Niezgraba.txt

(40 KB) Pobierz
Autor: Charles de Lintt
Tytul: Niezgraba

(The Graceless Child)

Z "NF" 9/93

                        Jestem ju� du�� dziewczynk�,.
                        wdzi�czn� i lekk�,,
                        Bez ci�aru,,
                        z tym,
                        dzielnie sobie poradzi�am."
                           Ally Sheedy, z "Ludzkiego �wiata"
 
   Tej nocy, kiedy dzikie psy zesz�y ze wzg�rz, Tetchie  
spotka�a cz�owieka z tatua�em. Czeka�a przyczajona pomi�dzy  
korzeniami wielkiego, starego d�bu, jak co wiecz�r, godzin�  
lub dwie, usadowiwszy si� na poszyciu z mch�w, z w�ze�kiem  
pod g�ow�, dla ciep�a zawini�ta szczelnie w sw�j poplamiony  
p�aszcz. Li�cie starego drzewa jeszcze nie opad�y, lecz tego �
wieczora czu�o si� ju� w powietrzu nadchodz�c� zim�.  
   Zobaczy�a bia�� chmur� unosz�c� si� wok� cz�owieka z  
tatua�em. W �wietle ksi�yca jego oddech by� bia�y jak dym z  
fajki. Sta� tu� poza obr�bem powykr�canych konar�w, w cieniu  
samotnego, stoj�cego kamienia, kt�ry dzieli� szczyt wzg�rza  
z s�katym d�bem Tetchie. Wysoki i blady, wygl�da� gro�nie,  
jego d�ugie, zwi�zane z ty�u w�osy koloru ko�ci, ods�ania�y  
wysokie czo�o. Powy�ej sk�rzanych spodni by� nagi. Na  
rozbielonej piersi jak piktograficzne insekty wi�y si�  
zawijasy tatua�u. Tetchie nie potrafi�a ich odczyta�, lecz h
w ciemnoniebieskich znakach rozpozna�a runy.  
   By�a ciekawa, czy przyszed� w to miejsce, by porozmawia� j
z jej ojcem.  
   Le�a�a cicho w swoim gniazdku z mchu i szmat u st�p starego  
drzewa. Wiedzia�a, �e nie nale�y zwraca� na siebie uwagi. Na  
jej widok ludzie zawsze reagowali tak samo. W najlepszym  
wypadku szydzili z niej, w najgorszym bili. Nauczy�a si�  
wi�c ukrywa�. Przylgn�a do nocy, zwr�ci�a ku ciemno�ciom,  
z dala od s�o�ca, kt�re i tak dra�ni�o jej sk�r� i wyciska�o o
z oczu �zy. Krad�o jej si�y sprawiaj�c, �e pe�za�a jak ��w.  
   Noc by�a dla Tetchie �askawa i opieku�cza jak niegdy�  
matka. S�uchaj�c ich obu, dawno ju� po mistrzowsku  
opanowa�a sztuk� pozostawania niewidoczn�, lecz umiej�tno�� j
ta najwyra�niej zawiod�a j� tej nocy.  
   Cz�owiek z tatua�em obraca� si� powoli, a� wreszcie jego k
wzrok spocz�� na jej kryj�wce.  
   - Wiem, �e tam jeste� - powiedzia�. Jego g��boki i  
d�wi�czny g�os zabrzmia� jak turkot kamieni we wn�trzu  
wzg�rza. Tetchie zawsze wyobra�a�a sobie, �e tak w�a�nie  
zabrzmi g�os ojca, kiedy wreszcie do niej przem�wi. - Wyjd�, �
�ebym m�g� ci� zobaczy�, trofie.  
   Dr��c, Tetchie us�ucha�a. Odsun�wszy cienk� zas�on�  
p�aszcza, na swych kr�tkich i grubych nogach wysun�a si� na  
�wiat�o ksi�yca. Cz�owiek z tatua�em g�rowa� nad ni� jak  
wie�a, ale przecie� zawsze tak by�o. Sta�a przed nim,  
mierz�c zaledwie trzy i p� stopy, boso, na zrogowacia�ych  
podeszwach. Jej sk�ra mia�a szarawy odcie�, rysy za� by�y  
grube, jakby ciosane z kamienia. Bezkszta�tna tunika, kt�ra ,
s�u�y�a jej za sukienk�, wisia�a na kr�pym ciele jak worek.   
   - Nie jestem trofem - powiedzia�a, staraj�c si�, by g�os �
zabrzmia� jak najdzielniej.  
   Trofy by�y wysokimi, przypominaj�cymi trolle stworzeniami ,
zupe�nie do niej niepodobnymi. Tetchie brakowa�o ich 
wzrostu.  
   Cz�owiek z tatua�em przygl�da� jej si� tak d�ugo, a�  
zacz�a si� wi� pod jego badawczym spojrzeniem. Z oddali,  
gdzie� spoza drugiego wzg�rza i ponad miasteczkiem rozleg�o  
si� �a�osne wycie, kt�remu po chwili odpowiedzia�o inne e
p�aczliwe zawodzenie.  
   - Jeste� dopiero dzieckiem - powiedzia� w ko�cu cz�owiek z
z tatua�em. .
   Tetchie potrz�sn�a g�ow�. 
   - Mam prawie szesna�cie zim. 
   Wi�kszo�� dziewcz�t w tym wieku urodzi�a ju� jedno lub  
dwoje dzieci, kt�re pl�ta�y im si� pod nogami przeszkadzaj�c j
w domowej krz�taninie.  
   - Mia�em na my�li rozw�j trofa - powiedzia� cz�owiek z
z tatua�em. .
   - Ale ja nie jestem... 
   - Trofem. Wiem. S�ysza�em. Ale masz przecie� w sobie krew w
trofa. Kim byli tw�j ojciec, twoja matka?   
   A c� to ci� mo�e obchodzi�? - chcia�a zapyta� Tetchie,  
lecz co� w postawie wytatuowanego cz�owieka spowodowa�o, �e  
s�owa uwi�z�y jej w gardle. Zamiast m�wi� wskaza�a na wysoki j
kamie� wyrastaj�cy z czarnej ziemi wzg�rza tu� za nim.  .
   - S�o�ce go zabra�o - powiedzia�a..
   - A matka??
   - Umar�a..
   - Przy porodzie? 
   Tetchie potrz�sn�a przecz�co g�ow�. 
   - Nie, �y�a do�� d�ugo... 
   By zaoszcz�dzi� jej najgorszego, kiedy by�a dzieckiem,  
Hannah Lief chroni�a sw� c�rk� przed lud�mi z miasteczka i  
�y�a wystarczaj�co d�ugo, by pewnej zimowej nocy, gdy  
lodowaty wicher hula� po mie�cie i �oskota� pomi�dzy  
obluzowanymi deskami starej szopy za Gospod� Cotts, w kt�rej  
razem mieszka�y, powiedzie�: "Cokolwiek b�d� ci m�wili,  
Tetchie. �eby� nie wiem, jakie k�amstwa s�ysza�a, pami�taj z
zawsze o jednym: posz�am do niego z w�asnej woli".  "
   Tetchie potar�a oczy grubymi pi�stkami..
   - Mia�am dwana�cie lat, kiedy umar�a - powiedzia�a. 
   - I od tamtej pory - cz�owiek z tatua�em leniwie wskaza� �
r�k� na drzewo, kamie� i wzg�rza - �yjesz tutaj?   
   Tetchie przytakn�a z wahaniem zastanawiaj�c si�, do czego o
cz�owiek z tatua�em zmierza, prowadz�c t� rozmow�. .
   - Czym si� �ywisz? 
   Tym, co zdo�a�a zebra� na wzg�rzach i w lasach poni�ej,  
co uda�o jej si� ukra�� na farmach otaczaj�cych miasteczko,  
co znalaz�a na �mietniku za placem targowym w te nieliczne  
noce, kiedy odwa�y�a si� zakra�� do miasteczka. Nie o
powiedzia�a tego na g�os, tylko wzruszy�a ramionami. .
   - Rozumiem - powiedzia� cz�owiek z tatua�em. 
   Ci�gle s�ysza�a zawodzenie dzikich ps�w. Teraz ju� e
znacznie bli�ej.  .

 
   Wcze�niej tego wieczora kwa�ny grymas wykrzywi� twarz  
m�czyzny o imieniu Gaedrian, kiedy spostrzeg� trzech  
m�czyzn zbli�aj�cych si� do jego stolika w Gospodzie Cotts.  
Zanim dotarli do niego poprzez wielk� sal�, zdo�a� u�o�y�  
swe rysy w nieprzeniknion� mask�. Uzna�, �e s� kupcami.  
Po cz�ci mia� racj�. Byli r�wnie�, o czym dowiedzia� si�, �
gdy si� przedstawili, pierwszymi obywatelami miasteczka 
Burndale.  
   Przygl�da� im si� spod oka, gdy zajmowali miejsca na 
krzes�ach z trudem mieszcz�cych ich szacowne obfito�ci.  
Najgrubszy by� burmistrz Burndale, nieco mniej korpulentny  
przewodnicz�cy miejscowego rzemios�a, najmniejszy za� by�  
szeryf, kt�ry cho� sporo ni�szy, mia� wag� Gaedriana i  
jeszcze jej po�ow�. Jedwabne kamizelki, idealnie dobrane do  
falbaniastych koszul i spodni z zak�adkami, opina�y opas�e  
brzuchy. Ich buty, zrobione ze sk�ry zdobionej  
skomplikowanymi wzorami, l�ni�y wyczyszczone na wysoki ,
po�ysk. T�uste podbr�dki wylewa�y si� znad ko�nierzy, za� 
w lewym uchu szeryfa po�yskiwa� brylantowy �wiek. .
   - Co� mieszka na wzg�rzach - powiedzia� burmistrz. 
   Gaedrianowi nazwisko burmistrza wylecia�o z g�owy, zanim  
tamten do ko�ca je wym�wi�. Zafascynowa�y go ma�e, w�sko  
osadzone oczka m�czyzny. �winie mia�y podobne oczy, o
ale to por�wnanie, skarci� si�, by�o krzywdz�ce dla �wi�. .
   - Co� gro�nego - doda� burmistrz..
   Pozostali dwaj przytakn�li, a szeryf doda�: 
   - Jaki� potw�r. 
   Gaedrian westchn��. Zawsze co� mieszka�o na wzg�rzach;  
zawsze potwory. Lepiej od innych wiedzia�, jak je rozpozna�, �
ale rzadko je widywa�. .
   - I chcecie, �ebym was od tego czego� uwolni�? - 
powiedzia� z zapytaniem w g�osie. 
   Rada miejska spojrza�a na niego z nadziej�. W milczeniu ,
Gaedrian d�ugi czas mierzy� ich wzrokiem.  
   Zna� ten typ a� za dobrze. Lubili udawa�, �e �wiat  
post�puje wed�ug ustalonych przez nich zasad, a nieznane,  
kt�re czai si� poza obr�bem ich miast i domostw, mo�na  
ujarzmi� i uporz�dkowa� jak towary na p�ce w sklepie lub  
ksi��ki w bibliotece. Wiedzieli jednak r�wnie�, �e dziko��  
wdziera si� w ten uporz�dkowany �wiat, a skradaj�ce si� �apy  
i stukanie pazur�w nios� echem po bruku. Nieznane wpe�za na  
ulice i do sn�w. I, je�li nie zapobiegnie si� temu na czas, w
mo�e zagnie�dzi� si� w duszy.  
   Dlatego zwracali si� do ludzi takich jak on, kt�ry  
porusza� si� na pograniczu �wiata znanego, tego, kt�ry tak  
bardzo chcieli zachowa�, i prawdziwego, kt�ry le�a� poza  
obr�bem budynk�w, a kiedy ksi�yc schowa� si� za chmury i a
latarnie s�ab�y, rzuca� na ulice d�ugie cienie strachu.  
   Zawsze go rozpoznawali, niezale�nie od tego, jak� w�a�nie  
przybra� posta�. Ci trzej ukradkiem przygl�dali si� jego  
d�oniom i sk�rze widocznej w rozpi�ciu ko�nierzyka koszuli .
pod szyj�. Szukali potwierdzenia tego, o czym byli �wi�cie 
przekonani. .
   - Macie z�oto, prawda? - zapyta�. 
   Sakiewka w mgnieniu oka jak za spraw� czar�w wyskoczy�a z  
kamizelki burmistrza. Brzd�kn�a zadowalaj�co o blat sto�u.   
Gaedrian uni�s� r�k�, lecz po to tylko, by chwyci� dzban  
piwa. Poci�gn�� t�gi �yk, po czym postawi� pusty dzban obok y
sakiewki.  .
   - Rozwa�� wasz� uprzejm� pro�b� - powiedzia�. 
   Wsta� z krzes�a i odszed� pozostawiaj�c sakiewk�  
nietkni�t� na stole. Przy drzwiach, wskazuj�c palcem w  
kierunku trzech notabli siedz�cych przy stole, 
odprowadzaj�cych go wzrokiem  powiedzia� do karczmarza. :
   - T� kolejk� postawi� nasz dobry burmistrz..
   To powiedziawszy, wyszed� w noc. 
   Zatrzyma� si� na ulicy i nas�uchiwa� przez chwil�  
przekrzywiaj�c g�ow�. Z daleka, od wschodniej strony, dalej  
ni� spoza jednego wzg�rza, nios�o si� zawodzenie dzikich h
ps�w. Daleki, przenikliwy zew.   
   Przytakn�� sam sobie i rozci�gn�� usta w co� w rodzaju 
u�miechu, chocia� nie by�o w tym grymasie humoru. Mieszka�cy  
miasteczka, kt�rych mija�, widz�c, �e zmierza poza 
zabudowania, na wzg�rza, kt�re wznosi�y si� i opada�y jak  
fale wrzosowego oceanu ci�gn�cego si� a� trzy dni drogi na  
zach�d, rzucali mu zaniepokojone spojrzenia.  .

   - Co... co chcesz mi zrobi�? - zapyta�a w ko�cu Tetchie, gdy  
milczenie wytatuowanego cz�owieka trwa�o ju� dla niej zbyt t
d�ugo.  
   Blade spojrzenie zdawa�o si� z niej szydzi�, ale odezwa� �
si� z szacunkiem. 
   - Zamierzam zbawi� tw� nikczemn� dusz�."
   Tetchie zamruga�a zdezorientowana. 
   - Ale ja ...ja nie... -
   - Nie chcesz, by j� r...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin