Martin Kat - Naszyjnik 01 - Naszyjnik panny młodej.pdf

(2619 KB) Pobierz
6495507 UNPDF
Edited by Foxit PDF Editor
Copyright (c) by Foxit Software Company, 2004
Martin
Naszyjnik
panny młodej
For Evaluation Only.
Kat
 
Edited by Foxit PDF Editor
Copyright (c) by Foxit Software Company, 2004
Prolog
Anglia, rok 1804
Tempie Whiting usiadła na łóżku i zaczęła
nasłuchiwać. Usłyszała cichy odgłos kroków.
Ktoś minął jej sypialnię i zatrzymał się pod drzwiami
do pokoju siostry.
Victoria zeskoczyła z łóżka z mocno bijącym ser­
cem. W drzwiach do pokoju Claire nie było zamka,
ponieważ ojczym na to nie pozwolił. Tory usłyszała
delikatne szczęknięcie przekręcanej srebrnej klamki
i ciche kroki. Ktoś wszedł do pokoju.
Dobrze wiedziała kto. Wiedziała, że pewnego dnia
baron postanowi zaspokoić żądzę, którą czuł do Cla­
ire. Rozpaczliwie pragnąc ochronić siostrę, Tory ze­
skoczyła z łóżka, chwyciła błękitny szlafrok i wybie­
gła na korytarz. Sypialnia Claire znajdowała się dwa
pokoje dalej. Tory szła na drżących nogach jak najci­
szej. Jej dłonie stały się tak wilgotne, że nie mogła
przekręcić okrągłej klamki. Wytarła je w szlafrok
i spróbowała ponownie. Wreszcie się jej udało i ci­
cho wśliznęła się do mrocznego pokoju. Wysoka po­
stać ojca ciemniała przy łóżku w bladym świetle wpa­
dającym przez okna. Tory zastygła, słysząc jego ciche
słowa i przerażony głos Claire.
5
For Evaluation Only.
O budził ją jakiś szmer w korytarzu. Victoria
6495507.001.png
 
- Nie zbliżaj się do mnie - błagała Claire.
- Nie zrobię ci krzywdy. Tylko leż spokojnie i po­
zwól mi zrobić to, czego pragnę.
- Nie. Chcę, żebyś stąd wyszedł.
- Cicho - powiedział baron szorstko. - Chyba nie
chcesz obudzić siostry? Sądzę, że domyślasz się, co
jej się przytrafi, jeśli tu przyjdzie.
- Proszę, nie rób Tory krzywdy -jęknęła Claire.
Było jednak jasne, że baron bez wahania zrobi, co
tylko zechce. Plecy Tory wciąż poznaczone były sinia­
kami po ostatnim biciu, którym Miles Whiting, ba­
ron Harwood, postanowił ukarać pasierbicę za nie­
posłuszeństwo tak drobne, że nie mogła sobie już
przypomnieć, czego dotyczyło.
- Więc rób, co ci mówię. Leż spokojnie.
Claire wydała zduszony jęk i Tory poczuła wście­
kłość. Wbijając paznokcie w dłonie, podeszła bliżej.
Wiedziała, co chciał zrobić. Wiedziała też, że jeśli
spróbuje go powstrzymać, zostanie ukarana, a baron
dopadnie Claire wcześniej czy później.
Tory przygryzła wargę i tłumiąc wściekłość, zasta­
nowiła się, co właściwie powinna zrobić. Musiała go
powstrzymać. Jej wzrok padł na mosiężny podgrze­
wacz łóżka leżący przy kominku. Węgle już dawno
w nim ostygły, lecz wypełniony popiołem metalowy
pojemnik był ciężki. Chwyciła za drewniany uchwyt
i bezszelestnie podniosła ciężki przedmiot.
Claire wydała kolejny zduszony jęk. Tory podkra-
dła się bliżej do łóżka, gdzie baron pochylał się
nad jej siostrą, i z całej siły uderzyła go podgrzewa­
czem w głowę. Harwood zacharczał i bezwładnie
upadł na podłogę. Podgrzewacz wypadł z drżących
dłoni Tory i z brzękiem uderzył o deski, a wraz z nim
posypały się na kosztowny dywan węgle i popiół.
Claire zerwała się z łóżka i rzuciła w ramiona Tory.
- On... On mnie dotykał - szlochała cicho i moc­
niej wtuliła się w siostrę. - Och, Tory, przyszłaś w sa­
mą porę.
- Już dobrze, kochana. Jesteś bezpieczna. Nie po­
zwolę mu cię skrzywdzić.
Trzęsąc się na całym ciele, Claire spojrzała
na mężczyznę leżącego na dywanie. Ciemna strużka
krwi wypływała z rany na jego skroni.
- Czy ty go... zabiłaś?
Tory spojrzała na nieruchome ciało barona i za­
chwiała się. Wzięła głęboki oddech, by się uspokoić.
W pokoju było ciemno, lecz przez okna wpadało deli­
katne światło księżyca. Widziała szkarłatną plamę wo­
kół głowy ojczyma. Jego pierś zdawała się nie unosić.
- Musimy się stąd wydostać - powiedziała, wal­
cząc z naglącą potrzebą ucieczki. - Załóż szlafrok
i wyciągnij torbę spod łóżka. Ja pobiegnę po swoją
i spotkamy się przy schodach dla służby.
- Muszę się przebrać. Jestem w koszuli nocnej.
- Teraz nie ma na to czasu. Przebierzemy się póź­
niej.
Ucieczka była już zaplanowana. Spakowały po­
dróżne torby trzy dni temu, w dniu siedemnastych
urodzin Claire. Od tamtej pory w ciemnych oczach
barona gęstniało pożądanie, gdy tylko na nią spoj­
rzał. Były przygotowane na opuszczenie Harwo­
od Hall przy najbliższej okazji. Tej nocy los zdecydo­
wał za nie. Nie mogły czekać ani chwili dłużej."
- Co z naszyjnikiem? - zapytała Claire.
Kradzież najcenniejszego klejnotu barona od po­
czątku była częścią planu. Potrzebowały pieniędzy,
by dotrzeć do Londynu. Piękny naszyjnik z pereł
i diamentów wart był fortunę, a jednocześnie był je­
dyną rzeczą pokaźnej wartości, którą mogły bez tru­
du zabrać ze sobą.
6
7
- Przyniosę go. Staraj się nie robić hałasu. Przyjdę
jak najszybciej.
Claire wybiegła z pokoju. Tory rzuciła ostatnie
spojrzenie na ojczyma i pobiegła za siostrą. Dobry
Boże, nie pozwól mu umrzeć - modliła się, przerażo­
na myślą, że faktycznie go zabiła. Uciekała koryta­
rzem wstrząsana dreszczami.
Rozdział 1
Londyn
Dwa miesiące później
nie wierzyła w klątwę, jednak wszyscy w pro­
mieniu kilku mil od niedużej wioski Harwo-
od znali legendę pięknego klejnotu z pereł i diamen­
tów. Ludzie szeptali o nim, bali się go, pożądali
i czcili ten wspaniały przedmiot stworzony w trzyna­
stym wieku dla narzeczonej lorda Fallona.
Opowiadali, że naszyjnik - Naszyjnik Panny Mło­
dej - mógł przynieść swemu właścicielowi nieopisa­
ne szczęście albo straszne klęski. To nie powstrzyma­
ło Tory przed kradzieżą. Ani przed sprzedaniem go
lichwiarzowi w Dartfield za sumę, która umożliwiła
im ucieczkę. Od tamtej pory minęły już prawie dwa
miesiące i śmiesznie mała kwota, którą Tory musiała
przyjąć za tak drogocenną rzecz, niebezpiecznie top­
niała.
Na początku była pewna, że znajdzie pracę jako
guwernantka u jakiejś miłej, szanowanej rodziny,
lecz jak dotąd nie udało się. Jedyne suknie, które za­
brały ze sobą w podróż, były wprawdzie modne, lecz
rękawy sukni Tory zaczynały się już wystrzępiać,
a brzeg brzoskwiniowej sukni z muślinu Claire był
poplamiony. Choć obie były dobrze wykształcone
9
B yć może była to wina naszyjnika. Tory nigdy
6495507.002.png
i miały odpowiednie maniery, Tory nie posiadała
żadnych referencji i odsyłano ją raz po raz.
Z czasem zaczęła czuć się niemal równie zdespe­
rowana, jak w Harwood Hall.
- Co teraz zrobimy, Tory? - Głos siostry przedarł
się przez falę użalania się nad sobą. - Pan Jennings
powiedział, że wyrzuci nas z domu, jeśli do końca ty­
godnia nie zapłacimy czynszu.
Tory zadrżała na myśl o tym. Widziała w Londy­
nie rzeczy, o których chciałaby zapomnieć. Bezdom­
ne dzieci wygrzebujące resztki jedzenia z rynszto­
ków, kobiety sprzedające swoje ciała za pieniądze,
które pozwoliłyby im przetrwać kolejny gorzki
dzień. Myśl o tym, że miałyby zostać wyrzucone
z ostatniego schronienia, małego pokoiku na pod­
daszu sklepu kapelusznika i zepchnięte do kompanii
hołoty i złodziejaszków z ulicy, była zbyt ciężka
do zniesienia.
- Wszystko będzie dobrze, kochana, nie martw się
powiedziała Tory z dzielną miną. - Wszystko da się
jakoś rozwiązać.
Jednak w duchu zaczynała już w to wątpić. Claire
uśmiechnęła się blado.
- Wiem, że coś wymyślisz. Przecież zawsze ci się
udaje.
Siedemnastoletnia Claire Whiting była dwa lata
młodsza, lecz nieco wyższa niż filigranowa Tory.
Obie dziewczęta wyglądały smukło, lecz to Claire
odziedziczyła po matce jej olśniewającą urodę. Mia­
ła falujące włosy o srebrzystym odcieniu blond, któ­
re sięgały jej do pasa, a skórę gładką i jasną jak We­
nus z alabastru. Jej oczy były tak błękitne, że zawsty­
dzały czyste niebo nad hrabstwem Kent. Gdyby z ra­
ju zstąpił anioł ubrany w brzoskwiniową suknię
i owinięty ciepłą peleryną, wyglądałby jak Claire
Whiting.
Tory wiedziała, że nie jest tak delikatna. Jej cięż­
kie kasztanowe włosy skręcały się w loki, gdy naj­
mniej tego oczekiwała. Zielone oczy i piegowate po­
liczki dopełniały obrazu.
Jednak siostry różniły się nie tylko wyglądem. Cla­
ire od zawsze była wyjątkowa. Przebywała w świecie,
którego większość śmiertelników nie mogła do­
świadczyć. Tory zawsze uważała swą siostrę za ete­
ryczną istotę tańczącą z wróżkami i rozmawiającą
z gnomami. Nie dlatego, że naprawdę to robiła.
Po prostu zdawało się, że mogłaby to robić. To, cze­
go Claire nie była w stanie robić, to dbanie o siebie
w rozsądny sposób, więc zajmowała się tym Tory.
Z tej właśnie przyczyny uciekły od ojczyma, przy­
jechały do Londynu, a teraz stawały w obliczu ry­
chłego wyrzucenia na ulicę. Nie wspominając o tym,
że były odpowiedzialne za kradzież drogocennego
naszyjnika, a może nawet morderstwo.
* * *
Lekki powiew od Tamizy rozwiewał żar podnoszą­
cy się z ulicznego bruku.
Cordell Easton, hrabia Brant, wygodnie opierał
się o rzeźbiony zagłówek łóżka z baldachimem. Oli-
via Landers, wicehrabina Westland, siedziała nago
na krześle przed lustrem, dokładnie rozczesując kru­
czoczarne włosy srebrną szczotką.
- Może odłożysz tę szczotkę i wrócisz do łóżka? -
powiedział Cord. - Przecież kiedy skończymy, znów
będziesz się musiała uczesać.
Obróciła się na krześle, z kuszącym uśmiechem.
10
11
Zgłoś jeśli naruszono regulamin