Molier - Swietoszek.doc

(401 KB) Pobierz
Moliére - Świętoszek

Moliére – Świętoszek

 

 

Osoby dramatu

PANI PERNELLE, matka Orgona

ORGON

ELMIRA, żona Orgona

DAMIS, syn Orgona

MARIANNA, córka Orgona i bogdanka Walerego

WALERY, bogdanek Marianny

KLEANT, szwagier Orgona

TARTUF, fałszywy pobożniś

DORYNA, panna respektowa Marianny

PAN PIÓRKO, woźny

OFICER STRAŻY KRÓLEWSKIEJ

FLIPOTKA, służąca pani Pernelle

 

Rzecz dzieje się w Paryżu

 

 

 

Przedmowa Autora

 

O komedię niniejszą było wiele hałasu i długo ją prześladowano, a przedstawieni w niej ludzie dali dowód, że są we Francji potężniejsi niż ci wszyscy, których przedstawiałem dotychczas. Margrabiowie, wykwintnisie, rogacze i lekarze − znosili bez gniewu, że się ich odmalowało, udając nawet, że te ich konterfekty bawią ich tak samo jak resztę publiczności. Natomiast obłudnicy wrażliwsi są na drwiny; obruszyli się zrazu i uznali za dziwne, że mam czoło wytykać ich świętoszkostwo i piętnować coś, czym się para tyle osób światowych. Tej zbrodni darować mi nie mogą i jak jeden mąż rzucili się na moją komedię z nieopisaną zaciekłością. Pilnie się strzegli atakować ją od tej strony, która ich zraniła: są na to zbyt wytrawni i zbyt dobrze umieją żyć, aby ujawnić tajniki swej duszy. Chwalebnym swoim zwyczajem osłonili własne korzyści sprawą Boga − i w ich ustach Świętoszek stał się sztuką uwłaczającą pobożności. Od początku do końca pełno w niej obrzydliwości, a nie masz w niej nic, co by nie zasługiwało na spalenie. Każda zgłoska jest tu bezbożna, każdy gest nawet jest tu zbrodniczy; najmniejszy rzut oka, najmniejsze kiwnięcie głową, najmniejszy krok na prawo czy na lewo − ukrywają tajemnice, które ci ludzie potrafili wytłumaczyć na swoją niekorzyść. Próżno poddawałem ją światłej ocenie mych przyjaciół i osądowi publicznemu; poprawki, które wprowadziłem, zdanie Króla i Królowej, którzy ją widzieli, aprobata dostojnych książąt i panów ministrów, którzy otwarcie uświetnili ją swoją obecnością, świadectwo ludzi zacnych, którzy ją uznali za pożyteczną − to wszystko nie zdało się na nic. Tamci nie ustępują i dzień po dniu poduszczają na mnie niemądrych gorliwców, którzy mię lżą z pobożnością i potępiają z miłosierdzia.

 

Mało bym dbał o ich gadaninę, gdyby nie spryt, z jakim robią mi wrogów z ludzi, których szanuję, i zyskują poparcie osób prawdziwie zacnych, których dobrej wiary nadużyli, a które wskutek swego szczerego zapału dla sprawy Niebios łacno dają się nastroić odpowiednio. Oto, co mnie zmusza do obrony własnej. Pragnę wszechstronnie usprawiedliwić moją komedię wobec ludzi prawdziwie pobożnych i zaklinam ich z całego serca, by nie potępiali rzeczy, zanim ją obejrzą, by się wyzbyli wszelkich uprzedzeń i nie popierali roznamiętniania niecnych obłudników.

 

Ktokolwiek zada sobie trud rzetelnego przemyślenia mej komedii, zobaczy niechybnie, że intencje moje są w niej zawsze niewinne, że się w niej żadną miarą nie wyszydza spraw godnych czci, żem ją pisał z całą oględnością, jakiej wymaga tak delikatna materia, i żem z całym kunsztem, z całym staraniem, na jakie mię stać, usiłował należycie odgraniczyć postać obłudnika od postaci prawdziwie pobożnego. Toteż całe dwa akty przygotowują widzów do występu mego nicponia. Niepodobna się mylić ani przez chwilę; poznaje się go od razu po znamionach, jakie mu nadaję; od początku do końca każdziutkie jego słowo, każdziutki postępek odmalowuje go jako niegodziwca, a zarazem uwydatnia charakter prawdziwie zacnego człowieka, którego mu przeciwstawiam.

 

Wiem dobrze, iż w odpowiedzi panowie ci starają się podsunąć nam zręcznie, jakoby nie było rzeczą teatru rozprawiać o tych tematach; lecz niechże mi będzie wolno zapytać, na czym opierają tę piękną maksymę. Oni to swoje twierdzenie wytaczają po prostu, bez żadnych dowodów; owóż nie byłoby trudno wykazać, że w starożytności teatr wiódł swój początek od religii i stanowił część jej misteriów; że u Hiszpanów, naszych sąsiadów, żadne święto nie odbywa się bez udziału teatru; że i u nas zawdzięcza on swe narodziny bractwu, które do dziś dnia jest właścicielem Pałacu Burgundzkiego − gmachu, gdzie się wystawia najwznioślejsze tajemnice naszej wiary; że dziś jeszcze krążą drukowane czcionkami gotyckimi komedie, podpisane przez jednego z doktorów Sorbony; że wreszcie, nie sięgając aż tak daleko, za naszego już życia grano sztuki pobożne pana de Corneille, które wprawiły w zachwyt całą Francję.

 

Jeśli komedia ma na celu karcić ludzkie przywary, nie widzę, dla jakiej racji któraś z tych przywar miałaby być uprzywilejowana. Ta, o którą idzie, pociąga w państwie następstwa o wiele groźniejsze niż wszystkie inne; a przekonaliśmy się, że teatr nader skutecznie walczy o poprawę. Najpiękniejsze rysy poważnego morału odnoszą najczęściej skutek mniejszy niźli satyra; nic tak dobrze nie przywodzi ludzi do opamiętania, jak obraz ich wad. Ciężkim jest zamachem na występek, gdy się go wystawia na ogólne pośmiewisko. Człowiek dość łatwo znosi napomnienia, lecz nie znosi drwin; zgadza się być złym, ale nie zgadza się być śmiesznym.

 

Zarzucają mi, żem w usta swego Szalbierza włożył słowa pobożne. A czyż mogłem tego uniknąć, jeślim chciał należycie zobrazować charakter hipokryty? Wystarcza chyba, że ujawniłem zbrodnicze pobudki, skłaniające go do ich wygłaszania, tudzież że usunąłem terminy uświęcone, których nadużycie przez niego byłoby raziło. − Jednak w czwartym akcie głosi on moralność wypaczoną i zgubną. − Owszem, ale czyż ta moralność nie jest czymś, co na każdym kroku kładą nam w uszy? czyż w mojej komedii wytacza ona jakie nowe argumenty? czyż można się obawiać, iż rzeczy tak powszechnie znienawidzone wywrą jakieś wrażenie na umysłach? że stają się one niebezpieczniejsze dlatego, iż ukazuję je w teatrze? że nabierają większej powagi, gdy wychodzą z ust łotra? Zgoła to nieprawdopodobne; i trzeba albo przyzwolić na Świętoszka, albo potępić w czambuł wszystkie komedie.

 

Właśnie o to zabiega się zawzięcie od pewnego czasu; jeszcze nigdy nie ciskano się na teatr tak gwałtownie. Przyznaję, iż niektórzy Ojcowie Kościoła potępili komedię; ale trzeba nawzajem przyznać i mnie, że byli również i tacy, co ją traktowali trochę łagodniej. Ta rozbieżność podważa jednostronny sąd potępiający; i jeżeli ludzie tak poważni, a jednakimi kierujący się światłami, mieli zdania odmienne, znaczy to po prostu, że się zapatrywali na komedię z różnych stanowisk: jedni ją oglądali w jej czystości, drudzy widzieli ją w jej zepsuciu i pomieszali ją z tymi szkaradnymi widowiskami, które się słusznie piętnuje mianem wszetecznych.

 

W rzeczy samej: skoro wypada rozprawiać o rzeczach, a nie o słowach, skoro większość sprzeczności ma za powód niezrozumienie i nadawanie rzeczom przeciwstawnym tej samej nazwy, wystarczy odsunąć tę mylącą zasłonę i przyjrzeć się, czym jest komedia sama w sobie, aby stwierdzić, czy trzeba ją potępić. Wówczas uznamy niewątpliwie, że ponieważ jest ona tylko dowcipną poezją, która za pomocą uciesznych lekcji karci ludzkie wady, nie godzi się jej gromić, gdyż byłoby to niesprawiedliwością. A jeśli chcemy posłyszeć, co w tej mierze sądziła starożytność, powie nam ona, iż komedię pochwalali najsławniejsi filozofowie, którzy wszak uprawiali mądrość wielce surową i bez ustanku tropili występki swoich czasów; przypomni nam ona, iż Arystoteles trawił długie godziny w teatrze i nie szczędząc trudu opracował reguły pisania sztuk teatralnych; powiadomi nas ona, że najwięksi ludzie, najpierwsi dostojnicy, sami się chlubili układaniem scenicznych utworów, inni zaś bynajmniej się nie wzdragali recytować ich publicznie; że Grecja dobitnie zaznaczyła swą cześć dla sztuki, przyznając twórcom wspaniałe nagrody i budując okazałe teatry; że wreszcie Rzym również otaczał tę sztukę nadzwyczajnymi honorami: a mówię tu nie o Rzymie rozpustnym, pod rządami rozwiązłych cesarzy, lecz o Rzymie karnym, pod mądrym kierownictwem konsulów, w czasach, gdy cnota rzymska była najmocniejsza.

 

Przyznaję, że były okresy zwyrodnienia komedii. Ale jestże na świecie cokolwiek, co by nigdy nie wyrodniało? Nie masz rzeczy tak niewinnej, w którą by ludzie nie potrafili wsączyć swych zbrodni, nie masz kunsztu tak zbawiennego, którego by nie zdołali wykoślawić, nie masz sprawy tak dobrej w sobie, której by nie obrócili na złe. Medycyna jest sztuką pożyteczną i każdy ją czci, widząc w niej jedną z najcelniejszych rzeczy, jakie posiadamy; a jednak były czasy, gdy się wyrodziła w szkaradzieństwo i niejednokrotnie stawała się kunsztem trucicielskim. Filozofia − to dar Niebios; dano ją nam po to, byśmy wznosili swe umysły do poznania Boga przez ogląd cudów natury; a przecież wiadomo, że częstokroć odwracano ten jej kierunek i posługiwano się nią publicznie ku szerzeniu bezbożności. Najświętsze nawet rzeczy nie są zabezpieczone od ludzkiego zepsucia; co dzień widujemy łotrów, którzy nadużywają pobożności, każąc jej służyć największym zbrodniom. Mimo to nie omieszkujemy czynić koniecznych rozróżnień; fałszywa konsekwencja nie zaciera nam granic pomiędzy dobrocią rzeczy, które ktoś złośliwie psowa, a złośliwością psowacza; zawsze oddzielamy nadużycie danej sztuki od jej właściwych zamierzeń; i podobnie jak się nie zakazuje medycyny, choć ją kiedyś wyświęcono z Rzymu, ani filozofii, choć ją publicznie potępiono w Atenach; tak też nie godzi się skazywać komedii, choć ją w pewnych okresach krytykowano. Krytyka ta miała swe racje, tutaj nie istniejące; zacieśniła się ona do tego, co zdołała dojrzeć; nie trzeba rozciągać jej poza granice, które sama sobie zakreśliła, rozprzestrzeniać jej nadmiernie, ani pozwolić, by dotknęła tak niewinnych, jak i winnych. Komedia, którą krytyka atakowała, nie jest bynajmniej tą, której pragniemy bronić. Strzeżmy się pomieszania jednej z drugą. Są to dwie osoby o wręcz przeciwnych obyczajach; nic ich nie łączy prócz podobieństwa imienia; i przeraźliwą byłoby niesprawiedliwością potępiać Olimpię, która jest zacną kobietą, jedynie za to, że inna Olimpia była wszetecznicą. Tego rodzaju wyroki bezsprzecznie sprowadziłyby niezmierny zamęt. Nic by nie uszło skazania; a ponieważ nie stosuje się takich rygorów do wielu codziennie nadużywanych rzeczy, snadnie trzeba podobnąż laskę wyświadczyć komedii i przyklasnąć sztukom teatralnym, gdy są one pouczające i uczciwe.

 

Wiem, że niektórzy przewrażliwieni ludzie nie mogą ścierpieć żadnej komedii, utrzymując, iż najuczciwsze z nich są zarazem najniebezpieczniejsze, iż odmalowywane w nich namiętności są tym bardziej wzruszające, im pełniejsze cnoty, oraz że takie widowiska roztkliwiają duszę. Nie widzę, czemu wielkim ma być przestępstwem roztkliwiać się na widok namiętności szlachetnej; a ta całkowita nieczułość, o którą chodzi tym ludziom, mieści się chyba na jakimś bardzo wysokim piętrze cnoty. Wątpię, czy tak wielka doskonałość jest dostępna siłom ludzkiej natury; i nie wiem, czy nie lepiej pracować nad prostowaniem i łagodzeniem ludzkich namiętności, niźli próbować wykorzenić je zupełnie. Owszem, istnieją miejsca bardziej niż teatr warte odwiedzania; i jeżeli mamy potępiać wszystko, co nie dotyczy bezpośrednio Boga i naszego zbawienia, z pewnością wypadnie tu zaliczyć i komedię − nic nie ma przeciw skazaniu jej wraz z całą resztą. Lecz jeżeli zgodnie z prawdą uznamy, że nie sposób oddawać się pobożności bez przerw i że ludzie potrzebują rozrywek, twierdzę, iż nie znajdzie się żadna − od komedii niewinniejsza.

 

Ale zbytnio się rozpisałem. Zakończmyż tym, co jeden z dostojnych książąt powiedział o Świętoszku.

 

W tydzień po zakazie wystawiania tej komedii odegrano dla Dworu sztuczkę pod tytułem Scaramouche pustelnikiem; na wychodnym Król zwrócił się do dostojnego księcia, którego tu mam na myśli:

 

− Ciekaw jestem, czemu ci, co tak bardzo się gorszą komedią Moliera, słówka nie pisną o Scaramouche? Na co ów książę:

− Dzieje się tak dlatego, że Scaramouche kpi sobie z Nieba i religii, czyli z rzeczy tym panom obojętnych; gdy natomiast Molier wyszydza ich samych, a tego znieść nie mogą.

 

 

 

Petycje do Króla

 

LIST PIERWSZY

 

Ponieważ obowiązkiem komedii jest naprawiać obyczaje bawiąc widzów, uważałem, że zgodnie ze swym powołaniem nie mogę uczynić nic lepszego, niż za pomocą ośmieszających portretów napiętnować przywary naszych czasów; że zaś jedną z przywar najczęstszych, najbardziej uprzykrzonych i niebezpiecznych jest bez wątpienia obłuda, pomyślałem sobie, Najjaśniejszy

Panie, że niemałą wyświadczę przysługę wszystkim zacnym ludziom w twoim

królestwie, gdy napiszę komedię, która by demaskowała obłudników i należycie wystawiała na pokaz wszystkie wyuczone miny tych osób przesadnie cnotliwych, wszystkie ukryte łajdactwa tych fałszerzy pobożności, chcących zwodzić ludzi udaną gorliwością i nieszczerym miłosierdziem.

 

Napisałem tę komedię, Najjaśniejszy Panie, z całym − zdaje mi się − staraniem i całą oględnością, niezbędną w sprawie tak drażliwej; ażeby zaś tym lepiej zachować cześć i szacunek należny ludziom szczerze pobożnym, przeciwstawiłem im jak najusilniej charakter, który chciałem ukazać; nie pozostawiłem miejsca na dwuznaczność, usunąłem to, co by mogło pomieszać dobro ze złem, i użyłem w tym malowidle jedynie kolorów wyraźnych oraz rysów zasadniczych, po których od razu się poznaje prawdziwego i niewątpliwego obłudnika.

 

Aliści wszystkie te moje ostrożności poszły na marne. Nadużyto, Najjaśniejszy Panie, wrażliwości twej duszy w materiach religii i potrafiono zwieść cię w jedyny sposób, w jaki w ogóle zwieść cię można, mianowicie: przez odwołanie się do twej czci dla rzeczy świętych. Tartufowie sprytnie a podstępnie wkradli się w łaski Waszej Królewskiej Mości, ci zaś, którychsportretowałem, uzyskali, że zakazano tego portretu, mimo całą jego niewinność i − podobieństwo.

 

Aczkolwiek zniweczenie tego dzieła było dla mnie ciosem dotkliwym, łagodził moje cierpienie sposób, w jaki WKMość wyraził się na ten temat; i sądziłem, Najjaśniejszy Panie, żeś mi odebrał wszelki powód do skarg, gdy raczyłeś oświadczyć, iż nie upatrujesz nic złego w tej komedii, której publicznego wystawiania zabraniałeś mi jednocześnie.

 

Ale wbrew temu chlubnemu oświadczeniu największego i najświatlejszego króla świata, wbrew również aprobacie J.E. Legata papieskiego tudzież większości naszych prałatów, którzy wszyscy, gdy im prywatnie czytałem swe dzieło, wyrazili to samo zdanie co i WKMość, wbrew temu wszystkiemu, powiadam, oto ukazuje się książka napisana przez księdza... a gromko zadająca kłam powyższym dostojnym świadectwom. Na próżno przemawia WKMość, na próżno J.E. Legat i przewielebni prałaci dają wyraz swoim sądom: moja komedia, której zresztą nie oglądał mój sędzia, jest szatańska, szatański również jest mój mózg; ja zaś jestem wcielonym diabłem w przebraniu człowieka, rozpustnikiem, bezbożnikiem zasługującym na przykładną karę. Nie wystarczy, żebym odpokutował spalony na stosie; to by z mej strony była zbyt tania zapłata: miłosierna gorliwość tego dzielnego szermierza dobrej sprawy nie chce na tym poprzestać; nie chce on, bym zyskał Boże zmiłowanie, pragnie koniecznie, bym został strącony do piekieł - to rzecz postanowiona.

 

WKMość miał tę książkę przed oczyma; i niechybnie sam dokładnie pojmujesz, jak dalece jest mi przykro podlegać codziennie zniewagom ze strony tych panów, jaką krzywdę wyrządzą mi w świecie takie oszczerstwa, jeżeli się ich nie ukróci, oraz jak mi zależy na tym, by się oczyścić z szalbierczych zarzutów i pokazać publiczności, iż moja komedia bynajmniej nie przypomina tego, co oni chcieliby z niej zrobić. Nie będę się nad tym rozwodził, Najjaśniejszy Panie, czego by trzeba dla obrony mego dobrego imienia i okazania całemu światu niewinności mojego dzieła; nie czynię tego, gdyż królom, tak oświeconym, jak ty, nie potrzeba zaznaczać, czego sobie życzymy: oni, podobnie jak Bóg, widzą, co nam potrzebne, i wiedzą lepiej niż my, na co nam mają zezwolić. Ograniczam się więc do złożenia swych spraw w ręce WKMości i ze czcią oczekuję na wszelki wyrok, jaki spodoba ci się wydać.

 

 

 

LIST DRUGI

 

Najjaśniejszy Panie!

 

Niemałe to z mej strony zuchwalstwo, że się naprzykrzam wielkiemu monarsze w czasie jego pełnych chwały podbojów; ale w moim położeniu, Najjaśniejszy Panie, czyż znalazłbym opiekę gdzie indziej? I do kogóż mam się odwołać przeciw autorytetowi ciemiężącej mię władzy, jeśli nie do źródła wszelkiej władzy i autorytetu, do sprawiedliwego dawcy rozkazów ostatecznych, do najwyższego sędzi i pana wszech rzeczy?

 

Moja komedia, Najjaśniejszy Panie, nie mogła tutaj zrobić użytku z dobroci WKMości. Na darmo wystawiłem ją pod tytułem «Szalbierz», a tytułowego jej bohater przebrałem za światowca; na darmo dałem mu mały kapelusik, długie włosy, duży kołnierz, szpadę i mnóstwo koronek na odzieży, na darmo złagodziłem niejedno miejsce i starannie usunąłem wszystko, co mogło dostarczyć bodaj cienia pretekstu sławetnym pierwowzorom konterfektu, jaki pragnąłem namalować: wszystko to na nic się nie zdało. Nagonkę wszczęto na mocy samych domysłów. Ci ludzie potrafili oszukać nawet takie umysły, które w każdej innej sprawie szczycą się głośno tym, iż nie dają się oszukiwać. Ledwie się moja komedia ukazała, poraził ją grom ze strony władzy, której winniśmy uszanowanie; i jedyne, co mogłem uczynić, by się przynajmniej samemu ocalić od tych piorunów, było oświadczenie, że WKMość łaskawie mi zezwolił na wystawienie tej komedii i że przeto nie uważałem za potrzebne prosić nikogo innego o upoważnienie, ponieważ tylko ty, Najjaśniejszy Panie, mógłbyś wydać zakaz.

 

Jestem pewien, że ludzie, których odmalowuję w tym dziele, nie omieszkają poruszyć wielu sprężyn wobec WKMości, oraz że skaptują sobie, jak to już przedtem czynili, osoby prawdziwie zacne, które są tym łatwiejsze do oszukania, iż sądzą innych podług siebie. Moi przeciwnicy potrafią kunsztownie stroić w piękne barwy wszystkie swoje intencje; ale wbrew przybieranym przez nich pozorom, sprawa Boga bynajmniej ich nie wzrusza; dowodem wystarczającym − te komedie, na których tylokrotne publiczne wystawianie godzili się bez słówka sprzeciwu. Te bowiem komedie atakowały «tylko» pobożność i religię, o które oni nader mało dbają; moja natomiast atakuje i ośmiesza ich samych, a tego znieść nie mogą. Nie mogliby mi przebaczyć, że odsłaniam ich szalbierstwa wszystkim oczom. I, naturalnie, nie omieszkają powiedzieć WKMości, że moja komedia wszystkich zgorszyła. Tymczasem, Najjaśniejszy Panie, szczera prawda jest taka, że cały Paryż gorszył się tylko jej zakazaniem, że nawet najskrupulatniejsi uznali jej wystawienie za korzystne, oraz że się dziwiono, iż osoby tak notorycznie prawe okazały tyle względów ludziom, którzy by powinni budzić powszechną odrazę i którzy postępują wręcz przeciwnie do głoszonej przez siebie prawdziwej pobożności.

 

Z uszanowaniem oczekuję na wyrok, jaki WKMość zechce wydać w tej sprawie; ale rzeczą jest bardzo pewną, Najjaśniejszy Panie, że już nie będę mógł ani marzyć o pisywaniu komedii, jeżeli Tartufowie odniosą zwycięstwo, gdyż wezmą stąd asumpt do sroższego niż kiedykolwiek prześladowania mnie i zaczną się przyczepiać do najniewinniejszych rzeczy, jakie by wyszły spod mego pióra.

 

Obyż twoja dobroć, Najjaśniejszy Panie, obroniła mnie od ich jadowitej wściekłości; i obym mógł, po twym powrocie z tak pełnej chwały kampanii, dostarczyć WKMości wytchnienia po trudach wojennych i zdobyczach, dać mu niewinną rozrywkę po tak szlachetnych znojach, i wprawić w śmiech monarchę, który wprawia w drżenie całą Europę!

 

 

LIST TRZECI

 

Najjaśniejszy Panie!

 

Pewien nader zacny lekarz, którego mam zaszczyt być pacjentem, obiecuje mi i gotów mi to poręczyć rejentalnie, że mię utrzyma przy życiu jeszcze trzydzieści lat, jeśli zdołam uzyskać dlań łaskę WKMości. Odparłem na tę jego obietnicę, że tak wiele od niego nie żądam i że będę zeń rad, o ile tylko zobowiąże się nie przyprawiać mnie o śmierć. Łaską zaś, Najjaśniejszy Panie, o którą chodzi, jest stanowisko kanonika twej królewskiej kaplicy w Vincennes, wakujące od śmierci...

 

Czy wolno mi prosić WKMość i o tę jeszcze łaskę, właśnie w dniu wielkiego zmartwychwstania Świętoszka, wskrzeszonego dzięki twej dobroci? To pierwsze dobrodziejstwo pogodziło mnie z pobożnisiami: to drugie pogodziłoby mię z lekarzami. Prawdopodobnie za wiele to łask naraz dla mnie; lecz może nie za wiele dla WKMości; toteż ze czcią i trochą nadziei oczekuję odpowiedzi na niniejszą moją prośbę.

 

 

 

Akt I

 

 

SCENA 1

 

PANI PERNELLE, FLIPOTKA − JEJ SŁUŻĄCA, MARIANNA, DORYNA, DAMIS, KLEANT

 

PANI PERNELLE

Chodźmy, Flipotko, chodźmy; widzę: nic tu po mnie.

 

ELMIRA

Trudno zdążyć za mamą, tak śpieszy ogromnie.

 

PANI PERNELLE

Dosyć, dosyć, synowo, już się nie trudź dalej;

mnie na tych korowodach nie zależy wcale.

 

ELMIRA

My powinnych ci względów skrzętnie przestrzegamy.

Czemuż mamie tak pilno stąd wyjść, proszę mamy?

 

PANI PERNELLE

Bo już patrzeć nie mogę na nieład w tym domu!

O tym, by mi dogodzić, śniłoż się tu komu?

Trudno, bym rada była z takich gospodarzy:

wszystkie moje wskazówki tu się lekceważy,

nikt tu nie uczci drugich, każdy sobie hula.

Zupełnie jak na dworze cygańskiego króla.

 

DORYNA

Jeśli...

 

PANI PERNELLE

Asińdźka jesteś respektową panną;

zbytnią raźność języka miej za rzecz naganną:

bardzo radzę mniej mówić, kiedy nikt nie pyta.

 

DAMIS

Ale...

 

PANI PERNELLE

Mój kawalerze, głupiś jest i kwita;

ja, twoja babka, mówię ci to. Twemu papie

powtarzam nieustannie, gdzie bądź go przyłapię,

że rośniesz na hultaja − niech więc nie pociechy

spodziewa się po tobie, lecz kary za grzechy.

 

MARIANNA

Myślę...

 

PANI PERNELLE

Ty, jego siostra, udajesz skromnisię,

taka jesteś słodziutka, aż mdło robi mi się;

lecz cicha woda, mówią, rwie brzegi, mój szczygle,

i ty chyłkiem wyprawiasz karygodne figle.

 

ELMIRA

Ależ, mamo...

 

PANI PERNELLE

Darujesz, że przerwę, synowo.

Muszę twe zachowanie potępić surowo.

Winna byś im przykładem świecić − do ostatka

umiała wszak to czynić ich nieboszczka matka.

Trwonisz grosz lekkomyślnie; twe książęce stroje

w sposób nader dotkliwy ranią oczy moje.

Ta, co tylko mężowi swemu chce być miła,

w takie szaty przenigdy by się nie stroiła.

 

KLEANT

Ależ bo, proszę pani...

 

PANI PERNELLE

Mej synowej bracie!

Cześć, głęboki szacunek i miłość mam dla cię;

niemniej przeto na miejscu mego syna, panie,

wcale bym nie prosiła o twoje bywanie.

Różne takie poglądy głosisz najzwyczajniej,

których słuchać nie mogą ludzie obyczajni.

Może grzeszę szczerością − lecz nie mam w nawyku

co innego, niż w sercu, miewać na języku.

 

DAMIS

Ten babunin pan Tartuf urodził się w czepku...

 

PANI PERNELLE

Zacny, godzien posłuchu. Toteż, ośli łebku,

srogi mię gniew ogarnia, gdy takie gagatki

i jak asan − chcą złośliwie przypinać mu łatki.

 

DAMIS

Co! Mam ścierpieć, ażeby ten obłudnik święty

rządził się tu jak tyran i czynił nam wstręty?

Abyśmy się zabawić nie śmieli do woli,

dopóki ten jegomość na to nie zezwoli?

 

DORYNA

Jeżeli nietykalne są jego maksymy,

tedy zbrodnią jest wszystko, cokolwiek robimy,

gdyż on swoją kontrolę chce roztaczać wszędy.

 

PANI PERNELLE

A gdzie bądź ją roztoczy, tam ustają błędy.

Tego męża, chcącego was zawieść do nieba,

niech was mój syn nauczy kochać jak potrzeba.

 

DAMIS

Do kochania Tartufa skłonić mnie nie zdoła

ani mój ojciec, babciu, ani też nikt zgoła:

gdybym inaczej mówił, mówiłbym w złej wierze.

Na wszystko, co on robi, aż mnie licho bierze;

nie znoszę tego chama i już czuję z góry,

do jakiej między nami dojdzie awantury.

 

DORYNA

Wszystkich gorszy, że jakiś tam hetka−pętelka

poczyna sobie teraz jak figura wielka;

że nędzarz, co tu przybył bez butów, obdarty,

w kapocie sześciu tynfów zaiste niewartej,

rozpanoszył się dzisiaj, wszystkim w poprzek staje,

każdemu chce narzucić swoje obyczaje.

 

PANI PERNELLE

Tak mu Boże dopomóż! Znacznie lepiej będzie,

gdy zbożna jego wola zapanuje wszędzie.

 

DORYNA

Świętym, pani, jest tylko w twojej wyobraźni

ja zaś obłudę jego widzę najwyraźniej.

 

PANI PERNELLE

Ho, ho, co za języczek!

 

DORYNA

I on, proszę pani,

i ten jego Wawrzyniec są mi podejrzani.

 

PANI PERNELLE

Nie wiem, czym w gruncie rzeczy jest sługa Tartufa,

ale za pana ręczę: niech mu każdy ufa.

Wy dlatego mu tylko niechętni jesteście,

że prawdę bez ogródek rąbie wam nareszcie.

Jego serce powstaje przeciwko grzechowi,

przez jego prawe usta samoż niebo mówi.

 

DORYNA

Czemuż, ostatnio zwłaszcza, nie chciał on nikomu

przyzwolić na bywanie tutaj, w państwa domu?

Czyż odwiedzin poczciwych tak się niebo lęka,

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin