Mikołaj z Bazylei.rtf

(18 KB) Pobierz

Mikołaj z Bazylei

 

 

PRZYJACIEL BOGA

 

Papież Grzegorz usiadł zdumiony! Z niepokojem spojrzał na dwóch przybyszów spoza Alp. Przywódca, człowiek w wieku około sześćdziesię­ciu lat, zwracał się do niego w rodzimym języku włoskim. Jego towarzysz, jeśli w ogóle mówił, używał języka uczonych - Łaciny. Obydwaj mężczyźni byli bardzo przejęci. Z pewnością musieli zdawać sobie sprawę z tego, że za podobne słowa wielu zostało spalonych na stosie!

 

"Ojcze Święty", brzmiało w skrócie poselstwo, "wielkie i ciężkie grzechy Chrześcijaństwa osiągnęły taki poziom w każdej z ludzkich klas, że Bóg jest bardzo niezadowolony. Musisz zdecydować co z tym zrobić".

 

"Nic nie mogę zrobić", odparł papież, wzbierając gniewem. Starszy czło­wiek znów mówił ze spokojem i autorytetem, jak ktoś, kto przynosi posels­two z wyższej instancji. Nawiązywał teraz do grzesznych dróg samego Pa­pieża, opisując z zadziwiającą dokładnością fakty, które jedynie Boże obja­wienie mogło uczynić znanymi. Powiedział, że Bóg pokazał mu, jakim grze­sznym życiem żył Papież. Dodał: "Wiedz, że jeśli nie odwrócisz się od swych złych dróg i nie osądzisz się przed Bogiem, On będzie cię sądził i przed upływem roku umrzesz".

 

Teraz Papież wpadł we wściekłość, lecz mówca kontynuował: "jeśli dowody, które zamierzam ci przedstawić nie przekonają cię, że przysłał nas Bóg, jesteśmy gotowi umrzeć".

 

"Jakie dowody? Chciałbym je usłyszeć!" zażądał Grzegorz.

 

Szybko jednak uciszył się, kiedy usłyszał, co Bóg powiedział temu nie­ustraszonemu mężowi. Lista owych grzechów była tak dokładna, że nikt bez Bożego objawienia nie mógłby tego wiedzieć. To przekonało słucha­cza. "Biskup Rzymu" przez chwilę pozostał niemym, a potem powstał i objął obu przybyszów, po raz pierwszy odzywając się do nicli przyjaźnie.

 

"Czy moglibyście nie mówić o tych dowodach Cesarzowi? Byłoby to ko­rzystne dla Chrześcijaństwa".

 

Poprosił ich, aby pozostali w Rzymie, tak, aby mógł korzystać z ich porad, obiecując dobrą gościnę. Oni jednak odmówili, przyrzekając, że wrócą na prośbę Papieża, gdyby kiedykolwiek ich potrzebował. Papież napisał list do duchowieństwa w ich stronach, polecając tych Bożych mężów jako kan­dydatów na dobre stanowiska. Niestety, ten posiadający najwyższą władzę człowiek wkrótce odwrócił się od chwilowego wpływu dobra i zapomniał o efektach tamtego spotkania. Trwał w swoich grzechach i umarł w przecią­gu roku, tak jak to było przepowiedziane.

 

Tym nieustraszonym rzecznikiem Boga był Mikołaj z Bazylei. Jednak dla większości ludzi znany był jako "Przyjaciel Boga" z Oberland (Wysokich Alp). Jaki był jego sekret? W jaki sposób przez ponad pół wieku mógł roz­nosić przesłanie ewangelii pod nosem samego Rzymu?

 

Urodził się w Bazylei około roku 1308. Jego ojciec, bogaty kupiec, zwa­ny był "Mikołajem Złotego Pierścienia". Z materialnego punktu widzenia przyszłość chłopca była naprawdę wspaniała. W wieku trzynastu lat, w cza­sie Świąt Wielkanocnych, miał okazję posłuchać kazania na temat cierpienia i śmierci naszego Pana. Chłopiec był do głębi poruszony, zaraz też kupił sobie krucyfiks. Każdej nocy w tajemnicy klękał i rozmyślał nad bólem i hańbą, które cierpiał nasz Pan. Zdumiewające jest, że w swym skromnym zrozumieniu rzeczy duchowych, jego niezwykła szczerość spowodowała, że wołał do Boga, aby objawił mu Swoją wolę odnośnie tego, czy ma być kupcem, czy księdzem. Prosił o siłę, by być posłusznym. W jakiś sposób zdobył dostęp do Biblii, nie jest pewne, czy była to jego własna Biblia, czy też nie.

 

Kiedy miał piętnaście lat, zaczął podróżować ze swym ojcem, aby nau­czyć się kupieckiego rzemiosła. Interesy i przyjemności szybko zagłuszyły poważniejsze myśli. Nigdy jednak nie przestał codziennie klękać przy swym krucyfiksie. Został serdecznym przyjacielem syna rycerza, lecz śmierć jego ojca cztery lata później zmusiła Mikołaja do długiej podróży w interesach. Po powrocie dowiedział się, że jego matka również zmarła.

 

Miał teraz dwadzieścia cztery lata i wiele pieniędzy. Razem ze swym młodym, szlachetnie urodzonym przyjacielem oddał się szalonemu poszu­kiwaniu przyjemności, uczestnicząc w turniejach i pojedynkach, odwiedza­jąc dwory i zamki. Stali się popularni, często zabawiając "czcigodne nie­wiasty" pieśniami i opowieściami z podróży.

 

Jeden z nich prędko się ożenił, lecz Mikołaj musiał czekać, gdyż rodzice Małgorzaty sprzeciwiali się małżeństw! ich córki z kupcem. Po sześciu latach przeszkoda została pokonana, a wszystkie przygotowania z okazji wesela poczynione. Jednak noc poprzedzająca dzień wesela stała się punk­tem zwrotnym w życiu Mikołaja. Nie świętował, lecz całą noc spędził w sa­motności, pogrążony w myślach nad rzeczami najważniejszymi.

 

"Byłem tam sam, aż do wczesnego rana", pisze, "i myślałem jak próżne i złudne jest to wszystko, co może mi dać świat, myślałem o gorzkim końcu wszystkich rzeczy tego świata. Powiedziałem sobie: 'O ty biedny, nieszczęśli­wy człowieku, jakże nierozumnie postępowałeś, miłując i wybierając rzeczy teraźniejsze, zamiast rzeczy wiecznych! Ty i wszyscy wokół ciebie, jakże głupi i nierozumni wszyscy jesteście, bo chociaż Bóg obficie wyposażył was w zmysły i zrozumienie, jednak zostaliście otumanieni chwalą i przyjem­nością, która trwa tylko krótką chwilę i która w końcu doprowadzi was do wieczności w piekle.”

 

l tak klęcząc przed Nim, powiedziałem: 'O, miłosierny Boże, błagam Cię teraz, zmiłuj się nade mną, biednym grzesznikiem i przyjdź mi na ratunek, gdyż całym swym grzesznym sercem muszę oderwać się na zawsze od tego złudnego i fałszywego świata i wszystkich stworzeń, które w nim są. W szczególności muszę zrezygnować z tej drogiej mi osoby, której oddałem swoje serce.'

 

Kiedy to powiedziałem, poczułem, jakby cala moja natura została uwolniona, gdyż był to poważny i straszny czas walki przeciwko mojej woli i pragnieniom. Krew popłynęła z moich ust i nosa i poczułem wewnątrz siebie, że nadchodzi gorzka godzina śmierci. Powiedziałem do siebie:' O, naturo, jeśli nie można inaczej, musi tak być; jeśli musisz umrzeć, umrzyj".

 

Wziął swoją lewą rękę, która, jak mówił, reprezentowała jego grzeszną naturę i umieścił ją w swej prawej ręce, która według niego oznaczała "sprawiedliwego i kochającego Boga" i ślubował na zawsze należeć jedynie do Boga. Po tym odczuł tak wyraźną Bożą Obecność, że mógł powiedzieć;

 

"Zapomniałem o sobie i o wszystkich stworzeniach wokół mnie. Zagłębiłem się w takiej radości i Podziwie, że nie da się tego opowiedzieć ani zrodzić w sercu ".

 

Mikołaj dodał, że słyszał "Głos, bardzo przyjemny", zaręczający się z nim na wieki. Możemy sobie tylko wyobrazić jaka burza rozpętała się następnego poranka, kiedy zjechali się goście weselni. Krewni i goście byli zbulwersowani decyzją "szaleńca". Panna młoda pogrążyła się w żalu, aż do chwili, kiedy po kilku dniach namówiono ją i Mikołaja do krótkiego spotkania, na którym opowiedział jej, co się stało. Od tego czasu Małgorzata zdecydowała, że ona również musi w pełni należeć do Pana i nigdy już więcej się nie spotkali. Kolejność wydarzeń w tej niezwykłej sytuacji poka­zuje nam, dla chwały Bożej, czym może być każdy człowiek w każdym miejscu, jako kanał światła i miłości, kiedy odda się w zupełności Bogu.

 

Przejdźmy szybko przez okres następnych czterech lat. Ten szczery, młody człowiek, nie mając nikogo, kto mógłby go poprowadzić, czytał ży­woty świętych. W wyniku tego poszukiwał Boga w jedyny znany mu spo­sób. Uczynił sobie włosienicę, w którą powkładał ostre gwoździe. Biczował się, aż spływała po nim krew. Żył w samotności, wyczerpany postami i męką. Przy końcu roku zawołał do Boga w rozpaczy i otrzymał odpo­wiedź, że to umartwianie się zrodzone jest z samowoli i z pychy, która szuka samousprawiedliwienia. Głos który do niego przemówił, przekonał go, że musi odrzucić narzędzia tortur, które sobie uczynił i że Bóg, którego woli szukał, ześle na niego wszystkie potrzebne mu cierpienia. Drugi rok spędził lamentując nad swoją grzesznością. Trzeci rok pełen był gwałtow­nych ataków pokus. W czwartym roku doświadczył wiele bólu i choroby.

 

Możemy tylko zastanawiać się, jak różne byłyby lata pomiędzy jego duchowym przebudzeniem, a odczuciem boskiej akceptacji i pewności, gdyby mógł skorzystać z porad kogoś, kto znał Boga. Jednak Ojciec Niebieski bez wątpienia wykorzystał je, aby przygotować Mikołaja do niezwykłej służby wśród małych i wielkich ludzi, którzy szukali Go tak jak on, usiłując osią­gnąć swoją własną sprawiedliwość poprzez pokutę i dobre uczynki.

 

Przy końcu tego okresu, Mikołaj nagle wyszedł z ciemnej doliny. Jego radość z wybawienia była tak wielka, że obawiając się, czy nie jest to kolej­na pokusa, upadł na kolana, mówiąc Bogu, iż pragnie wyzwolenia i szczęś­cia tylko wtedy, gdy jest to Jego wolą. Nawiązując do tej modlitwy, powiedział:

 

"Kiedy wypowiadałem te słowa, wokół mnie lśniło cudowne i błogosławione światło, światło które jest miłością; a blask chwaty tego światła wypeł­nił moją duszę, tak że nie wiedziałem czy jestem w ciele, czy poza ciałem. Moje oczy zostały otwarte na cuda i piękno, których umysł ludzki nie może pojąć. Nie mogę tego opowiedzieć, gdyż nie ma słów, którymi można by to opisać. Kiedy tak dziwiłem się i bardzo radowałem, usłyszałem najrado­śniejszy i najsłodszy Glos, który nie pochodził ode mnie, a jednak przemówił do mnie z wewnątrz. Nie wyrażał moich myśli. 'Umiłowany i zaręczony Memu sercu, teraz w końcu naprawdę jesteś mi zaręczonym i na zawsze takim będziesz.

 

Dopiero teraz jesteś na właściwej drodze, drodze miłości, przyjmując ode Mnie przebaczenie wszystkich grzechów i wiedząc, że nie ma żadnego czyśćca. Kiedy twa dusza opuści ten ziemski dom, będzie przebywać ze Mną. I dopóki jesteś w tym ziemskim ciele, nie będziesz umartwiał się ciężką poku­tą i biczowaniem, lecz będziesz po prostu posłuszny przykazaniom Chrystu­sa. W tym świecie pełnym zła znajdziesz dość cierpienia, gdy nauczysz się dostrzegać swych bliźnich błąkających się jak owce między wilkami. To napełni twoje serce głębokim żalem, będzie to twoim krzyżem i twoim cier­pieniem i będziesz przez to doświadczony.' "

 

Potem Głos powiedział, że nigdy już nie będzie przemawiać do niego w taki sposób, gdyż nie będzie to potrzebne.

 

W tej części Szwajcarii i przylegających do niej okręgach Francji, osiedli­li się Waldensi. Chociaż nazwa ich pochodzi od Piotra Waldo z Lyonu, który żył około roku 1100, znajdowano ich również w innych krajach pod różny­mi nazwami. Ich historia sięga czwartego wieku naszej ery, kiedy to Kościół porzucił nauki wczesnego Chrześcijaństwa i zastąpił je ludzką tradycją. Ucząc się drogi zbawienia przez wiarę, ludzie ci nie przykładali wagi do wielu praktyk przyjętych przez Kościół Rzymski w ciągu wielu lat. Spotkały ich za to srogie prześladowania, tysiące z nich zostało spalonych na stosie lub umęczonych w inny sposób. Ci, którzy uciekli do górnych kantonów Szwaj­carii znani byli jako Vaudois.

 

W innych regionach całe miasta, a nawet prowincje, były czasami obej­mowane Interdyktem Papieża - okropnym przekleństwem, odmawiającym rozgrzeszenia i zabraniającym regularnej służby kapłańskiej w formie nau­czania, grzebania zmarłych i innych duchowych posługach. W tych mrocz­nych czasach, ze względu na narastające przez lata przesądy, a także absolutną władzę papiestwa, kara ta była naprawdę straszna.

 

Wierzący, którzy udowodnili zarówno czynem jak i słowem, że mieli szczególną społeczność z ich Panem, zwani byli "Przyjaciółmi Boga". Przez pewien czas nazywano tak wszystkich, którzy byli pod szczególnym wpły­wem Mikołaja. Ten napełniony Duchem i kierowany przez Boga człowiek, wraz ze swymi współpracownikami, prowadził pracę wśród ludzi uważa­nych za heretyków, oraz wszystkich członków Kościoła szukających Boga. Mikołaj i czterech innych, z których dwóch było księżmi, a jeden Żydem nawróconym po spotkaniu z nim, wybudowali dom wysoko w Alpach. Jego położenie znane było tylko nielicznym. Tych pięć osób oraz dwóch służą­cych, poświęciło swoje życie na modlitwę w tym ukrytym zakątku.

 

Mikołaj był uznanym przywódcą i pod jego przewodnictwem powstała służba, która zdobywała dusze wzdłuż Renu aż do Holandii, w niższych kantonach Szwajcarii, w Alzacji i Bawarii oraz daleko na wschodzie, na Węgrzech i w wielu innych miejscach. Sam Mikołaj podróżował tylko czasa­mi. Zazwyczaj wysyłał swoich przyjaciół i posłańców, którzy znajdowali ludzi pragnących poznać prawdziwe poselstwo zbawienia przez wiarę, je­dynie dzięki zasługom Chrystusa.

 

Czasami ten "Przyjaciel Boga" wybierał się w podróż, ucząc drogi Bożej jeszcze doskonalszej, częściej jednak posyłał list przez posłańca. Jedną z jego szczególnych misji była podróż do Jana Taulera, elokwentnego kaz­nodziei ze Strasburga. Stopniowo nauczyciel stawał się uczniem, uczeń zaś słuchaczem, który pomógł Doktorowi doświadczyć realności Bożej. Spo­sób, w jaki się to stało, opisany jest w biografii "Jan Tauler".

 

W taki sposób Mikołaj prowadził swoje życie, unikając dzięki swemu odosobnieniu, a z pewnością także dzięki Bożej ochronie tych, którzy chęt­nie by położyli kres jego służbie na długo przed tym, zanim faktycznie została zakończona. Pewien poganin otrzymał list z górnych Alp, który był odpowiedzią na wszystkie dręczące go pytania i zaprowadził go do Chry­stusa. Szlachetnie urodzona niewiasta, zwana Frickin, która dołączyła do grona "Przyjaciół Boga" powiedziała, że czuła się, jakby "wyszła z czyśćca i weszła do raju".

 

Jednak ponad sześćdziesiąt lat błogosławionej służby tego męża Boże­go zbliżało się ku końcowi. Niejaki Martin z Mayence został spalony na stosie w Kolonii w 1393 roku, oskarżony o sprzyjanie naukom Mikołaja z Bazylei. Twierdził, że zewnętrzne uczynki nie stanowią przed Bogiem żadnej wartości. Uważał się za wolnego od władzy Kościoła i nie czynił żadnej różnicy pomiędzy kapłanem, a prostym człowiekiem.

 

Kiedy do końca wieku brakowało zaledwie dwóch lub trzech lat, a Mikołaj miał prawie dziewięćdziesiąt lat, nadeszła ostateczna próba. Dwaj "Przyjaciele", Jakub i Jan, zostali pochwyceni w Wiedniu i postawieni przed sądem Inkwizycji. Pierwszy z nich prawdopodobnie był prawnikiem, który towarzyszył Mikołajowi w podróży do Rzymu, drugi był nawróconym Żydem. Mikołaj również został zatrzymany, lecz posiadał taką mądrość, że jego prześladowcy nie potrafili znaleźć wystarczającego dowodu, aby go skazać. Zażądali, aby wyrzekł się tej potępionej pary jako heretyków. Odmówił, twierdząc, że cała ich trójka zostanie oddzielona jedynie na chwi­lę, a potem na zawsze będą już razem z Panem.

 

Tak też się stało. Wkrótce płomienie strawiły tych trzech "Przyjaciół Boga", a prawdziwy "rydwan ognisty" przeniósł ich w obecność Tego, Który był tak realny i Którego Głos był "tak przyjemny" przez te lata.

 

 

Wielu ludzi chce iść z naszym Panem do połowy drogi, lecz nie chcą iść tej drugiej połowy. Zrezygnują z posiadłości, przyjaciół i zaszczytom, lecz wyrzeczenie się samego siebie, jest dla nich za trudne.

 

Meister Eckhart

 

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin