Pacyński Tomasz - Wrota Światów. Zła piosenka.pdf

(1216 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Tomasz Pacyński
Wrota ŚWIATÓW, ZŁA PIOSENKA
His hode hanged in his in two;
He rode in symple aray,
A soriar man than he was one
Rode never in somer day
A Gest of Robyn Hoode
-1 -
Prawda to, iże duo corpore niemogą się pomieścić penetratipe in eodem loco. A trup ieszcze
niemaiacy dotem subtilitatis, którey on możey nigdy nie mieć, bo może bydź z liczby potępionych, iakże
on z grobu kamieniem zawalonego, wyniść nie może. Wszak w tym nie masz dubium, iż krwie y
pewnych przymówek zażywszy wstępuie wiedźma w niewinne ciało per unionem accidentalem, a w
nim i z nim zaraża z Bożego dopustu.
Żywot Bł. Piotra z Blyton, biskupa Lincoln
W szałasie panował półmrok nawet teraz, upalnym popołudniem. Zapach suchych,
nagrzanych słońcem liści okrywających dach wiercił w nosie. Fabienne nie mogła już
powstrzymać łez.
Widziała zatroskaną i zrezygnowaną twarz swojej przybranej matki, która bezradnie
gniotła lnianą szmatkę, jakby nie wiedziała, czym zająć ręce. Żabcia nie mogła nic poradzić i
zdawała sobie z tego sprawę. Nie była jedną z tych mądrych kobiet, które z pokolenia na
pokolenie poznawały sztukę zamawiania choroby, oddalania cierpień. Jej talent jarmarcznej
wieszczki nie pomagał, przeciwnie. Czuła zbyt wiele, umierała wraz z tą kobietą na posłaniu, o
wiele za długo i o wiele za późno. I nic nie mogła poradzić.
Rozszerzone oczy Bethie błyszczały w półmroku. Fabienne wzdrygnęła się, gdy dojrzała
w nich dziecinną ciekawość, ten brak współczucia właściwy dzieciom, niewinny i wywodzący
się z nieświadomości. Jasnowłosa dziewczynka już nieraz widziała śmierć. Ale nie znała jeszcze
umierania.
Suche liście pachniały odurzająco, ich woń mieszała się z zapachem polnych kwiatków.
To Bethie ich nazrywała, była przekonana, iż konająca je lubi; zdawało się, że szalone jak u
schwytanego w pułapkę zwierzęcia spojrzenie na ich widok zmienia się, łagodnieje i uspokaja.
Pewnie rzeczywiście tak było.
Palce bladej dłoni poruszyły się, drgnęły wargi. Fabienne pochyliła się nad leżącą, ale nie
usłyszała ni szeptu.
Uratowana spod szubienicy kobieta po prostu gasła. Nie walczyła już, od dawna nie
przerywała nocnej ciszy skowytem, którego nie mógł znieść nawet Claymore, najtwardszy i
najbardziej cyniczny z nich wszystkich; wstawał z posłania i szedł prosto w las, byle tylko nie
słyszeć.
Nie miotała się już, nie zasłaniała jak przed spadającymi na nią ciosami, nie odpychała
czegoś, co widziała tylko ona. Przestała walczyć, nie miała sił.
- Ona umiera? - Głosik Bethie dał się słyszeć między jednym a drugim płytkim,
nierównym oddechem. Fabienne pogładziła dziewczynkę po włosach.
- Tak, umiera - odparła łagodnie. Bethie zerknęła z ciekawością.
- Bo tak chce?
Fabienne uniosła głowę, spojrzała nieprzytomnie. Nie wiedziała, o co też chodzi małej. W
ciszy, która nagle zapadła, słychać było tylko oddech umierającej. Coraz płytszy i wolniejszy.
Milczenie się przedłużało. Bethie niecierpliwie potrząsnęła głową, chwyciła Fabienne za
rękę.
- Powiedz, bo tak chce? - dopytywała się natarczywie.
Po chwili Fabienne zrozumiała: małej nieobcy był widok ludzi, których zabijano. Nie
pojmowała, że można umrzeć spokojnie, odejść cicho, bez widocznej przyczyny.
Uśmiechnęła się smutno.
- Tak, Bethie, bo tak chce.
Buzia dziewczynki rozjaśniła się.
- To dobrze - stwierdziła po namyśle. - Wiem, że ona chce. Popatrz.
Fabienne spojrzała na wychudłą twarz wiedźmy, której rysy wyostrzyła zbliżająca się
śmierć. Oczy umierającej poruszały się pod sinawymi powiekami, jakby kobieta śniła swój
ostatni sen.
Dziewczyna drgnęła, kiedy poczuła, że zimne palce chwytają jej dłoń, zaciskają się na
niej z nieoczekiwaną siłą. Pochyliła się, zanim jeszcze wargi zdążyły się poruszyć.
- Jo vos aim mult, m’soeur - wionął cichy szept, tak cichy, że wyda wał się złudzeniem,
igraszką słuchu. Tylko lekki powiew tchnie nia na policzku powiedział Fabienne, że to dzieje się
naprawdę.
Też cię kocham, nieznana siostrzyczko, pomyślała, ujmując zimną dłoń, która oddała
uścisk.
- Jo n’ai nientde mai.
To dobrze. I już nikt więcej cię nie zrani, już nigdy. Obiecuję.
Pogładziła policzek, który wydawał się przejrzysty jak karta pergaminu.
Umierająca otworzyła oczy. Przytomne i przenikliwe.
- M’entendez, cber’amie - powiedziała głośno, wpatrując się w twarz dziewczyny.
Fabienne czuła uścisk zimnych palców, silny i zniewalający. Wszystko wokół nagle jakby
zniknęło, pozostały tylko oczy z rozszerzonymi prawie na całą tęczówkę źrenicami. Poczuła, że
tonie w tych oczach niczym w leśnym stawie wśród torfowisk, którego głębia sięga chyba do
samego piekła skrytego pod ciemną, brunatną wodą. Mogła tylko słuchać, choć wcale tego nie
chciała.
- N’ai curedeparler - westchnęła wiedźma cicho.
Nic już nie zostało do powiedzenia. I spod tafli brunatnej wody wyjrzało współczucie.
Fabienne poczuła, jak lodowate palce gładzą jej dłoń. Nie cofnęła ręki. Dopuszczała współczucie,
ale nie litość.
Litości nie było. Nie może jej być dla kogoś, kto pomoże zabić tego, kogo kocha
najbardziej. Już, kurwa, nikogo nie mogę pokochać, pomyślała. I miała rozpaczliwą świadomość,
że i tak pewnie jest za późno.
Uścisk zelżał, powieki znów przysłoniły oczy. Tylko dłoń umierającej pełzła po
przykryciu jak ślepe zwierzątko. Bethie przypadła do posłania, ujęła ją w swoje małe, brudne
łapki. Po twarzy wiedźmy przebiegł ledwie dostrzegalny skurcz.
Fabienne wstała z klęczek, odeszła dalej. Słyszała jedynie urywany, cichnący oddech.
Coraz dłuższe były przerwy między kolejnymi próbami zaczer-pywania powietrza.
W końcu z ostatnim, głębokim westchnieniem oddech ucichł.
Cisza. Szelest liści, brzęczenie owadów gdzieś na zewnątrz, na łące. Odległy ptasi trel.
- Sempres est morte - powiedziała Bethie. - Une mai chancun n’en deit estre cantee.
Ona umarła, powtórzyła w myśli Fabienne. Jest wolna. Ciekawe, jak długo ja będę
umierać? Nikt już nie zaśpiewa złej piosenki. Właśnie została odśpiewana.
Odwróciła się powoli i zajrzała w twarz dziewczynki. W przepastną głębię ciemnych oczu
o rozszerzonych źrenicach, niczym leśny staw wśród torfowisk.
Wtedy zaczęła krzyczeć.
***
Rankiem przeszła ulewa. Strugi deszczu siekły drzewa i zarośla, zbierały się na wąskich,
piaszczystych ścieżkach w mętne potoki, które osadzały na wystających korzeniach niesione ze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin