Kerygmat to pierwsze głoszenie.docx

(44 KB) Pobierz

Kerygmat to pierwsze głoszenie  Dobrej Nowiny. W odniesieniu do katechezy kerygmat musi nastąpić najpierw, powinien poprzedzić katechezę. Inaczej katecheza nie ma sensu.

Można powiedzieć, że kerygmat jest sercem przepowiadania w Szkole Nowej Ewangelizacji. Głoszenie kerygmatu - w swej istocie - to przepowiadanie osoby Jezusa Chrystusa jako Jedynego Zbawiciela i Pana. Pierwsze głszenie ma jeden cel: budzić wiarę w Chrystusa, który daje nowe życie. Nowa Ewangelizacja ma za zadanie również budzenie wiary, wiary którą już otrzymaliśmy w czasie chrztu świętego. Dziś wielu chrześcijan w Europie i na całym świecie nie potrzebuje suchej doktryny, rytuałów, nakazów, ale potrzebuje powrotu do życia w Bogu, potrzebuje poznania Boga, Który jest Miłością i Który jest blisko, jest Emmanuelem czyli Bogiem z nami. Dlatego potrzeba dziś głoszenia Chrystusa żyjącego również dzisiaj, żyjącego i przemieniającego życie konkretnych osób. Takie przedstawienie Chrystusa ma doprowadzić przyjmującego Dobrą Nowinę do otwarcia serca na osobę Zbawiciela i Pana, Którym jest Chrystus Pan.

 

Miłość Boża

Bóg Cię kocha! To twierdzenie jest fundamentem naszej wiary. Wydaje się, że w naszym chrześcijańskim życiu słyszymy te słowa zbyt często lub zbyt rzadko. Zbyt często, by się do nich przyzwyczaić, a może zbyt rzadko by im uwierzyć. A prawda jest taka, że jeżeli doświadczysz osobistej i bezwarunkowej miłości Boga, który jest Twoim Ojcem, to Twoje życie się zmieni i nie będzie już takie nim usłyszałeś: jesteś kochany.

Czasami gdy jesteśmy w kościele, gdy uczestniczymy w jakiś praktykach religijnych, czy nawet wtedy gdy klękamy do modlitwy, czujemy się przed Bogiem bardzo anonimowi, dalecy i Bóg wydaje się też jakiś daleki. Tymczasem Boża miłość jest osobista. Pismo Święte często mówi o Bogu: Bóg Abrahama, Bóg Izaaka, Bóg Jakuba.

Twój Bóg to Bóg konkretnych osób, Bóg, który zna twoje imię, który mówi do ciebie: Nie lękaj się, bo cię wykupiłem, wezwałem Cię po imieniu: tyś moim! (Iz 43, 1) Gdybyś był jedynym mieszkańcem tej ziemi, to Bóg nie mógłby Cię kochać ani mniej, ani bardziej, bo właśnie TERAZ w tej minucie obdarza Cię całą miłością Boga wszechmogącego.

Zdarza się, że słyszymy przejmujące bólem słowa: byłem niechcianym dzieckiem, rodzice mnie nie zaplanowali, to była wpadka. Ale nie taki jest Bóg, On cię dziś i każdego kolejnego dnia zapewnia: Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na obu dłoniach. (Iz 49, 15-16a) Bóg składa obietnicę i zapewnienie. Jesteś moim ukochanym dzieckiem. Jesteś chciany i zaplanowany, od zawsze znam twoje imię, jesteś moim upragnionym dzieckiem. Twoje imię jest wyryte na moich dłoniach. Ono nie jest tam napisane, ono jest wyryte, nie da się go zetrzeć czy wymazać, jest zawsze przede mną, tak jak zawsze moja miłość jest z tobą. Nie ma minuty, sekundy kiedy bym o tobie nie myślał. Te słowa zachęcają, by do Boga zwracać się jak do najlepszego Taty, bo Jego miłość jest opiekuńcza, troskliwa, delikatna, Jego miłość może przemienić życie człowieka.

Bywa również tak, że wraz z naszymi doświadczeniami wynosimy przeświadczenie, że na miłość trzeba sobie zasłużyć, aby jej zaznać trzeba sobie najpierw na nią zapracować. Trzeba być jakimś albo zrobić coś, aby stać się godnym, by ktoś mnie pokochał. Jednak Boża miłość nie jest taka. Bóg kocha bezwarunkowo. On kocha cię dokładnie takim, jakim jesteś w tym momencie.

Twoja przeszłość, czy teraźniejszość ani to co zrobisz w przyszłości nie może sprawić, że Jego miłość odstąpi od ciebie. Bóg jest potężny, wielki, wszechmogący, jednak w całej swej potędze nie może przestać cię kochać. On nie kocha cię dla twoich zalet, ale kocha cię z twoimi zaletami. Nie przestanie cię kochać ze względu na grzech, które popełniasz. Bóg nie aprobuje zła, które czynisz, ale akceptuje cię i robi to z miłością. Bóg kocha cię nie dlatego, że jesteś dobry, ale dlatego że on jest dobry.


 

Świadectwo

Od zawsze tym, czego najbardziej pragnęłam, było, by ktoś mnie kochał. Na tym polu doznałam niejednego zawodu. Między innymi nigdy nie czułam się kochana przez moją mamę, która całe życie dawała mi do zrozumienia, że jestem do niczego, że jestem zakałą. Było też tak, że żaden chłopak nigdy nie odwzajemniał moich uczuć. Zaczęłam wierzyć w to, że mnie nie można kochać. Więc i ja sama przestałam się akceptować. Wydawało się, że wszystko co robię, robię źle.

Ale Bóg zapragnął wyrwać mnie z tego podłego stanu, który niszczył mnie samą i moje relacje z bliskimi. On przekonał mnie, że kocha mnie właśnie taką, jaką jestem. To nie jest ludzka miłość, która ocenia. Serce Boga jest tak wielkie, że mieszczę się w Nim cała, z całym bagażem słabości, niepowodzeń, z tym co mam i tym, czego nie mam. A On mnie przygarnia i zapewnia, że taką właśnie mnie chce, bo w Jego oczach jestem wartościowa.

Odkrycie tej prawdy nie było dla mnie jednorazowe. Poczucie, że jestem bez wartości wkrada się co jakiś czas w moje serce mimo, że od 4 lat trwam we Wspólnocie oraz jestem we wspaniałym związku. Ale widzę, że Bóg dokańcza we mnie procesu uzdrowienia. Mam już pewność, że zostałam stworzona tak, by już niczym więcej nie musieć zasłużyć na Miłość.

Monika (studentka biotechnologii)

(wiosna 2008)


Świadectwo

Hmm, jak to było u mnie z Miłością Bożą??? - BARDZO RÓŻNIE
Wychowywałem się w katolickiej rodzinie, gdzie Mama stawiała duży nacisk na wiarę, nie było u mnie problemów z odprawianiem praktyk religijnych, ( bo chyba tylko tak mogę to nazwać). Chodziłem do kościoła - "bo tak trzeba". Nie mogę powiedzieć żeby moje życie wyglądało wtedy jakoś specjalnie źle, nie piłem, nie ćpałem, w miarę się uczyłem, w sumie nie ma, na co narzekać, jednak coś było nie do końca fajnie. Jakoś tak kijowo, jakby pusto i bez sensu. I tak się moje życie przewlokło do momentu, kiedy poznałem pewną dziewczynę. Ona była jakaś inna niż wszyscy, nie kumałem, czemu wszystko widzi przez różowe okulary i szczerze mówiąc cholernie mnie to irytowało. Pewnego dnia powiedziała mi, abym poszedł na rekolekcje - kurs Filip. Po tym kursie zajarzyłem, co jej siedzi w głowie i czemu jest taka "Uśmiechnięta".
Na kursie tym powiedziano mi, że Pan Bóg mnie kocha., fajnie .. ale co z tego!!! Przez kilka dni było miło, ale później znów powrót do rzeczywistości. Jakoś to do mnie nie trafiało. Może inaczej wtedy myślałem, nie ważne nie czułem tego. Cały czas mi się wydawało, że Pan Bóg, jest owszem, ale jest cholernie daleko, jak coś przeskrobie to da mi kopa w tyłek, aż grzecznie pójdę do spowiedzi. To był Bóg a'la Rambo - jak jesteś grzeczny, to jest miły, jak nie to Ci zrobi w życiu taką rozwałkę, że pożałujesz. i to bardzo.

W takim przeświadczeniu przeżyłem ponad rok mojego bytu, bo życiem tego nie nazwę. Po pewnym zdarzeniu w moim życiu, które Pan Bóg miał rozwiązać pomyślnie, (czego oczywiście nie zrobił). Stwierdziłem: Chrzanie to!!! On ma gdzieś, o co go proszę, ma gdzieś mnie, to, że mnie kocha to jedna wielka ściema, walę!!! Nie chce mieć z Nim nic do czynienia. w moim życiu to był czas osiągnięcia duchowego DNA. A ile osób przy okazji skrzywdziłem, szkoda gadać. W ogóle . po prostu dramat.

Bóg przyszedł ze swą miłością wtedy, gdy sytuacja wydawała się być zupełnie beznadziejna. To było w wakacje, zupełnie samotne wakacje, nie miałem obok sienie nikogo. NIKOGO!!!!!!!!! Wszyscy wydawało się odwrócili, albo byli 2 tys. km dalej. Został TYLKO ON, jedyny, najwierniejszy i najprawdziwszy Przyjaciel. Tam dostrzegłem jak wielki błąd zrobiłem, wyrzekając się Go. Dostrzegłem i zrozumiałem, że to nie jest handlarz, u którego możesz sobie kupić różne łaski. A przede wszystkim to nie jest Rambo, który daje w mordę jak grzeszysz. Najważniejsze w moim życiu było otwarcie się na Bożą miłość, ze wszystkim, co Ona ze sobą niesie, a to czasami może zaboleć i wymagać zrezygnowania z tego, co wydaje ci się dobre. I muszę przyznać, że jest to jedna z cięższych chwil życia.  Ale za to, jakie są niespodzianki cuda i prezenty, to nawet sobie nie można wyobrazić. ( Prosiłem Boga o to by jakoś mnie przeprowadził przez studia i dyplom i wiecie co: mam na dyplomie ponad dobry, to dopiero cud!).
Wiem teraz po tym wszystkim jedno: Bóg chce dla Ciebie jak najlepiej i bardzo Cię kocha, nawet nie wiesz jak bardzo, a tych, których kocha, tych czasem łoi. A cały pic polega na tym, żeby uwierzyć, że ON WIE, CZEGO CI POTRZEBA!

Artur (inyżynier)

(wiosna 2008)


Świadectwo

Zawsze uważałam, że miłość, to takie brzydkie słowo z serii: litość, kość, ość ...dość. Jeśli w filmach przedwojennych wypowiadał to słowo Eugeniusz Bodo, mogłam je znieść, to jednak w życiu wypowiedzenie tego było dla mnie tak samo trudne, jak mówienie o intymnych częściach ciała. Może dlatego, że kiedy bohaterowie filmów całowali się na ekranie i nazywali to miłością, musiałam, jako dziecko, wychodzić z pokoju. Miałam też zawsze przekonanie, że w mdłym zwrocie "kocham cię" najważniejsze jest to słówko "ja". Nie potrafiłam wtedy docenić tego, co robili dla mnie rodzice, jak sami pokazywali, co to jest miłość bez względu na wszystko.

Z przekonaniem, że miłość to rodzaj dolegliwości, o której nie należy głośno mówić, weszłam w świat. W taki świat, w którym trzeba jak najszybciej amputować dziewictwo, a potem udowadniać, że jestem cokolwiek warta, bo potrafię zasłużyć na kochanka. Pół życia na to poświęciłam. Może to nawet było w jakiś sposób inspirujące, bo na tej "fali miłości" nauczyłam się robić witraże, animacje komputerowe, uczyłam się języków: chińskiego, hiszpańskiego i fińskiego (dopóki nie spotkałam następnej osoby, posługującej się innym językiem), zmieniałam systemy religijne w zależności od człowieka, który mnie fascynował. Zmieniałam swój sposób myślenia, gatunki muzyki, której słuchałam. Byłam gotowa jednego dnia być wróżką i wielbić potęgę numerologii, a następnego dnia przeklinać wróżbiarstwo jako baptystka. Myślę, że im bardziej chciałam zrobić wrażenie, tym bardziej widoczna była moja niedoskonałość. Z pewnością robiłam wrażenie osoby niezrównoważonej psychicznie. Bo też taka byłam. Dużo hałasu wokół, a w środku brud, poplątanie i głębokie poczucie własnej bezwartościowości, którego żaden człowiek nie mógł zatrzeć. Wyszłam nawet za mąż. I nic. Dalej bieda, brzydota i byle co. Kiedy już nie miałam zupełnie pomysłu na życie, pojawiła się Iwona, mój ziemski anioł stróż. Miała pomysł na moje życie. Miała takie szczególne, XIX -wieczne podejście do miłości . Prosiłam ją często o to, żeby przy mnie nie wypowiadała słowa "serce", bo zamiast miłości, czuję mdłości. W ramach uprzejmości (czemu to wszystko się rymuje?) zgodziłam się pójść na spotkanie wspólnoty katolickiej i moje pierwsze wrażenia, to był obraz ludzi, którzy kleją się do siebie i obcałowują. Pomyślałam, ok., zostaję. Tym bardziej, że grali niezłą muzykę.

Ksiądz, który opiekował się wspólnotą, miał dla mnie dużo czasu. W ogóle wszyscy mieli dla mnie dużo czasu i cierpliwości. Głaskali, mówili ciepłe słowa, a ja, jak Zagłoba albo jak Szwejk, opowiadałam o moich przygodach. Jakoś nie mogłam wygenerować takiego uczucia do Boga, o którym rzewnie mówiono na spotkaniach, ale miałam poczucie bezpieczeństwa i mój głód wrażeń też był zaspokojony. Do momentu, kiedy musiałam wszystko przewartościować.

Zachorował bardzo poważnie mój tata. Pomyślałam, że Jezus złamał układ. To ja tu chodzę codziennie na mszę, na spotkania, a On mi takie coś ... Dwa albo trzy dni wyłam, ale już wiedziałam, że nie mam do kogo pójść. Budda? Alkohol? Powolutku, powolutku wracałam do Jezusa. Zawarłam nowy układ "ja powierzam Ci, Jezu, wszystko, a Ty to jakoś dobrze poukładaj". Efekt był natychmiastowy. Całkowita zmiana mojego życia. Nowa praca. Nowe myśli. Mąż jeszcze (hehe) ten sam. I niech sobie ktoś nie pomyśli, że nie nawalam, bo ciągle robię coś nie tak. Może jestem byle co, ale już nie muszę zasługiwać na miłość. Bo jestem kochana przez Boga. Nadal myślę sobie, że to słowo "miłość" jest marne. Bo tego poczucia spokoju i bezpieczeństwa, kiedy jest się akceptowanym nie da się nazwać.

Kasia U.


Grzech

Znamy prawdę o Bożej miłości, o tym, że Bóg kocha mnie w sposób niewyobrażalny i bardzo osobisty. Ale jeżeli tak jest faktycznie, to dlaczego ja nie doświadczam tej miłości i dalej dlaczego jest we mnie tyle niepokoju, lęku, rozgoryczenia, smutku, gniewu. Dlaczego ranimy się w rodzinach, czemu tak łatwo przychodzi nam krzywdzić innych, a tak trudno jest wybaczać. Wreszcie dlaczego cierpią niewinni, skąd tyle zła na świecie - jeżeli Bóg jest miłością. Dlaczego? Pytanie jest bardzo dramatyczne, a odpowiedź bardzo ważna. Wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej (Rz 3, 23) Tym, co przeszkadza mi doświadczyć Bożej miłości, jest grzech. Bóg nieustannie wylewa na mnie powódź swojej miłości, lecz nade mną niczym parasol jest rozpostarty grzech.

To czy kochamy kogoś w sposób autentyczny sprawdza się w naszych wyborach i decyzjach. Nasze życie jest odpowiedzią, jaką dajemy Bogu. Bóg szanuje naszą wolność, dlatego każdy z nas indywidualnie jest wezwany do odpowiedzi na propozycję Bożej miłości.

Właśnie w sytuacji wyboru zostali postawieni Adam i Ewa. Wezwani do dialogu oblubieńczej miłości z Bogiem, zaufali bardziej szatanowi i powiedzieli Bogu: nie. Popełnili nieprawość i zaciągnęli dług, bo jak mówi Pismo Święte karą za grzech jest śmierć. Konsekwencje tej decyzji ponosimy i my.

Najgorsze, że nie możemy go ominąć, rodzi się on w naszym wnętrzu i nie ma nikogo, kto mógłby powiedzieć, że jest bez grzechu. Dlaczego drzewo cytryny daje zawsze kwaśne owoce, a nie słodkie? Ponieważ mając korzenie cytryny, nie może dawać innych owoców. Podobnie i my mając korzenie serca w grzechu, wydajemy owoce grzechu: złość, lenistwo, gniew. Potrzebujemy, aby ktoś przemienił nasze serce. Grzech jest niczym nasz cień, zawsze przy nas. Kiedyś dwóch mężczyzn, o których nie można było powiedzieć, że są trzeźwi, wieczorem wsiadło do łódki i wzięli się do wiosłowania. Jednak ranek ukazał im smutną prawdę, cały ich wysiłek poszedł na marne, ponieważ byli przywiązani do brzegu liną. Także ja jestem przywiązany liną grzechu, która sprawia, że nie mogę sam siebie zbawić. Również nie jest w mocy drugiego człowieka spłacić mój dług, jaki zaciągam przez grzech. Konieczne jest, aby lina grzechu została przerwana.

Wniosek: człowiek stoi przed problemem, z którym nie może sobie poradzić.

Ważne jest także, aby sobie uświadomić, jakiego mamy przeciwnika, który zrobi wszystko, aby nas oddalić od Boga. Naszym wrogiem sprytnym i bardzo inteligentnym jest szatan. Jest on ojcem kłamstwa i będzie się starał wszelkimi środkami wsączyć w nasze serca zafałszowany obraz Boga, podważający jego przymioty: miłość, dobroć, sprawiedliwość. Będzie nam wmawiał, że każdy dzięki swoim zdolnościom, siłom może osiągnąć bezpieczeństwo, szczęście, zbawienie. Będzie nam podsuwał bożki, coś co będzie miało nam zastąpić Boga. A Bóg nie chce się dzielić z nikim naszym sercem.

Marcin Luter twierdził, że największym grzesznikiem jest ten, kto nie rozpoznaje swego grzechu. Do lekarza nie idzie i nie szuka pomocy ten, kto jest zdrowy. Tylko osobie, która uznaje swoją niemoc, "chorobę", grzech można pomóc. Gdybyście byli niewidomi, nie mielibyście grzechu, ale ponieważ mówicie: "Widzimy", grzech trwa nadal (J 9, 41)

Jeśli rozpoznajemy swój grzech, będziemy mieli wielką korzyść, gdyż tylko chorzy mogą zostać uleczeni, a umarli mogą zmartwychwstać.


Świadectwo

W mojej rodzinie nie układało się dobrze, atmosfera pretensji i kłótni, rodzice chcieli rozwodu. Tata alkoholik, mama obwiniała mnie za wiele rzeczy. Przyszedł czas załamania, myślałam o samobójstwie. Miałam wszystkiego dość, a w szczególności takich wspomnień.

Trzy lata temu, podczas rekolekcji (Kurs Filipa) uznałam Jezusa jako mojego Zbawiciela. Był czas modlitwy wstawienniczej, kiedy jedno małżeństwo modliło się w mojej intencji. Wtedy doświadczyłam niesamowitego przyjścia żyjącego Zbawiciela. Zostałam upewniona, że nie jestem sama. Pomimo tego, że moje grzechy były za ciężkie dla mnie, to nie były za ciężkie dla Boga. Może trudno to wyrazić słowami, ale odczulam ogromną ulgę. Wszelkie samooskarżenia odeszły ode mnie. I ogromny pokój, jaki od tamtego czasu zagościł we mnie. Jestem całkowicie pewna tego doświadczenia bliskości Jezusa. Tego jak uzdrowił moje serce z bolesnych wspomnień.

I teraz choć różnie dzieje się w moim życiu i część problemów pozostała ze mną, to wiem że nie jestem już sama. Że jest Jezus, który zgodził się wspierać mnie i pomagać mi przezwyciężać trudności.

Daria, 20 lat (studentka ekonomii)

(wiosna 2008)


Świadectwo

Bracie, Siostro, chcę Ci dziś coś o sobie powiedzieć. Prawdę, która boli, od której nie da się uciec, choćbym nie wiem jak zaprzeczała, wmawiała sobie, że przecież tyle robię dobrych rzeczy, nie jest więc chyba tak źle?

Bracie, Siostro: JESTEM GRZESZNIKIEM. Wnętrze moje ciemne, brudne, krwawiące, zaropiałe, wnętrze będące czasem jak chorągiewka, rozdzierane namiętnościami, czujące pociąg do grzechu, a jednocześnie brzydzące się nim. Bitwy wygrane, ale i przegrane. Chwile, kiedy wydaje się, że już wszystko stracone, że nie ma nadziei, że nigdy nie będzie lepiej, że "Panie Jezu, przecież widzisz, że jest coraz gorzej, że coraz łatwiej upadam". Wyrzuty i samooskarżanie: "znowu, znowu to samo". Myśli o nienawiści siebie, trudność pogodzenia się z faktem, że jestem i będę zawsze grzesznikiem. Czasem chce mi się płakać z bezsilności, czasem ogarnia zniechęcenie. Czasem jestem wielkim znakiem zapytania, to znów doświadczam niepokojów i lęków, małej wiary. Denerwują mnie pokusy, ale jeszcze bardziej denerwuje mnie to, że im ulegam, że w jednej chwili serce gorące woła: "niech się stanie wola Twoja", za kilka godzin spuszczony wzrok, bo wybrałam grzech. A grzech to nie tylko widziane w telewizji zabójstwa, kradzieże, wielkie przekręty gigantycznych koncernów. Mój osobisty grzech, który rani mnie, rani Miłość. Moja słabość, moje chore miejsce, w którym mówię Bogu "nie". Miejsce, w którym nie odpowiadam miłością na miłość, miejsce w którym wierzę sobie, nie Chrystusowi, miejsce w którym spełniam swoją wolę, nie wolę Bożą, miejsce w którym jest śmierć, ból, otchłań przenoszona na bliźnich. Krzywdy wyrządzane słowami i osądami drugiemu człowiekowi, czy choćby myślą pogardliwą albo milczeniem.

Grzech nie jest błahostką, grzech jest wielkim i ponurym dramatem, skoro odbiera mi życie, skoro rodzi we mnie kolejne popędy zła, skoro odkupienie musiało dokonać się na Krzyżu. Pozbawia mnie pierwotnego piękna, wpisanego w duszę, zakuwa w kajdany, odbiera wolność. Powiem Wam, że przed nawróceniem (było to blisko 4,5 roku temu) żyłam w grzechach ciężkich długie lata, przywykłam do ich skutków, wydawało mi się, że tak się żyje w dzisiejszych czasach, nie widziałam w tym nic złego. Kiedy jednak doświadczyłam obecności Boga, łaski wiary, nawrócenia i przemiany serca, pierwszej po10 latach spowiedzi, wszystko stało się "nowe"!!! Wszystko zobaczyłam w prawdzie: dostrzegłam i zrozumiałam skutki zła i potęgę Bożej miłości, Jezus wyzwolił mnie z nieczystości, usunął wszelką nienawiść, zawiść, złość, zazdrość, w miejsce których weszła jakby naturalna miłość bliźniego, patrzenie na drugą osobę oczami Chrystusa i nie potępianie jej, nie ocenianie. Bóg uzdrowił też relację z ojcem. Stopniowe uzdrawianie wielu innych zranień, pragnienie modlitwy, szczególne umiłowanie Eucharystii to kolejne łaski, jakich doświadczyłam. A jednak wciąż uczę się, że grzech towarzyszy mi ciągle. Że wróg duszy nie śpi, by jak tylko może, móc nakłonić mnie do grzechu, podsuwać kuszące obrazy i myśli, obiecując w ten sposób zadowolenie, mącąc spokój wewnętrzny i przekonując, że to właśnie w grzechu jest szczęście. Widzę, jak próbuje po dokonanym złu wpędzać mnie w rozpacz, jak zafałszowuje obraz Boga, niemal z pogardą później wołając: w takiego Boga wierzysz? - przedstawiając Go fałszywie jako okrutnika, wymagającego w nieskończoność, autokratę, Boga jako karykaturę, bożka - perfekcjonistę. Próbuje wzbudzać uczucia nienawiści, złości, buntu, wzbudza niechęć do modlitwy, pokusy bluźniercze. A Bóg jest miłością. Im bardziej szatan złości się i domaga, by przesiać mnie jak pszenicę, Jezus przychodzi i zło musi potulnie spuścić głowę, musi być posłuszne Najwyższemu Bogu. I nastaje cisza. Nastaje milczenie, milczenie uważnego wzroku Jezusa, przeszywające serce. Milczenie, które mówi, że to nie koniec. Że choćby było nie wiadomo jak źle, On ma moc przywrócić mi życie. Bo to On jest początkiem i końcem, Alfą i Omegą. Bo to w Jego ręku spoczywa wszelka władza, bo to On ma moc oddać życie i powstać z martwych. "Choćby zamierzyli zło przeciwko Tobie, choćby uknuli podstęp, nie dopną niczego, bo Ty ich zmusisz do ucieczki" Ps 21,12-13 Pragnę w takich chwilach upaść najniżej jak to możliwe przed Bogiem i już tylko milczeć. Mogę wtedy przyjąć Jego łaskę, ale w darze wolności mogę ją też odrzucić. Ale nie chcę odrzucać. Dlatego wstaję i ją przyjmuję, dlatego staram się regularnie przystępować do Sakramentu Spowiedzi i do Komunii.

Zachwyca mnie spotkanie z Panem w konfesjonale, kiedy dokonuje się przebaczenie, kiedy otchłań grzechu spotyka się nieskończoną głębią miłości, w której nie ma potępienia, w której otrzymuję nowe szaty i pierścień na rękę, choć dobrze wiem, że nie zasługuję na to, chociaż po ludzku spodziewam się może podniesionego głosu, surowości. Nigdy nie zostałam przez Jezusa oceniona, nigdy niczego mi nie wypomniał. Nigdy nie powiedział "dam ci łaskę, ale pod warunkiem..." On milczy, przeszywa swoim wzrokiem najgłębsze tajniki mego serca, patrzy na mnie uważnie, by powiedzieć, że mnie nie potępia, a potem wyciąga do mnie rękę w geście rozgrzeszenia i opromienia mnie miłością. Zachwyca mnie również Eucharystia - Jezus w Niej ukryty daje siłę, daje pełnię życia, zjednoczenie duszy z Bogiem, budzi pragnienie oddania swojego życia Jemu, żeby to On mógł działać, pragnienie, żeby miłowała Go każda dusza, żeby Go poznała, była wolna i szczęśliwa.

Logika Boża jest czasem dla mnie tak niezrozumiała: jestem przecież grzesznikiem. Tak, to prawda. Ale ponad mój grzech jest Jego miłość, Jego moc, która doskonali się w słabości. Dzięki temu rozumiem, że wszelkie dzieła są Jego dziełem, że nie własną mocą cokolwiek czynię, ale to łaska podnosi mnie i przywraca do życia. Grzech jest złem, ale miłość potężniejsza jest niż śmierć. Miłość pozwala mi kosztować życia, pić wodę o najcudowniejszym smaku, przemieniać mnie wewnętrznie i uzdalnia do tego, co po ludzku niemożliwe. Pozwala nie odwracać się wstecz, ale iść do przodu.

Bracie i Siostro, chcę Ci powiedzieć jeszcze jedno: jestem szczęśliwa, że wybrałam Chrystusa. Toczę walki, jak każdy chrześcijanin. Nie spodziewałam się, że nagle życie nabierze kolorowych, cukierkowych barw -byłby to jakiś fałsz i nierealny idealizm: problemy i otoczenie pozostają dokładnie te same. Ale teraz to Bóg, który ma władzę dać wszystko, o co prosimy, Bóg, w którego ręku jest wszystko działa w moim sercu. Czuję też teraz, że żyję pełnią człowieczeństwa, czuję duchową dojrzałość. Teraz naprawdę z dumą mogę mówić: jestem człowiekiem, zamysłem Boga Najwyższego, i zachwyca mnie to, i budzi dziękczynienie: dziękuję Ci Panie, żeś tak cudownie mnie stworzył, że stworzenie ziemskie i przyroda są mi poddane, że jesteś ze mną po wszystkie dni aż do skończenia świata.

Zaprawdę jesteś Bogiem miłosiernym i dobrym, Pasterzem, który zna swoje owce i woła je po imieniu. Tobie cześć i chwała na wieki! Amen.

Alina (muzyk w zespole IND)


Zbawienie

Fakt: Bóg kocha każdego człowieka, ale grzech nie pozwala doświadczać tej miłości. Sam nie jestem w stanie sobie pomóc.

Szatan nieustannie oskarża nas przed Bogiem. Ukazuje ogrom naszego grzechu i mówi, że jesteśmy winni śmierci. Jednak dla tych, którzy zaciągnęli dług, jest Dobra Nowina! My nie mogliśmy dojść do Boga, dlatego Bóg zszedł do człowieka i wypełnił swoją obietnicę zbawienia. "Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, aby świat został zbawiony." (J 3, 16-17) Rozwiązaniem dla każdego jest Jezus. To właśnie Ten, którego imię jest "Bóg zbawia" spłaca nasz dług. Dlaczego? Bo do końca cię umiłował! Bóg, w którego wierzymy, to Bóg przebaczenia, dlatego wobec ceny krwi, którą płaci Jezus, Bóg "nas umarłych na skutek występków, razem z Nim przywrócił do życia. Darował nam wszystkie występki, skreślił zapis dłużny obciążający nas nakazami. To właśnie, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi przygwoździwszy do krzyża." (Kol 2, 13-14) Jezus umarł za każdy grzech, za grzech, który już popełniłeś, za grzech, którym teraz ranisz siebie i innych, ale także za ten, który dopiero popełnisz. Nie ma na świecie takiego grzechu, którego Bóg nie chciałby przebaczyć i wrzucić w głębokości morskie.

Jaki jest Jezus wobec grzesznika?

Jezus jest delikatny wobec grzesznika, milczy. Milczy w męce, na krzyżu, wyszydzony, opluty, wyśmiany. Milczy i myśli o tobie. A w tej przepaści milczenia giną twoje grzechy, by już nigdy nie mogły być widziane.

Taką mamy wartość w oczach Jezusa - Boga, że poddaje się temu bez wahania.

Co to znaczy być zbawionym? To oznacza, że nie tylko Bóg wybacza nam naszą winę, zapomina o niej i czyni to z miłością, ale zbawienie też przynosi wolność. Grzech jest niewolą, spętaniem, słabością. Każdy z nas przeżywa wciąż w sobie walkę między dobrem a złem. Często czyni zło, którego nie chce i doświadcza niemożności czynienia dobra, wybierania trudniejszej, dobrej drogi. Lecz od chwili, kiedy Jezus przybija grzech do krzyża, nie ma on już nad nami władzy. Bóg rozcina krępujące nas więzy grzechu i winy. Chrystus uwalnia nas, abyśmy stawali się wolnymi każdego dnia.

Teraz w walce możemy liczyć na Bożą moc, moc Tego, który miażdży głowę szatana, który jest większy od każdej zwierzchności i władzy, i na Imię, którego zgina się każde kolano. Takiego mamy Sprzymierzeńca, jest Nim sam Bóg.

Zbawienie sprawia także, że możemy kosztować życia w obfitości. Bóg każdemu chce dać nowe życie, życie z Nim i w Nim. Jeżeli doświadczamy bezradności i bezsilności, czujemy się poranieni, widzimy w swoim życiu sytuacje zdawałoby się bez wyjścia. To Bóg jako jedyny może z tej sytuacji wyprowadzić dobro i dać nam nowe życie. Pragnieniem Boga jest wejście z darem zbawienia, z darem życia właśnie wszędzie tam, gdzie jest rana, ból, cierpienie, śmierć, zniewolenie, grzech. Bóg chce ci dać nowe życie, życie w obfitości!!!

 


Świadectwo

Niesamowite jest żyć ze świadomością zbawienia i doświadczeniem Go na co dzień. Nie było by to jednak możliwe, gdybym to ja sam miał sobie zapracować na swoje zbawienie.

Nieprawdopodobne jest to, że zbawienia nie dostępujemy( jak nam się często zdaje) z uwagi na nasze dobre uczynki i zasługi wobec Boga, ale jak pisze Św. Paweł w liście do Rzymian "dostąpimy zbawienia przez Jego życie".

Nie moje(!) i nie Twoje(!), ale "Jego" -Jezusa Chrystusa, który już Nas zbawił przez Swoje życie i ofiarę, która się dokonała na krzyżu.
Całe szczęście, że tak jest, bo grzech i doświadczenie swojej słabości w moim życiu były by przeszkodą nie do pokonania, a dzięki Bogu tak nie jest. Moje postępowanie spowodowało, że byłem daleko od Boga, przez kilka lat byłem chuliganem i co się z tym wiązało skończonym egoistą.
Na pewno nie żyłem po Bożemu, ani też zgodnie z jakimiś normami społecznymi, niektórych rzeczy nie wypada robić nie tylko osobom wierzącym.

Po rekolekcjach adwentowych i Kursie Filipa na początku 2002 roku, zacząłem się zbliżać do Boga i przekonałem się na własnej skórze, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, że on mnie nie przekreśla a Jego miłość do mnie jest znacznie większa niż moja słabość i skłonność do grzechu. Zbawienie jest darmo nam daną łaską i wymaga jedynie tego by go nie odrzucać ,a zamiast tego je po prostu z wdzięcznością przyjąć.
Owocem tej decyzji, jest to, że moje życie od sześciu lat wychodzi na prostą.
Jako młody mężczyzna, który wkracza w dorosłe życie, nie żyje w dziwnym przeświadczeniu, że będąc osobą wierzącą coś z życia tracę, ale za to moje serce przepełnia niewysłowiona wdzięczność i radość z faktu i rzeczywistości zbawienia w moim życiu(które już co prawda się dokonało, ale dokonuje się nadal każdego dnia).
"Albowiem Bóg nie posłał Swojego Syna na świat, po to, aby świat potępił, ale po to by świat został przez Niego zbawiony"
Ewangelia wg Św. Jana rdz. 3 werset 17

Maciek (student AWFiS)


Świadectwo

Pragnę podzielić się z Wami tym, czego Bóg dokonał w moim życiu.

Wychowywałam się w rodzinie zastępczej, którą stworzyli dla mnie mój wujek i ciocia. Mama zmarła, a tata założył własną rodzinę. Gdy miałam 18 lat zmarł mój wujek. Wtedy w moim życiu nastąpił kryzys, także wiary. Zaczęłam wątpić w istnienie Boga. Byłam na Niego zła, a w sercu rodził się bunt. Przez rok prawie w ogóle nie wychodziłam z domu. Do kościoła chodziłam z przymusu, dzięki koleżankom, które należały do tej, co ja wspólnoty. W tym czasie pojawiły się także myśli samobójcze. Uważałam, że życie jest bez sensu. Po zdaniu matury dostałam się na studia. Na studiach Bóg był wciąż zdecydowanie na dalszym planie. A ból i smutek, który tkwił we mnie doskonale maskowałam. Chodziłam na imprezy studenckie, dyskoteki, na których się "super" bawiłam, pijąc alkohol, paląc papierosy. Z zewnątrz byłam osobą radosną, ale wewnątrz przeżywałam ogromną pustkę, która starałam się za wszelka cenę wypełnić. Na trzecim roku studiów moja koleżanka zaprosiła mnie na Kurs Filip, gdzie postanowiłam ponowić decyzję, którą podjęłam przed laty, że Jezus jest moim jedynym Panem i Zbawicielem. Oddałam Mu całe moje poranione życie i On na nowo zaczął w nim działać. Pan pokazał mi, jak bardzo mnie boli brak ojca. To, że zostawił mnie w domu dziecka, że założył własną rodzinę, a mną się nawet nie interesował. Pamiętam, jak bardzo płakałam, kiedy pisałam do niego list, w którym pragnęłam mu wybaczyć. Na kolejnych rekolekcjach Bóg dotykał mojego serca i uzdrawiał je, szczególnie z tego czasu, kiedy byłam w domu dziecka i tak bardzo potrzebowałam miłości matki i ojca. Zrozumiałam również, że przekładałam uczucia związane z ojcem na obraz Boga, zniekształcając jego twarz kochającego mnie Boga Ojca. Jednak Bóg nie tylko oczyszczał Swój obraz, jaki nosiłam w sercu, ale zaprosił mnie jeszcze dalej. Zaprosił mnie, abym pojednała się z ojcem nie tylko listownie, ale również osobiście. Pojechałam do niego pokonując 500 km. Mój tata na powitanie mnie przytulił i ucałował. Pierwszą rzeczą, o jakiej zaczął mówić był list, który mu przysłałam. W chwili obecnej dziękuję Bogu za dar jego życia. Wiem, że Bóg kocha go tak samo mocno jak mnie.

Ostatnio również odkryłam, jak bardzo raniłam Chrystusa poprzez swoje samobójcze myśli. Przypowieść o Synu Marnotrawnym ukazuje, historię człowieka, który odchodząc od ojca uznaje go za zmarłego. Zrozumiałam, jak bardzo Boga bolało, kiedy chciałam odebrać sobie życie. Jak bardzo byłam pyszna, pragnąc śmierci i odrzucając Boga, który mi podarował życie.

Bóg dał mi życie, do Niego całkowicie należę i to On podejmie decyzję, kiedy będzie mnie chciał w Domu Ojca.

Dziękuję, że poprzez to świadectwo mogę podziękować Bogu za wszystko, co w moim życiu uczynił, za Jego nieskończoną, bezinteresowną miłość do mnie. On zbawił mnie i moje życie.

Chwała Panu!
Basia 25 lat

(wiosna 2005)


Wiara

Wiadomość jaką ma Bóg dla ciebie, jest najlepsza z tych, jaką możemy usłyszeć. Brzmi ona: Jesteś stworzony na wymiar Boga, jesteś wielki wielkością Boga. Jesteś chcianym i upragnionym dzieckiem Boga. To jest twoja wielka i niesamowita godność. I nawet wtedy gdy Bóg odsłaniając swe serce przed człowiekiem słyszy od niego "nie chcę twojej miłości", "nie potrzebuję cię", "poradzę sobie sam". Nawet wtedy Bóg nie przestaje kochać i dlatego posyła swojego Syna, aby już grzech nie panował nad jego dzieckiem, aby wyzwolić dziecko z kajdan grzechu. Bóg umiera za człowieka! Czyn ten zbawia nas, tzn. daje nam życie, przywraca przyjaźń z Ojcem. Z tej śmierci paradoksalnie rodzi się dla nas życie i szansa, na to że Jezus wkroczy w moje życie i zmieni, przyniesie uzdrowienie, zaleczenie rany. Takie są wspaniałe obietnice Boże względem każdego człowieka. Ale co mam zrobić, aby tego doświadczyć, co mam zrobić, aby te Boże obietnice stały się moją codziennością, moją rzeczywistością??? Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że JEZUS JEST PANEM, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych - osiągniesz zbawieniem. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej do zbawienia. (Rz 10, 9-10) Odpowiedź jest prosta, tym co pozwala, aby Boża rzeczywistość stała się moją rzeczywistością jest WIARA.

A czym jest wiara? Co to znaczy wierzyć? Wiara jest łaską, którą otrzymujesz Boga, ale wiara to także decyzja twojego serca, które mówi, tak, wierzę, że Bóg mnie kocha. Tak, wierzę, że moje życie może się zmienić. Tak, wierzę, że Bóg może przywrócić życie wszędzie tam, gdzie panuje w moim życiu śmierć. Wiara to odpowiedź jaką dajesz Bogu, odpowiedź w oblubieńczym dialogu, gdzie rozmawiasz ty i Bóg. W wolności dajesz mu odpowiedź. On na początku stworzył człowieka i zostawił go własnej mocy rozstrzygania (...) Położył przed tobą ogień i wodę, co zechcesz, po to wyciągniesz rękę. Przed ludźmi życie i śmierć, co ci się spodoba to będzie ci dane. (Syr 15, 14.16-17)Bóg czeka na twoją odpowiedź na twoje tak lub nie i warto pamiętać, że nie dawanie Bogu odpowiedzi, życie tak jakby Go nie było też jest swoistą odpowiedzią. Twoje tak dla Jezusa to odpowiedź naznaczona przygodą i ryzykiem bo wiara jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzecz, których nie widzimy. (Hbr 11, 1)

A więc choć nie widzisz, choć nie możesz dotknąć, to wiara ci mówi, bądź tego pewnym, nie wątp, że może coś oddzielić od miłości Boga, bo nie może. Pewna scena biblijna opisuje spotkanie niewidomego z Jezusem. Jezus pyta, co chcesz, abym ci uczynił. Wydaje się, że to oczywiste, że pragnieniem tego człowieka jest przejrzeć, zacząć widzieć. Bóg chce mu ofiarować nowe życie, wiąże się to z porzuceniem starego życia, zostawieniem za sobą tego życia, które było złe, ale jednak znane i w miarę bezpieczne. A tu mam rozpocząć nowe życie, widząc, jego życie od momentu uzdrowienia, od chwili powiedzenia, że wierzy, iż Jezus może sprawić, aby widział, ulegnie gruntownej zmianie. I Jezus od człowieka, który mówi wierzę, oczekuje bezwarunkowego przylgnięcia do Jego serca, zaufania i pewności, że Ten, któremu zaufałem jest wart tego. Dlatego potrzeba serca mężnego, które nie będzie się bało wstać z ciepłego fotela, nie będzie się lękało zrzucić ciepłych kapci i powiedzieć Jezu, chcę chodzić, chcę przylgnąć do Ciebie na zawsze i choć nie wiem, co dla mnie przygotowałeś, to wierzę, że jest to najlepsze, co mogło mnie spotkać. Wiem, że jestem bezpieczny w ramionach mojego Ojca....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin