Rozdział 12.doc

(127 KB) Pobierz

Rozdział dwunasty

 

 

- Twoja co? – spytała nienaturalnie wysokim głosem Lilly.

              W chwili, w której padły te słowa, świat jakby stanął w miejscu. Ludzie poruszali się jak w zwolnionym tempie, podobni do tonących w smole much, rosnące dookoła drzewa przestały nagle szumieć, zatrzymując się w miejscu i ucichły wszystkie dźwięki, nawet te które wydawały z siebie owady. Lilly stała jak skamieniała, patrząc na stojącego przed nią mężczyznę. Zdawało jej się, że od jednego mrugnięcia jej powiek do drugiego upływały całe lata. Czas zastygł w miejscu jak żywica, a oni utknęli w nim jak złapane w bursztynową pułapkę ważki.

- Moja córka – powtórzył spokojnym głosem mężczyzna w czarnym płaszczu. W jego oczach błysnęło zainteresowanie i podziw. – Nigdy nie sądziłem, że będzie nam pisane spotkanie.

              Lilly zamknęła oczy, próbując ogarnąć myślami powstały w głowie chaos. Na próżno jednak, bo szum stawał się coraz głośniejszy, podobny do zgrzytliwego wirnika z zepsutej pralce. Córka. To ma być jakiś żart? Przecież ja już mam ojca. Mój Boże, ja tylko chciałam odnaleźć Luke’a.

              Luke.

              Lilly otworzyła gwałtownie powieki, szukając go wśród zgromadzonych na polanie ludzi. Gdy natrafiła na znajome kobaltowe tęczówki, dostrzegła w nich nieme pytanie. Sama chciałabym wiedzieć o co tutaj właściwie chodzi, pomyślała, pragnąc jedynie podbiec do niego i dotknąć żeby mieć pewność, że to nie sen. Nagle usta Luke’a poruszyły się, układając w jakieś słowo, którego sensu nie potrafiła się domyślić. Czas zwolnił tak bardzo, że zaczęła mieć trudności z myśleniem. Wiedziała jednak, że ten marazm nie może trwać wiecznie i że trzeba się będzie w końcu z niego ocknąć.

              I jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rzeczywistość nagle zaczęła przyśpieszać. Ludzie znów zaczęli się normalnie poruszać, a drzewa szumieć na wietrze. Myśli Lilly kawałek po kawałku wpadały na swoje miejsce, układając się w jedną logiczną całość, stawiając jej przed oczami jeden jasny cel.

              Zerknęła szybko na stojących obok niej Ciliana i Anouk, a potem na oddalonych od niech o kilkanaście metrów Luke’a i Hafisa. Cholera, za duży dystans. Nie dam rady.

- Ale skoro już tu jesteś, to myślę, że moglibyśmy porozmawiać – ciągnął nieznajomy, który chyba nie zdawał się dostrzegać dziwaczności całej tej sytuacji.

- Nie chcę z tobą o niczym rozmawiać – warknęła Lilly, cofając się o krok w tył.

              Mężczyzna dostrzegł jej ruch. Miedzy jego brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka świadcząca o niezadowoleniu. Lilly natychmiast rozpoznała ten wyraz, który tak często gościł na twarzy Briana. A to oznaczało tylko jedno. Kłopoty.

- Chyba nie chcesz ucieka…

- Luke! – krzyknęła Lilly, zrywając się do biegu szybciej, niż ktokolwiek zdążył mrugnąć okiem.

              Na twarzy Luke’a odmalowało się zaskoczenie zmieszane z przerażeniem. Lilly dopadła do niego w kilku krokach i chwyciła za ramię. Dotyk jego skóry sprawił, że kolana się pod nią ugięły. O Boże, nie mogę teraz zemdleć!, zganiła się w myślach, gorączkowo starając się nie rozpłakać na jego widok.

              Luke bezbłędnie odczytał jej intencje, bo nie marnując ani chwili czasu, klepnął Hafisa i nieznajomą kobietę po ramieniu i puścił się biegiem przed siebie, znikając w lesie.

              Lilly modliła się, żeby mag i czarodziejka zdążyli teleportować się na statek, zanim dopadną ich ludzie człowieka w czarnym płaszczu.

- Niech to szlag, znowu uciekamy? – krzyknął z niedowierzaniem Hafis, przeskakując przez parów i mknąc jak strzała w las.

              Po upływie kilku sekund usłyszeli za sobą odgłosy pościgu.

- Tak, przynajmniej do momentu, w którym otworzę portal żeby przerzucić nas wszystkich w inne miejsce – wyjaśniła pośpiesznie Lilly, omal nie przewracając się o wystający korzeń jakiegoś drzewa. Luke złapał ją w ostatniej chwili, chroniąc przed upadkiem.

              Na jego twarzy pojawił się ledwo widoczny uśmiech, jakby nadal nie mógł uwierzyć, że wreszcie się spotkali. Lilly przygryzła wargę, próbując się nie roześmiać, co w tej sytuacji byłoby całkiem absurdalne i niewskazane. Obejrzała się przez ramię. Nie widziała nigdzie sylwetki nieznajomego ani jego ludzi, jeśli jacyś tu byli. Dziwiło ją to, bo odgłosy ścigania słychać było dość wyraźnie. Albo doskonale się kryli, albo byli niewidzialni. Wszystko jedno, pomyślała, biegnąc przed siebie i roztrącając dłońmi paprocie, bo potrzebowała jeszcze kilku minut żeby przygotować się do otwarcia przejścia.

              Najpierw jednak musiała się skupić, co było cholernie trudne, gdy miało się na karku niewidzialnego wroga.

- Biegniemy w jakieś konkretne miejsce? – spytał Luke, przeskakując ponad powalonym pniem. – Czy tylko przed siebie, najdłużej jak potrafimy?

- Przed siebie – rzuciła Lilly, nie zatrzymując się nawet na sekundę. Z każdym przebiegniętym metrem zaczynała dostawać zadyszki, ale nie mogła pozwolić sobie teraz, żeby stanąć i dać się złapać.

              Cassie przemknęła obok całej trójki z szybkością, od której Lilly zakręciło się w głowie. Wyprzedziła ich, prawie rozmazując się przed oczami dziewczyny w nieregularną plamę.

- Jezus Maria, co to było? – spytała Lilly, prawie potykając się o kamień.

- Cassie. Nasza przyjaciółka – wyjaśnił Luke. – Wampirzyca.

- Wampirzy… co takiego??? – Lilly wytrzeszczyła oczy, niemal zapominając o tym, że są ścigani.

- Potem ci wszystko wyjaśnię. Teraz nie mamy na to czasu. Jesteś gotowa?

              Lilly rozejrzała się dookoła, ciągle nie widząc w pobliżu mężczyzny w płaszczu.

- Muszę się skupić. Nie wiem czy dam radę, ale spróbuję – wydyszała, przymykając na chwilę oczy. – Podtrzymuj mnie, żebym nie upadła.

              Luke chwycił ją za ramię, wymijając drzewa i krzaki. Lilly zaklęła pod nosem, próbując oczyścić umysł, żeby przygotować go do stworzenia obrazu przejścia. Gdy nie udało się po raz kolejny, warknęła zirytowana, sapiąc głośno.

- Cholera, no otwórz się. Otwórz! – krzyknęła, zaciskając z całej siły powieki.

- Pośpiesz się, doganiają nas! – zawołał Luke, ściskając ją za ramię.

- Staram się! – odkrzyknęła, chociaż tak naprawdę chciało jej się płakać. Jeśli za kilka minut nie otworzy przejścia, to wszyscy znajdą się w pułapce bez wyjścia.

              W jej umyśle majaczył odległy obraz portalu, ale to było za mało. Potrzebowała jasnej, wyraźnej wizji, o której na razie mogła jedynie pomarzyć. A warunki w jakich się teraz znajdowali, ani trochę w niczym nie pomagały.

              Nagle do uszu Lilly dobiegł świst i w pień tuż obok jej głowy wbiła się długa, czarna strzała zakończona czerwonymi piórami. Podskoczyła jak oparzona, omal nie upadając na mokrą ziemię, a z jej gardła wyrwał się zduszony krzyk. Po chwili taki sam krzyk wydobył się w ust biegnącego trzy metry dalej Hafisa, który poleciał do przodu i grzmotnął jak długi na twardą ziemię. Z jego pleców i ramienia wystawały takie same czarne drzewce. Powietrze wokół niego zakotłowało się i w ułamku sekundy pojawiła się przy nim Cassie z oczami szeroko otwartymi od szoku. Lilly dostrzegła jak kły wysuwają się jej z dziąseł, ale mimo to pochwyciła Hafisa na ręce i zniknęła z nim między drzewami szybciej niż się pojawiła.

- Niech to szlag! I co teraz? – krzyknęła Lilly, czując jak z każdą chwilą opuszczają ją siły. Cholerny portal w jej umyśle formował się tak wolno, że niemal straciła wszelką nadzieję, że wyjdą z tego cało.

- Zrobisz to. Wiem, że potrafisz. Skup się! – Luke uścisnął ją mocno za rękę, nie pozwalając upaść. – Musisz się postarać. Błagam, postaraj się! Inaczej… - urwał gwałtownie, gdy dłoń Lilly została wyszarpnięta z jego ręki.

              Dziewczyna wrzasnęła przeciągle i runęła na ziemię, chwytając się za lewe ramię, z którego sterczała upstrzona krwią strzała.

- Lilly! – Luke odwrócił się błyskawicznie, a oczy same rozszerzyły mu się ze zdumienia.

- Uciekaj! Zostaw mnie! – wysapała Lilly, zaciskając zęby z bólu, gdy pochylił się nad nią, próbując podnieść. – On zaraz tu będzie, czuję to. Nie zdążysz – chwyciła ukochanego za ramię, podciągając się lekko w górę. – Posłuchaj, nic mi nie będzie. Gdyby chciał mnie zabić, to już dawno by to zrobił. Uciekaj i dołącz do reszty – mówiła gorączkowo, dotykając jego twarzy i przywołała na usta krzywy uśmiech. – Cholera, dopiero co cię odnalazłam, a już muszę stracić – szepnęła, sycząc, gdy palce Luke’a zacisnęły się na grocie.

- Poczekaj, daj mi to chociaż wyciągnąć… Wszystko będzie dobrze – zapewniał, starając się odwrócić jej uwagę od bólu. – Potrafisz otworzyć portal?

              Lilly przygryzła wargę, gdy szarpnięciem wyrwał z jej ciała zakrwawioną strzałę.

- Nie… Nie w tej chwili. Luke, proszę…

- Obejmij mnie ramionami, przerzucę nas w bezpieczniejsze miejsce – szepnął w jej włosy, chwytając ją w pasie.

              Lilly zamknęła z ulgą oczy.

- No tak… twój tatuaż… zapomniałam…

- Na kilka minut powinno wystarczyć – powiedział Luke i uaktywnił na żądanie białe skrzydła wyrysowane tuszem na plecach.

              Zanim jednak oboje zdążyli rozpłynąć się w powietrzu, na ramieniu Lilly zacisnęła się dłoń w czarnej rękawicy i oderwała ją od Luke’a. Lilly nie zdążył nawet krzyknąć, gdy ukochany zniknął na jej oczach, a świat spowiła ciemność.

 

 

              Świadomość wracała falami. Najpierw poczułam potworne zawroty głowy, od których dostawałam mdłości. Palce miałam zziębnięte od zimnego podłoża na którym leżałam. Zresztą, nie tylko palce, ale i plecy i nogi. Całe moje ciało sprawiało wrażenie dryfującego w ciemnościach kawałka drewna, nieczułego i odrętwiałego. Na samym końcu poczułam przeszywającą strzałę bólu, wspinającą się w górę po moim ramieniu, i drażniącą wszystkie zakończenia nerwowe. Dopiero ten przenikliwy ból zakotwiczył mnie w rzeczywistości na tyle, że zdecydowałam się uchylić powieki. Co wcale nie było łatwe, bo miałam wrażenie, że każda z nich ważyła co najmniej tonę.

- Jak się czujesz? Wybacz, jeśli sprawiłem ci ból. To wcale nie było konieczne – odezwał się jakiś niewyraźny głos.

              Niewyraźny, bo od uderzenia w głowę, którym zostałam ogłuszona, wszystkie dźwięki były przytłumione, zupełnie jakbym miała uszy pełne waty. Otworzyłam ostrożnie powieki, niemal natychmiast zamykając je z powrotem. Światło wypaliło dziury w moich źrenicach, oślepiając mnie kompletnie.

- Konieczne? – odezwałam się, ledwo poznając swój głos, który był tak schrypnięty i zdarty jakbym krzyczała godzinami. – Kim ty właściwie jesteś?

              Rozległ się szelest materiału, a potem usłyszałam zbliżające się w moją stronę ciche kroki. Skuliłam się najbardziej jak mogłam, bojąc się, że znowu zostanę skrzywdzona. Gdy tak się jednak nie stało, a kroki zatrzymały się tuż przede mną, zdecydowałam się uchylić odrobinę oczy, by móc zobaczyć co się dzieje. Jak przez mgłę dostrzegłam zarys jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Nie miałam pojęcia gdzie mogę się teraz znajdować.

              Wyczuwałam za to czyjąś obecność. Nie musiałam zgadywać żeby wiedzieć, że to nikt inny jak mężczyzna w czerni. Czułam na sobie jego palące spojrzenie, ale nie miałam odwagi unieść głowy i spojrzeć na niego.

              Udało mi się podciągnąć do pozycji siedzącej, co było dość trudne z powodu pętającego moje nadgarstki grubego sznura. Gdy jednak poczułam pod plecami twardą ścianę, pozwoliłam sobie na cichutkie westchnięcie ulgi. Teraz przynajmniej mogłam stawić mu czoła.

- Mówiłem już. Twoim ojcem.

- Ale ja już mam… - zaprotestowałam, ale nie dał mi skończyć.

- Twoim prawdziwym ojcem – powiedział z naciskiem, klękając przede mną.

              Wzdrygnęłam się odruchowo, nie chcąc go dotknąć.

- Nic nie rozumiem – odparłam, nagle zmęczona całą tą dziwaczną sytuacją.

              Ramię rwało mnie jak cholera, tkwiłam zamknięta w jakimś małym, mrocznym pomieszczeniu i na dodatek rozmawiał ze mną człowiek, który twierdził, że jest moim ojcem. Odetchnęłam głęboko, starając się zapanować na chaotycznymi myślami. I jakby jeszcze tego było mało, po raz kolejny straciłam z oczu Luke’a. Serce ścisnęło mi się boleśnie w piersi na wspomnienie jego twarzy.

              Mężczyzna w czerni uśmiechnął się nieznacznie. Otworzyłam szerzej oczy i niemal natychmiast doświadczyłam szoku spowodowanego widokiem jego tęczówek, które – musiałam to przyznać – były w identycznym odcieniu co moje. Jednak poza kolorem oczu nie potrafiłam dopatrzeć się w jego twarzy żadnych łączących go ze mną podobieństw.

- To dlatego, że urodę odziedziczyłaś po matce – wytłumaczył spokojnym, równym tonem.

              Poderwałam głowę i natychmiast pożałowałam tego gwałtownego ruchu. Głowa bolała mnie tak, jakby była pełna tłuczonego szkła.

- Potrafisz czytać w moich myślach?

- Potrafię to i znacznie więcej – odparł, mrużąc zielone jak u kota oczy. – Jestem czarodziejem.

              A ja wróżką zębuszką, pomyślałam z ironią. Z moich ust wyrwał się zduszony chichot.

- Mógłbyś powtórzyć?

              W zielonych oczach pojawił się cień pogardy.

- Musisz przyjąć to do wiadomości, czy ci się to podoba czy nie.

              Zmarszczyłam brwi. Gruby sznur uwierał mnie w ręce.

- Oczywiście, że mi się to nie podoba. Nie co dzień spotykam ludzi, który próbują mnie zabić, a potem ogłaszają, że jestem ich dzieckiem – prychnęłam.

- Jesteś dokładnie taka sama jak twoja matka – stwierdził nieznajomy, kręcąc głową. – Tak samo uparta i bezczelna.

- Uparta i bezczelna to nie są epitety, którymi określiłabym swoją matkę – zauważyłam.

              Mężczyzna westchnął, spoglądając gdzieś w punkt ponad moim ramieniem.

- Nadal nic nie rozumiesz. Twoi rodzice z wymiaru który znasz, tak naprawdę wcale nimi nie są. Zostałaś adoptowana. Twoja prawdziwa matka nie żyje. Umarła wiele lat temu.

              Uniosłam głowę, spoglądając na niego z mieszaniną ciekawości i irytacji.

- Skąd ty o tym wszystkim wiesz? – spytałam podejrzliwie.

              Oczy nieznajomego spoczęły na mojej twarzy, przyglądając mi się uważnie.

- Bo to ja oddałem cię w ręce tych ludzi. Oni oczywiście nie mają o niczym pojęcia. Myślą, że natrafili na wyjątkowo śliczne dziecko, które zostawiła w szpitalu jakaś młoda matka i już nigdy po nie nie wróciła. Zadbałem, żebyś miała tam dobrych rodziców. Sam nie mogłem cię wychowywać.

              Nie miałam pojęcia co o tym myśleć. Chciałam jedynie zamknąć oczy i zasnąć, a potem się obudzić i odkryć, że to wszystko było jednym wielkim koszmarem, z którego będę się później śmiać na stare lata.

- Nawet domyślam się dlaczego – mruknęłam. – Kto normalny oddałby dziecko pod opiekę czarodzieja?

              Mogłabym przysiąc, że w głębi zielonych oczu mężczyzny zapalił się błysk gniewu. Być może pięć minut temu obawiałabym się tego, ale nie teraz. Nie po usłyszeniu tego steku bzdur, który w najgorszym przypadku mógł okazać się prawdą. Wolałam nie myśleć co by się wtedy stało.

- Czy mogłabyś choć na chwilę przestać kpić? Włożyłem dużo wysiłku w to, żeby doprowadzić do naszego spotkania i nie pozwolę byś wszystko zepsuła – powiedział zimnym tonem, od którego zjeżyły mi się wszystkie włoski na karku.

              Jego słowa sprawiły, że wzmogłam swoją czujność. Włożył dużo wysiłku? Co to mogło oznaczać? I dlaczego miałabym wszystko zepsuć? O co mu właściwie chodziło?

- Jak myślisz, dlaczego tutaj jesteś? Jakim cudem trafiłaś w to miejsce? – spytał, przekrzywiając głowę i obserwując mnie jakbym była jakimś wyjątkowo ciekawym okazem pająka.

              Zastanowiłam się przez chwilę, wyciągając przed siebie ścierpnięte nogi.

- Szukałam ukochanego. Cilian wpadł na trop i… - urwałam, otwierając szeroko oczy. Dopiero teraz dotarło do mnie prawdziwe znaczenie jego słów.

- I zrobiłaś tak tylko dlatego, bo ci na to pozwoliłem – dokończył za mnie. – Od początku miałaś trafić tutaj i tylko tutaj. Luke był tylko pionkiem w grze, który ci to ułatwił.

              Zmartwiałam, wpatrując się nic niewidzącymi oczami w twarz nieznajomego.

- Trafiłaś tu przypadkiem, dawno temu. Nie przypuszczałem, że postanowisz zostać, ale najwidoczniej nie doceniałem twojej determinacji. Lukas Penn doskonale nadawał się do tego, żeby skierować twoje kroki prosto w moją stronę – wyjaśnił spokojnie, pocierając palcami skroń. – Zaaranżowanie tamtego ataku okazało się bardzo proste. Ta dwójka idiotów miała go postraszyć i zmusić do myślenia kto mógł za tym stać – opowiadał, a moje oczy robiły się coraz szersze.

              Nie mogłam uwierzyć w to co przed chwilą usłyszałam. Ten szaleniec dokonał zamachu na życie Luke’a tylko po to, żeby doprowadzić mnie do siebie. I to cholernie pokrętną drogą, na której życie mogło stracić całe mnóstwo osób.

- Chcesz powiedzieć, że ukartowałeś to od samego początku? – spytałam ze skrajnym niedowierzaniem w głosie. – Że naraziłeś życie tylu niewinnych ludzi dla spełnienia swojej chorej zachcianki?

- To nie jest chora zachcianka – odparł najspokojniejszym tonem na świecie. Czułam się tak, jakby przemawiał do wyjątkowo krnąbrnego i nieposłusznego dziecka, którym w tym przypadku byłam ja. – Jesteś mi potrzebna.

              Otworzyłam szeroko oczy. Jeszcze chwila i pękną.

- Niby do czego?

              Westchnął, spoglądając na mnie z cierpliwym wyrazem twarzy.

- Masz dar. Dokładnie taki sam jak twoja matka. Pomożesz mi przedostać się do waszego wymiaru.

              Myśli w mojej głowie stanęły na ułamek sekundy, zamierając w pół ruchu. Gdyby się dało, to otworzyłabym oczy jeszcze szerzej. Zamiast tego poczułam, jak płuca wibrują mi od duszonego śmiechu, który po chwili wydostał się na zewnątrz, zagłuszając wszystkie dźwięki.

Śmiałam się jak opętana przez kilka długich minut. Nie mogłam się powstrzymać, to było silniejsze ode mnie.

- Ty chyba kompletnie oszalałeś! – wykrztusiłam gdy już mogłam mówić. – Najpierw mówisz mi, że cały ten pościg, cała afera z zamachem na Luke’a i szukaniem ludzi, którzy za tym stali – ludzi, o których myślał, że to członkowie jego nieistniejącego już oddziału – to tak naprawdę jedna wielka ściema, za którą od początku byłeś odpowiedzialny ty – wycelowałam w niego palcem – a teraz chcesz, żebym ot tak przeprowadziła cię do swojego świata?! – spytałam piskliwym głosem. – Do cholery, to przez ciebie Luke prawie zginął! Przez ciebie został porwany! Przez ciebie tkwił w przekonaniu, że to wszystko działo się naprawdę, że rzeczywiście ktoś próbował go zabić, i chciał się za to jedynie zemścić! To przez ciebie zostawił mnie, żeby wyruszyć Bóg wie gdzie na jakąś samobójczą misję! A ja nawet nie miałam pewności czy wróci do domu, rozumiesz?! A ty tak zwyczajnie zaciągasz mnie tu i każesz spełniać kolejne swoje zachcianki? – spytałam wstrząśnięta.

              Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas świadczący o zniecierpliwieniu. Podejrzewałam, że cała moja tyrada nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia i wściekłam się przez to jeszcze bardziej.

- Albo pomożesz mi z własnej woli, albo będę ci musiał do tego zachęcić – odparł, z jego zielone oczy błysnęły groźnie. – A tego byś raczej nie chciała.

              Skurczyłam się wewnętrznie na myśl o tym co mógłby mi zrobić. Albo co gorsza Luke’owi. O wiele bardziej prawdopodobna była ta druga opcja. Drań dobrze wiedział, że zrobię wszystko byleby tylko nie krzywdził bliskiej mi osoby.

- Ze swoim darem przeprowadzisz mnie na drugą stronę. Nie mogę obiecać, że już nigdy się potem nie spotkamy, ale jak to mówią nadzieja jest matką głupich. – Na jego ustach zaigrał kpiący uśmiech.

- Dlaczego sam nie możesz tego zrobić? – spytałam, bezskutecznie próbując wyplątać się z więzów.

              W głębi jego zielonych tęczówek zapłonął gniew, sprawiając, że twarz nieznajomego stała się na moment upiorna i złowieszcza. Zamrugałam ze zdumienia, dając sobie spokój z bezsensowną walką ze sznurami. Dostrzegłam zaciśnięte nagle dłonie z pobielałymi kostkami i wąską linię ust wykrzywionych w parodii uśmiechu.

- Nie mogę tego zrobić z powodu klątwy, którą rzuciła na mnie Rada Królestwa. Ktoś doniósł im, że praktykuję czarną magię. Nie musisz znać szczegółów. Najważniejsze, że idiota który ośmielił się to zrobić już nie żyje, a ty jesteś tutaj by mi pomóc – powiedział z morderczym błyskiem w oku, który zniknął tak szybko jak się pojawił.

              Mrugnęłam ze zdziwienia. Tyle tylko mogłam zrobić, bo całkiem odjęło mi mowę. Ten szaleniec właśnie powiedział, że praktykował czarną magię. I przyznał się do tego, że zabił człowieka. Jak ja w ogóle mogłam pozwolić, żeby coś takiego przedostało się do świata zwykłych ludzi? Do mojego świata? Z mrożącym krew w żyłach przerażeniem pomyślałam o rodzicach, który tkwili w błogiej nieświadomości, ukryci bezpiecznie w zaciszu własnego domu. Co będzie jeśli ten wariat znowu czegoś ode mnie zażąda, grożąc mi, że odbierze im życie? Zamknęłam na chwilę oczy, oddychając głęboko przez nos. Nie chciałam żeby zobaczył jak bardzo jestem wytrącona z równowagi.

- Może i mogłabym ci pomóc, ale po tym jak igrałeś z życiem Luke’ a i kazałeś mu wierzyć w coś, co tak naprawdę od samego początku było kłamstwem, nie mam zamiaru w niczym ci pomagać. I lepiej zrobisz jeśli mnie stąd wypuścisz. Moim przyjaciele nie puszczą ci tego płazem.

              Z ust nieznajomego wydobył się zgrzytliwy, nieprzyjemny dźwięk. Dopiero po kliku sekundach uświadomiłam sobie, że to był śmiech.

- Ty chyba niczego nie rozumiesz, moja droga. Ja cię o to nie proszę, ja stawiam warunki. Pomożesz mi, a w zamian za to zostawię ciebie i Penna w spokoju. Jeśli nie, to sama wiesz co się stanie – odezwał się lodowatym głosem bez cienia litości.

              Rzuciłam mu ironiczne spojrzenie.

- Jasne. A jaką ja mogę mieć pewność, że już nigdy nie zobaczę cię na oczy, co? Żadnej. Mam na to tylko twoje słowo, w które jakoś nie za bardzo jestem skłonna uwierzyć.

              Mężczyzna w czarnym płaszczu obrzucił mnie spojrzeniem, z którego nie dało się odcyfrować żadnej emocji. Potem jego oczy prześlizgnęły się na moje poranione ramię. Sekundę później poczułam w nim palący ból, jakby ktoś wbił mi w nie rozgrzany do białości pogrzebacz. Ścisnęłam rękę, z całych sił starając się nie krzyknąć. Łzy bólu stanęły mi w oczach, ale odgoniłam je szybkimi mrugnięciami powiek.

- Ty draniu… - szepnęłam, patrząc jak z rany wypływa krew.

              Wzruszył ramionami, przekrzywiając głowę.

- To nie było konieczne. Gdybyś zgodziła się współpracować…

- W dupie mam taką współpracę! – wrzasnęłam, ze zdwojoną siłą szarpiąc za pętające mnie sznury. – Wypuść mnie! Nie mam zamiaru tkwić w tej cholernej norze ani minuty dłużej! Słyszysz? Wypuść mnie!

              Mężczyzna przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, a potem podniósł się z miejsca. Najwidoczniej nie miał zamiaru spełnić moich żądań, bo otrzepał płaszcz i ruszył do wyjścia.

- A ty dokąd? – krzyknęłam za nim, próbując się podnieść. – Wypuść mnie!

- Zostaniesz tu jeszcze przez jakiś czas – odparł tym swoim spokojnym głosem, który tak bardzo doprowadzał mnie do szału. – Będziesz miała okazję przemyśleć moją propozycję.

              Zaklęłam pod nosem i klapnęłam ciężko na twardą podłogę.

- I tak stąd ucieknę! Nie zatrzymasz mnie!

              Jego usta wykrzywił paskudny uśmiech pełen wyższości.

- Nie dasz rady. Moje zaklęcia ci na to nie pozwolą. Będziesz tu siedzieć dopóki nie zgodzisz się współpracować – powiedział i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

              Wydałam z siebie zduszony okrzyk pełen wściekłości i osunęłam się na ścianę, zamykając oczy. Negatywne emocje wrzały we mnie z taką siłą, że ledwo powstrzymywałam się przed tym, żeby nie zacząć krzyczeć. Furia kotłowała się pod moją skórą dodając mi sił, ale co z tego, skoro poczucie bezradności przytłoczyło mnie jak lawina, odbierając zdolność logicznego myślenia. Jedyne czego w tej chwili chciałam, to unieszkodliwić tego obłąkańca i uciec stąd gdzie pieprz rośnie. Dusiłam w sobie te wszystkie emocje do momentu, w którym rozbłysk jaskrawego światła, jaki eksplodował pod moimi powiekami, wybudził mnie z szoku i sprawił, że aż podskoczyłam w miejscu.

Zamrugałam gwałtownie, oszołomiona tym co się stało. Niemożliwe. Przecież powiedział, że nie dam rady stąd wyjść, bo zabezpieczył tą norę zaklęciami. A biały rozbłysk oznaczał początek otwierającego się przejścia.

Zatkałam usta ręką, żeby nikt nie usłyszał mojego triumfalnego wrzasku radości. Dłonie trzęsły mi się tak, że nie mogłam nad nimi zapanować. Natychmiast zamknęłam oczy, z całych sił zaciskając powieki i znieruchomiałam, próbując się uspokoić.

Zajęło mi to naprawdę długą chwilę. Gdy wszystkie szalejące we mnie emocje upadły i odzyskałam jako taką przytomność umysłu, zaczęłam oddychać głęboko i wsłuchiwać się w ten oddech, który był teraz jedyną rzeczą jaka mogła mnie uspokoić i odprężyć. Po jakimś czasie granice mojej świadomości rozciągnęły się jak guma, zahaczając o nierzeczywistość. Obraz przejścia kształtował się w mojej głowie nieskończenie powoli, co chwila naruszany i mącony przez zaklęcia o których wspominał mój domniemany ojczulek.

Srebrzysta mgła falowała niespokojnie, rozbłyskując gdzieniegdzie zielenią i fioletem, które przeszywały ją jak strzały. Domyśliłam się, że to zaklęcia ochronne. Nie przeszkodziło mi to jednak skupić się jeszcze bardziej i wsłuchać w swój równy już oddech. Mgła pojaśniała na środku, przybierając bardziej realną postać. Jej centrum pulsowało jaskrawym światłem, zupełnie jakby rodziła się nowa gwiazda. Wyobraziłam sobie Luke’a, jego kobaltowe oczy, ciemne włosy i przystojną twarz. Nie wiem skąd przyszła do mnie ta wizja, ale okazała się zbawienna, bo drżące przede mną przejście rozbłysło oślepiająco białym światłem, a rzeczywistość pękła na pół, ukazując mi rąbek tego co istniało za nim. Dostrzegłam zmęczoną twarz Luke’a i dziwne lśniące ślady na jego policzkach, podejrzanie przypominające łzy. Serce ścisnęło mi się tak mocno, że usłyszałam, jak z moich ust wyrywa się jęk. Nie namyślając się zbyt długo, wyciągnęłam spętane dłonie w stronę białego światła i prawie się uśmiechnęłam, gdy porwało mnie ze sobą, przenosząc w inne miejsce.

 

 

- Niech to szlag! – wrzasnął Luke, zamykając ramiona na powietrzu. Jeszcze przed sekundą była w nich Lilly. Jego oczy rozszerzyły się z niedowierzania i szoku, że znowu mu ją odebrano. Czerwona chmura wściekłości przesłoniła mu oczy. Poderwał się z miejsca, rozglądając dokoła z nadzieją, że może to wyobraźnia spłatała mu figla i że ukochana gdzieś tu jest. Na próżno jednak. Jedyne co zobaczył, to ściana drzew i leżący na ziemi Hafis, nad którym pochylała się przerażona Cassie.

- Tylko mi tu nie umieraj, słyszysz? – szeptała gorączkowo wampirzyca, odrzucając od siebie zakrwawione strzały. Oderwała kawałek sukni i próbowała zatamować krwotok.

              Hafis podrygiwał na ziemi, wstrząsany konwulsjami. Z ust buchnęła mu jaskrawoczerwona, spieniona krew. Cassie przechyliła mu głowę na bok, żeby się nią nie zakrztusił.

- Ma uszkodzone płuco! – krzyknęła, odwracając się w stronę Luke’a, który stał dalej w miejscu i toczył dookoła błędnym wzrokiem. Cassie zmarszczyła brwi. – Gdzie jest Lilly?

              Luke odwrócił się. Na jego twarzy malowały się wstrząs i poczucie straty.

- Nie ma jej. Nie przeszła. Ktoś jej w tym przeszkodził – powiedział martwym głosem.

              Cassie dostrzegła gniew i smutek, jakimi emanował, ale nie mogła w tej chwili nic na to poradzić. To Hafis potrzebował teraz pomocy, a ona kompletnie nie wiedziała co ma robić. To znaczy wiedziała, ale wolała tego nie robić. Mogła jednak nie mieć wyboru, gdyby stan Hafisa jeszcze bardziej się pogorszył.

- Jesteś w stanie mu pomóc? – spytała z nadzieją, że Luke zrobi coś, co spowoduje, że jego przyjaciel przestanie tracić krew i wydobrzeje. – Znasz jakieś zaklęcie? Cokolwiek? Błagam, pomóż mi! – krzyknęła, wyrywając Luke’a z otępienia.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin