Hitchcock Alfred - Przygody trzech detektywow 28 - Tajemnica zabojczego sobowtora.pdf

(412 KB) Pobierz
Hitchcock Alfred - Przygody trz
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA
ZABÓJCZEGO
SOBOWTÓRA
PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW
(Przełożyła: ANNA IWAŃSKA)
 
Wstęp Alfreda Hitchcocka
Witajcie, miłośnicy tajemniczych opowieści. Oto kolejna z przygód Trzech
Detektywów. Zwykła wyprawa do wesołego miasteczka przeobraża się tu w koszmar,
a cała pomysłowość chłopców zostaje wystawiona na nie byle jaką próbę. Na każdym
kroku czyhają na nich niebezpieczeństwa i komplikacje.
Młodzi detektywi zmagają się z porywaczami, z groźnym wrogiem, który
tropi ich bezlitośnie. Chłopcy wplątują się w międzynarodową intrygę, a wywikłanie
się z niej jest niemal ponad ich siły.
Te sprawy wymagają zdolności dedukcyjnych wszystkich trzech chłopców.
Jupiter Jones, zazwyczaj pełniący funkcję mózgu zespołu, staje się w zagadkowy
sposób obiektem ataku przestępców i nie może w pełni kierować operacją. To stawia
na czołowej pozycji Pete'a Crenshawa, najbardziej sprawnego fizycznie członka
zespołu. Pete musi opanować swe lęki i działać z jeszcze większą niż zazwyczaj
odwagą. Bob Andrews zaś, skrupulatny dostarczyciel potrzebnych informacji, ma
szansę dowieść, że jest tyleż sprytny, co odpowiedzialny.
Chłopcy tropią i są tropieni; od ukrytej w składzie złomu Jonesa przyczepy
kempingowej aż po granicę z Meksykiem. Sami odkryjecie niebawem, kto w końcu
zwycięży oraz jaki to zdumiewający zbieg okoliczności przewrócił do góry nogami
życie Trzech Detektywów.
Alfred Hitchcock
 
Rozdział 1
Fałszywy alarm
- Niech nikt się nie rusza! - krzyknął Pete Crenshaw.
Bob Andrews i Jupiter Jones zastygli. Chłopcy znajdowali się w swojej dobrze
zamaskowanej siedzibie, mieszczącej się w starej przyczepie kempingowej.
Przyczepa była starannie ukryta pod stertami złomu w składzie Jonesa, ale zawsze
istniało niebezpieczeństwo, że ktoś natrafi na jedno z wiodących do niej wejść. Bob i
Jupe rozejrzeli się uważnie po małym biurze i nasłuchiwali z napięciem. Czyżby Pete
usłyszał coś niepokojącego?
- Co... co się stało, Pete? - szepnął Bob.
Pete przeszywał spojrzeniem obu przyjaciół.
- Ktoś ukradł moje drugie śniadanie! - oświadczył.
Bob wytrzeszczył oczy.
- Twoje... twoje śniadanie? To wszystko?
- Twoje drugie śniadanie, Pete? - zawtórował mu Jupiter z niedowierzaniem.
Smukły Drugi Detektyw wybuchnął śmiechem.
- Nie, nic, tak tylko zażartowałem. Ale moje śniadanie to ważna sprawa.
Zaczynam być głodny.
- Kiepski żart - powiedział Jupiter surowo. - Fałszywy alarm bywa
niebezpieczny. Znasz historię o chłopcu, który podnosił krzyk dla żartu. Tego rodzaju
zabawa może...
Jupiter, tęga głowa Trzech Detektywów, bywał nieco napuszony, zwłaszcza
kiedy wygłaszał pouczające mowy. Bob i Pete często musieli sprowadzać go z
powrotem na ziemię.
- Gadaniem się nie wymigasz - przerwał mu Pete. - Założę się, że kiedy
byliśmy z Bobem na zewnątrz, w pracowni, nie mogłeś się oprzeć pokusie. To ty
zwinąłeś moje drugie śniadanie.
Jupiter poczerwieniał.
- Nieprawda! - wykrzyknął zapalczywie.
Zażywny, a właściwie już po prostu gruby przywódca detektywów nie znosił
żadnych aluzji do swego apetytu.
- A jednak ktoś je zjadł - upierał się Pete.
- Może wziąłeś je do pracowni i tam zostawiłeś? - podsunął Bob.
 
- W każdym razie, można z tym poczekać - powiedział Jupiter, odzyskując
pewność siebie. - Nie zdecydowaliśmy jeszcze, dokąd się jutro wybierzemy. To nasza
ostatnia szansa na jakieś rozrywki przed rozpoczęciem roku szkolnego. Całe lato
przepracowaliśmy w składzie, więc chyba zasłużyliśmy na prawdziwą wycieczkę. W
Disneylandzie byliśmy już wiele razy, wybierzmy się teraz do “Magicznej góry”.
Nigdy tam nie byłem.
- Ja też nie. Jak tam jest? - zapytał Pete.
- To jest jedno z największych i najzabawniejszych wesołych miasteczek na
świecie - powiedział Bob z zapałem. - Nie ma tam krainy fantazji, jak w
Disneylandzie, ale są cztery lunaparkowe kolejki wysokościowe. W jednej zatacza się
pętlę głową w dół! Są dwie ślizgawki wodne, na których można przemoknąć do
suchej nitki! Są też specjalnego rodzaju diabelskie młyny, mające więcej niż półtora
tysiąca metrów wysokości, i dziesiątki innych atrakcji. Wszystko po przystępnej
cenie. Nie trzeba żadnego karnetu, raz kupujesz bilet i możesz jeździć, na czym
chcesz.
- Wygląda to kusząco - powiedział Pete.
- Jedziemy więc - zdecydował Jupiter. - Żeby było jeszcze fajniej, pojedziemy
tam z fasonem... rolls-royce'em! Telefonowałem już do Worthingtona i samochód jest
jutro do wzięcia.
- Cha, cha! - zaśmiał się Bob. - Pomyślą, że jesteśmy milionerami! Ale będą
tam mieli miny, jak zajedziemy rollsem. Nie mogę się doczekać!
- Wątpię, czy tego dożyję - jęknął Pete. - Umieram z głodu. Lepiej przyznajcie
się, gdzie schowaliście moje śniadanie.
- Pete, nie schowaliśmy - zapewnił Bob.
- Nikt nie tknął twego śniadania - dodał Jupiter zmęczonym tonem. -
Wyniosłeś je prawdopodobnie do pracowni. Chodźmy poszukać, bo nigdy nie
ułożymy żadnych planów.
Przechodząc od stów do czynów, Jupiter podniósł klapę w podłodze
przyczepy i wcisnął się przez otwór pod nią do Tunelu Drugiego. Było to główne
wejście do przyczepy, czyli Kwatery Głównej. Tunel stanowiła obszerna rura
metalowa, biegnąca pod stertami złomu aż pod przyczepę. Pete, wysoki i krzepki,
musiał się w niej praktycznie rozpłaszczyć na brzuchu. Ślizgał się jednak przez rurę z
łatwością za sapiącym, pulchnym przywódcą. Na końcu Bob, najmniejszy z
chłopców, czołgał się bez trudu na czworakach.
 
Po wyjściu z tunelu znaleźli się na zewnątrz pracowni Jupitera, usytuowanej w
narożniku składu. Od deszczu chroniło ją zadaszenie, które biegło wokół całego placu
po wewnętrznej stronie ogrodzenia, a od reszty składu odgradzały ją góry rupieci.
Chłopcy mieli tu prasę drukarską i różne narzędzia, którymi posługiwali się,
przekształcając zalegające skład stare przedmioty w użyteczny sprzęt
detektywistyczny. Stało tam również krzesło, kilka skrzynek i warsztat. Na nim
właśnie Bob zobaczył torebkę Pete'a.
- Widzisz? Tu zostawiłeś.
Pete podniósł podartą torebkę.
- Ale kto zjadł zawartość?
- Pewnie sam zjadłeś, tylko o tym zapomniałeś - powiedział zniecierpliwiony
Jupiter.
- Ja? Miałbym zapomnieć, że zjadłem dobrą kanapkę z szynką?
- Założę się, że to szczury - Bob oglądał poszarpaną torebkę. - Do
wszystkiego się dobiorą.
- Myślisz, że ciocia Matylda by pozwoliła, żeby tu biegały szczury? Nie ma
mowy! - wykrzyknął Pete.
- Ciocia się stara - roześmiał się Jupiter - ale nawet ona nie może przegonić ze
składu wszystkich szczurów.
Ciocia Jupitera była osobą groźną i prowadziła skład złomu żelazną ręką. Jej
mąż, Tytus, spędzał większość czasu w rozjazdach, poszukując nowego towaru. Jupe,
wcześnie osierocony, mieszkał z wujostwem, odkąd sięgała jego pamięć.
- Chodźcie, może ciocia Matylda da nam wszystkim drugie śniadanie. - Jupe
skierował się do biura składu, ale gdy znaleźli się bliżej głównej bramy, zwolnił
kroku. - Chłopaki, czy widzieliście już przedtem ten samochód?
Bob i Pete spojrzeli w kierunku otwartej bramy. Naprzeciw niej, po drugiej
stronie ulicy stał zielony mercedes.
- Zauważyłem go, kiedy tu podjeżdżał - mówił Jupiter z namysłem. - A raczej
się podtoczył i w końcu stanął.
- No to co, Jupe? - powiedział Pete. - Samochód może się tu zatrzymać. Może
przyjechał jakiś klient.
- Możliwe - przyznał Jupe. - Ale nikt z niego nie wysiada i myślę, że
widziałem już ten sam samochód rano. Przejeżdżał koło bramy równie wolno.
- Czekajcie! - zawołał Bob. - Ja go też chyba widziałem! Jakąś godzinę temu
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin