Hudson Taylor pionierski misjonarz Chin.rtf

(167 KB) Pobierz

Hudson Taylor

 

Pionierski misjonarz Chin

 

 

(1832 - 1905)

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

Ostatnich 2 i 1/2 szylinga

 

Było już po godzinie dziesiątej wieczorem. Było bardzo ciemno, a towarzyszący mu mężczyzna, ubrany w łachmany, był mu zupełnie obcy. Dziewiętnastoletni Hudson Taylor dotknął palcami znajdującą się w jego kieszeni monetę dwu i półszylingową, by się upewnić, czy jej czasem nie zgubił, a potem rozglądał się z pewnym uczuciem niepokoju. Był już kiedyś dawniej w tej biednej części miasta, ale nawet przy jasnym świetle słonecznym wąskie z brudu ulice nie były bynajmniej zapraszające. Teraz jednakże w świetle lamp ulicznych, dających zaledwie mizernie migocące światło, i to tylko na skrzyżowaniach ciemnych uliczek, na widok podejrzanie wyglądających ludzi, którzy znikali chyłkiem w bramach domów, odczuwał wyraźnie, że całą tę część miasta można by nazwać wszystkim, tylko nie dzielnicą bezpieczną i przyzwoitą. W każdym razie nikt by tam się nie wybrał na przechadzkę to jeszcze w towarzystwie nieznanego sobie człowieka w łachmanach po zapadnięciu zmroku. Ale skoro wybiera się do Chin, to wypada mu przyzwyczaić się do tego rodzaju sytuacji, a więc szedł dalej.

 

"Dlaczego nie poprosił pan księdza, aby przyszedł i modlił się z pana żoną?" zapytał się towarzysza nie tyle chcąc na to pytanie otrzymać odpowiedź, ile raczej w celu usłyszenia znanego sobie, choćby własnego głosu !... Mężczyzna ten przyszedł do niego z wielką prośbą - a to w obliczu faktu, że jego żona była umierająca. "Czy zechce pan przyjść i modlić się o jej duszę?" powiedział, a Hudson Taylor natychmiast zgodził się, aby jego prośbie uczynić zadość. Teraz zaczął się jednakowoż zastanawiać nad tą sytuacją. Nie ulegało wątpliwości, że mężczyzna ten był wyznania rzymskokatolickiego. Jeśli więc żona jego była umierająca, to dlaczego nie poprosił o tę usługę księdza, tym bardziej, że w tej irlandzkiej części miasta Hull zawsze było zdaje się księży dosyć? Dlaczego przyszedł do protestanta?

 

Mężczyzna wyjaśnił dlaczego przyszedł po niego. Przedtem istotnie udał się do księdza, lecz ten zażądał zapłacenia z góry jednego i pół szylinga, zanim się uda w celu odbycia tej posługi. (Wypowiedź ta obliczona była zapewne na wywołanie współczucia i wyłudzenie pomocy materialnej. Przyp. tłum.). Ponieważ on sam i jego rodzina i tak już niemal umierali z głodu, a nie miał absolutnie żadnych pieniędzy do dyspozycji, nie było więc nawet mowy a tym, by mógł sobie pozwolić na uiszczenie tak dużej opłaty jaką była kwota jednego i pół szylinga.

 

Umierający z głodu! Hudson raz jeszcze dotknął swojej monety dwu i pół szylingowej, przy czym zrobiło mu się jakoś nieswojo. To było wszystko co posiadał. W domu miał tylko jeszcze trochę owsianki, której wystarczyło zaledwie na dwie miseczki tej potrawy - a poza tym nie miał ani grosza więcej, ani też żadnej żywności. Czyż ktoś mógłby żądać od niego, aby się rozstał z jedynym pieniążkiem, który mu pozostał? Czuł się jakoś rozgniewany na tego człowieka, choć zdawał sobie sprawę z tego, że uczucie to nie było właściwie niczym uzasadnione i surowo go skarcił za to, że pozwolił sytuacji rodzinnej stać się aż tak krytyczną. Dlaczego nie udał się do przedstawiciela Opieki Społecznej i nie poprosił o pomoc? Tu żona umiera, rodzina umiera z głodu - a nikt w tej sprawie niczego nie robi! Przecież to okropne!

 

"Byłem u niego", odpowiedział mężczyzna z przygnębieniem w głosie. "Kazał mi przyjść jeszcze raz jutro przed południem o jedenastej. Ale moja żona... Ona jest umierająca, zapewne nie doczeka rana! Ja boję się, że..."

 

Serce Hudsona zaczęło mięknąć. Jego własna sytuacja wydawała się dosyć trudna, lecz o ile gorszy los przypadł w udziale jego towarzyszowi! Zaraz pomyślał, że gdyby tylko tych dwa i pół szylinga były w drobnych: dwie monety po szy1ingu i jedna sześciopensowa - to bardzo chętnie by mu dał jednego z tych szylingów.

 

Nagle mężczyzna skręcił do ciemnego podwórza. Hudson już tutaj był i bardzo wyraźnie sobie przypomniał jak to było. Został wtedy obrzucony obelgami przez rozjuszonych mieszkańców tego ubogiego zaułka i podarto przed jego oczami traktaty, które im wręczył, i kazano mu się wynosić i to czym prędzej ! Ostrzegano go też, żeby czasem nie ważył pokazać się jeszcze raz w tym miejscu. Gdyby to był przyszedł jakiś ksiądz z krucyfiksem i z modlitwami do świętej Marii - to byliby go chętnie przyjęli, ale nie takiego jakiegoś młodego protestanckiego kaznodzieję! Fuj! Hudson opuścił wówczas to miejsce zachowując się z godnością na jaką go tylko było stać, i ani mu się nie śniło, że go kiedyś zaproszą, aby się udał na to miejsce ponownie. Tak więc idąc niemal po omacku po powykrzywianych schodach jednego z budynków czynszowych, żywił po cichu szczerą nadzieję, że o obecności jego w tej okolicy nikt się nie dowie!... Sprawiło mu niemałą ulgę, gdy nareszcie dostali się na najwyższe piętro tego domu i gdy jego towarzysz otworzył jakieś drzwi. Byli na miejscu.

 

Co za widok przedstawił się jego oczom! Przy słabym świetle taniej, małej świecy można było zobaczyć gołe deski, okno pozbawione firanek oraz izbę niemal pustą, w której nie było prawie żadnych mebli. W jednym kącie leżała na podłodze - na sienniku ze słomy wychudzona, wyczerpana niewiasta, a obok niej nowo narodzone dzieciątko, które nie miało jeszcze dwóch dni życia. W koło niej stało albo leżało na podłodze dalszych czworo czy pięcioro ludzi. Były to dzieci ubrane w odzież najwidoczniej nie dla nich szytą, bez butów i pończoch. Gdy otworzyły się drzwi, zwróciły na wchodzącego do izby ojca i towarzyszącego mu gościa duże, szeroko rozwarte, zobojętniałe oczy, w których jednak można była dostrzec uczucie głodu.

 

Hudson stał w tej izbie przez chwilę w milczeniu, dziwnie świadomy posiadania tej monety dwu i półszylingowej. Ach, myślał, gdyby to tylko były dwie monety szylingowe i jedna sześciopensowa! Z całą pewnością natychmiast byłby wyciągnął jedną z tych monet szylingowych i jeszcze tych sześć pensów i dałby je tym biednym ludziom! Ale to całe myślenie nic nie pomogło. Nagle się wyprostował, starał się skupić myślą, przypomniał sobie, że jest kaznodzieją i przyszłym misjonarzem i postanowił przede wszystkim opowiedzieć tym ludziom o Bogu "Wy wiecie o tym, że wasza sytuacja w tej chwili jest bardzo ciężka", zaczął mówić z wielkim trudem. "Ale nie wolno wam tracić ducha. Mamy Ojca w niebiesiech, który nas miłuje i o nas dba, jeśli tylko Mu zaufamy..."

 

Słowa te wydawały mu się niezmiernie trudne do wypowiedzenia - tak, jak gdyby ktoś go ściskał za gardło. Coś jakby w sercu jego krzyczało: "Ty obłudniku! Mówisz innym ludziom o miłującym Ojcu, a przy tym ,nie jesteś gotowy Mu zaufać, pozbywszy się tych dwóch i pół szylinga!"

 

Hudson zrezygnował z próby, aby tym ludziom wygłosić kazanie. Rodzina patrzyła na niego w milczeniu - miał przecież na sobie surdut z długimi połami i szerokim kołnierzem, na nogach miał buty z prawdziwej skóry, a do tego jeszcze posiadał cylinder, który trzymał w ręku! Co z tego, że odzież jego była już mocno przetarta, a buciki potrzebowały naprawy? W porównaniu z nimi wydawał się być bogatym posiadającym majątek, o którym im się nawet nie śniło. Skądże by mogli ci ludzie przypuszczać, że on nie posiada niczego na świecie poza tą jedną monetą dwu i półszylingową. Hudson poczuł się bardzo przygnębiony. Ach, gdyby tylko to były jakieś drobne - choćby jedna dwuszylingowa i szościopensówka - zaraz dałby im tę dwuszylingówkę, z całą pewnością, bez zastanowienia, a zatrzymałby dla siebie tylko tych sześć penisów! Ale to była tylko j e d n a moneta i na to nie było rady...

 

Zwrócił się do stojącego obok niego mężczyzny z następującymi słowami: "Prosił mnie pan, abym przyszedł i modlił się z pana żoną, a więc módlmy się". Zdawało mu się, że będzie rzeczą łatwą się modlić, więc ukląkł na gołej podłodze. Ale tak nie było. Gdy tylko zaczął wypowiadać słowa Modlitwy Pańskiej: ,;Ojcze nasz, który jesteś w niebie", ten sam oskarżający głos odezwał się ponownie w jego sercu: "... a co z tą monetą dwu i półszylingową w twojej kieszeni'?" Z trudem wypowiadał słowa modlitwy, czując się coraz nieszczęśliwszym, ,aż wreszcie wstał z kolan.

 

Gdy to zrobił, mężczyzna zwrócił się do niego z następującymi słowami: "Pan widzi w jak straszliwej sytuacji się znajdujemy. Na litość Boską, proszę nam dopomóc!"

 

Biedny Hudson! Na te słowa nie miał już żadnej odpowiedzi. Nagle przypomniał sobie coś, co nader często Czytał w Kazaniu na górze: "Temu, co cię prosi, daj!..." Daj...

 

Powoli włożył rękę do kieszeni. Całe dwa i pół szylinga będzie musiało pójść.

 

"Może wam się będzie zdawało, że jestem bogaty", rzekł do mężczyzny, wręczając mu monetę. "Jeśli jednak chodzi o ścisłość - jest to wszystko, co posiadam". I - o dziwo! Zaczął czuć się całkiem zadowolony i radosny. "Ale to, co przed chwilą wam powiedziałem, jest całkowicie prawdziwe: Bóg rzeczywiście jest Ojcem i możemy Mu zaufać. Ja wiem, że mogę Mu zaufać..." Mówiąc te słowa czuł, że mówi prawdę: ufał! Od tej chwili mówił już o ufaniu Panu Bogu z wielkim wewnętrznym przekonaniem a wszystko to było wynikiem faktu, że jego ostatnia dwu i półszylingowa moneta znajdowała się w kieszeni tego mężczyzny, a nie w jego! Ogromna różnica, jaka zaszła w stanie jego uczuć, zdumiała go niemało: był w tej chwili pełen radosnego uniesienia. Wreszcie nastąpiło jego pożegnanie z tą rodziną, przy czym obie strony wyraziły najlepsze życzenia i zbiegł na dół po wykrzywionych schodach, znalazł się na podwórzu, po chwili na ulicy. szedł do domu z podniesioną głową i poły jego surduta jak gdyby radośnie fruwały. Śpiewał pełną piersią, beztrosko, nie mając żadnych zmartwień i ani grosza przy duszy! Gdy wreszcie znalazł się w swoim pokoiku w dzielnicy Hull zwaną Drainside i przygotował sobie przedostatnią porcję owsianki, czuł się szczęśliwy jak król.

 

Gdy siedział przy tej miseczce owsianki, nagle przyszło mu na myśl, że kiedyś słyszał takie interesujące sława: "Panu pożycza, kto ma litość nad ubogim". I zaraz fakt ofiarowania swej dwu i półszylingówki jakiejś biednej rodzinie na brał innego znaczenia, skoro stanowił on niejako użyczenie pożyczki Panu Bogu. Chociaż pożyczanie Bogu mogłoby wydawać się czymś dosyć dziwnym, to jednak skoro słowa takie znajdowały się w Biblii - wiedział, że wszystko się w zupełności zgadza, Gdy więc ukląkł do modlitwy przed udaniem się na spoczynek, wspomniał też o udzieleniu pożyczki, prosząc, aby Pan ją zechciał zwrócić prędko, w przeciwnym bowiem razie nie będzie miał co włożyć do ust na obiad w dniu jutrzejszym!

 

Następnego dnia wstał jak zwykle i spojrzał na swoją ostatnią miseczkę owsianki. Przed nim leżał dzień ciężkiej pracy i jakkolwiek jedna dobra miseczka owsianki wystarczyła na początek, to trudno by o tym było pracować cały dzień!... Kiedy Bóg zwróci tę pożyczkę?

 

Usiadł i zaczął jeść. Usłyszał w pewnej chwili pukanie listonosza, który stał przed główną bramą, ale nie zwrócił na nie uwagi, ponieważ rzadko kiedy otrzymywał jakąś pocztę w poniedziałki. Ale po kilku chwilach w drzwiach jego pokoju stanęła gospodyni, mówiąc: "Oto mała paczuszka dla pana, panie Taylor". Słowa te wypowiedziała z uśmiechem, podając mu paczuszkę przez fartuszek, gdyż ręce jej były mokre.

 

"Ach, bardzo dziękuję!" odpowiedział zdziwiony Hudson. Wziął od niej paczuszkę i najpierw się jej przyglądnął. Była do niego zaadresowana - co do tego nie było żadnej wątpliwości, ale nie mógł rozpoznać pisana osoby, która ten adres napisała. Odcisk stempla pocztowego był zamazany, więc i to mu nie pomogło. Postanowił wreszcie ją otworzyć. Po rozcięciu koperty wyciągnął arkusz papieru, w którym była zawinięta para skórzanych rękawiczek.

 

"Któż to mi posyła skórkowe rękawiczki?" pomyślał. Otrzymanie ich było dla niego prawdziwą zagadką. Aż w pewnej chwili coś wypadło na podłogę. Był to bardzo mały, ale lśniący przedmiot. Schylił się, by go podnieść i stwierdził, że była to złota moneta półfuntowa.

 

Przyglądał się jej niemal w osłupieniu, potem raz jeszcze przejrzał papier, w który były zawinięte rękawiczki w poszukiwaniu jakiegoś listu, jeszcze raz starał się odgadnąć kto napisał adres, przyglądał się długą chwilę odciskowi stempla pocztowego - ale to wszystko nic nie pomogło; nie był w stanie stwierdzić, kto mu to przysłał. I nigdy się tego nie dowiedział. W tej chwili nawet już mu na tym więcej nie zależało - dla niego paczuszka ta przyszła wprost z Nieba! Naraz sobie uświadomił, że nie tylko zastała mu zwrócona jego dwu i półszylingówka, lecz otrzymał na dodatek trzy dalsze. I wreszcie zaczął się serdecznie śmiać.

 

"To jest wspaniały procent" zawołał radośnie. "Ha ha, dwa i pół szylinga zainwestowanych w Bożym banku na przeciąg dwunastu godzin, przynosi mi dziesięć szylingów. Oto i bank dla mnie!"

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

Drainside

 

Dzielnica miasta Hull, w której mieszkał Hudson Taylor, nosiła nazwę Drainside (tzn. "Nad ściekami" przyp.tłum.), dla tej prostej przyczyny, że znajdowała się obok ścieków miejskich. Czynniki oficjalne nadawały tym ściekom nazwę kanału, lecz dla mieszkańców maleńkich domków, których dwa rzędy stały po obu stronach tego wąskiego rowu - i był to po prostu ściek. Było z nim poniekąd mieszkańcom tej dzielnicy bardzo wygodnie. Wystarczyło tylko otworzyć bramę domu i dostatecznie mocno machnąć wiadrem - i już wszystkie odpadki i śmieci domowe znajdowały się w tym rowie - bez dalszych kłopotów. Brudne papiery, liście kapusty, łupiny z ziemniaków i zgniłe jarzyny pływały bezwstydnie po wodzie, stanowiąc wspaniały cel dla wprawiających się w rzucaniu kamieniami ulicznych łobuzów. A to, że unosiła się z tego ścieku okropna woń i że stanowił nie lada niebezpieczeństwo dla chwiejących się na nogach klientów karczmy, znajdującej się naprzeciw domu, w którym mieszkał Hudson - szczególnie, gdy przechodził koła niego po zapadnięciu mroku - była tylko mało ważnym mankamentem, w porównaniu z wygodą, jaką było posiadanie w każdej chwili do dyspozycji tak łatwo osiągalnego śmietnika.

 

Hudson odczuł bardzo mocno kontrast pomiędzy tą wynędzniałą i nieciekawą okolicą a pięknym hrabstwa Yorkshire, szczególnie zaś swojego rodzinnego miasta położonego w pobliżu gór Pennine.

 

Jakże inaczej wyglądał jego ubogi pokoik, w którym znajdowała się równocześnie sypialnia i gabinet do pracy w porównaniu z wygodnym, przyjemnym mieszkaniem, znajdującym się nad apteką jego ojca na Placu Targowym w Barnsley! W porównaniu z obecnie zajmowanym pokoikiem ciepły gabinet znajdujący się tuż za apteką, w którym znajdował się kredens pełen pięknie malowanej porcelany i lśniącego szkła i obszerna szafa na książki, wygodna otomana i krzesła - wydawał się być pałacem. Teraz miał do dyspozycji zaledwie pokoik, w którego jednym kącie stało łóżko, a poza nim całe umeblowanie składało się tylko jeszcze ze stołu i dwóch krzeseł. Wielkim doświadczeniem była też i samotność, w której musiał spożywać swoje skromne posiłki, podczas gdy w domu zwykł był zasiadać do obficie zastawionego stołu w towarzystwie swoich rodziców i dwóch wesoło szczebioczących młodszych siostrzyczek. Bardzo lubił się z nimi przekomarzać - i żywo stały mu przed oczyma ich kręte włosy, niczym korkociągi, falbanki na ich spódniczkach. Bardzo odczuwał ich brak, szczególnie zaś Amelii. Ale przybył tutaj, aby się przyzwyczaić do samotności i twardych warunków życia, i całym sercem postanowił wytrwać aż do końca. Było to wszak częścią jego przygotowań do wyjazdu do Chin.

 

Już minął rok od owego pamiętnego grudniowego wieczoru., gdy usłyszał w sercu głos mówiący: "Jedź dla Mnie do Chin!" - i wiedział, że musi się tam udać. Głos usłyszał w czasie modlitwy i jakkolwiek w ogóle na ten czas o Chinach nie myślał, to jednak rozkaz ten był tak wyraźny że nie można było popełnić co do tego żadnej pomyłki, niewątpliwie pochodził on od Boga. To właśnie spowodowało, że mocno postanowiwszy głosowi temu być posłusznym, opuścił swój wygodny dom rodzinny w Barnsley i przybył do Hull, aby tutaj przyjąć pracę u pewnego lekarza. Uświadomił sobie bowiem, że bardzo mu się przyda w tym obcym kraju trochę wiedzy i doświadczenia medycznego, a udanie się do Hull było niejako pierwszym etapem podróży w kierunku celu, którym było, dalekie wschodnie mocarstwo.

 

Ale zdobycie pewnej ilości wiadomości z dziedziny medycyny jako przygotowania do życia w Chinach w charakterze misjonarza, nie było jedynym powodem powzięcia tego kroku. Była to drobna sprawa w porównaniu z innym jeszcze problemem, jaki stał zawsze przed jego oczyma. Nie znał nikogo w Chinach i udawał się tam sam. Zachodziło zatem pytanie, czy jego wiara w Boga jest dostatecznie silna, aby podołać próbom na jakie będzie wystawiona w obliczu pozostawania w obcym kraju i pośród niebezpieczeństw dotąd mu jeszcze zupełnie nieznanych?

 

"Gdy znajdę się w Chinach", często mówił sobie, "nie będę mógł się udać po pomoc do nikogo. Jedyną mają ucieczką będzie Bóg. A co będzie, jeśli moja wiara nie jest właściwego gatunku? A co by się stało, gdyby modlitwy moje były bezskuteczne?" Im więcej nad tym rozmyślał, tym mocniej upewniał się w przekonaniu, że rzeczą konieczną jest, aby nauczył się oddziaływać na ludzi przez modlitwę do Boga - i to jeszcze zanim opuści Anglię.

 

Poruszać ludzi przez Boga - modlitwą! Ta myśl głęboko utkwiła w jego sercu. Czy było to wykonalne? Hudson chciał się przekonać, czy tak jest istotnie. A sposobność po temu nadarzyła mu się w sposób całkiem naturalny i prosty przez jego pracodawcę.

 

Dr Robert Hardey był człowiekiem uprzejmym, uczynnym i pełnym życia, a równocześnie pełnym poczucia humoru. Mówiono o nim, że sprawiał, iż ludzie tak się serdecznie śmiali, że zanim zaczęli używać jakichkolwiek leków, które im zapisał; byli już w połowie zdrowi! Mając bardzo dużo pacjentów i czas ogromnie zajęty, nie był w stanie poświęcać uwagi drobnym sprawom finansowej natury, rzekł więc pewnego razu do swojego młodego asystenta:

 

"Panie Hudson proszę mi przypomnieć, gdy będzie czas panu wypłacić pobory. Pan widzi jak jestem zajęty, bardzo łatwo mógłbym zapomnieć..."

 

I rzeczywiście zapomniał. Ale gdy przyszedł termin zapłacenia Hudsonowi poborów, ten ostatni nie powiedział ani słowa. Minął jeden dzień i drugi - a o poborach nie powiedziano ani słowa. Wtedy przed Hudsonem stanęły dwie możliwości: albo poprosić doktora o pieniądze, albo poprosić Boga. Gdy sobie przypomniał, że po przybyciu do Chin nie będzie miał nikogo, kogo by mógł o cokolwiek prosić poza Bogiem, postanowił zwrócić się z prośbą do Niego teraz. To właśnie było przyczyną, dlaczego pozostała mu w tą niedzielę tylko jedna jeszcze dwu i półszylingówka, którą wreszcie podarował głodującej rodzinie. Nic też dziwnego, że gdy następnego ranka z tajemniczej paczuszki wyleciała moneta półfuntowa, z radości roześmiał się na głos! Oto prawdziwa przygoda! Zaryzykował, aby się przekonać, czy zasada poruczania spraw Bogu była skuteczna - i rzeczywiście okazała się skuteczna! Właśnie w ostatniej chwili pieniądze przyszły, a Bóg sam wiedział skąd. Hudson z całą pewnością tego nie wiedział. Jedno tylko było pewne: nie musiał się obejść teraz bez jednego nawet posiłku dzięki zaufaniu Bogu, chociaż wszystko zadawało się wskazywać na to, że taka sytuacja zaistnieje, gdy siedział przy stole spożywając ostatnią porcję owsianki. Czuł się zupełnie tak samo, jak musiał się czuć Eliasz, gdy przyleciały kruki, przynosząc mu obiad!

 

"To działa! To działa!" wołał radośnie w sercu swoim Hudson Taylor wychodząc rano ze swojego mieszkania ze złotą monetą półfuntową w kieszeni, pełen radości i wdzięczności. Ufność w Bogu jest skuteczna! Było to cudowne życie, pełne pokrzepienia, fascynujące! Hudson czuł się tak szczęśliwy, że wydawało mu się, że nie chodzi po ziemi.

 

Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że pół funta nie wystarczy na zawsze. Główny problem pozostawał wciąż jeszcze nierozwiązany, a mianowicie wypłata jego poborów. Miły, pełen dobrego humoru doktor może sobie nie przypomnieć o tej sprawie całymi miesiącami, a zachodziło pytanie: czy Bóg mu przypomni.

 

Na każdy dzień Hudson modlił się, aby doktor sobie o tym przypomniał, a potem udawał się pełen ufności do swojej pracy i studiów, radośnie oczekując, że coś się stanie. Minął tydzień i jego dziesięć szylingów zaczęło powoli topnieć. Uiszczenie trzech szylingów tytułem komornego zrobiło w tej kwocie niemałą dziurę, ale miał dosyć pieniędzy zaledwie do soboty - ale potem....

 

Przyszła sobota. Doktor nie powiedział nic. Mijały godziny, aż wreszcie około piątej po południu wszyscy pacjenci zostali załatwieni i doktor wszedł do pokoju, w którym znajdował się podręczmy skład apteczny, w którym Hudson przygotowywał jakieś lekarstwo, i usiadłszy w fotelu, zaczął rozmowę. Najwyraźniej zupełnie nie miał na myśli jego poborów, a Hudson, mieszając lekarstwo, też o nich nie wspomniał ani słowem. Nareszcie, całkiem niespodziewanie, doktor powiedział:

 

"Zaraz, panie Hudsonie, czy to nie pora czasem, abym panu wypłacił pobory?"

 

Hudson odetchnął głęboko. A więc jednak to jest skuteczne! Gdy przychodzi moment, że ma już ostatni grosz w kieszeni, potrzebne pieniądze przychodzą! Raz czy dwa razy głośno połknął ślinę, zanim nareszcie spokojnie odpowiedział: "Tak. Właściwie należały mi się one już dwa czy trzy tygodnie temu..."

 

"Ach, jakże mi przykro!" zawołał doktor. "Dlaczego pan mi o tym nie przypomniał? Przecież pan dobrze wie ile mam pracy! Jaka szkoda, że nie pomyślałem o tym trochę wcześniej, gdyż właśnie dziś po południu odesłałem do banku wszystkie pieniądze, które miałem w domu! W przeciwnym razie wypłaciłbym panu natychmiast!"

 

Biedny Hudson! To nagłe pogrzebanie jego nadziei było ciężkie, niemal nie do zniesienia. Czuł się zupełnie tak samo, jak gdyby mu ktoś wylał wiadro lodowatej wody na głowę. Na szczęście związek chemiczny, który przygotowywał w probówce, zaczął wrzeć, a wtedy szybko wybiegł z nią z pokoju, rad, że ma pretekst do wyjścia. Gdy został sam - padł na kolana. Jego rozczarowanie było tak wielkie, że nie mógł wprost skupić myśli do modlitwy. Ale brak skupienia w modlitwie równoważyła wielka gorliwość, tak że wreszcie po chwili się uspokoił. Co więcej, ku swemu zdumieniu stwierdzał, że czuje się znowu dosyć pogodny. Bóg z całą pewnością uczyni coś dla niego - pomyślał z nadzieją - a chociaż nie miał nawet trzech szylingów, które winien był dać swojej gospodyni tytułem należności za komorne, świadomość tego faktu nie sprawiała jakoś przygnębienia.

 

Tego wieczoru przygotowywał się do opuszczenia podręcznego składu aptecznego wyjątkowo późno. Wskazówki zegara wskazywały już za dziesięć minut dziesiątą, gdy ubierał płaszcz. "Moja gospodyni i tak już będzie w łóżku o tej porze", pomyślał. "Nie będę jej zatem chyba widział dziś wieczorem i nie będę się musiał usprawiedliwiać, że nie mam pieniędzy na zapłacenie komornego w tym tygodniu! Dobre i to!" podszedł do palnika gazowego chcąc zakręcić gaz - gdy nagle usłyszał kroki przed drzwiami. Był to doktor, który się serdecznie śmiał, jak gdyby wielce czymś rozbawiony.

 

Co? Pan jeszcze tutaj, Hudsonie?" zawołał. "A co też pan myśli? Jeden z moich pacjentów właśnie dopiero co zjawił się tutaj, alby uiścić należność za usługi! A jest to jeden z moich najbogatszych pacjentów, który mógł mi zapłacić w każdej chwili czekiem. A jednak jakimś niepojętym zrządzeniem ten właśnie człowiek zjawia się u mnie osobiście, i to o godzinie dziesiątej wieczorem, w sobotę!"

 

I Hudson zaczął się śmiać. Rzeczywiście, to, że człowiek posiadający mnóstwo pieniędzy miałby fatygować się osobiście w celu zapłacenia rachunku o tej porze, było czymś niezwykłym. Cóż go tknęło? Przecież ludzie mnie bywają aż tak punktualni, jeśli chodzi o płacenie rachunków swoich lekarzy!

 

Doktor wpisał otrzymaną kwotę do swojej książki kasowej i już zaczął oddalać się w kierunku drzwi, gdy nagle zawrócił mówiąc: "Ach, panie Hudsonie, niech pan jednak przyjmie te banknoty. Ja nie mam wprawdzie drobnych, ale dopłacę panu resztę należności tytułem poborów za następny tydzień za kilka dni... Dobranoc!"

 

I oto Hudson Taylor, mający zupełnie puste kieszenie, stał za chwilę całkiem sam w aptece trzymając w ręce plik banknotów. Modlitwa jego została wysłuchana. Nie tylko mógł zapłacić komorne swojej gospodyni, ale także miał dostateczną ilość pieniędzy do dyspozycji, aby zaspokoić swoje potrzeby na przeciąg kilku następnych tygodni - i przede wszystkim raz jeszcze przekonał się, że Bóg wysłuchuje modlitwę. Co do tego nie było już więcej wątpliwości - a więc mógł udać się do Chin!

 

 

Rozdział 3

Tylko jedno ukłucie

 

Pani Finch, gospodyni Hudsona w Drainside, była małżonką marynarza, który jak to bywa w życiu marynarzy, przeważnie przebywał na morzach. Miała ona niemały kłopot, aby wiązać koniec z końcem, szczególnie w obliczu faktu, że pieniądze, które stały do jej dyspozycji z tytułu pracy jej męża, były bardzo szczupłe, dlatego też bardzo chętnie wynajęła jeden ze swoich pokoi młodemu asystentowi doktora Hardey'a za trzy szylingi tygodniowo. Tyle właśnie musiała płacić komornego za cały dom, a ponieważ nie miała z nim żadnych kłopotów, była szczęśliwa, że go ma jako sublokatora. Poprzedni sublokatorzy nie byli bynajmniej takimi grzecznymi i delikatnymi ludźmi jak on, dlatego też, gdy się dowiedziała, że zamierza opuścić Hull - ogromnie się zasmuciła.

 

"Jadę do Londynu, aby wziąć u dział w kursie medycznym urządzanym w Szpitalu Londyńskim", wyjaśnił jej pewnego razu.

 

"Ach, drogi panie, będzie mi ogromnie żal, że pana stracę", rzekła. "Więc pan udaje się do Londynu?..." Nagle przyszła jej do głowy jedna myśl. "Czy też nie zechciałby pan wyświadczyć mi w czasie pobytu tam jednej przysługi?" zapytała. Na to odpowiedział, że z całą pewnością to zrobi, jeśli tylko to będzie możliwe. A potem wyjaśniła, o co jej chodzi. Połowa zarobku męża była przesyłana z londyńskiego biura towarzystwa okrętowego, w którym pracował jej mąż, co miesiąc pod jej adres. Przy tym oczywiście potrącano pewną kwotę tytułem opłaty za dokonanie przesyłki. Gdyby natomiast pan Taylor podjął te pieniądze w jej imieniu i przesłał je jej, wówczas można by w ten, sposób zaoszczędzić dosyć dużo pieniędzy.

 

Oczywiście Hudson chętnie się zgodził na wyświadczenie tej przysługi, chociaż po przybyciu do Londynu dowiedział się, że aby to zrobić, trzeba było odbyć długi spacer - i to w południe. Wobec tego, że miał czteromilowy spacer każdego ranka, aby się dostać do szpitala i drugi czteromilowy spacer, aby się z powrotem dostać do domu wieczorem,, bynajmniej nie było mu potrzeba jeszcze dodatkowych treningów w chodzeniu!..

 

Wyjazd do Londynu w celu wzięcia udziału w kursie medycznym był dla niego wielkim wydarzeniem. Był już w kontakcie z bardzo znanym towarzystwem misyjnym zwanym Towarzystwem Ewangelizacyjnym dla Chin, które było gotowe wysłać go do Chin jako misjonarza, i właśnie za zgodą tego towarzystwa miał zamiar obecnie w jeszcze wyższym, stopniu uzupełnić swoje wiadomości z zakresu medycyny. Był to więc dalszy krok w kierunku osiągnięcia kresu jego pragnień, podobnie jak krokiem takim był wyjazd do Hull, a czynił go ryzykując coś, o czym nigdy nie powiedział nikomu.

 

Ryzyko to raz jeszcze miało charakter poddania próbie wiary zdolności znoszenia ciężkich warunków bytowych. Ojciec Hudsona zaofiarował mu wprawdzie dostarczenie pieniędzy potrzebnych do odbycia tego kursu medycznego w Londynie, i podobnie uczyniło również Towarzystwo Ewangelizacyjne dla Chin. Po uważnym rozważeniu tej sprawy i po modlitwie, Hudson postanowił jednak nie przyjąć ani jednej, ani drugiej propozycji. Podziękował swemu ojcu i powiedział, że nie będzie potrzebował jego pomocy - wobec czego ojciec jego przypuszczał oczywiście, że otrzyma pomoc z towarzystwa misyjnego. Hudson wszakże podziękował także towarzystwu misyjnemu, oświadczając, że nie będzie potrzebował ich pomocy, wobec czego byli oni przekonani, że otrzyma pomoc z domu, od ojca! I tak przybył do Londynu pewnego mglistego dnia, mając w kieszeni zaledwie kilka funtów, które zdołał zaoszczędzić, nie mając pojęcia co się stanie, gdy te pieniądze się rozejdą.

 

Postanowił jednak za wszelką cenę nauczyć się ufać Bogu w każdej sytuacji i w obliczu potrzeb - w miarę, gdy potrzeby te zaistnieją. Zdawał sobie jednak również sprawę z tego, że musi żyć jak najoszczędniej. Umówił się, że będzie mieszkał wspólnie z jednym ze swoich kuzynów w małym pokoiku na poddaszu w dzielnicy zwanej Soho - i już się cieszył na to. Uważał, że będzie mu znacznie przyjemniej mieszkać w tym dużym mieście z uprzejmym krewnym, aniżeli być całkiem sam. Sam się zaopatrywał w środki żywności a tutaj wykazał szczególnie dużą oszczędność, wydawał bowiem nie więcej jak trzy pensy dziennie! Po dokonaniu kilku eksperymentów doszedł do przekonania, że najtańszą dietą, jaką mógł wykombinować, jest razowy chleb, jabłka, z czystą wodą jako napojem! Kupował te środki żywności po drodze do szpitala: idąc na kurs kupował funt jabłek, które musiały służyć jako obiad, a w drodze powrotnej - mijając ponętnie i ciepło wyglądające restauracje, z których do nozdrzy jego dochodziły zapachy w sposób prowokacyjny wprost pobudzające apetyt wstępował do piekarza i kupował bocheneczek chleba razowego za dwa pensy. "Czy zechce mi pan ten bocheneczek przekroić na dwie połowy?", zwykł był prosić piekarza. Z tymi dwoma połowami pod pachą kontynuował swój długi spacer do domu, aż wreszcie wspiąwszy się na trzecie piętro, docierał do swojego pokoju. Pół bochenka stanowiło jego kolację, a drugą połowę stanowczym gestem odkładał na śniadanie - i to nawet wtedy, gdy czuł się bardzo głodny! ....."Nie, droga Mamusiu", pisał do swojej matki, aby uspokoić ją, gdy troskliwie się dopytywała o stan jego zdrowia. Nieraz mateczka jego zastanawiała się, czy też syn jej ma porządne pożywienie? Gdyby była wiedziała, jak sytuacja Hudsona naprawdę wygląda!... "Wręcz przeciwnie, ludzie mi mówią, że znakomicie wyglądam, a niektórzy nawet twierdzą, że przytyłem, chociaż to, muszę przyznać, nie chcąc kłamać, przypisać należałoby raczej bujnej wyobraźni danego obserwatora!" Mniej więcej po upływie trzech miesięcy od przybycia do Londynu otrzymał pilny list od pani Finch. W liście tym bardzo go prosiła, aby zechciał jak najprędzej podjąć należne jej pobory. Miała już w najbliższym czasie zapłacić komorne, a nie miała żadnych innych pieniędzy do dyspozycji. Prośba ta przyszła bardzo nie w porę, jeśli chodzi o Hudsona. Właśnie przygotowywał się pilnie do egzaminu i każdą wolną chwilę spędzał nad książkami. Dlatego też postanowił, że zamiast tracić czas na ten daleki spacer do dzielnicy Londynu zwanej Cheapside, raczej wyśle pani Finch należną jej kwotę ze swoich topniejących już oszczędności, a do biura tego Towarzystwa Okrętowego zgłosi się dopiero po zdaniu egzaminu. Tak też uczynił, nie mają nawet pojęcia, jak burzliwe w związku z tym czekają go perypetie. Gdy bowiem wreszcie zgłosił się do tego biura, pracownik tamtejszego towarzystwa oświadczył mu, że nie może otrzymać tej kwoty!

 

Oficer okrętowy Finch uciekł ze swego statku", rzekł do Hudsona, "i udał się do jakiejś kopalni złota, aby tam szukać szczęścia..."

 

"To jest dla mnie nader niemiła sytuacja!" wykrzyknął Hudson, ogromnie zaskoczony. "Ja już tę kwotę posłałem jego żonie, używszy w tym celu moich własnych oszczędności! A jestem pewny, że ona nie będzie miała skąd mi tych pieniędzy zwrócić".

 

"Jest mi ogromnie przykro, naprawdę bardzo przykro, proszę pana", odpowiedział urzędnik, nie miał jednak możności niczego uczynić - było to oczywiste - a więc Hudson odszedł z niczym.

 

Gdy minął pierwszy wstrząs i pierwsze wrażenie, Hudson poczuł w sercu, że właściwie nie czuje się zbytnio tą sprawą zmartwiony. Jakby nie było, pomyślał, jego pragnieniem jest i tak doświadczyć cudownej opieki Bożej nad swoim życiem i otrzymywania z Jego ręki wszystkiego, co mu było potrzeba - z chwilą, gdy jego własne środki się wyczerpią. To wydarzenie tylko przybliżyło ten moment. Gdy przeliczył kilka monet, które mu pozostały, to uświadomił sobie, że ten moment bardzo się już przybliżył! Doświadczenia jakie zrobił w Drainside bardzo go jednak podniosły na duchu, wrócił więc do swego mieszkanka mając w sercu ufność, że w końcu wszystko będzie dobrze.

 

Wieczorem sam sobie sporządził notatnik. To było znacznie taniej, jak kupienie gotowego w sklepie, wybrał więc kilka arkuszy papieru a zaczął je zszywać, gdy w pewnym momencie niechcący ukłuł się w palec wskazujący prawej ręki. Ukłucie to było tak minimalne, że po kilku sekundach zupełnie o nim zapomniał. Ale to właśnie ukłucie niemal przypłacił życiem.

 

Następnego dnia otrzymał w szpitalu zadanie asystowania w sekcji zwłok osoby, która umarła na gorączkę. Zadanie bo nie tylko było nieprzyjemne, ale też i bardzo niebezpieczne. Studenci zostali ostrzeżeni z całą powagą, że nawet najmniejsze zadraśnięcie na rękach w wypadku przedostania się do krwi zarazków z całą pewnością okazałaby się śmiertelnym i dlatego pracowali nader ostrożnie, starając się za wszelką cenę uniknąć czegokolwiek, co mogłoby spowodować zdarcie naskórka. Gdy Hudson w pewnym momencie poczuł się ogromnie zmęczony, a po chwili zaczęło mu się zbierać na wymioty, nie zdawał sobie sprawy z tego, że dzieje się z nim coś poważnego, niebezpiecznego. Tylko był bardzo zdziwiony takim uczuciem tym bardziej, że jego dieta bynajmniej nie była takiego rodzaju, aby powodować uczucie przejedzenia i mdłości!.. Wypił szklankę zimnej wody, poczuł się nieco lepiej i poszedł na wykład. Ale prawe ramię zaczęło go tak mocno boleć, że nie mógł pisać. Po chwili ból przeniósł się na całą prawą stronę ciała i wreszcie zdał sobie sprawę z tego, że jest bardzo chory. Tak nie mogło być dłużej. "Nie wiem, co mi się mogło stać", rzekł do chirurga w sali, w której odbywały się sekcje zwłok." "Dlaczego, co się stało?" odpowiedział chirurg. Hudson usiłował opisać jak się czuje, a wtedy chirurg patrząc nań bacznie rzekł: "Obawiam się, że sprawa, niestety, jest nader prosta. To są objawy tej zakaźnej gorączki. Zapewne musiał się pan skaleczyć w czasie dokonywania sekcji zwłok". "Nie, proszę pana, jestem pewny, że się nie skaleczyłem, ani też nie zadrasnąłem naskórka..." "Ale pan musiał z całą pewnością mieć jakieś skaleczenie", odparł chirurg. "Proszę mi pokazać rękę". W tym samym momencie, w którym podawał rękę chirurgowi, w celu jej obejrzenia, przypomniał sobie o ukłuciu igłą poprzedniego wieczoru. "Czyżby to mogło być powodem zakażenia" zapytał? "Tak jest, chirurg potwierdził, że to właśnie mogło być powodem obecnego stanu. "Niech pan raczej postara się o jakiś porządny powóz i uda się do domu czym prędzej", rzekł głosem, w którym drżała nuta głębokiego smutku, w celu uporządkowania swoich spraw". Nie miało sensu taić przed młodym studentem powagi sytuacji. "Jest pan bowiem", rzekł wreszcie całkiem otwarcie "w te chwili już niemal trupem".

 

 

Rozdział 4

Siła dzięki modlitwie

 

Pierwszą reakcją Hudsona na zaskakujące stwierdzenie doktora było uczucie głębokiego żalu i rozczarowania. Jeśli jest umierający, to znaczy, że nie będzie się mógł udać do Chin! Ach, kochane Chiny! Jakże pragnął tam się znaleźć! Jakże głęboko, w sercu jego tkwiło przekonanie, że Bóg przewidział tam dla niego konkretne zadanie! To było wprost niemożliwe, aby co do tego wszystkiego się po prostu mylił. Aż nareszcie przyszła taka myśl - a może jednak się pomylił? Ale jeśli Bóg rzeczywiście chciał go posłać do Chin, to w takim wypadku jest rzeczą konieczną, aby stan jego zdrowia uległ poprawie, i to pomimo oświadczenia lekarza, że nie było żadnej nadziei.

 

Starał się wytłumaczyć lekarzowi swój punkt widzenia. Nie bał się śmierci zupełnie. Wręcz przeciwnie. Nadzieja pójścia do swego Pana, którego zaczął poznawać i wielce miłować, jest czymś nader błogim. Ale jest przekonany, że najpierw miał jeszcze do wykonania zadanie, które Bóg mu przeznaczył w Chinach i dla tej przyczyny musi jakoś przebrnąć przez tę chorobę.

 

"To wszystko bardzo piękne", niecierpliwie odpowiedział lekarz. Ale jego zdaniem to nie pora, aby młody student zastanawiał się, dlaczego powinien żyć, skoro jest rzeczą oczywistą, że umrze! "Proszę mnie posłuchać! Proszę zamówić porządny powóz i czym prędzej udać się do domu! Pan nie zna ani chwili do stracenia. Już za chwilę nie będzie pan w stanie czegokolwiek załatwić, jeśli chodzi o pańskie sprawy!"

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin