Hitchcock Alfred - Przygody trzech detektywow 42 - Tajemnica tanczacej beczki.pdf

(370 KB) Pobierz
Hitchcock Alfred - Przygody trz
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA
TAŃCZĄCEJ BECZKI
PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW
(Przełożyła: KRYSTYNA BOGLAR)
 
KILKA SŁÓW OD ALFREDA HITCHCOCKA
Zapewne dobrze pamiętacie moich przyjaciół zwanych Trzema Detektywami?
Znów są w akcji. Muszę przyznać, że poczynają sobie coraz lepiej. I trafiają im się
coraz trudniejsze sprawy do wyjaśnienia. Lecz wciąż posługują się taką samą
wizytówką:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones
Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews
Jupiter Jones wciąż jeździ starym, rozsypującym się fordem. Pracuje u swojej
ciotki Matyldy i wuja Tytusa, właścicieli składu złomu w Rocky Beach - uroczym
miasteczku nad Oceanem Spokojnym. Jest głową spółki detektywistycznej.
Doskonały diagnostyk. Myśli długo, ale precyzyjnie. Biedak, ma kłopoty z nadmierną
tuszą.
Pete Crenshaw - sportowiec. Pływa, gra w koszykówkę, umie pokonać każdą
przeszkodę, jest ostrożny. Dzięki niemu detektywi uniknęli niejednej pułapki. Razem
z ojcem - specjalistą od efektów specjalnych - pracuje czasem dla wytwórni filmowej
Metro-Goldwyn-Mayer.
Bob Andrews - typowy “mózgowiec” . Zajmuje się dokumentacją. Jak nikt
zna się na komputerach. Bez żeglowania po internecie nie wyobraża sobie życia.
Dorabia, pracując w bibliotece w Rocky Beach. Czasami dostarcza też materiałów
swemu ojcu - reporterowi “Los Angeles Sun”.
Jupe nawet nie przypuszczał, w co się pakuje, gdy przed Kwaterą Główną
zajrzał pod krzak tamaryszku. A potem? Gonitwy, podchody, dziwne znaki na murze
i... no, to już tajemnica, którą rozwikła sławna Trójka!
315385570.001.png
ROZDZIAŁ 1
DLACZEGO ZNIKNĄŁ TRUP?
Jupiter Jones wyjął klucz do Kwatery Głównej. Jak zwykle schowany był w
dziobie Kaczora Donalda. Figura z Disneyowskiego filmu tkwiła tuż przy wejściu.
Dawno temu przywieziono ją ze składu złomu. I została do dziś. Już miał otworzyć
drzwi, gdy nagle wzrok jego spoczął na kwitnącym krzaku tamaryszku. Coś było nie
tak. Ale nie wiedział co. Zrobił trzy kroki w lewo i poczuł, że ciarki przechodzą mu
po grzbiecie. Dwa, może trzy razy przełknął ślinę, zamrugał powiekami, ale to “coś”
nie znikało. Spod gałązek wystawała... ludzka dłoń. Z zaciśniętymi palcami.
Jupiter obrócił się wokół własnej osi. Jeszcze raz spojrzał, marząc w duchu,
by to, co widział, zniknęło. Niestety. Dłoń była na miejscu. Gorzej, przedłużyła się w
przedramię, ponieważ podmuch wiatru uniósł delikatne gałązki obsypane różowym
puchem. Nie było rady. Detektyw Jupiter Jones musiał podjąć wyzwanie. Skradając
się, nie wiedzieć czemu, na palcach, podszedł bliżej. Oprócz ręki zobaczył całe ciało.
- Zgiń, przepadnij, siło nieczysta! - wymamrotał. - Trup u wejścia do Kwatery
Głównej Trzech Detektywów? Niczego nie ruszać, niczego nie dotykać! Zasada
pierwsza: nie zostawiać odcisków palców! Zasada druga: powiadomić, kogo trzeba!
Ale... kogo trzeba?
Przyjrzał się uważnie temu, co wystawało z krzaków: dwóm kończynom
dolnym odzianym w dżinsowe spodnie i czarne aksamitne pantofle bez obcasów oraz
niebieskiej bluzie okrywającej tułów. Ciało spoczywało na brzuchu, z lewą ręką
podwiniętą, a drugą wyciągniętą w bok. Głowę i twarz zakrywała fala długich,
czarnych, lśniących włosów.
- Kobieta! - wymruczał Jupiter, oblizując suche usta. Nie co dzień zdarzało
mu się potykać o zwłoki. Mówiąc szczerze, stało się to po raz pierwszy. Nigdzie nie
było widać plam krwi ani w ogóle żadnych śladów.
Jupiter powolutku się uspokajał. Wziął głęboki oddech, cofnął się do drzwi i
drżącymi rękami otwierał zamek.
- Zawiadomić Boba i Pete'a - powiedział głośno w pustkę przestronnego
wnętrza. - Zawiadomić Boba i... - ręka sama sięgnęła do lodówki. Z oświetlonego
wnętrza zionęła pustka. No nie. W głębi tkwiła ostatnia puszka coli. Pił ją, szczękając
zębami o metalowy brzeg. Potem, lekko się zataczając, podszedł do telefonu.
- Pete? - wyszeptał.
 
- Jupe? - głos Crenshawa brzmiał świeżo i wesoło. - Dobrze, że dzwonisz.
Mam nowinę.
- Ja też - zaszczekał Jupiter Jones. - Jest trup.
- Co?
- Trup. Całkiem świeży. W krzaku tamaryszku. Nie wiem...
- Dobrze się czujesz? - zatroskał się Pete.
- A można się czuć dobrze, mając nieboszczkę pod drzwiami?! - wrzasnął
strasznym głosem.
Pete zaniemówił. Nie przypuszczał, że to, co oznajmił właśnie przyjaciel,
może być prawdą.
- Zaraz przyjadę. Tylko wyprowadzę rower. Jupe?
- Co?
- Nie bujasz? No... z tym trupem? Ja rozumiem, że od dawna nasza spółka
detektywistyczna nie miała zajęcia, ale żeby od razu... nieboszczyk?
- Nieboszczka. To kobieta. No... może raczej dziewczyna. Nieduża, czarne
włosy...
- Już jadę!
Jupiter z przykrością stwierdził, że dłoń, w której trzymał słuchawkę, jest
wilgotna od potu. Mimo to wykręcił numer Boba.
Długo nikt nie odbierał. W końcu usłyszał głos mamy Andrewsa.
- Tak, Jupe?
- Potrzebny mi Bob. Natychmiast.
- To niemożliwe. Jest w bibliotece miejskiej. Powiem mu, kiedy wróci, że
dzwoniłeś.
- Bardzo pani miła - wystękał Pierwszy Detektyw. Odłożył słuchawkę tak
gwałtownie, jakby była z rozżarzonej stali, a nie z plastiku. Podszedł do drzwi i
zawahał się. Nie miał odwagi jeszcze raz przyjrzeć się martwemu ciału. Ale
ciekawość zwyciężyła. Wyszedł, zrobił dwa kroki... i wtedy to się stało!
- Jupe? Co z tobą? - Pete Crenshaw potrząsał przyjacielem z siłą huraganu
Doiły.
Jupiter Jones zdziwiony otworzył oczy.
- A... co ma być? - wystękał.
- Dlaczego leżysz w krzakach?
 
- Ja? Leżę? - Jupe usiłował unieść głowę. Okazała się ciężkim baniakiem.
Syknął z bólu. - Co mi jest?
Pete Crenshaw spryskał mu twarz wodą. Potem uważnie zbadał czaszkę. Tuż
za lewym uchem nabrzmiewał nielichy guz.
- Nie zabijaj! - wrzasnął Jupe, czując przeraźliwy ból. - Już jest jeden trup!
- Gdzie? - Pete rozglądał się dookoła. - Niczego takiego nie zauważyłem.
Jupe spróbował usiąść. Jęknął, oparł się plecami o ścianę i szeroko otworzył
oczy. Tkwił dokładnie w tym samym miejscu, gdzie niedawno, tak mu się wydawało,
leżał trup czarnowłosej. Odgarnął dłonią wiotkie gałązki.
- Nie sądzisz chyba, że mam halucynacje, co?
Pete na czworakach przeszukiwał okolicę. Coś go zaintrygowało, bo
zatrzymał się gwałtownie.
- Co to?
- Boże, człowieku, ktoś mnie walnął w łeb, ukradł zwłoki, a ty grzebiesz w
ziemi?
Crenshaw obracał w palcach mały błyszczący kamyk
- Albo to szkiełko, albo...
Dźwięk rowerowego dzwonka przerwał poszukiwania, Bob Andrews
hamował obok Kaczora Donalda.
- Dlaczego łazicie na czworakach? - zdziwił się niepomiernie - Ktoś coś
zgubił?
Pete wyprostował się, cały czas wpatrzony w błyszczący drobiazg.
- Zaraz ci wszystko wyjaśnimy... powiedz tylko, kto tu, u nas, w Rocky Beach
zna się na kamieniach?
Jupiter Jones pomału dochodził do siebie. Widział już wszystko wyraźnie, bez
kolorowych plam i zamazań. Jego wzrok znów był jasny. Gorzej z umysłem. Nie
rozumiał, co się stało. Ani kiedy.
- Która godzina? - wychrypiał.
Bob spojrzał na zegarek.
- Po piątej. A bo co? Powiecie wreszcie, o co chodzi?
- Jak długo byłem zamroczony? - Jupiter wstawał chwiejnie.
Pete ważył na dłoni mały kamyk rzucający w słońcu błękitne i czerwone
iskry.
- Jechałem ze dwadzieścia minut. Ten, kto cię rąbnął, musiał to zrobić zaraz
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin