu się kapitalistom" organizacji wchodzących w skład Polskiego Państwa
Podziemnego, które według tych tez były "antyludowe", a więc wrogie. W tworzeniu owych tekstów celowali
komunistyczni działacze wywodzący się zazwyczaj ze struktur PPR i GL-AL, a później - PZPR. Kreowano
"bohaterów", zohydzano przeciwników, przywłaszczano sobie ich osiągnięcia.
To zjawisko jest krańcową patologią - w PRL szeroko rozpowszechnioną. Przypomnienie, że istnieją takie
"wspomnienia" ma na celu zwrócenie uwagi na potrzebę ostrożnego i krytycznego traktowania literatury
wspomnieniowej jako źródła historycznego.
Jest rzeczą zrozumiałą, wynikającą z niektórych nie najlepszych cech człowieka, że piszący wspomnienia
ulega pokusie dowartościowania się czy uwypuklenia własnych dokonań, co nie jest aż tak naganne, jeśli te
dokonania są prawdziwe. Największą wartością wspomnień jest rejestrowanie wydarzeń, czasami drobnych,
ale pozwalających poznać i zrozumieć poczynania tych, którzy - w nich uczestnicząc - tworzyli historię.
Bardzo ważną rzeczą jest oddanie
ówczesnej atmosfery,
sposobu myślenia,
przedstawienie
zachowań
jednostek lub grup tworzących większą czy mniejszą społeczność.
Pozytywów uzasadniających
pisanie
nawet
drobnych
wspomnień jest
znacznie
więcej.
Dlatego
stale
apelelujemy - piszmy, rejestrujmy wspomnienia.
Jest tylko jedno niebezpieczeństwo. Pamięć jest zawodna. Ale jeżeli unikamy trybu kategorycznego, jeżeli
opisywane fakty zweryfikujemy w rozmowach z innymi uczestnikami, jest duże prawdopodobieństwo
powstania obiektywnej relacji. Przy tym trzeba ciągle pamiętać o zachowaniu krytycznego stosunku do
istniejących źródeł i własnej pamięci.
http://it.home.pl/nsz/nsz/texts/wpnsz.htm
2013-03-29 14:22:33
1015518232.017.png 1015518232.018.png 1015518232.019.png 1015518232.020.png 1015518232.001.png
Bohdan Szucki - Wspomnienia partyzanta NSZ
Strona 2
Są różne sposoby relacjonowania własnych przeżyć z ostatniej wojny. Większość opublikowanych
wspomnień ma układ chronologiczny. Autor poświęca zazwyczaj trochę miejsca wydarzeniom sprzed wojny.
Dalej opisuje wybuch wojny, okupację, życie i działalność na okupowanym terenie, wycofywanie się
Niemców, przejście frontu, okupację sowiecką, a później czasy PRL (są to najczęściej przeżycia więzienne).
Literatura wspomnieniowa wyraźnie dzieli się na tę dotyczącą okupacji niemieckiej, która trwała od września
1939 do lata 1944 lub zimy 1945 r., oraz na wspomnienia tych, którzy znaleźli się po 17 września 1939 r. pod
okupacją sowiecką (tzw. pierwsi bolszewicy), a od 22 czerwca 1941 r. do lata 1944 pod okupacją niemiecką,
a następnie znowu pod okupacją sowiecką (tzw. drudzy bolszewicy).
Jeżeli kiedyś napiszę obszerne wspomnienia, to na pewno nie będą to wspomnienia zanotowane w układzie
chronologicznym.
* * *
W czasie pół wieku trwającej dominacji a właściwie okupacji sowieckiej na terenach na wschód od Łaby,
propaganda komunistyczna starała się udowodnić i wpoić dorastającym kolejnym pokoleniom przekonanie,
że jedynie Związek Sowiecki uratował Europę (a nawet świat) od dominacji systemu hitlerowskiego, a
później utrzymywał równowagę chroniącą "klasę robotniczą miast i wsi" przed "wyzyskiem
kapitalistycznym" i wprowadził "jedynie słuszny" system "komunistycznej sprawiedliwości społecznej" pod
przewodnictwem sowieckiej Rosji i jej genialnego wodza, "przyjaciela narodów", towarzysza Stalina -
którego z czasem zastąpili kolejni pierwsi sekretarze KPZR i odpowiedni dygnitarze partyjni w krajach
podporządkowanych. Ta propaganda obejmowała wszystkie dziedziny życia.
Naturalnie okres II wojny światowej był okresem bardzo ważnym z różnych względów i dlatego starano się
go szczególnie eksponować, zwłaszcza w literaturze i w tak zwanych opracowaniach historycznych.
Opisywano i utrwalano w zbiorowej świadomości zmitologizowane czy nawet zmyślone wydarzenia i
życiorysy. "Relacje świadków historii" zazwyczaj spisywali dyspozycyjni osobnicy parający się zawodowo
pisarstwem. W ten sposób w czasie okupacji sowieckiej powstało pokaźne i różnorakie piśmiennictwo
traktujące o wydarzeniach wojennych. Uzupełniały je filmy, audycje radiowe, a później telewizyjne, sztuki
teatralne, malarstwo, rzeźba, muzyka i inne wytwory kultury tamtego okresu.
Gdy została, może nie zlikwidowana, ale ograniczona brutalna interwencja wszechwładnej cenzury, zaczęły
powstawać opracowania przedstawiające okres wojny z pozycji przeciwników komunizmu i Sowietów.
Jednak w dalszym ciągu kręgi te praktycznie nie mają dostępu do telewizji, radia czy filmu. Dlatego istotną
rolę w przedstawianiu czasów wojny - w sposób odbiegający od "jedynie słusznego" dotąd punktu widzenia -
odgrywa słowo pisane, bowiem wydawcy są bardziej niezależni, w przeciwieństwie do innych instytucji
kulturalnych, które zazwyczaj są opanowane przez starą "nomenklaturę".
Znając realia wojny, a szczególnie wojny konspiracyjnej, po wnikliwym, spokojnym przestudiowaniu
literatury wspomnieniowej pisanej z pozycji organizacji niepodległościowych - a więc innych niż
komunistycznych - doszedłem do wniosku, że duża część tej literatury pisana była, i jest nadal tworzona,
według schematów pojęciowych (zwykle bezwiednie przejętych) stworzonych i narzuconych przez
propagandzistów sowieckich. Dotyczy to głównie takich pojęć i tematów jak: odległe i bezpośrednie cele
wojenne, definicja wroga, strategia i taktyka wojny partyzanckiej w polskich realiach, pojęcie zdrady, pojęcie
sojusznika
czy
unikanie
uświadomienia
sobie
obowiązującego
stanu
prawnego,
wynikającego
z
podstawowych aktów prawa II Rzeczypospolitej.
Wyjaśnienie powyższych pojęć ma podstawowe znaczenie dla piszących wspomnienia, gdyż może ich
uchronić przed dobrze skrytymi sidłami propagandy komunistycznej, a czytelnikowi - który zna okres wojny
jedynie z istniejącej literatury dotyczącej tego okresu i filmów sensacyjno-szpiegowskich - może pomóc
zrozumieć sens i motywy, leżące u podstaw prowadzenia zbrojnych walk o niepodległość, oraz spostrzec i
zrozumieć zasadnicze
różnice
między
ugrupowaniami
niepodległościowymi
a
ugrupowaniami
komunistycznymi, tworzonymi i sterowanymi przez Sowiety.
Zasygnalizowane wyżej zagadnienia mogłyby być tematem oddzielnego - a jakże potrzebnego - opracowania
lub specjalistycznej konferencji naukowej. Trzeba również zauważyć, iż w istniejących już monografiach i
artykułach wiele tych zagadnień zostało poruszonych i zdefiniowanych. Są one jednak rozproszone, a brakuje
zwartego i wyczerpującego opracowania na ów temat.
* * *
Zabierając się do spisywania wspomnień z okresu wojny, w której uczestniczyłem jako żołnierz Narodowych
Sił Zbrojnych, zacząłem się zastanawiać, które wydarzenia należałoby opisać. Zaraz nasuwały się kolejne
pytania. Dlaczego właśnie te, a nie inne? Jakie przyjąć kryteria selekcji, jaką kolejność? Które są ważne,
które mniej znaczące? Które wydarzenia są charakterystyczne dla opisywanego okresu?
Kiedyś, w ramach "godziny wspomnień", zrobiłem sobie katalog wydarzeń, w których uczestniczyłem, i - jak
http://it.home.pl/nsz/nsz/texts/wpnsz.htm
2013-03-29 14:22:33
1015518232.002.png
Bohdan Szucki - Wspomnienia partyzanta NSZ
Strona 3
mi się wydaje - wartych zanotowania. Nazbierało się tego około trzydziestu pozycji. Czy wystarczy mi czasu i
sił, aby to zrealizować? Zobaczymy.
Oddział "Cichego" (w pierwszym rzędzie, w berecie). Lubelszczyzna, 1943 r.
Gdyby poświęcić tylko jedną stronę druku na opisanie jednego dnia lub nocy z okresu, w którym przypadło
nam czynnie uczestniczyć w działaniach na rzecz zachowania niepodległości, powstałyby księgi liczące dwa-
trzy tysiące stron. Takie księgi mogliby napisać tylko ci, którzy nie zginęli wcześniej na wszystkich frontach
wojny, w katowniach i obozach niemieckich, w sowieckich łagrach i na nieludzkiej ziemi - której symbolem
stał się Las Katyński - czy w piwnicach komunistycznego Urzędu Bezpieczeństwa.
Ten okres był bezpośrednim następstwem wydarzeń, które rozpoczęły się 1 i 17 września 1939 r. Tak
naprawdę to trudno powiedzieć, kiedy ów okres się zakończył. A może trwa on jeszcze? Choć, naturalnie,
cele i metody działania - tak jednej, jak i drugiej strony - zmieniały się w ciągu lat.
Po tych rozważaniach teoretycznych przejdźmy teraz do konkretów.
Na ratunek
Opracowania historyczne z natury rzeczy podają zasadnicze fakty, komentując je lub rozwijając w zależności
od założonego przez autora stopnia uogólnienia czy szczegółowości wywodu (relacji).
Marcin Zaborski w opracowaniu Okręg Lubelski Narodowych Sił Zbrojnych 1942-1944 , opublikowanym w
pierwszym tomie "Biblioteczki Szczerbca" [1] , pisze:
Na początku lutego 1944 r. doszło [w Lublinie - B.S.] do bardzo poważnej wsypy na
szczeblu KO, tzw. wsypy żmigrodzkiej. Aresztowani zostali wtedy dwaj oficerowie:
wpływowy członek komendy okręgu kpt. Lubiński "Franek Lubelski" oraz łącznik
pomiędzy KO a KG, por. Franciszek Balik "Franek Warszawski". Dokładne
okoliczności aresztowania kpt. Lubińskiego nie są znane, natomiast wiadomo, że por.
Balika aresztowano w Lublinie na stacji kolejowej, bezpośrednio po jego przyjeździe
z Warszawy. Kpt. Lubiński mieszkał w Lublinie przy ul. Żmigród 8 na pierwszym
piętrze, natomiast na drugim piętrze mieszkał wraz z rodziną inny członek KO, por.
Antoni Góralczyk "Konrad". Aresztowanie kpt. Lubińskiego spowodowało
konieczność ewakuowania osób mieszkających na drugim piętrze, gdzie był jeden z
lokali KO. Rodzina Góralczyków natomiast przeniosła się na Sławinek, skąd
przewiózł ich wozem konnym do Wilkołaza kpr. pchor. Bohdan Szucki "Artur".
Natomiast majątek ruchomy KO, m.in. archiwum, wywiózł osobiście komendant
okręgu mjr Broniewski [późniejszy dowódca NSZ gen. "Bogucki" - B.S.], w
przebraniu stangreta swojego własnego powozu [2] . Krótko potem w lokalu na drugim
piętrze Niemcy przeprowadzili aresztowania grupy młodzieży z Szarych Szeregów
(było to mieszkanie sublokatorskie) i szwagierki por. Góralczyka, Wacławy Kisiel.
http://it.home.pl/nsz/nsz/texts/wpnsz.htm
2013-03-29 14:22:33
1015518232.003.png 1015518232.004.png 1015518232.005.png 1015518232.006.png 1015518232.007.png 1015518232.008.png 1015518232.009.png 1015518232.010.png 1015518232.011.png
 
Bohdan Szucki - Wspomnienia partyzanta NSZ
Strona 4
Kpt. Lubińskiego i por. Balika osadzono w gmachu gestapo na Uniwersyteckiej i na
Zamku, po czym obu zakatowano w śledztwie 16 lutego 1944 roku. Nikogo nie wydali
[3] .
Jest to sucha, krótka relacja ze zdarzeń, jakie rozegrały się na początku 1944 r. w Lublinie. Dekonspiracja
lokalu przy ul. Żmigród, aresztowania, drakońskie przesłuchania, męczeńska śmierć, ewakuacja ocalonych.
Każdy z tych
wątków
zawiera
olbrzymi
ładunek
przeżyć osobistych
uczestników
tych
wydarzeń,
a
dokładniejszy ich opis może stanowić materiał do sensacyjnej książki lub scenariusza filmowego.
Los tak zrządził, że stałem się jednym z uczestników tych dramatycznych wydarzeń. Mimo że upłynęło 58
lat, pamiętam bardzo dobrze te kilkadziesiąt godzin, w czasie których wypełniłem rozkaz wywiezienia z
Lublina rodziny por. "Konrada". Zadanie niezbyt skomplikowane, ale zaskakujące, nieprzewidziane sytuacje
i sceneria zimowej nocy zachowały się mocno w mej pamięci. A przecież wcześniej i później wypadło mi
uczestniczyć w bardziej dramatycznych zdarzeniach, wymagających szybkich decyzji, zachowania zimnej
krwi, pewnej dozy odwagi i determinacji. Może i do tych zdarzeń kiedyś powrócę w swoich wspomnieniach.
Nie chciałbym tylko, by w nich pobrzmiewały nutki "bohaterszczyzny". Wydaje mi się, że zjawisko
kreowania,
zazwyczaj
zresztą przez
osoby
drugie,
czynów i
postaw
(grup
lub
jednostek)
potocznie
nazywanych bohaterskimi, następuje zwykle post factum .
Byłem w różnych ekstremalnych sytuacjach i wiem na pewno, że nigdy nie miałem świadomości
uczestniczenia w czymś bohaterskim. W takich chwilach najczęstszą myślą było po prostu "nie daj się
zabić", prócz tego odczuwało się - nazwijmy to - zawziętość, a największym wysiłkiem było pokonanie
strachu. Bać się trzeba, ale należy uczucie strachu racjonalnie pokonywać. To tak, jak z bólem. Organizm
pozbawiony odczuwania bólu wcześniej czy później zginie w bardzo banalnej sytuacji.
Ale wróćmy do wspomnień. Marcin Zaborski krótko relacjonuje: przewiózł ich [rodzinę por. "Konrada"]
wozem konnym [lepiej - zaprzęgiem] do Wilkołaza kpr. pchor. Bohdan Szucki "Artur" . Nic szczególnego, ale
jak to się odbyło?
Kwaterowaliśmy w Bystrzycy koło Zakrzówka. Zima była dosyć śnieżna, mróz niezbyt wielki. Po śniadaniu
podoficer służbowy odnalazł mnie na kwaterze i oznajmił, że mam pilnie zameldować się u dowódcy
(kpt. "Cichy" - Wacław Piotrowski). Dowiedziałem się, że mam wieczorem zameldować się u
kpt. "Niebieskiego" (Józef Jagielski, "Ryszard Karcz") w jego kwaterze we młynie w Wilkołazie. Przedtem
mam zgłosić się do "Ciotki Ludy", u której była dobrze znana mi skrzynka kontaktowa.
Ciotunia - tak nazywaliśmy panią Ludwikę von Kleist - była wielką patriotką, bez reszty zaangażowaną w
pracę konspiracyjną. Cały jej dom był tylko temu podporządkowany przez całą okupację niemiecką. Dla niej
czynna wojna skończyła się dopiero, gdy nasze oddziały rozwiązały się. Sama przeczekała pierwsze represje
komunistyczne gdzieś w Krakowskiem i wróciła do domu pod koniec 1945 r. Była to kobieta niezwykła.
Niezamężna, nosiła niemieckie arystokratyczne nazwisko (linia kurlandzka), ale zawsze podkreślała, że jej
matką była Kuncewiczówna, a szczególnym kultem obdarzała św. Jozafata (Jana Kuncewicza), który był jej
antenatem. Wiem, że moim obowiązkiem jest zachowanie pamięci o Ciotuni i uchronienie jej od
zapomnienia. Przez Jej dom przewinęły się setki ludzi, od prostych żołnierzy do generałów i znaczących
polityków. Ale to już inna historia.
http://it.home.pl/nsz/nsz/texts/wpnsz.htm
2013-03-29 14:22:33
1015518232.012.png 1015518232.013.png 1015518232.014.png 1015518232.015.png
Bohdan Szucki - Wspomnienia partyzanta NSZ
Strona 5
Ludwika von Kleist w Obrokach koło Wilkołaza w czasie żniw w 1942 r. - fot. Bohdan Szucki
Zajeżdżam więc późnym popołudniem znanymi dobrze drogami pod gościnny, bezpieczny dom pod lasem.
Konia rozkulbaczam w stajni i nasypuję do żłobu obroku z zawsze przygotowanego zapasu. W domu miła
niespodzianka. Nie będę musiał iść piechotą kilka kilometrów, bowiem "Niebieski" czeka na mnie przy
herbacie. Otrzymuję nie rozkaz, ale propozycję wyjazdu jeszcze dziś saniami do Lublina. Stamtąd mam
zabrać trzy osoby i przywieźć je bocznymi drogami do "Ciotki Ludy". W charakterze furmana i ochrony ma
jechać ze mną dobrze znany mi Edzio Poleszak ps. "Piwosz". Mogę odmówić, gdyż misja jest dość
ryzykowna, chociaż na pierwszy rzut oka dosyć prosta. Przed podjęciem decyzji chcę porozmawiać z
"Piwoszem". Uzgadniamy, że jedziemy. On odpowiada za zaprzęg i drogę aż do wyjazdu na szosę jak
najbliżej Lublina. Ja obejmuję ogólne dowództwo (z powrotem będzie pięć osób) i będę znał hasła i punkty
kontaktowe, z którymi zaznajomi mnie kpt. "Niebieski". Uzgadniamy, że mimo zakazu bierzemy broń krótką
i granaty. Edzio ma nagana i trochę zapasowej amunicji oraz granat zaczepny, ja - nagana i visa z zapasowym
magazynkiem oraz granat obronny. Środek lokomocji to para wypoczętych koni, ciągnących bose (nie
podkute) sanie wymoszczone słomą z dwoma siedzeniami ze snopków przykrytych derkami. Sanie
zaopatrzone są w przepisową tabliczkę informacyjną, z której wynika, że pochodzą z sąsiedniego folwarku
Obroki, a ich właścicielem jest p. Teleżyński.
Oficjalnie jesteśmy zatrudnieni w folwarku, mamy kenkarty wystawione przez urząd gminy w Wilkołazie na
fikcyjne nazwiska. Wieziemy worek ziemniaków i jakieś warzywa oraz duży koszyk jaj zabezpieczonych
plewami. Gdyby doszło do jakichś przesłuchań ze strony Niemców, to wtajemniczeni pracownicy i właściciel
folwarku mają zeznawać, że konie i sanie siłą zabrali jacyś uzbrojeni ludzie. W drodze powrotnej nie można
dopuścić do żadnego legitymowania, gdyż przewożeni pasażerowie mogą już być poszukiwani.
Broń cichaczem ukrywamy w przednim siedzeniu. Po późnej kolacji Ciotunia żegna nas krzyżem świętym i
wyruszamy. Edzio powozi, ja siedzę tyłem do kierunku jazdy. Konie czują, że wodze trzyma w ręku furman,
który zna swój fach. Jedziemy na razie znanymi nam drogami, w miarę możliwości omijając wioski i inne
zabudowania. Wiemy, że w majątku Kłodnica kwaterują Niemcy, a w Niedrzwicy jest obóz (koszary)
"junaków" przebudowujących tor kolejowy - z silną, uzbrojoną załogą, składającą się głównie z
tzw. czarnych (nazwa od koloru mundurów). Kadrę dowódczą stanowili Niemcy, natomiast żołnierze
rekrutowali się przeważnie z byłych jeńców armii sowieckiej. Głównie byli to Ukraińcy i Azjaci, popularnie
nazywani Kałmukami. Formacje te miały bardzo złą sławę.
Przed wyjazdem przestudiowaliśmy z "Niebieskim" dokładnie mapę. Były dwa newralgiczne punkty.
Pierwszy - to przekroczenie linii kolejowej łączącej Lublin z Dęblinem, drugi - to sam wjazd w granice
miasta, którego ulice zapewne nie mają pokrywy śnieżnej, tak jak i bezśnieżna jest szosa dojazdowa. Trzeba
będzie również przejeżdżać obok koszar, a więc jest duże prawdopodobieństwo spotkania patroli
niemieckich. Te problemy będziemy musieli rozwiązać sami, w zależności od zaistniałych okoliczności. Dla
nas, "ludzi z lasu", miasto było obcym, groźnym środowiskiem. Nikt z nas nie znał zbyt dobrze Lublina.
Naszkicowaliśmy uproszczony plan dojazdów. Musiałem zapamiętać adres, wygląd domu, charakterystyczne
elementy otoczenia, hasło rozpoznawcze itp. Nie można było mieć przy sobie żadnych szkiców i notatek. Jak
dobrze to wszystko zapamiętałem, niech świadczy fakt, że dokładnie po 50 latach trafiłem tam bezbłędnie,
mimo że otoczenie znaczenie się zmieniło. (Mój syn Piotr zrobił mi zdjęcie na tle domu, do którego miałem
trafić, w scenerii prószącego śniegu, tak jak przed pięćdziesięciu laty).
Ale na razie jedziemy dosyć raźno, choć czasu mamy dużo. W Lublinie chcemy być rano, ale nie za
wcześnie. Może będzie więcej pojazdów zdążających do miasta. Edzio pilnuje drogi i obserwuje przedpole,
ja - prawą stronę i tył. Często jedziemy na przełaj. Nad ranem dostrzegam myszkującego lisa, następnie
drugiego. Proponuję spróbować zbliżyć się do nich na strzał z dubeltówki, tak jak na polowaniu z podjazdu.
Pierwszy lis nie daje się podjechać bliżej niż na 100 m, ale drugiego mijamy na 30 kroków. W ten sposób w
czasie wojny zapolowałem na lisy. W swoich wspomnieniach łowieckich to polowanie, mimo że nie padł
żaden strzał, zaliczam do najbardziej udanych.
Przez tor kolejowy przejeżdżamy zupełnie bezpiecznie gdzieś między Motyczem a Konopnicą. Wstaje dzień.
Nie można robić wrażenia, że się ukrywamy, że unikamy spotkania z ludźmi. Droga też staje się bardzo
trudna. Coraz więcej zabudowań, płoty, różne krzyżujące się drogi. Decyzja - jedziemy w kierunku szosy
łączącej Kraśnik z Lublinem. Tak, jak spodziewaliśmy się, jest bardzo mało śniegu. Dobrze, że płozy są nie
okute. Powoli posuwamy się poboczem. Chwila nieprzyjemnego napięcia - dojeżdżamy do terenu koszar.
Widać kręcących się żołnierzy i wartowników. Boże, jak są blisko. A u nas w lesie ile trzeba się natrudzić,
aby mieć ich na taki dystans. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego widoku. Nikt nie zwraca na nas uwagi i
spokojnie skręcamy w szosę warszawską. Jedziemy w kierunku Sławinka. Współczesnemu czytelnikowi
trzeba przypomnieć, że w ówczesnym Lublinie koszary były daleko za miastem, a tam, gdzie dziś biegnie
aleja Tysiąclecia, ciągnął się pas łąk, miejscami podmokłych i ze stawami, a wzdłuż szosy warszawskiej stały
nieliczne parterowe domy otoczone ogrodami.
Instrukcję adresową i hasła pamiętam. Za skrzyżowaniem zjeżdżamy w dół, pilnie obserwując lewą stronę
drogi. Jest uliczka, przy której z lewej strony stoi, szczytem do niej, długi, drewniany parterowy budynek,
przypominający raczej halę jakiegoś warsztatu. Natomiast z drugiej strony uliczki, na wzgórzu znajduje się
http://it.home.pl/nsz/nsz/texts/wpnsz.htm
2013-03-29 14:22:33
1015518232.016.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin