Kooistra Jeffrey D. - Ostateczna próba.doc

(73 KB) Pobierz
Autor: Jeffrey D

Autor: Jeffrey D. Kooistra

Tytul: OSTATECZNA PRÓBA

 

(Another Turning Test)

 

Z "NF" 11/95

 

 

   Uciekał ze świecącymi diamentami wartymi trzy miliardy

kredytów.

   "Delphi" gnało w stronę linii Hague'a w systemie Caflin z

olbrzymim przyśpieszeniem, w przypadkowych odstępach czasu

wykonując wektorowe piruety, by ścigający pojazd policyjny

nie mógł wziąć go na celownik.

   - Kiedy dotrzemy do linii Hague'a, Raleigh? - spytał Lloyd

Carstens swojego przyjaciela, komputer pokładowy.

   - W zależności od zmian wektorów, od 6.3 do 8.9 minut.

Chwileczkę. Pojazd policyjny wysłał za nami rakietę, typ

Banshee XG-4.

   - Ile zostało do uderzenia?

   - Dwadzieścia dwie sekundy, jeśli nie uda się nam

uniknąć.

   Przez ostatnie trzydzieści lat przemierzyli wspólnie

przestrzeń wokół tysięcy gwiazd, dosięgali tysięcy

horyzontów tylko po to, by zaraz lecieć dalej.

   Trzydzieści lat temu Lloyd wygrał czterdzieści tysięcy

kredytów w karty, bo nikt nie zauważył, że oszukuje. Kupił

wtedy "Delphi", ukradł swojemu ojcu kolejne dziesięć tysięcy

kredytów, by mieć za co naprawić statek i wyruszył w stronę

gwiazd, by zostać wolnym kupcem. Był samotnikiem, nie

potrzebującym mężczyzn, obojętnym na uroki kobiet. Ci,

którzy go znali, a nie było ich wielu, zawsze określali go

jako zimnego. Ale wobec swoich bardzo nielicznych przyjaciół

pozostawał bezwzględnie lojalny. Po latach zaczął osiągać

zyski, spłacił dług ojcu i zainwestował w ulepszanie swojego

statku. 

   - Myślę, że przyszedł czas na naszą niespodziankę -

oświadczył Lloyd.

   - Owszem - zgodził się Raleigh.

   Mimo że lecieli z ogromną prędkością, Banshee i tak

zbliżała się do nich pięć razy szybciej. Pola antyciśnieniowe

"Delphi" robiły, co się tylko dało, by chronić Lloyda przed

straszliwym przeciążeniem. Rakieta skierowała się prosto na

nich, zbliżał się moment detonacji. Nagle statek zmienił

wektory w zwrocie tak gwałtownym, że gdyby zawiodły pola

wyrównujące ciśnienie, Lloyd zostałby rozmazany na ścianach

kabiny.  Rakieta chybiła. 

   Przeżył ten manewr, bowiem poczynił na swoim statku

nielegalne i wyjątkowo kosztowne ulepszenia.

   - Przepięknie, Raleigh! Ile nam dajesz czasu?

   - Teraz, kiedy policja wieo naszych możliwościach,

dostosuje się do sytuacji. Będę nadal robić uniki, ale w

końcu nas dostaną. 

   - Wiem o tym. Powiedz tylko, na ile szacujesz nasze szanse.

   - Prawdopodobieństwo tego, że dotrzemy do linii Hague'a i

uciekniemy bez większej szkody, wynosi 72 procent.

   - Dobrze.

   Życie wolnego kupca odpowiadało mu, ale po trzydziestu

latach Lloyd zauważył, że zaczyna wpadać w rutynę. Wtedy

właśnie znalazł bogactwo większe, niż potrafił sobie

wyobrazić. Świecące diamenty leżały w pozostałościach bazy

obcych w zewnętrznym pasie asteroidowym Caflinu przez

ostatnie 400 milionów lat. Rasa, która je stworzyła,

zniknęła dawno temu, zostawiając po sobie coś, co warte było

królewską fortunę dla każdego muzeum i prywatnego

kolekcjonera. 

   Byli też tacy, dla których mogłyby okazać się warte

jeszcze więcej. A Lloyd wiedział, gdzie ich szukać. 

   Prawa Caflinu zabraniały zabierania diamentów z ich

miejsca spoczynku. Lloydowi te prawa nie podobały się. 

Policja zainteresowała się nim, ponieważ nie stawił się na

inspekcję przed odlotem. 

   Zbliżała się kolejna rakieta. Lloyd poczuł ledwo

odczuwalne ściskanie w dołku, kiedy Raleigh znowu wprowadził

statek w wiraż, a wyrównywacz ciśnień włączył się,

by go chronić.

 

   Rakieta bezgłośnie przeleciała obok.

   - Mamy przekaz radiowy - oznajmił Raleigh. - Kapitan

policji każe nam wpuścić na pokład swój oddział.

   - Zignoruj.

   "Delphi" nadal leciał swoją krętą trajektorią, póki Raleigh

nie powiedział:

   - Dwadzieścia sekund do linii Hague'a. Dwadzieścia jeden

do hipernapędu.

   - Dobra. Lecimy do HTS-17.

   HTS-17 było czarną dziurą z rzadkim pasem

asteroidów. Na jednym z nich Lloyd miał swój dom w bąblu

ciśnieniowym. Minione lata nauczyły go, że takie

schronienie może się od czasu do czasu przydać.

   Statek przekroczył niewidzialną linię Hague'a, wewnątrz

której nie działał hipernapęd. Raleigh przygotował pojazd do

wyjścia, ale przez jedną sekundę nie mógł wykonywać swoich

uników. Przez jedną sekundę był bezbronny.

   Rakieta Banshee zdetonowała się, nie dość blisko, by

zniszczyć "Delphi", ale na tyle, by nieco ją uszkodzić.

   Wybuchła jak maleńka supernowa, dokładnie w chwili, gdy

uruchomił się hipernapęd "Delphi" i statek zniknął w smudze

błękitu.

   - Jakie szkody, Raleigh? - spytał Lloyd.

   Odpowiedź jak zwykle była natychmiastowa.

   - Pola siłowe przejęły prawie całą moc wybuchu. Jednak silniki

podświetlne uległy uszkodzeniu, podobnie jak moje skanery

dalekiego zasięgu. Hipernapęd został uruchomiony prawidłowo,

jesteśmy na kursie na HTS-17. Krótko mówiąc, lecimy na

ślepo, ale wiemy, dokąd. Automaty naprawcze powinny

uporać się z napędem podświetlnym mniej więcej do czasu,

kiedy dotrzemy do HTS-17, ale będziemy musieli zostać parę

dni na orbicie, zanim da się uruchomić skanery.

   - Nigdzie nam się nie spieszy. Nikt nie wie, dokąd lecimy.

Jak z czasem?

   - Hamowanie za trzy koma jeden godziny.

   - Dobra. Idę się trochę przespać. Obudź mnie, kiedy

wyhamujemy.

   Raleigh skierował swoje trzy automaty naprawcze do

uszkodzonych miejsc statku i zabrał się do roboty.

   Lloyda obudził dźwięk syren alarmowych.

   - Raleigh, co się do diabła dzieje?

   - Przekroczyliśmy linię Hague'a HTS-12 na hipernapędzie.

   - Jak to się mogło stać?

   - Jeszcze nie wiem. Za kilka minut powinienem mieć

dostateczną liczbę danych.

   Lloyd ruszył ze swojej kabiny w stronę stanowiska

dowodzenia. Mimo że mógł rozmawiać z Raleighiem z każdego

miejsca na statku, na stanowisku dowodzenia przynajmniej

czuł, że jest użyteczny.

   - Jakie są szkody? - zapytał.

   - Chcesz usłyszeć wszystko, czy tylko najważniejsze?

   - Zacznij od najważniejszych.

   - Silniki hipernapędu uległy dezintegracji, jak tylko

przeszliśmy przez linię Hague'a, a razem z nimi napęd

podświetlny, dwa z moich automatów naprawczych i

osiemdziesiąt procent sekcji rufowej. Wszystkie systemy

przestawione na zasilanie awaryjne. 

   Lloyd nie był zachwycony. W końcu będzie musiał wezwać

pomoc. Nawet gdyby pomoc nadeszłaby pod postacią innego

wolnego kupca, musiałby stracić sporą liczbę swoich

świecących diamentów. Z drugiej strony, i tak będzie miał

dość, żeby stać go było na naprawę statku. 

   - A są jakieś dobre wiadomości? - zapytał.

   - Tak. Łódź ratunkowa jest w porządku.

   - Miejmy nadzieję, że nie będę musiał z niej korzystać.

   - Nie masz wyboru.

   Lloyd zdrętwiał.

   - O co ci chodzi? Bywaliśmy już w gorszych sytuacjach.

Statek nawet na zasilaniu awaryjnym może przetrwać wieki, a

systemy podtrzymywania życia najwyraźniej działają bez

zarzutu.

   - Błąd. Nigdy nie byliśmy w tak złej sytuacji. Kiedy

przekroczyliśmy linię Hague'a i wpadliśmy w normalną

przestrzeń, wylądowaliśmy na orbicie z wyjątkowo niskim

peryhelium.

   - I co w związku z tym?

   - HTS-17 to czarna dziura. Siły pływowe będą na tyle

mocne, że rozerwą "Delphi" na kawałki, zanim jeszcze zbliży

się na minimalną odległość.

   - Co możemy na to poradzić?

   - Mogę przygotować łódź ratunkową, a ty możesz opuścić

statek.

   - Nie o to mi chodziło - mruknął Lloyd. - Wiesz już,

dlaczego nie wyhamowaliśmy przed linią Hague'a?

   - Jest kilka możliwości. Najprawdopodobniej chronometry

hipernapędu zostały uszkodzone w trakcie detonacji rakiety

Banshee. Ponieważ skanery także zostały uszkodzone, nie

mogłem na czas dostrzec linii i nie wyszliśmy z

hiperprzestrzeni w odpowiednim czasie.

   - A co z systemem uzupełniającym?

   - Skanery to właśnie system uzupełniający.

   - A zatem co robimy? - spytał Lloyd.

   - Proponuję, żebyś ewakuował się w łodzi ratunkowej.

   Żołądek Lloyda skurczył się gwałtownie.

   - Poza tym?

   - Nie ma żadnych innych możliwości.

   Zapadła cisza; Lloyd wpatrywał się nic nie widzącym

wzrokiem w wizjer. 

   - Przygotuję łódź ratunkową - odezwał się w końcu

Raleigh.

   - Nie! - wyrzucił z siebie ze złością Lloyd. Gdzieś w

głębi ducha wiedział, że zachowuje się nieracjonalnie. W

końcu Raleigh znał statek lepiej niż on, wiedział, co jest

uszkodzone i co się da naprawić. Mógł sprawdzić wszystkie

możliwości i wybrać optymalne rozwiązanie dużo szybciej. 

Ale Lloyd nie mógł tak od razu uznać sytuacji za

beznadziejną. Było to sprzeczne z jego naturą. 

   A poza tym na samą myśl o opuszczeniu statku pojawiało

się jeszcze jedno uczucie. Z początku nie był pewien, co to

jest, ale potem znalazł dla niego właściwą nazwę: wstyd. Ale

dlaczego wstyd? Przychodziły mu na myśl inne słowa:

niehonorowo, nielojalnie, tchórzliwie. Dlaczego właśnie te

słowa?

   - Dlaczego nie? - zapytał Raleigh.

   Lloyd odwrócił się w stronę sensora optycznego Raleigha.

   - Bo musiałbym cię zostawić - odpowiedział.

   - I co z tego?

   - Jesteś moim przyjacielem.

   Lloyd usłyszał chrobotanie przy wejściu. Po chwili jedyny

pozostały automat naprawczy Raleigha wjechał do środka i

zaczął pracować przy głównej konsoli.

   - To nie ma znaczenia - odpowiedział Raleigh. - Nie

przeżyjesz zbliżenia do dziury, jeśli pozostaniesz na

statku. 

   - Nie zostawię cię - oznajmił Lloyd.

   - Dlaczego?

   - Bo jesteś moim przyjacielem, do cholery! Przyjaciół nie

zostawia się na pewną śmierć. Najpierw musimy wypróbować

wszystkie inne możliwości. Uratujemy się albo umrzemy

próbując to zrobić. Razem.

   - Jestem bezduszną maszyną.

   - Możliwe. - Lloyd zawahał się, próbując uporządkować

myśli. - Ale jesteś inteligentny. Może masz także

samoświadomość. Mnie to wystarcza. A zresztą, kto

powie, że nie masz duszy? Jeżeli Bóg może wkładać dusze

w ciała ludzi, to może je wkładać także do komputerów.

   Raleigh przez chwilę nie odpowiadał. Ta przerwa wydała

się Lloydowi dziwna, był przyzwyczajony do natychmiastowych

odpowiedzi komputera.

   - Jeżeli ty jestem moim przyjacielem, to ja jestem twoim

przyjacielem - odpowiedział w końcu. Było to stwierdzenie,

nie pytanie.

   - Tak.

   - W takim razie zrozumiesz, dlaczego muszę to zrobić.

   Automat naprawczy zostawił konsolę i ruszył w kierunku

Lloyda, wyciągając wszystkie cztery ramiona, by go

pochwycić. Lloyd cofnął się.

   - Co ty wyprawiasz, Raleigh?

   - Skoro ty nie chcesz uratować swojego życia, ja zrobię

to za ciebie.

   Automat zbliżał się w dalszym ciągu. Lloyd starał się

cofnąć.

   - Nie zostawię cię, żebyś tu zginął! Musi być jakiś

sposób. Nie możesz tego zrobić!

   - Dla mnie nie ma ucieczki. Wedle twojego rozumowania, ty

jesteś moim przyjacielem. Nie mogę pozwolić, żebyś oddał za

mnie życie w sytuacji, o której wiem, że jest beznadziejna.

   Lloyd zastanawiał się nad tym przez sekundę.

   - Touche. Ale ja nie zamierzam zmienić zdania.

   Prześcignął automat w drodze do wyjścia, dobiegł do

swojej kabiny i zamknął się w środku, używając ręcznego

zamka, którego Raleigh nie mógł otworzyć. Przeszukał

szufladę, znalazł pulser i laserowym promieniem zniszczył

sensor optyczny Raleigha w kabinie.

   Usiadł na koi i stwierdził, że żaden kapitan nie mógł się

bardziej starać, żeby zatonąć wraz ze swoim statkiem.

 

   Lloyd rozmyślał o przeszłości. O swoim nieszczęśliwym

dzieciństwie na górniczej planecie Slag, o tym, jak nauczył

się walczyć i grać w karty, kraść i chować się. O tym, jak

zdobył "Delphi" i znalazł wolność wśród gwiazd. Pamiętał

moment, gdy odkrył, że Raleigh jest inteligentny. Raleigh

sam mu o tym powiedział. Przypominał sobie miliardy rzeczy,

które razem robili, planety, które odwiedzali, interesy,

które przeprowadzali; potknięcia i upadki, osiągnięcia i

wzloty. I chociaż Raleigh był komputerem, słowem, jakie

najlepiej oddawało naturę ich związku była przyjaźń. 

   - Lloyd, to niemądre - odezwał się Raleigh przez

interkom. - Proszę, idź do łodzi ratunkowej.

   Lloyd zignorował go. Wiedział, że komputer coś knuje.

On nigdy nie rezygnował.

   - Raleigh, skoro łódź ratunkowa jest nieuszkodzona, to

dlaczego nie możemy użyć jej napędu, żeby oddalić się trochę

od HTS-17? - Lloyd wiedział, że Raleigh będzie miał na to

logiczną odpowiedź. Raleigh zawsze miał logiczną odpowiedź.

   - To była pierwsza możliwość, jaką rozważałem po wypadku.

Za mało czasu. Znajdziemy się w punkcie krytycznym za

pięć koma dwadzieścia jeden godzin. Łódź ratunkowa ma

zabezpieczenia, które nie pozwalają używać jej do poruszania

masy większej niż 1,5 raza od jej własnej. To, co zostało z

"Delphi", jest znacznie cięższe. Z jednym tylko automatem

naprawczym pozbycie się zabezpieczeń i podłączenia łodzi

ratunkowej zajęłoby dwadzieścia sześć godzin.

   - A gdybym pomógł?

   - Wtedy dłużej.

 

   Pół godziny później Raleigh w dalszym ciągu nie próbował

usunąć Lloyda z kabiny, ale ten wiedział, że wkrótce coś się

wydarzy. Dla zabicia czasu analizował sposoby uratowania

statku, mimo że Raleigh prawie na pewno wszystko to już

przewidział i każdy plan z jakiegoś powodu odrzucił. 

   Zostawało mu myśleć o tym albo o śmierci.

   - Raleigh - odezwał się. - Mam inny pomysł. Powiedz mi,

co w nim nie gra. Awaryjny generator jest miniaturową wersją

przetwarzacza masy, który napędza cały statek, tak?

   - Tak.

   - Czy da się go w jakiś sposób przerobić na staroświecki

silnik reaktorowy?

   - Tak. Ale większość magazynów została stracona razem z

hipernapędem. Zbudowanie reaktora przy wykorzystaniu części

statku zajęłoby dwadzieścia trzy dni - odparł Raleigh, a

potem dodał: - Proszę, Lloyd, idź do łodzi ratunkowej. Punkt

krytyczny osiągniemy za 4,53 godziny.

   Lloyd zignorował go.

 

   Zza drzwi rozległ się jakiś hałas, a potem punkt nad

zamkiem zalśnił rubinową czerwienią, która zaraz zmieniła

się w linię.

   - Co ty wyprawiasz, Raleigh?

   - Przykro mi - odpowiedział komputer. - Czas mija. Skoro

ty nie chcesz wyjść, wchodzę tam po ciebie. Automat używa

lasera, żeby wyciąć zamek. Dlaczego nie chcesz mi tego

ułatwić i po prostu nie wyjdziesz?

   Lloyd uśmiechnął się na te słowa.

   - Automat jest, łagodnie mówiąc, niezbyt zgrabny. Jak

zamierzasz mnie złapać?

   Następne oświadczenie Raleigha okazało się wielką

niespodzianką.

   - Nie pozostawiasz mi zbyt wielkiego wyboru. Jeżeli

będziesz stawiał opór automatowi, każę mu poparzyć twoje

nogi. Gdy już będziesz unieruchomiony, dam ci środki

przeciwbólowe i przetransportuję do łodzi ratunkowej. Twoje

nogi zagoją się, kiedy zostaniesz uratowany.

   - Ja też mam laser. Myślisz, że nie uda mi się

powstrzymać nim automatu?

   - Nie. Zadbałem o to. Proszę, Lloyd. Nie chcę cię

skrzywdzić. Jesteś moim przyjacielem. Idź do łodzi.

   - Nie, Raleigh. Albo przeżyjemy to obaj, albo obaj

zginiemy. Ty, ten statek, jesteście wszystkim, co

mam. Byłem niczym, póki ciebie nie znalazłem. Nie mam dokąd

pójść. - Im dłużej Lloyd mówił, tym bardziej był pewien, że

ma rację.

   Przewrócił stół i dwa krzesła robiąc barykadę. W tym

czasie automat skończył przecinanie zamka i otworzył drzwi.

Teraz poprzez jego oczy Raleigh będzie mógł zobaczyć wnętrze

kabiny. Lloyd skrył swoje ciało za barykadą tak, że widać

było tylko jego oczy i lufę pulsera. W swoich dwóch prawych

ramionach automat trzymał tarczę, która wyglądała tak, jakby

wycięto ją z kawałka ściany. To dlatego przyjście do niego

zajęło Raleighwi tak dużo czasu. 

   Lloyd wystrzelił laserowy promień, ale Raleigh osłonił

automat tarczą. Automat zbliżał się, laser trzymany w jego

chwytaku nastawiony był na maksimum. Dotarł do barykady i

zaczął ją przecinać. Lloyd natychmiast ustawił się za

fragmentem, który Raleigh właśnie przecinał. Raleigh

wyłączył laser. 

   - Jeżeli spróbujesz przepalić tę barierę, zabijesz mnie -

powiedział Lloyd. - A to nie pasuje do twoich planów.

   Mówiąc nierozważnie położył lewą dłoń na szczycie

barykady. Raleigh odciął mu środkowy palec.

   - Au! Touche, do cholery! - Lloyd sam też wystrzelił i

udało mu się przeciąć stalowe ścięgno na górnym lewym

ramieniu automatu.

   Bitwa trwała przez jakiś czas, ale siły były wyrównane.

Lloyd ustawiał się za tymi częściami barykady, które Raleigh

zaczynał przecinać, Lloydowi natomiast brakowało już tylko

jednego lub dwóch trafień, by aautomat był tak

uszkodzony, żeby Raleigh nie mógł użyć go do zaciągnięcia

Lloyda, unieruchomionego czy nie, na łódź ratunkową.

   Raleigh przerwał atak i zabrał automat z kabiny. Trzeba

było znaleźć inne rozwiązanie. Następne na jego liście było

wykorzystanie automatu do wytworzenia środka oszałamiającego

w aerozolu, który wpuści do kabiny Lloyda. Potem

nieprzytomnego Lloyda da się przetransportować do łodzi

ratunkowej. Jednak Raleigh nie mógł obliczyć szans na sukces

tego przedsięwzięcia, gdyż nie miał listy zapasów, które nie

zostały stracone podczas wybuchu. Poza tym nie był pewien,

czy ma dość czasu, by przygotować środek. Wysłał więc

automat na zwiady. 

 

   - Raleigh, jak łódź ratunkowa wychodzi z dużych

prędkości? Nie ma zbyt wielkiego silnika.

   - Łódź ratunkowa wytraca pęd.

   - A, pamiętam już. Energia kinetyczna łodzi mieści się w

jednotonowej ołowianej kuli, potem wyrzucana jest z

prędkością zbliżoną do prędkości światła.

   - Nie będziesz musiał hamować. Układ sterowniczy łodzi

może zmienić twoją orbitę na taką, gdzie siły pływowe nie

bę...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin