!David Morrell - Siła strachu.doc

(1428 KB) Pobierz
DAVID

 

DAVID MORRELL

SIŁA STRACHU

 

Przekład Przemysław Bieliński

 

AMBER

 

Tytuł oryginału THE PROTECTOR

Redaktorzy serii

MAŁGORZATA CĆBO-FONIOK ZBIGNIEW FONIOK

Redakcja stylistyczna KATARZYNA MAKARUK

Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI

Korekta

MAGDALENA KWIATKOWSKA ELŻBIETA STEGLIŃSKA

Ilustracja na okładce EDWIN HERDER

Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER

Skład WYDAWNICTWO AMBER

Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu

http://www.amber.sm.pl http://www.wydawnictwoamber.pl

 

Copyright C 2003 by Morrell Enterprises Inc. Ali rights reserved.

 

Żadna pasja nie pozbawia umysłu wszelkiej mocy

rozumowania i działania tak skutecznie, jak strach.

Edmund Burkę O rzeczach wzniosłych i pięknych

 

Z 0.0.

For the Polish edition Copynght (c) 2003 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.

ISBN 83-241-0403-8

 

Prolog

STAN WYJĄTKOWY

 

POLICJA ROZPĘDZA DEMONSTRANTÓW

 

St Louis, Missouri, 14 kwietnia (AP)

To, co dla władz mogło być trzecim dniem zamieszek, skończyło się dzisiaj rano, kiedy dwa tysiące policjantów przy użyciu pałek i gazu łzawiącego rozpędziło dziesięć tysięcy protestantów. Zamieszki, w które przerodził się protest przeciwko konferencji Światowej Organizacji Handlu (WTO) w St Louis, zamieniły centrum miasta w ogromne pole bitwy. Straty spowodowane pożarami i aktami wandalizmu ocenia się na dużo ponad piętnaście milionów dolarów.

 

Zdaniem protestujących WTO lekceważy ochronę środowiska naturalnego i nie szanuje praw pracowniczych w krajach nierozwiniętych. Chociaż podobne demonstracje cztery lata temu w Seattle pokazały władzom St Louis, czego należy się spodziewać, policja i tak początkowo była bezradna.

- Przygotowywaliśmy się pół roku - powiedział szef policji Edward Gaines. - Ale ci anarchiści są lepiej zorganizowani niż w Seattle. Dzięki Bogu, w końcu ich złamaliśmy.

 

- Anarchiści. - Prowadzący zebranie zastanowił się chwilę nad tym słowem. - Ładnie to ujął.

 

 

rozruchy. Wkroczyła policja i prawdziwi demonstranci musieli się bronić, wszczynając zamieszki i dyskredytując swoją sprawę.

-              To teoria spiskowa - westchnął przewodniczący. - Zawsze musi

być jakaś teoria spiskowa. Ale tym razem akurat mają rację. Tylko że tu

chodzi o inny spisek, niż myślą.

Generał kiwnął głową.

-1 w dodatku wszystko pokazała telewizja. Wszystkie stacje. Czarno na białym. Nikt nic nie zauważył.

-              Jak powiedziałem - oświadczył wojskowy analityk i rozejrzał się

po zebranych - operacja zakończyła się całkowitym sukcesem.

ŚMIERĆ RANGERSÓW PODCZAS MISJI SZKOLENIOWEJ

Bagno to mój przyjaciel, powtórzył Braddock.

Trzymając nad głową M-16, brnął przez sięgającą mu do piersi zimną wodę. Wprawdzie z trudem wyciągał buty z mulistego dna, ale powtarzał mantrę, której dawno temu nauczył się na szkoleniu od instruktora.

Bagno to mój przyjaciel.

Od tamtej pory wiele się wydarzyło. Braddock walczył na Grenadzie, w Panamie, był w Afganistanie, brał udział w "Pustynnej Burzy"

11

- To Al zasugerowała, żeby Gaines tak ich nazwał w swoim oświad

czeniu - powiedział generał.

- Ale szef nie miał pojęcia, co się naprawdę stało. Ta operacja za

kończyła się całkowitym sukcesem - podsumował wojskowy analityk.

W skład grupy wchodziło jeszcze dwóch podpułkowników i wysoka muskularna kobieta. Ubrana w kostium khaki Al (zdrobnienie od Alicia) siedziała wraz z innymi w pokoju sztabowym. Wysokie fotele ustawiono przed dużym ekranem, na którym można było zobaczyć nagrania z zamieszek.

Właśnie skończył się reportaż NBC i zaczęła relacja CNN. Pokazano pierwszy dzień zamieszek. Demonstracja ciągnęła się od Busch Stadium i gmachu sądu federalnego aż do olbrzymiego America's Center, w którym odbywała się konferencja WTO. O zmierzchu całe centrum St Louis było już sparaliżowane. Na ekranie widać było demonstrantów tłukących wszystkie okna w zasięgu wzroku. Przewracali i podpalali samochody, a płomienie odbijały się w potłuczonym szkle.

Drugiego dnia zamieszek demonstrantów było jeszcze więcej. Niszczyli wszystko, co wpadło w ich ręce. Na konferencji prasowej burmistrz ogłosił stan wyjątkowy i nakazał mieszkańcom omijać centrum.

Trzeciego dnia policja miejska przy wsparciu oddziałów policji stanowej i Gwardii Narodowej przeprowadziła kontratak. Demonstrantów zepchnięto przy użyciu gazu łzawiącego w stronę Memoriał Park. Tam, wśród zieleni otaczającej wyniosły Gateway Arch, protestanci stratowali miasteczko namiotów, które sami zbudowali.

Reporter mówił coś szybko. Kamera z helikoptera filmowała demonstrantów spychanych za Gateway Arch. Z tłumu leciały na nacierających policjantów kamienie i butelki. Jedna wypełniona była jakimś płynem i zatkana szmatą. Młody mężczyzna podpalił ją i rzucił, a kamera uchwyciła moment eksplozji. Maski przeciwgazowe, tarcze i pancerze sprawiały, że policjanci wyglądali jak "armia robocopów"; tak to ujął zdyszany reporter. Ignorując płonącą benzynę i kamienie, policja odpaliła pociski z gazem łzawiącym. Demonstranci niemal zniknęli za chmurą gazu.

Druga kamera, zainstalowana na barce na Missisipi, pokazała, jak z chmury gazu wytaczają się ludzie. Zgięci wpół, kaszlący, wyglądali na przerażonych. Za nimi pojawili się policjanci. Demonstranci w panice rzucili się do ucieczki w jedynym kierunku, jaki im pozostał: do Missisipi. Tysiące ludzi skoczyło do rzeki. Z trudem usiłowali utrzymać się na powierzchni. Na brzegu zaroiło się od ciemnych sylwetek policjantów.

- Widzieliście człowieka, który rzucił koktajl Mołotowa - odezwał się generał. -Niektórzy liberalni komentatorzy uważają, że to podżegacz z zewnątrz. Zagrożone korporacje miały wynająć ludzi, żeby wszczęli

10

 

Camp Rudder, Floryda, 24 kwietnia (AP) Dowódca Camp Rudder, kwatery głównej 6. Batalionu Szkoleniowego Rangersów, potwierdził, że piętnastu członków tej formacji utonęło dwa dni temu w bagnach podczas misji szkoleniowej. Oświadczenie zostało wydane z opóźnieniem, żeby najpierw powiadomić rodziny żołnierzy.

- Cały czas próbujemy ustalić, co się wydarzyło - powiedział podpułkownik Robert Boland. - Prowa-

 

dzimy ćwiczenia w tym rejonie regularnie, ale dotąd nie mieliśmy żadnych poważniejszych problemów. Co prawda ostatnia noc była wyjątkowo zimna, jak na tę porę roku, a po ostatnich deszczach poziom wody znacznie się podniósł. Tylko że to byli rangersi. Na tym etapie szkolenia wiedzieli już, jak radzić sobie w znacznie trudniejszych warunkach. Wiemy jedynie, że nie nawiązali łączności radiowej o określonej porze.

 

i wielu innych tajnych misjach podczas niewypowiedzianych wojen, często w dżungli. Teraz sam był instruktorem. Brnął przez ciemność, pochylony lekko do przodu, by zrównoważyć trzydziestokilowy plecak, i miał nadzieję, że każdy żołnierz w jego drużynie powtarza tę samą mantrę.

Bagno to mój przyjaciel.

Aligatory to moi przyjaciele.

Węże to moi przyjaciele.

Nie myśl.

Po prostu powtarzaj to i uwierz.

Ignorując coś, co przypominało zatopioną kłodę, ale przemknęło mu pod nogami, tak że niemal stracił równowagę, Braddock skupił się man-trze. Miał nadzieję, że jego ludzie robią to samo.

Brnęli przez bagno już prawie trzy godziny. Przed sobą mieli jeszcze dwie. Już ponad połowa drogi za nami, chciał pocieszyć żołnierzy Braddock, ale nie mógł tego zrobić. Podczas ćwiczenia obowiązywała całkowita cisza. Nawet sygnały wysyłane przez radio co pół godziny do drugiej drużyny były bezgłośne i składały się z elektronicznych impulsów. Co więcej, żaden rangers nie miał noktowizora w myśl zasady, że nowoczesny sprzęt to luksus i nie powinni na nim polegać.

Ciemność to mój przyjaciel.

Noc była bezksiężycowa - dlatego właśnie wybrano ją na ćwiczenia. Co więcej, gęste chmury zasłaniały gwiazdy. W ciemności majaczyły potężne pnie martwych drzew, szare na tle wszechobecnej czerni, wyznaczając zarys okolicy. W takich warunkach mogłoby się wydawać, że kolory maskujące na twarzach żołnierzy są zbędne. Braddock uprzedził ich jednak, że muszą być przygotowani na każdą ewentualność. Nawet podczas nocnej misji maskująca farba na twarzy była obowiązkowa.

Przemoczony, zimny mundur kleił się Braddockowi do ciała. Przed sobą dostrzegł lekki poblask kompasu. Zwiadowca sprawdził położenie i zmienił kierunek marszu. Będzie musiał go za to ukarać - zabrać przepustkę, wydłużyć codzienny bieg o kilka kilometrów. Nie powinien był dostrzec światełka kompasu. Snajper też by je zobaczył.

Chociaż spryskał się środkiem odstraszającym owady, na twarzy siadały mu chmary komarów. Nie zwracał na nie uwagi. Owady to jego przyjaciele.

Wsłuchiwał się w plusk wody towarzyszący oddziałowi brnącemu wśród ledwie widocznych drzew. Uniesione w górę ręce zaczynały drętwieć. Cuchnąca woda sięgała już do szyi. Coś pod powierzchnią otarło się o niego. Czuł smród gnijących roślin. Zadrżał.

12

 

To go zaniepokoiło. Przywykł do znacznie cięższych warunków i miał do siebie pretensję, że traci zimną krew.

Wokół kłębiła się szara mgła, a cierpki smród zgnilizny drażnił nozdrza. Woda zrobiła się jeszcze zimniejsza. Braddock znów zadrżał, ale drętwota nóg i ucisk w piersi nie miały znaczenia. Miał na głowie ważniejsze sprawy.

To już za chwilę.

Nie mylił się. Na niebie rozbłysły flary, przeszywając ciemność ostrym światłem. Ludzie Braddocka zaskoczeni spojrzeli w górę. Światło flar odbijało się w mętnej wodzie. Chociaż on sam wiedział, co ma się stać, dostał rozkaz, żeby nie uprzedzać żołnierzy.

Przewiduj.

Nic nie może cię zaskoczyć.

To ćwiczenie miało sprawić, że zmęczony oddział Braddocka poczuje się niespodziewanie zagrożony. Nad szkieletami drzew trzy myśliwce przemknęły tak szybko, że ogłuszający ryk dał się słyszeć, dopiero kiedy znikły w ciemności. Braddock miał przy sobie elektroniczny lokalizator, żeby piloci wiedzieli, gdzie nie strzelać. Pociski smugowe przeorały bagno. Dwieście metrów przed rangersami noc ożyła wybuchami i ogniem.

-              Jezu - powiedział ktoś.

Nie, jęknął bezgłośnie Braddock. Nie wolno się odzywać.

-              Co, do... - zaklął ktoś inny. - Nie wiedzą, że tu jesteśmy?

Braddock rzucił się w jego stronę przez zimną wodę. "Stul pysk",

mówiło jego spojrzenie.

Cały oddział spowiły kłęby cuchnącego korytem i padliną dymu. Braddock omal się nie zakrztusił.

-              Chryste, prawie nas trafili - powiedział trzeci komandos.

Braddock skoczył w jego stronę, uciszając go spojrzeniem. Cholera

jasna, panujcie nad sobą, chciał krzyknąć. Po prostu wykonujcie rozkazy. Woda wydawała się jeszcze zimniejsza. Coś miękkiego znów szturchnęło Braddocka w bok. Zadrżał gwałtownie. Serce waliło mu jak młotem, oddech przyspieszył.

-              Nikt nie wspominał nic o rakietach - powiedział drżącym głosem

czwarty żołnierz.

Braddock z wściekłością skoczył do niego i zatrzymał się gwałtownie, gdy flary z sykiem wpadły do wody. Wszystko utonęło w kłębach dymu. Braddock zadygotał tak mocno, że zaszczekały mu zęby.

Poczuł, że pali go żołądek. Jego ciało powoli opanowywał niepowstrzymany strach. Drętwiały mu mięśnie, rozsadzało klatkę piersiową. Nie był w stanie zapanować nad oddechem. Wdech, raz, dwa, trzy. Przytrzymaj

13

 

powietrze, raz, dwa, trzy. Wydech, raz, dwa, trzy. Wdech, raz, dwa, trzy. Przytrzymaj powietrze, raz, dwa, trzy.

Pierś jednak nie chciała go słuchać. Nic nie rozumiał. Miał za sobą tyle trudnych misji, że to była błahostka. Bagno to mój przyjaciel. Ciemność to mój przyjaciel. Co się ze mną dzieje, chciał wrzasnąć.

Jeden z rangersów - najtwardszy w drużynie - wrzasnął naprawdę:

-              Coś mnie ugryzło!

Nie! Drżący głos żołnierza zdradzał panikę. Jakby był zwykłym cywilem! O co chodzi?

-              Wąż!

Kłoda - albo coś innego - uderzyła Braddocka w bok.

-              Aligator!

-Mam coś pod...!

Wtem któryś żołnierz zaczął strzelać seriami w ciemność. Ogień wystrzału wydobył drobne zmarszczki na powierzchni wody. Pociski darły martwe pnie drzew. Reszta oddziału z krzykiem otworzyła ogień. Prawe ramię Braddocka przeszyła kula. Stracił równowagę i runął do tyłu. Błotnista woda zalała mu usta i nos.

Broń zagrzechotała głucho pod powierzchnią bagna. Trzymając mocno karabin, Braddock pokonał opór ciągnącego go wdół plecaka. Szarpnął się do góry. Gdy się wynurzył, desperacko łapiąc powietrze, huk wystrzałów go ogłuszył. Wokół kłębił się dym i czuć było smród kordytu.

Błysk wystrzałów oślepiał.

-              Przerwać ogień! - krzyknął Braddock. - Przerwać ogień!

Z trudem rozpoznał własny głos. Ściskający gardło strach zmienił krzyk w cienki pisk.

Trafiony kulą w lewy bark znów osunął się do wody. Na szyi poczuł kły. Nie! Bagno to mój przyjaciel! Aligatory, węże...!

Gdy po chwili udało mu się wydobyć na powierzchnię, w chaos paniki, krzyków i wystrzałów, następny pocisk odstrzelił mu potylicę.

 

Część pierwsza

OCENA ZAGROŻENIA

 

 

B

uty i zegarki. Już dawno temu Cavanaugh nauczył się, że dobry ochroniarz powinien zwracać uwagę na buty i zegarki. Na przykład mokasyny. Człowiek w mokasynach rzadko kiedy okazuje się wyszkolonym porywaczem czy zabójcą. Takie buty łatwo zgubić podczas pościgu czy walki. Odpowiednie są jedynie wysokie buty albo sznurowane pantofle. Również cienkie podeszwy informowały, że ich właściciel raczej nie stanowi zagrożenia. W walce liczą się tylko grube podeszwy. Oczywiście ktoś w mokasynach albo butach na cienkiej podeszwie też może mieć złe zamiary, ale wtedy wiadomo że człowiek ma do czynienia z amatorem.

Podobnie cennych informacji dostarczają zegarki. Wielu agentów wyszkolonych w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nosiło roleksy dla płetwonurków albo pilotów. Powody były dwa. Po pierwsze, cieszyły się opinią niezawodnych w trudnych warunkach, co dla agenta jest szczególnie ważne. Po drugie, w razie nagłej potrzeby można je było łatwo sprzedać.

Nie każdy właściciel roleksa wzbudzał podejrzenia Cavanaugha. Musiał mieć czterdzieści albo więcej lat i pasować do wizerunku agenta wyszkolonego w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Agenci z tamtych lat lubili sportowe buty, dżinsy, T-shirty i wiatrówki (często skórzane). Luźna kurtka pozwala łatwo ukryć pistolet. Dla niewprawnego oka ktoś taki wygląda zwyczajnie, ale Cavanaugh przyglądał mu się podejrzliwie.

Agenci wyszkoleni w latach dziewięćdziesiątych i później wyglądali inaczej. Byli oczywiście młodsi, a poza tym woleli tanie, ale wytrzymałe zegarki ze stoperem - na przykład gumowane dla płetwonurków - dostępne w każdym przyzwoitym sklepie sportowym. Nosili buty turystyczne

 

 

 

2 - Silą strachu

 

17

 

(twarde, grube podeszwy), luźne spodnie z dużymi kieszeniami (żeby ukryć broń), luźne bluzy (żeby ukryć broń) i plecaki (żeby ukryć broń). Dla większości ludzi na ulicy ktoś taki nie wyróżnia się z tłumu, Cavanaugh jednak natychmiast umieszczał go na liście podejrzanych.

Zegarki. Tyle mówią o właścicielach! Cavanaugh pracował kiedyś w Istambule. Miał zapewnić bezpieczeństwo amerykańskiemu miliardero-wi, który pojechał tam w interesach, nie zważając na pogróżki związane ze wsparciem finansowym, jakiego udzielał Izraelowi. Zanim samolot miliar-dera wylądował na istambulskim lotnisku, Cavanaugh sprawdził zatłoczoną halę i teren przed terminalem. W różnobarwnym tłumie, w którym tradycyjne arabskie stroje mieszały się z ubraniami zachodnimi, trudno było znaleźć coś charakterystycznego, jakiś wspólny mianownik. Cavanaugh wiedział jednak, że zegarki rzadko kłamią. Wyłonił z tłumu sześciu mężczyzn koło trzydziestki, w nierzucających się w oczy, ale luźnych ubraniach. Na pozór nic ich ze sobą nie łączyło, wszyscy jednak nosili podobne bury na grubej podeszwie, a na rękach mieli takie same czarne, wytrzymałe sportowe zegarki. To właśnie zaalarmowało Cavanaugha. Wiedział, że musi znaleźć jakąś inną drogę, żeby wydostać swojego klienta z lotniska.

To wszystko było nieświadome. Działał instynktownie, zgodnie z zasadami legendarnego speca od ochrony, pułkownika Jeffa Coopera. Jego uwaga utrzymywała się na poziomie żółtym. Cooper podzielił natężenie uwagi na trzy poziomy: biały oznaczał zwykły brak czujności przechodnia, żółty - wytężoną uwagę w warunkach zagrożenia, czerwony - walkę na śmierć i życie.

Utrzymując uwagę na poziomie żółtym - przyglądając się zegarkom, butom i innym oznakom ewentualnego niebezpieczeństwa - Cavanaugh wysiadł z taksówki przy Columbus Circle. Skierował się do Central Parku. Zbliżała się druga po południu. Trasa, którą wybrał, prowadziła go z dala od ścieżek. Chciał zorientować się, czy nikt go nie śledzi. Wyszedł na Zachodniej Siedemdziesiątej i na chybił trafił kilka razy skręcił. Kierował się na południe. Wreszcie dotarł do schodów prowadzących z Dziewiątej Alei na olbrzymi plac przed Lincoln Center.

Taka ostrożność miała też swoje uroki. Pozwalała docenić wartość każdej sekundy, dostrzec każdy szczegół słońca. Cavanaugh widział nie tylko kłębiący się tłum, ale także błękit nieba nad głową. Czuł, jak ogrzewają go promienie wspaniałego majowego słońca. Podszedł do słynnej fontanny, siadł do niej plecami i rozejrzał się dookoła. Dwaj młodzi mężczyźni grali we frisbee. Studenci - przypuszczalnie z pobliskiego Juil-liarda - czytali na ławkach skrypty. W tę i z powrotem sunął tłum pracowników z okolicznych budynków. Cavanaugh odwrócił się i zobaczył

18

 

siedzącego na krawędzi fontanny biznesmena. Mężczyzna trzymał na kolanach teczkę i zerkał na zegarek.

Cavanaugh z przyzwyczajenia usiadł tak, żeby mieć go na oku. Mężczyzna miał około trzydziestu kilku lat, był średniego wzrostu, i budowy, miał ciemne, krótkie włosy. Wyglądał jak typowy yuppie. Czarny, drogi garnitur leżał na nim jak ulał. Pod takim garniturem nie sposób ukryć broni. Równie droga czarna teczka lśniła jak nowa. Kiedy mężczyzna założył nogę na nogę, Cavanaugh przyjrzał się jego butom. Solidne czarne pantofle, tak nowe, że ich podeszwy były jeszcze niestarte. A co do zegarka...

To wcale nie jego ultranowoczesny wygląd zaniepokoił Cavanau-gha. Oczywiście biznesmeni na pewnym poziomie unikająostentacji, niektórzy jednak lubią chełpić się gadżetami - zegarek wyposażony w stoper i wskazujący dokładny czas jednocześnie w dwóch różnych strefach czasowych wydaje im się zabawny. Cavanaugha zaniepokoiło coś innego

-              zegarek był tak duży, że mężczyzna musiał aż rozpiąć mankiet koszuli.

To nadawało jego nieskazitelnemu wyglądowi rys niechlujności.

Biznesmen znów spojrzał na zegarek i zerknął w stronę wejścia do pobliskiego budynku.

Tymczasem Cavanaugh wyczuł, że ktoś do niego podchodzi. Podniósł wzrok i zobaczył wysokiego, szczupłego mężczyznę. Miał cienki wąsik i kapelusz z szerokim rondem skrywający rzednące siwe włosy. Chociaż wyglądał na ponad pięćdziesiąt lat, tryskał młodzieńczą energią. W jego wypolerowanych butach odbijali się przechodnie, a szary prążkowany garnitur leżał na nim jak mundur. Biała koszula była mocno wy-krochmalona. Jedynym kolorowym akcentem był biało-czerwony krawat, który niezbyt harmonizował z bladością twarzy.

- Duncan. - Cavanaugh uśmiechnął się i uścisnął dłoń przybysza. -

Jesteś trochę blady. Powinieneś częściej wychodzić na dwór.

- To mi szkodzi. - Rondo kapelusza Duncana skrywało jego twarz w cie

niu. Duncan Wentworth większą część życia spędził na powietrzu jako czło

nek sił specjalnych, a potem główny instruktor szkoleniowy Delta Force.

Miał za sobą trzy operacje z powodu raka skóry. - Ty za to jesteś zdecydowa

nie za bardzo opalony. Musisz smarować się kremem z większym filtrem.

- Jasne, warstwa ozonowa jest coraz cieńsza. Jakbyśmy mieli mało

zmartwień. - Cavanaugh rzucił okiem na biznesmena na skraju fontanny.

-              Zresztąjest zbyt ładna pogoda, żeby siedzieć w budynku. Pomyślałem,

że skoro zajmujesz się nowymi zabezpieczeniami Centrum, możemy się

spotkać tutaj, zamiast w twoim biurze.

Cavanaugh miał na myśli główną kwaterę Global Protective Services na Madison Avenue. GPS było agencją ochrony, którą Duncan założył po

19

 

opuszczeniu Delta Force. Po upływie zaledwie pięciu lat agencja miała swoje oddziały w Londynie, Paryżu, Rzymie i Hongkongu i szykowała się do otwarcia następnego w Tokio. GPS cieszyła się zasłużoną renomą ze względu na kwalifikacje personelu - wszyscy pracownicy służyli niegdyś w siłach specjalnych, a wielu z nich Duncan szkolił osobiście.

- Jak twoje rany? - spytał Cavanaugha.

- Zagoiły się.

- Ambasador przesyła pozdrowienia.

- Miał kupę szczęścia.

- Tak. Ma kupę szczęścia, że ktoś taki jak ty załatwia jego sprawy.

Cavanaugh nie mógł się powstrzymać. Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Za każdym razem, kiedy mnie chwalisz, chcesz czegoś w zamian.

Duncan spojrzał na niego ze skruchą.              '

- Myślisz, że możesz już wrócić do pracy?

Cavanaugh zerknął w stronę mężczyzny w czarnym garniturze. Zauważył, że stał się niespokojny - częściej spoglądał na zegarek i cały czas patrzył w stronę Avery Fisher Hali. Rozpięty mankiet był coraz bardziej podejrzany.

Wtem mężczyzna zobaczył coś i zesztywniał. Położył ręce na zatrzaskach teczki.

-              Przepraszam - powiedział Cavanaugh do Duncana. Wstał i okrążył

fontannę, podążając wzrokiem za spojrzeniem mężczyzny. Z Avery Fi

sher Hali wyszła właśnie kobieta. Miała około trzydziestki, była dobrze

ubrana i atrakcyjna. Obok szedł jakiś mężczyzna, którego pocałowała na

do widzenia w policzek. Ruszyła przez plac. Za kilka sekund znajdzie się

przy fontannie i mężczyźnie w czarnym garniturze.

Cavanaugh zaszedł go od tyłu w chwili, gdy ten otwierał teczkę, żeby sięgnąć do środka.

Kobieta podeszła bliżej i zerknęła w jego kierunku. Dziwne, pomyślał Cavanaugh, większość ludzi nie zauważa, co się dzieje dookoła. Zamarła, kiedy mężczyzna wstał. Teczka zsunęła mu się z kolan, odsłaniając w ręce pistolet.

Kilka rzeczy wydarzyło się prawie jednocześnie. Kobieta krzyknęła, mężczyzna w czarnym garniturze ruszył w jej stronę, a Cavanaugh rzucił się na niego. Podbił mu rękę, wyrwał pistolet i szarpnął w tył. Mężczyzna potknął się o podstawioną nogę i wpadł do fontanny. Cavanaugh natychmiast wepchnął mu głowę pod wodę.

Podszedł Duncan.

- Tak, widzę, że czujesz się już lepiej.

- Będziesz tak stał i się cieszył, czy może łaskawie zadzwonisz po gliny?

20

 

Duncan wyjął komórkę.

-Nie sądzisz, że powinieneś pozwolić mu złapać oddech?

- Właściwie nie, ale wtedy pewnie nie powie nam, o co mu chodziło.

- Przecież to jasne. Zażądała rozwodu, czy coś w tym rodzaju, a on

nie potrafił się z tym pogodzić - stwierdził Duncan.

- Tak. Ale chcę wiedzieć, dlaczego się tak wystroił. Na co dzień nie

chodzi w garniturze. To widać - zegarek nie mieści mu się pod mankietem.

- Jeśli szybko nie dasz mu odetchnąć, to się nie dowiesz.

- Ty to umiesz zepsuć zabawę.

Cavanaugh wyciągnął głowę mężczyzny spod wody i poczekał, aż złapie oddech. A potem spytał go o garnitur.

Następna sesja przytapiania skłoniła nieznajomego do wyjaśnień. Po zastrzeleniu żony, która faktycznie zażądała rozwodu i miała się z nim spotkać u adwokata, planował popełnić samobójstwo. Czarny garnitur był nowy, podobnie jak buty. Zostawił list pożegnalny, w którym zaznaczył, że w tym stroju ma być pochowany.

-              Myślałem, że po tylu latach nic już mnie nie zaskoczy - stwierdził

Cavanaugh.

To jednak nie było wszystko. Mężczyzna w czarnym garniturze spoglądał wciąż na zegarek, bo wiedział, o której jego żona wyjdzie z pracy, żeby się spotkać z adwokatem. Zegarek miał trzy wyświetlacze: jeden pokazywał obecny czas, drugi odliczał czas, jaki minął od decyzji o rozwodzie, a trzeci - sekundy życia, które miała przed sobą kobieta.

Cavanaugh znów wepchnął głowę mężczyzny pod wodę.

-1 co myślisz? - spytał Duncan.

- O czym?

- Jesteś gotów przyjąć zlecenie?

Hotel Warwick został niedawno odnowiony, ale wyłożony marmurem i ciemnym drewnem hol pozostawiono bez zmian. Cavanaugh skręcił w lewo i wszedł do cichego hotelowego baru. Przy stoliku w rogu siedziała atrakcyjna kobieta o zielonych oczach i intrygującym wyrazie twarzy. Cavanaugh docenił wybór miejsca - plecami do ściany, z dala od licznych okien - chociaż gdyby uważał, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo, nie pozwoliłby się jej pokazać w miejscu publicznym.

Nazywała się Jamie Travers i mieszkała razem z Cavanaughem na jego ranczu w górach, niedaleko Jackson Hole w Wyoming. Zawsze kiedy

21

 

stamtąd wyjeżdżał, pilnował, by nie zaniedbywała ćwiczeń z bronią i by byli w pobliżu jacyś jego koledzy. Dwa lata wcześniej Jamie zeznawała w sądzie w sprawie człowieka zabitego w wyniku gangsterskich porachunków. Szef mafii, który trafił wtedy za kratki, wydał na nią wyrok. Mimo policyjnej ochrony dwa razy ledwo uszła śmierci. W końcu Cava-naugh, który podziwiał jej determinację, zajął się tą sprawą osobiście i zaaranżował jej zniknięcie. Problem rozwiązał się sam, kiedy mafioso udławił się w więzieniu spaghetti z klopsikami. Chociaż śmierć wyglądała na przypadek, Jamie była przekonana, że Cavanaugh maczał w tym palce. On jednak wypierał się udziału w całej sprawie, chociaż kiedyś powiedział jej, że jedynym sposobem, aby wyeliminować zagrożenie ze strony gangstera, jest jego śmierć. "Kismet", tylko tyle miał do powiedzenia w sprawie wypadku. Niedługo potem Jamie i Cavanaugh pobrali się. Dalej mieszkali w Wyoming, ale już tylko ze względu na piękną okolicę.

Długie do ramion ciemne włosy, szmaragdowa bluzka i beżowe spodnie - Jamie wyglądała przepięknie. Cavanaugh przysunął sobie krzesło. Ze swojego miejsca widział oba wejścia i ludzi idących Pięćdziesiątą Czwartą i Avenue of Americas.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin