Upadli 7.rtf

(71 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ SIÓDMY, CZĘŚĆ PIERWSZA:

 

Smok

 

„Byłem tu od początku

 

I widziałem, jak wybierasz swą ścieżkę

 

Obserwowałem płomień twojej duszy

 

I wiedziałem, że nie przetrwa

 

Bo gdy życie puka do drzwi

 

Znika niewinność

 

A to, co wcześniej oznaczało dzieciństwo

 

Teraz jest brzydkie, prymitywne, puste

 

I zastanawiasz się, gdzie zgubiłeś siebie

 

Tak bardzo dawno temu..."

 

(J. Englishman, „The Hero")

 

Harry obudził się pierwszy i zauważył, że w nocy on i Draco zmienili pozycje i teraz leżeli twarzą w twarz. Obserwował śpiącego Malfoya przez długi czas, myśląc o pocałunkach i rzeczach takich jak wstyd czy żal i tym, że żadnego z nich uczucia te nie dotyczą. Gdy całował go Charlie, był w tym właśnie wstyd i żal, a Harry doszedł wtedy do wniosku, że całowanie jest czymś upadlającym. Oznaczało stanie całkowicie nieruchomo i rozniecanie w sobie nadziei, że pocałunek szybko się skończy.

 

Jednak całowanie Draco Malfoya... Nie krył się w tym żaden wstyd. A być może powinien. Harry powinien płakać i rzucić się z jakiegoś mostu, wrzeszcząc coś o swojej jedynej miłości, która zakwitła z jedynej nienawiści. Coś melodramatycznego. Zamiast tego wszystko, czego chciał, to znowu go pocałować, ale to wcale nie było melodramatyczne. Już raczej... romantyczne.

 

Więc pocałował go znowu, zaledwie muskając wargami jego usta, zaskoczony, kiedy Draco natychmiast instynktownie odpowiedział, mamrocząc coś przez sen i przysuwając się bliżej. Jedną z rąk oplótł ramię Harry'ego i otworzył oczy.

 

— Potter? — wymruczał, oblizując usta i przywierając bliżej drugiego ciała.

 

— Mhm?

 

— Czy ty mnie właśnie pocałowałeś?

 

— Tak. — Harry zarumienił się lekko, a Malfoy uśmiechnął sennie, ponownie zamykając oczy.

 

— Och. — Nastała pełna zamyślenia cisza. — W porządku.

 

— Powinniśmy o tym porozmawiać — powiedział Harry niechętnie.

 

— Nie sądzę. — Draco westchnął, zadowolony.

 

— Dlaczego?

 

— Za wcześnie. Spać.

 

Harry również westchnął, uśmiechnął się i zastanowił, kiedy wszystko stało się tak proste, a zarazem tak skomplikowane.

 

— Więc śpij — zgodził się, ale jego odpowiedź nie miała już znaczenia, bo Draco właśnie zdążył zasnąć. — Jesteś niemożliwy — stwierdził łagodnie, ale nie obudził go, ułożył tylko podbródek na czubku jego głowy i sam zamknął oczy.

 

Zasnął bardzo szybko, coraz głębiej i głębiej zapadając w nieświadomość, aż w końcu zaczął śnić.

 

We śnie Harry w ogóle nie był Harrym, tylko smokiem, potężnym stworzeniem z długą, wygiętą szyją i czarnymi skrzydłami, których skóra rozciągała się pomiędzy cienką pajęczyną wyrastających mu z ramion kości. Całą jego skórę pokrywały grube łuski. Był wściekły, a z pyska buchały mu strumienie ognia, paląc ziemię pod nim i zostawiając jedynie popiół i sadzę. Skrzydła poruszały się z łatwością, a ciało przecinało płynnie powietrze, dewastując wszystko na swojej drodze. Umierały drzewa, zwierzęta, a nawet ludzie. Czasami ich rozpoznawał. Zginęła Hermiona, Ron, Ginny, Pansy, Charlie, ci, których znał wcześniej i ci, których nigdy nie widział. Wszyscy krzyczeli, paleni żywcem.

 

Potem zobaczył kogoś, kogo zidentyfikowanie zajęło mu dobrą chwilę. To był on sam, leżał uwięziony z szeroko rozciągniętymi ramionami. Krew spływała z poranionych rąk i stóp, z miejsc, gdzie miecze przyszpilały go do ziemi niczym motyla. Ciemnoczerwone plamy okalały jego twarz i szyję, a ubrania były postrzępione i zakrwawione. Otwierał szeroko oczy, wpatrując się zawzięcie i kpiąco w Harry'ego-smoka.

 

Pragnienie destrukcji okazało się silniejsze niż kiedykolwiek. Poziom nienawiści do uwięzionego chłopca sięgał tak wysokiego poziomu, że Harry-smok nie chciał go spalić. Chciał rozerwać go na strzępy za pomocą szponów i zębów. Zanurkował ku ziemi, zatrzymując się nad Harrym, który śmiał się i pluł na niego.

 

Pazury łatwo wbiły się w brzuch, rozdzierając Harry'ego i przemieniając śmiech we wrzask. Smok zaatakował jego twarz, mierząc w oczy i wyrzucając z rozpalonych nozdrzy ogień i dym.

 

Stworzenie cieszyłoby się, mogąc krzywdzić Harry'ego, dopóki ten nie byłby w ogóle rozpoznawalny, ale jego ofiara krzyczała teraz coś po angielsku. Smok nie znał angielskiego.

 

Nadal atakował go szponami, które powoli zmieniały się w pięści, ludzkie pięści, zadające ciosy, aż Harry-smok wpatrywał się przerażony w zielone spojrzenie Harry'ego na ziemi. Zamrugał i zieleń zniknęła.

 

Pod nim leżał Malfoy, obserwując go szarymi, przepełnionymi zaskoczeniem i przerażeniem oczami.

 

Gdy ostatnia cząstka snu ulotniła się z jego umysłu, Harry zamarł bez ruchu, nagle świadomy tego, że siedział okrakiem na Draco, przyszpilając go do łóżka, a jego własna pięść była wilgotna od krwi. Krew spływała też z rozcięcia na policzku Malfoya, z jego nosa i warg, a jedno z oczu już zaczynało mu puchnąć.

 

Harry rozwarł szeroko powieki, gdy dezorientacja ustąpiła miejsca kompletnemu przerażeniu.

 

— O mój Boże — zaszlochał, schodząc z Malfoya i cały roztrzęsiony lądując na krawędzi łóżka. Siadając powoli, Draco nie odrywał od niego wzroku ani nie sięgnął do twarzy, by zatamować krwawienie, wpatrywał się tylko w Harry'ego, a osłupienie w jego wzroku zmieniło się w zakłopotanie.

 

— Potter... — wyszeptał ostrożnie. — Czy ty...

 

Harry zakrył usta dłonią, jeszcze mocniej rozszerzając oczy. Ze zduszonym jękiem wstał z łóżka i wybiegł do sąsiedniej jaskini, która służyła im za łazienkę. Zwymiotował, a gwałtownym skurczom żołądka towarzyszył głośny szloch. Smak wymiocin i łez tworzył w jego ustach przykrą mieszankę. Gdy mdłości minęły, odwrócił się w stronę umywalki, odkręcił kurek i podstawił dłoń, po czym przepłukał usta wodą. Nie pomogło.

 

Owładnięty klaustrofobicznym uczuciem, zaczął oddychać coraz szybciej. Szepty wspomnień zmieszane ze świadomością, co zrobił Malfoyowi, rozrywały jego umysł na kawałki.

 

Był niemal oślepiony paniką, kiedy wypadł z jaskini, desperacko pragnąc znaleźć się tak daleko od Draco, jak tylko zdoła, jak gdyby mogło mu to pomóc zapomnieć, co właśnie zrobił i o czym śnił. Pomóc pozbyć się z ust smaku miedzi i łez, pomóc zatrzymać myśl, że może w nich wyczuć również krew.

 

Po drodze wpadł na Pansy, niemal przewracając ją na ziemię. Dziewczyna złapała go za ramię, mrużąc oczy.

 

— Potter, co, do diabła... Masz krew na twarzy. — Harry wydał z siebie suchy szloch i usiłował się jej wyrwać. Nie pozwoliła mu odejść, ciągnąc go do swojej sypialni, z której właśnie wyszła. — Przestań — rozkazała stanowczym głosem, zamykając drzwi.

 

W pomieszczeniu było ciemno, co trochę go uspokoiło, gdy stał w samym jego środku, drżąc i oddychając ciężko. Pansy obserwowała go w ciszy, a potem szturchnęła go, by usiadł na łóżku.

 

Na biurku nieopodal drzwi znajdowała się miska z wodą, którą Harry ledwie widział w słabym świetle zwisającej ze sklepienia lampy. Pansy zabrała ją razem z czystą szmatką, usiadła obok niego, zamoczyła ściereczkę i zaczęła delikatnie zmywać krew z jego twarzy.

 

— Co się stało? — zapytała.

 

— Ja… zraniłem go — wyznał Harry gwałtownie.

 

Ręka trzymająca szmatkę zamarła bez ruchu.

 

— Draco?

 

— Nie chciałem... — Harry zaczął płakać, krzywiąc twarz. Podciągnął kolana do piersi i otoczył je ramionami, kładąc na nich głowę. Pansy złapała go za szczękę i uniosła ją do góry, by kontynuować mycie.

 

— Co się stało? — zapytała ponownie.

 

— Śniłem, a potem obudziłem się i siedziałem na nim — odpowiedział, pociągając nosem i wpatrując się w nią błagalnie, oczekując na potępienie. Jakby nie było, kochała Malfoya.

 

— O czym śniłeś? — zapytała, opłukując szmatkę i ocierając mu łzy. Kiedy wybiegał z sypialni, Harry nie zatrzymał się nawet, by zabrać okulary.

 

— O smoku — wyszeptał. — To ja nim byłem i zabijałem każdego na swej drodze, widziałem też siebie na ziemi, widziałem, jak rozrywam na strzępy samego siebie, a potem obudziłem się i pode mną leżał Malfoy...

 

Pansy zamyśliła się na chwilę, odgarniając mu włosy ze spoconego czoła. Pozostawiła tam dłoń, by sprawdzić, czy ma gorączkę.

 

— Wszystko z nim w porządku? — zapytała w końcu, zabierając rękę.

 

— Nie wiem.

 

— Na pewno tak. Uspokój się, Potter.

 

Mimo pewnego głosu i energicznej postawy, zachowywała się naprawdę delikatnie. Harry westchnął.

 

— Dlaczego się mną zajmujesz? — szepnął, przełykając ślinę.

 

Pansy roześmiała się cicho.

 

— Należysz do Draco Malfoya, Potter. Moim obowiązkiem jest chronić wszystko, co do niego należy.

 

Otworzył oczy i obserwował ją w ciemności przez długi moment, a potem wydał z siebie kolejne westchnienie i pozwolił głowie spocząć na ramieniu dziewczyny. Pogłaskała go po włosach.

 

— Nie wiem, jak to się stało — wyszeptał Harry.

 

— Chodzi ci o sen? — zapytała.

 

— O Malfoya.

 

— Co masz na myśli?

 

Harry przez chwilę rozważał pytanie.

 

— Pocałowałem go.

 

— Kochasz go.

 

— Nie mogę...

 

Pansy milczała przez moment, zanim zapytała:

 

— Dlaczego nie?

 

— Bo to Draco Malfoy. Bo walczymy po dwóch różnych stronach. Bo mógłby torturować i zabić moją najlepszą przyjaciółkę tylko za to, że jej rodzice są mugolami. Bo jest egoistyczny, niemożliwy i irytujący. Bo zdradziłbym tym swoich przyjaciół i moją stronę.

 

— A co z tobą?

 

— Co masz na myśli?

 

— Zdradziłbyś swoich przyjaciół, kochając go, ale co z tobą? Czy nie kochając go, nie zdradziłbyś samego siebie,?

 

Harry zmarszczył czoło.

 

— Nie jestem przeznaczony do tego, by go kochać. Stwierdzi to każdy, kto tylko na nas spojrzy. To niemożliwe.

 

Pansy dotknęła jego podbródka i uniosła mu głowę, tak że wzrok Harry'ego nie spotkał się z jej własnym.

 

— Posłuchaj — zaczęła cichym, ale pewnym tonem. — Wszyscy mogą to stwierdzić jedynie patrząc na ciebie. Jeśli ktoś kiedykolwiek starałby się wmówić ci, że w przyszłości pokochasz kogoś tak bardzo, jak przeznaczony jesteś kochać Draco, nigdy naprawdę cię nie znał.

 

Jego oczy zapiekły łzami, a kiedy przymknął powieki, kilka z nich potoczyło się po policzkach.

 

— Jestem im winien więcej niż to.

 

— Komu jesteś coś winien?

 

— Dumbledore'owi. Ronowi. Charliemu. — Wymieniałby dalej, gdyby Pansy mu nie przerwała.

 

— Dumbledore wykorzystuje cię od dziecka. Ron podejrzewa cię o szpiegostwo, od kiedy uratowałeś jego małą siostrzyczkę. Charlie wrobił cię w zdradę po tym, jak chciał cię uwieść.

 

Harry wzdrygnął się, ale nie odpowiedział.

 

Po chwili, gdy ramię dziewczyny zaczęło mu przeszkadzać i przesunął się trochę, w pomieszczeniu rozległo się pukanie.

 

Pansy otworzyła drzwi, za którymi ukazała się Hermiona, wyglądającą na niepewną i zdenerwowaną.

 

— Malfoy jest wściekły — poinformowała. — Chodzi w tę i z powrotem, krzyczy i rzuca rzeczami. — Harry jęknął i otoczył ramionami swoje przyciśnięte do piersi kolana. Przyjaciółka spojrzała na niego z widoczną obawą w oczach. — Coś się stało?

 

— Harry miał koszmar — wyjaśniła Pansy szybko, wychodząc z pokoju i ciągnąc za sobą Hermionę.

 

Harry został sam w ciemnej sypialni. Opadł bezwolnie na łóżko, kuląc się tak mocno, jak tylko potrafił, i przygryzając wargę, by stłumić szloch. Zacisnął mocno powieki, starając się umrzeć albo chociaż stracić przytomność, ponieważ wciąż nie potrafił wyrzucić z pamięci przerażonego spojrzenia Malfoya.

 

Drzwi do pomieszczenia uchyliły się, wpuszczając snop światła. Malfoy wyjrzał zza nich nerwowo.

 

— Wciąż tu jesteś? — zapytał nieznacznie drżącym głosem. Harry jęknął, odwracając się od światła. Na ten dźwięk Malfoy otworzył drzwi szerzej. — Cześć — rzucił cicho. Harry przełknął ślinę, ale nie odpowiedział. — Jak się masz? — zapytał Draco, wchodząc do pokoju.

 

— Czy ty nadal...

 

— Co?

 

— Krwawisz — dokończył Harry łamiącym się głosem.

 

— Och. — Draco wypuścił gwałtownie powietrze. — Granger oczyściła ranę i wyleczyła mnie. — Obaj na chwilę zamilkli. Malfoy podszedł do niego bliżej, uprzednio zamykając drzwi.

 

— Rzucałeś rzeczami — powiedział Harry. — Dlaczego?

 

— Ach, to. Poszedłem za tobą, gdy wybiegłeś z sypialni, ale zanim cię dogoniłem, wpadłeś na Pansy i... Myślę, że Granger obrała sobie za obowiązek twoją obronę. Musiała zobaczyć krew i... zatrzymała mnie… nie pozwoliła mi wejść… Byłem… wściekły.

 

— Na mnie?

 

W pokoju zaległa zaskakująca cisza.

 

— Dlaczego miałbym być na ciebie wściekły?

 

— Ja... — Harry skrzywił się i głos mu się załamał. — Skrzywdziłem cię... pobiłem... Przepraszam, Malfoy... — W tej chwili nie potrafił się dłużej powstrzymywać i zaczął płakać, a szloch powodował pieczenie w gardle.

 

Draco podszedł do niego, usiadł na łóżku i otoczył go ramionami, trzymając mocno.

 

— Przestań już, przestań, Potter, już dobrze, wszystko w porządku. Do cholery, już dobrze... — Harry dławił się łzami, przywierając do Draco i płacząc mocniej niż kiedykolwiek. Gdy w końcu zaczął się uspokajać, Malfoy głaskał jego włosy i odwrócił tak, że Harry leżał teraz z głową na jego kolanach. — Już dobrze, przestań płakać.

 

Harry zacisnął powieki i pokiwał głową.

 

— Dobrze, przepraszam.

 

— Miałeś zły sen?

 

Drżąc, Harry ponownie pokiwał głową.

 

— Przepraszam — powtórzył.

 

— Zamknij się.

 

Harry roześmiał się przez łzy, ocierając twarz rękawem.

 

— Dobrze.

 

— To nie była twoja wina, raczej moja. Byłem… czasami to się zdarza. Jeśli ktoś zostanie zaatakowany przez Czarnego Patronusa... potrzeba trochę czasu, zanim jego umysł pozbędzie się koszmarów, szczególnie podczas snów. O czym śniłeś?

 

— Próbowałem sam siebie rozerwać na strzępy — wyszeptał Harry, wzdychając. — A potem obudziłem się i pode mną leżałeś ty... bałem się, że będziesz wściekły. To znaczy, przecież cię pobiłem. Dlaczego mnie nie odepchnąłeś?

 

Malfoy przesunął palcami po włosach Harry'ego.

 

— Nie chciałem cię zranić — odpowiedział cicho.

 

Harry odwrócił twarz tak, aby przycisnąć ją do nogi Malfoya i znowu zaczął płakać. Draco westchnął i zaczął głaskać go po plecach, a on zastanawiał się, czy na świecie istnieje coś wspanialszego niż pocałunek Malfoya i jakby to było, gdyby nadal płakał, a on dotykałby go jeszcze bardziej intymnie. Chwilę potem odsunął się, zmieszany, otarł twarz i odchrząknął.

 

— Hermiona pewnie się o mnie martwi, powinienem... — przerwał.

 

— Wszystko w porządku?

 

— Pansy powiedziała, że jestem twój. — Nie miał pojęcia, dlaczego to mówi ani dlaczego tak uważnie obserwuje twarz Draco. Był nieco zaskoczony niespiesznym uśmiechem, który zakwitł na jego ustach.

 

— Serio? — zapytał niewinnie Malfoy, schodząc z łóżka i biorąc Harry'ego za rękę.

 

— Mhm — odpowiedział, pozwalając Draco wyprowadzić się z pokoju.

 

— Mądra z niej dziewczyna — skomentował Malfoy bez oglądania się na niego. Harry rozwarł szerzej powieki i zachwiał się, starając się dociec, co dokładnie Draco miał przez to na myśli.

 

Hermiona żuła końcówkę pióra. Harry obserwował ją, zastanawiając się, skąd wziął się u niej taki nawyk. Wyglądała teraz lepiej, klątwa nie spowodowała u niej pogorszenia zdrowia na zbyt wysokim poziomie, a eliksir, który przygotowała Pansy, dodał jej sił.

 

— Nie jestem pewna, czy rozumiem — odezwała się przyjaciółka. — Gdzie my właściwie jesteśmy?

 

— Myślę, że to jakiś rodzaj fortecy, sekretny, podziemny zbiór jaskiń. Być może przeznaczony na azyl dla śmierciożerców. Żadne z nas nie wie, gdzie się dokładnie znajduje. — Harry przerzucił kilka kolejnych stron księgi.

 

Hermiona rozważała jego słowa przez moment.

 

— A ty jesteś odporny na klątwę — powiedziała.

 

— Tak. I myślę, że mogę ją powstrzymać, zabijając wszystkich dementorów.

 

— Nie sądzę, by dementorów można było zabić.

 

— Oczywiście, że tak! Malfoy zna zaklęcie, Czarnego Patronusa, który może ich zniszczyć. Stara się go mnie nauczyć.

 

Hermiona zmrużyła powieki.

 

— Harry… Co się dzieje z tobą i Malfoyem?

 

— Co masz na myśli?

 

— Miałeś dziś rano koszmar, prawda?

 

— Tak.

 

— I zraniłeś go we śnie?

 

— Tak.

 

— Dlaczego z nim śpisz?

 

Harry zamrugał, a potem wzruszył ramionami.

 

— Ja... on mnie potrzebuje.

 

— Harry...

 

— Co?

 

— Po prostu nie wiem, czy mądrze robisz, ufając mu. On walczy po wrogiej stronie.

 

Harry stracił resztki opanowania.

 

— Oni nie są już po żadnej stronie, Hermiono! Wszyscy umierają! Wybieranie stron od początku było głupotą. Podzieleni przez krew. Tak właśnie walczyliśmy. Ale ona zawsze smakuje tak samo, zawsze wywołuje takie same wrażenie pod moimi paznokciami, ale teraz nie ma to już żadnego znaczenia! Tym razem to nie jest gra my kontra śmierciożercy... Tym razem to Draco i ja kontra... wszystko.

 

— Nazwałeś go Draco — wyszeptała.

 

Harry zmrużył oczy.

 

— No i?

 

— No i? Co… kim on dla ciebie jest?

 

— On... dba o mnie. Dbamy o siebie nawzajem.

 

Hermiona westchnęła.

 

— Harry, nigdy nie potrzebowałeś nikogo, kto by o ciebie dbał.

 

Harry wpatrywał się w nią beznamiętnie.

 

— Nie potrzebowałem?

 

— Jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam. Jesteś bohaterem. Ja nie… po prostu nie rozumiem. Widzę, że jesteś do niego przywiązany, tylko nie potrafię powiedzieć, dlaczego. To wszystko wina jego i ludzi takich jak on.

 

— To nie jest tylko ich wina. Jeśli nie stworzyliby klątwy, prędzej czy później my byśmy to zrobili. To wojna. Cholernie głupia. Wszyscy sobie myślą, że mają rację w takich filozoficznych rozważaniach. A kto powiedział, że druga strona nie ma racji, oddzielając czarodziejów od mugoli?

 

— To... to, co mówisz, jest okropne!

 

— Nie powiedziałem, że w to wierzę! Ale myślę o tym. Mugole też umierają z powodu klątwy. Nie jesteśmy dla nich dobrzy. A oni przez całe lata palili nas na stosach. Być może nie jesteśmy w stanie się porozumieć. Nie mówię, że powinniśmy zabijać ich i torturować i nie mówię też, że czystokrwiści są lepsi niż ktokolwiek inny. Po prostu stwierdzam, że mugole nigdy nie byli tak bardzo zainteresowani wiązaniem się z kimś, kto jest inny od nich. Być może to lepiej, że się przed nimi ukrywamy. Może lepiej byłoby także, dla nich i dla nas, gdybyśmy przestali wchodzić sobie w drogę.

 

— Czy Malfoy ci to wszystko powiedział?

 

Harry skrzywił się.

 

— Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.

 

— Jak możesz mówić w ten sposób? Jak możesz im wierzyć?

 

— Nie wiem, w co wierzę, ale na pewno nie w oddawanie wszystkiego, co mam, światu, na którym koszmary doprowadzają ludzi do szaleństwa! Nie wierzę w wylewanie krwi w szalonej próbie, by ocalić życie, w zabijanie kogoś za to, w co wierzy, i nie wierzę też w to, iż ty prawdopodobnie sądzisz, że nigdy nie potrzebowałem kogoś, kto by o mnie zadbał!

 

Oczy Hermiony zabłysnęły od łez.

 

— Przepraszam — powiedziała.

 

Harry westchnął.

 

— Po prostu zapomnijmy o tym. To ja przepraszam, że musiałaś przez to przechodzić. Pansy i to wszystko wokół musiało być dość przerażający, a potem jeszcze zdarzenie z dzisiejszego poranka...

 

Przyjaciółka dotknęła jego dłoni.

 

— Harry...

 

Odsunął się, ponieważ coś w jej dotyku spowodowało, że zadrżał, ale w zamian uśmiechnął się do niej.

 

— W porządku.

 

Westchnęła.

 

— Pansy chciała, żebym spotkała się z nią w kuchni, by mogła mnie nauczyć warzyć eliksiry. Myślę, że powinnam już iść.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin