Tom Clancy 10 - Niedźwiedź i smok.pdf

(3928 KB) Pobierz
Microsoft Word - Tom Clancy - Niedzwiedz i smok.rtf
TOM CLANCY
NIEDŹWIEDŹ I SMOK
(THE BEAR AND THE DRAGON)
Tłumaczyli:
Andrzej Zieliński i Andrzej Kamieński
Wydanie oryginalne: 2000
Wydanie polskie: 2003
104929937.001.png
PODZIĘKOWANIA
Jak zawsze, pomogli mi przyjaciele:
Roland z Kolorado, dzięki za lekcje angielskiego – niech się dzieciaki dobrze sprawują;
Harry, chłopak z innego świata, dzięki za niespodziewane informacje;
John G., moja brama do świata technologii;
Charles, doskonały nauczyciel i równie dobry żołnierz.
Historia ciepło wypowiada się o mądrych,
ale podziwia dzielnych.
Edmund Morris
Prolog
Biały Mercedes
Wszyscy jak zwykle śpieszyli się do pracy i transformacja od marksizmu-leninizmu do
chaotycznego kapitalizmu niewiele tu zmieniła – no, może teraz było trochę gorzej. Po
szerokich ulicach Moskwy trudniej się teraz jeździło, bo prawie każdy mógł tu mieć
samochód, a milicjanci nie pilnowali już środkowych pasów ruchu na szerokich prospektach,
żeby członkowie Biura Politycznego i Komitetu Centralnego mogli korzystać z tych swoich
prywatnych dróg, jak niegdyś carscy książęta w swoich trojkach. Teraz były to pasy do skrętu
w lewo i dla tych w ZIŁ-ach, i tych w prywatnych samochodach. W przypadku Siergieja
Nikołajewicza Gołowki był to biały Mercedes 600, wielka limuzyna klasy S, z dwunastoma
cylindrami niemieckiej mocy pod maską. Niewiele było takich samochodów w Moskwie;
prawdę mówiąc, jego Mercedes był ekstrawagancją, której powinien był się wstydzić... ale się
nie wstydził. Może i nie było już w tym mieście nomenklatury, ale stanowisko wciąż wiązało
się z przywilejami, a on był przewodniczącym SWR 1 .
Jego mieszkanie też było wielkie, na najwyższym piętrze wieżowca przy Kutuzowskim
Prospekcie. Był to dość nowy budynek, całkiem nieźle wykończony i wyposażony, aż po
niemiecki sprzęt gospodarstwa domowego, który to luksus od dawna przysługiwał wysokim
przedstawicielom władz.
Nie prowadził sam. Miał od tego zwalistego Anatolija, byłego oficera Specnazu, który
nosił pistolet pod kurtką i który prowadził Mercedesa ostro, agresywnie, a przy tym
pielęgnował go z wielką pieczołowitością. Szyby w oknach były pokryte warstwą ciemnego
1
Służba Wniesznoj Razwiedki - wywiad rosyjski (przyp. tłum.)
plastiku, uniemożliwiającą przypadkowym gapiom zajrzenie do środka i były to okna grube,
wykonane z poliwęglanowej żywicy i obliczone na zatrzymanie wszystkiego, aż po pocisk
kalibru 12,7 mm, a przynajmniej tak szesnaście miesięcy temu zapewniał Gołowkę
przedstawiciel handlowy koncernu. Opancerzenie sprawiało, że samochód był o prawie tonę
cięższy od normalnego Mercedesa 600S, ale na silniku i zawieszeniu zdawało się to nie
wywierać większego wrażenia. To rosyjskie ulice miały w końcu zniszczyć ten samochód.
Układanie równej nawierzchni było sztuką, której jego kraj jeszcze nie opanował, pomyślał
Gołowko, przewracając strony swej porannej gazety. Była to amerykańska „International
Herald Tribune”, jak zwykle dobre źródło informacji, jako że wydawały ją wspólnie „The
Washington Post” i „The New York Times”, dwie z najlepszych służb wywiadowczych na
świecie, choć trochę zbyt aroganckie, jak na gust profesjonalistów, takich jak Siergiej
Nikołajewicz i jego ludzie.
Wstąpił do wywiadu, kiedy ta służba znana była jeszcze jako KGB, Komitet
Bezpieczeństwa Państwowego. Uważał, że była to najlepsza tego rodzaju organizacja, jaką
kiedykolwiek widział świat, nawet jeśli ostatecznie uległa rozpadowi. Gołowko westchnął.
Gdyby Związek Radziecki nie upadł na początku lat 90., jako przewodniczący byłby teraz
pełnoprawnym członkiem Biura Politycznego, miałby prawdziwą władzę w jednym z dwóch
supermocarstw, byłby człowiekiem, pod którego wzrokiem drżeliby najsilniejsi, ale... Nie, co
to ma za sens? – spytał się w myślach. To wszystko było iluzją, dziwną u kogoś, dla kogo
powinna się liczyć tylko obiektywna prawda. Ta odwieczna, okrutna dychotomia. KGB
zawsze zabiegał o sprawdzone fakty, ale potem informował o nich ludzi zaślepionych
mrzonkami, a ci naginali prawdę na potrzeby swoich mrzonek. A kiedy prawda wyszła w
końcu na jaw, mrzonki nagle wyparowały jak obłoczek pary na wietrze i rzeczywistość
wdarła się jak powodziowa fala z rzeki, na której wiosną puściły lody. I wtedy ci wspaniali
towarzysze z Biura Politycznego, którzy poświęcili życie w pogoni za mrzonką, przekonali
się, że ich teorie były ledwie cieniutkimi trzcinami, podczas gdy rzeczywistość machała
sierpem i bynajmniej nie robiła tego w interesie komunizmu.
Ale z Gołowką było inaczej. Jako specjalista od faktów, mógł nadal uprawiać swą
profesję, ponieważ rząd wciąż ich potrzebował. Jego władza była teraz nawet większa niż
kiedyś, ponieważ – dobrze znając otaczający świat i wiedząc tak wiele o niejednej z jego
ważniejszych osobistości – jak nikt inny mógł doradzać swemu prezydentowi; miał więc coś
do powiedzenia w sprawach polityki zagranicznej, obrony i w sprawach wewnętrznych. Te
ostatnie były teraz najtrudniejsze, nie to, co kiedyś. Były też teraz najbardziej niebezpieczne.
Dziwne. Kiedyś wystarczyło wypowiedzieć (częściej krzyknąć) słowa „Służba
Bezpieczeństwa!”, a obywatele radzieccy zamierali w pół kroku, bo KGB budził największą
grozę spośród wszystkich instytucji poprzedniego reżimu, dysponując władzą, o której
Sicherheitsdienst 2 Reinhardta Heydricha mogła tylko marzyć, władzą, pozwalającą
Służba bezpieczeństwa w hitlerowskich Niemczech (przyp. tłum.)
2
aresztować, uwięzić i zabić kogo tylko chciano, bez konieczności tłumaczenia się
komukolwiek. Ale to także należało już do przeszłości. Teraz KGB był podzielony i część
zajmująca się bezpieczeństwem wewnętrznym była cieniem dawnej siebie, podczas gdy SWR
– kiedyś Pierwszy Zarząd Główny – wciąż zbierała informacje, choć nie miała już tej potęgi,
jaka wiązała się z egzekwowaniem woli – niekoniecznie prawa – komunistycznego reżimu.
Ale i tak mój obecny zakres obowiązków wciąż jest ogromny, pomyślał Gołowko, składając
gazetę.
Byli zaledwie o kilometr od placu Dzierżyńskiego. Ten plac też nie był już taki, jak
kiedyś. Zniknął pomnik Żelaznego Feliksa. Kiedyś na sam jego widok ciarki przechodziły po
plecach tym, którzy wiedzieli, kim był człowiek, którego pomnik z brązu stał samotnie na
placu, ale dziś i to było już tylko wyblakłym wspomnieniem. Za to budynek, przed którym
kiedyś stał ten pomnik, nie zmienił się. Mieściła się w nim kiedyś reprezentacyjna siedziba
towarzystwa ubezpieczeniowego Rossija, a potem był znany jako Łubianka – przerażająca
nazwa nawet w przerażającym kraju, rządzonym przez Józefa Wissarionowicza Stalina – z
piwnicami pełnymi cel i pomieszczeń, w których prowadzono przesłuchania. Większość tych
funkcji przeniesiono z biegiem lat do Lefortowa, więzienia na wschodzie Moskwy, w miarę
jak rozrastała się biurokracja KGB – podobnie jak wszystkie biurokracje – wypełniając
ogromny budynek niczym nadymający się balon, zajmując każdy pokój i każdy kąt, aż
sekretarki i archiwiści zajęli (przebudowane) pomieszczenia, w których kiedyś Kamieniew i
Ordżonikidze byli torturowani na oczach Jagody i Berii. Ale Gołowko nie wierzył w duchy.
Cóż, rozpoczynał się nowy dzień. Narada sztabu o 8.45, a potem rutynowe odprawy i
dyskusje, obiad o 14.15 i, przy odrobinie szczęścia, będzie już z powrotem w samochodzie, w
drodze do domu parę minut po szóstej, żeby przebrać się na przyjęcie w ambasadzie
francuskiej. Cieszył się już na jedzenie i wino, chociaż nie na konwersację.
Jego uwagę zwrócił inny samochód. Był bliźniakiem jego własnego wozu, wielki
Mercedes klasy S, tak samo biały, z szybami tak samo przyciemnionymi amerykańskim
plastikiem. Jechał dość szybko w ten słoneczny poranek. Anatolij zwolnił i ustawił się za
wywrotką, jedną z tysięcy tych wielkich, brzydkich ciężarówek, wszechobecnych na ulicach
Moskwy, jakby były tu dominującą formą życia. Ta przed nimi miała skrzynię wyładowaną
narzędziami, a nie ziemią. Sto metrów dalej inna ciężarówka jechała powoli, jakby kierowca
nie był pewien, czy jedzie właściwą trasą. Gołowko przeciągnął się na siedzeniu. Nie bardzo
mógł zobaczyć, co dzieje się na ulicy przed ciężarówką. Tęsknił już do pierwszej filiżanki
cejlońskiej herbaty na swoim biurku, w tym samym gabinecie, w którym kiedyś Beria...
...ta ciężarówka dalej z przodu. Na skrzyni ładunkowej leżał jakiś mężczyzna. Teraz
wstał, a w rękach trzymał...
– Anatolij! – powiedział Gołowko ostrym tonem, ale jego kierowca nie mógł zobaczyć,
co dzieje się przed ciężarówką, za którą jechali.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin