Nowe tajemnice - Cybulska.doc

(1386 KB) Pobierz
Word/Logo firmowe


 

Elżbieta Cybulska

 

 

 

 

Nowe tajemnice

niekonwencjonalnej

medycyny

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DAT PRESS              GDAŃSK1994


Projekt okładki Wojciech Kołyszko

Redaktor Krystyna Łączek

Skład

Dariusz Kardaś

Fotografie mudr Zbigniew Treppa

ISBN - 83 - 901121 - 0 - 8

Wydanie I

©Copyright by Elżbieta Cybulska ©Copyright by Dat Press Gdańsk, 1994

DRUK I OPRAWA Zakłady Graficzne w Gdańsku fax (058) 32-58-43


Nie potrafimy biec za słońcem,

ale możemy je zawsze nosić

w naszych sercach

 

Wszystkim moim wiernym Czytelnikom

książkę tę poświęcam z życzeniami

pomyślności i nieograniczonej wiary

w siły i możliwości Człowieka.

Pamiętajmy: każdy dzień jest prezentem!

Elżbieta Cybulska


Wprowadzenie

Najwspanialszym ze wszystkich dostępnych nam doświadczeń

jest dotykanie tajemnicy.

Z tego właśnie rodzi się prawdziwa sztuka i nauka.

Człowiek, który myśli, że wszystko już zrozumiał,

jest jak martwy i wzrok jego jest przymglony.

 

Albert Einstein

 

 

Oddaję Czytelnikom do rąk Nowe tajemnice niekonwen­cjonalnej medycyny z nadzieją i wiarą, że podobnie jak moja poprzednia książka Tajemnice niekonwencjonalnej medycyny spotka się z zainteresowaniem.

Książka ta jest jej kontynuacją i rozszerzeniem. Przedsta­wiam różne sposoby i metody niekonwencjonalnego leczenia jak np. naftą, sokami, moczem, głosem, olejem, zapachami, muzyką i tańcem, a nawet ... śmiechem. Tak, tak, terapia śmiechem otrzymała na Zachodzie miano gelotologii i jest traktowana z dużą powagą.

Na moich spotkaniach autorskich często słyszę pytanie: - Która metoda jest najlepsza? - Odpowiadam więc: - Nie ma metody najlepszej ani najgorszej. Każda jest na swój sposób [7] dobra, ale o tym, czy będzie ona właściwa dla danej osoby, musi zdecydować ta osoba, biorąc pod uwagę m.in. swoje upodobania, potrzeby, możliwości. W takich sytuacjach na­leży przede wszystkim kierować się intuicją, bo ona jest na­szym najlepszym przewodnikiem duchowym. Mówimy często: Coś nas tknęło! - to właśnie w tym momencie dała o sobie znać intuicja i powiedziała nam, co mamy robić. I powinniśmy to właśnie czynić, nawet, gdy wydaje się nam to nielogiczne czy niedorzeczne.

Rozwój cywilizacji i sprzeniewierzanie się odwiecznym pra­wom natury zabiły w nas umiejętność słuchania intuicji oraz instynktu. Te umiejętności można w sobie odrodzić poprzez uzdrowienie własnej świadomości, czyli zrozumienie, czym jest pozytywne myślenie, które prowadzi do wyzwolenia i wy­korzystania dobroczynnej mocy własnych sił psychicznych.

Zdrowie, młodość i uroda wcale nie muszą być przemi­jające! Uważam, że każdy z nas może być zdrowy i szczęśliwy, jeśli tego naprawdę chce. Wszyscy mamy możliwości uzdra­wiania siebie i innych, trzeba tylko te możliwości poznać, roz­wijać je i konsekwentnie wykorzystywać dla dobra swego i dobra innych osób.

Naprawdę! Każdy z nas może dużo więcej! Więcej niż my­śli i niż mu się wydaje! Cytowane w niektórych rozdziałach fragmenty listów od Czytelników (niedowiarków informuję, że wszystkie te listy przechowuję w swoim archiwum) niech będą świadectwem i wyzwalającym przykładem dla tych, którzy stracili wiarę w siebie i swoje możliwości. [8]

Wszystko co najlepsze jest w Człowieku. Chcąc poznać, co w Człowieku jest najlepsze i najgłębsze, trzeba umieć się zatrzymać!

Będę szczęśliwa, gdy lektura tej książki, stanie się przystan­kiem Państwa na drodze dotykania tajemnicy życia.

 

I niech tak się stanie!

 

Elżbieta Cybulska

6 czerwca 1993 r.


Zamienić klęskę w sukces!

Największym władztwem na świecie jest władztwo

Człowieka nad samym sobą

Leonardo da Vinci

 

Czy można zamienić klęskę w sukces?

Czy można odwrócić swój los?

Czy można cierpienie zmienić w radość?

 

Te pytania nurtują każdego z nas. A im bardziej los doświadcza, tym uporczywiej szukamy odpowiedzi na te odwieczne pytania.

Moja odpowiedź brzmi: - Tak! Można zamienić klęskę w sukces! Ja tego dokonałam i o tym chcę opowiedzieć Czy­telnikom; opowiedzieć nie po to, aby się chwalić, lecz aby prze­konać, że skoro ja to mogłam uczynić, to równie dobrze może to zrobić każdy człowiek, bez wyjątku! Potrzebna jest tylko wiara w siebie, w swoje możliwości, zaufanie sobie i świado­mość pewnych, niezmiennych procesów i praw jakie odwiecz­nie funkcjonują we Wszechświecie. Tym prawom nie wolno się sprzeniewierzać.

Los wystawił mnie przed laty na swoistą próbę, obdarzając [10] cierpieniem i bólem. W okresie, gdy moje koleżanki chodziły na pierwsze randki, zakochiwały bez pamięci i cieszyły uro­kami młodości, ja - zupełnie nieoczekiwanie - zaczęłam po­ważnie chorować. Przez lata trwała wędrówka po szpitalach, klinikach, sanatoriach, a jednoznacznej diagnozy mojej cho­roby nie było. Nie mówiono mi tego, ale podejrzewano najgor­sze. Cierpiałam bardzo, długie godziny spędzając podłączona do kroplówek, faszerowana lekami, poddawana różnym uciąż­liwym badaniom, a sonda wkładana przez nos lub gardło do żołądka była dla mnie wyjątkową torturą; na jej wspomnienie - choć minęło tyle lat - przechodzą mi ciarki po plecach.

Przykuta przez długie tygodnie do szpitalnego łoża, mo­głam - gdy nie podawano mi „otępiających” leków - dużo czytać i rozmyślać, rozmyślać. Jak bumerang powracało wów­czas jedno pytanie - dlaczego tak cierpię? Za co? Kiedy to się skończy? Gdy przeszłam ciężką operację - z perspektywy czasu wiem, że zupełnie niepotrzebną - a zdecydowanej po­prawy stanu zdrowia nie było, zaczął powoli, stopniowo rodzić się i narastać we mnie bunt. W pewnym momencie powiedzia­łam sobie: Dość cierpienia, dość szpitali, lekarzy, leków! dość uzależnienia swego życia od choroby! Muszą być jakieś inne sposoby, bym mogła być zdrowa i cieszyć się ży­ciem, i każdym dniem z osobna. A może to okrutne cierpienie zostało mi dane po to, abym zbliżyła się do jakiejś tajemnicy? Powoli poznawałam świat medycyny niekonwencjonalnej. Po­magały mi w tym artykuły redaktor Wandy Konarzewskiej, która na łamach tygodnika Literatura odkrywała przede mną świat zjawisk pozazmysłowych, medycyny naturalnej i nie­ograniczonych możliwości człowieka.

Zdobytą wiedzę popularyzowałam w tygodniku, w którym wówczas pracowałam. Byłam bardzo oddana swojej pracy [11] dziennikarskiej, mimo nękającej mnie choroby. Kiedy przeby­wałam kolejny raz w szpitalu, zdarzyły się dwie rzeczy, które w sposób nieodwracalny i zdecydowany wpłynęły na moje życie. Opiszę pierwsze zdarzenie.

Na dwa dni przed moim „wylądowaniem” w szpitalu z ko­lejnym ostrym atakiem trzustki, do redakcji przyszedł młody, skromnie ubrany człowiek. Miał drobną sprawę do załatwie­nia. Sekretarka potraktowała go z wyższością i odesłała z przysłowiowym kwitkiem. Żal mi się zrobiło tego mężczyzny i zaproponowałam mu pomoc. Nasze spotkanie trwało zaled­wie kilka minut. W dwa dni potem pogotowie zawiozło mnie do szpitala. Przez kilka dni obezwładniające bóle trawiły moje ciało. Leżałam pod kroplówkami i z wysiłkiem zdobywałam się na oddychanie. Cała byłam wypełniona cierpieniem. Mo­dliłam się tylko o jedno - aby przestało boleć. „Proście, a będzie wam dane” - mówił Jezus i moja modlitwa została wysłuchana. Zdarzyło się coś, co moje szpitalne współtowarzyszki niedoli określiły mianem cudu.

Dzisiaj wiem, że: „Cud nie dzieje się w sprzeczności z na­turą, lecz w sprzeczności z tym , co nam o naturze wiadomo”.

To stwierdził przed wiekami św. Augustyn. Wówczas jed­nak, w szpitalu, gdy w drzwiach pojawił się młody człowiek poznany przypadkowo w redakcji i z nieśmiałym uśmiechem oznajmił:

Miałem widzenie, że pani potrzebuje pomocy. Dlatego nawet skróciłem swój pobyt w delegacji. - ja zareagowałam z niedo­wierzaniem, zdziwieniem. Tak naprawdę, to mnie po prostu zamurowało i to do tego stopnia, że zapomniałam o dokucz­liwym bólu. Zdołałam jedynie wykrztusić:

Jak pan sobie wyobraża pomoc dla mnie?

Mam przyjaciela bioenergoterapeutę. Przyprowadzę go do [12] szpitala. Na pewno pomoże pani - usłyszałam w odpowiedzi stanowcze, spokojne słowa.

A może ma pani swoje najnowsze zdjęcie? - indagował da­lej mężczyzna nie speszony wrażeniem, jakie uczynił na całej sali. - Jeżeli ma pani takie zdjęcie przy sobie, to mój przyja­ciel nie będzie musiał przychodzić do szpitala, a „podziała” za pomocą zdjęcia na odległość - dodał wyjaśniająco.

Powtarzam często do znudzenia moim znajomym i bliskim, że nie ma przypadków we Wszechświecie. Tak było też z tą fotografią. Gdy niemal nieprzytomną pogotowie zabierało mnie z domu - ja odruchowo zgarnęłam do kosmetyczki swoje zdjęcia wykonane tydzień wcześniej do paszportu. Wręczy­łam jedno młodemu człowiekowi, a ten żegnając się ze mną oznajmił:

Czuję, że muszę się pospieszyć.

Niemal natychmiast pod szpitalem udało się mu zatrzymać taksówkę i ... dojechał pod dom bioenergoterapeuty w chwili, gdy ten z walizeczką w ręku wychodził na ulicę z zamiarem wyjazdu.

Mniej więcej w pół godziny po tej wizycie pielęgniarka po­prosiła mnie do telefonu. Pokonując ból, zwlokłam się z łóżka i niepewnym krokiem podreptałam do dyżurki pielęgniarek. Była godzina piętnasta. Telefonował bioenergoterapeuta. Za­mienił ze mną kilka zdań, zapytał o przebieg choroby, a potem z łagodną pewnością w głosie oświadczył:

Do godziny siedemnastej miną pani wszelkie bóle. Następ­nego dnia proszę zrobić badania krwi i moczu.

Treść rozmowy telefonicznej przekazałam paniom z sali. Słuchały niedowierzająco, ja zresztą też. Mimo mojej wiedzy byłam dość sceptycznie nastawiona do usłyszanych rewela­cji. Położyłam się. Nawet udało mi się lekko zdrzemnąć, a [13] obudził mnie sygnał w radiu oznajmiający godzinę siedem­nastą! W oka mgnieniu uzmysłowiłam sobie, że miały mi mi­nąć wszystkie bóle. Odruchowo zerwałam się z łóżka i co? I nic mnie nie bolało! Mogłam iść wyprostowana. Dla pew­ności podskoczyłam kilka razy, okręciłam się z radością wo­kół własnej osi i ... i nic mnie nie bolało! Moje szczęście nie miało granic - nic mnie nie bolało! Mogłam normalnie chodzić, podskakiwać, śmiać się!

Następnego dnia poprosiłam ordynatora oddziału o wyko­nanie badań krwi i moczu. Wszystkie wyniki były w nor­mie, co wywołało zdumienie wśród lekarzy. Ordynatorowi, z którym byłam zaprzyjaźniona, opowiedziałam o historii z bioenergoterapeutą. Starszy pan spojrzał na mnie uważnie, wzruszył ramionami i kpiąco rzekł:

No wiesz, Elżbieta, ty, wykształcona osoba wierzysz w takie bzdury. Po prostu minął kryzys i to wszystko. Po tych słowach już nigdy więcej z panem doktorem nie podej­mowałam podobnych dyskusji. Poprosiłam jedynie, aby jak najszybciej wypisano mnie ze szpitala i tak się stało. Wiedzia­łam, co mi naprawdę pomogło i wiedziałam również, że nie tylko bardzo chcę, ale powinnam poświęcić się odkrywaniu i przybliżaniu ludziom tajemnic niekonwencjonalnej medycyny, której dobroczynnych skutków doświadczyłam na sobie samej.

Po powrocie ze szpitala do redakcji czekała mnie przykra niespodzianka. Dowiedziałam się od swego szefa, że: „U re­daktor Cybulskiej nastąpił niebezpieczny przechył ku szar­latanerii”. Konsekwencją tego było zwolnienie mnie z pracy. Stało się to wszystko w czasie, kiedy mój stan zdrowia był wciąż niezadowalający, moja matka była umierająca (w kilka miesięcy później zmarła), a bliski mi mężczyzna opuścił kraj.

Zostałam bez pracy, bez środków do życia, bez bliskich. [14]

Sama z cierpieniem i bólem. No cóż, można się było wów­czas załamać, jęczeć, przeklinać, narzekać na swój los i szukać winy w innych. To byłoby najprostsze. Po chwilowym odrę­twieniu postanowiłam za wszelką cenę zrobić porządek z wła­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin