GRZEGORZ FILIMONCZUK będę wspominał łaski Pana.rtf

(179 KB) Pobierz

GRZEGORZ FILIMONCZUK

 

„Wspomnienia”

 

„Będę wspominał łaski Pana”

 

 

 

 

 

Redakcja: Jerzy Wawryniuk

Korekta; Wasyl Martynik, Olga Micewska

 

„Głos nadziei” Łuck

 

Z j.ukraińskiego przetłumaczył; Wdowiak Szymon

Nisko grudzień 2006

 

 

 

 

 

 

 

Filimonczuk Grzegorz Iwanowicz, syn Jana (1919-2003)

 

10 sierpnia 2003 roku, odszedł do wieczności Grzegorz Iwanowicz Filimończuk.

Nie zajmował poważnych posad i nie miał wysokich duchowych kwalifikacji. Był jednak znany daleko poza granicami Wołynia. Osobliwy dar wiary i pomazania Ducha Świętego niósł przez całe swoje życie, usługując tym darem tysiącom wierzących jak i niewierzących ludzi.

 

Grzegorz Iwanowicz urodził się 27 listopada 1919 roku we wsi Hopniew w prawosławnej rodzinie. W czasie II wojny światowej walczył w szeregach sowieckiej armii. W 1944 roku został ranny, jego życie zostało cudownie zachowane. Będąc w przedśmiertelnym stanie, Grzegorz zwrócił się do Boga z prośbą o pomoc i obiecał Mu służyć, ale gdy powrócił do domu zapomniał o danym przyrzeczeniu. W niedługim czasie ożenił się i rozpoczął pracę jako księgowy w nadleśnictwie. Bóg jednak dotykał się jego serca i on zaczął zastanawiać się nad swoim życiem oraz obietnicą daną Bogu w ciężkiej chwili.

 

Pewnego dnia, gdy Grzegorz siedział w swoim pokoju, oddając się osobliwym przemyśleniom, odczuwając przytłoczenie duszy, ukazał mu się anioł, przypominając o okazanej przez Boga miłości i ratunku od śmierci na froncie. Anioł powiedział: „A teraz sam wybieraj kierunek swojego życia. Jeżeli chcesz być zbawiony, to idź do wierzących we wsi i żyj według Słowa Bożego”. Tego wieczoru Grzegorz wraz z kilkoma towarzyszami poszedł na nabożeństwo, które odbywało się w domu jego ciotki, w drugiej części budynku, w którym mieszkał. Na tym nabożeństwie Grzegorz Iwanowicz przyjął Jezusa Chrystusa do swego serca i otrzymał chrzest w Duchu Świętym, Siłę, którą przeniesie przez całe swoje życie. Była to Wielkanoc 1948 roku. W tymże roku wstąpił w przymierze z Panem poprzez Chrzest Wodny i aktywnie włączył się w pracę duchową.

 

 

 

Razem z braćmi wiele podróżował, nie tylko po Wołyniu, ale także poza granicami. Głosił Ewangelię, a jego proste kazania prawie zawsze były potwierdzane cudami; uzdrowieniami i nawracaniem grzeszników do Chrystusa. Na początku 1960 roku Grzegorz Filimonczuka wybrano do głoszenia Ewangelii. Jednocześnie został liderem miejscowego hopnickiego Zboru (do służby pastorskiej w tymże Zborze został powołany w 1987 roku). Poprzez służbę Grzegorza Iwanowicza Duch Święty dokonał wielu uzdrowień.

 

 

 

 

 

 

 

Do jego domu cały czas przyjeżdżali goście z osobliwymi problemami, wśród nich było wielu niewierzących. Przed modlitwą obowiązkowo rozmawiał z ludźmi, przyprowadzając ich do wiary w Boga. Jego kazania i osobiste rozmowy odznaczały się prostotą. Nie posiadał on specjalnych metod czy form uzdrowienia. Po prostu czytał odpowiednie miejsce w Biblii i wznosił modlitwę. Trudził się tym do ostatnich lat i chwil życia. Odwiedzał Zbory, wznosił modlitwy nad chorymi i tymi, którzy mieli problemy. 10 sierpnia głosił jeszcze w swoim Zborze w Hopniewie, a wieczorem Bóg odwołał go do Swej chwały.

 

 

 

 

 

Przedmowa

 

Kiedy Bóg wprowadzał Izrael do Ziemi Obiecanej, Bardzo często powtarzał im o szczególnym znaczeniu tej wędrówki. Zwracał uwagę nie tylko na pamięć o niej, ale także na to, aby opowiadać o tym wydarzeniu przyszłym pokoleniom.

 

 

 

Ja, osobiście często świadczę o Bożej miłości nie tylko na nabożeństwach, ale także podczas swych podróży samochodem. Bracia słuchając moich opowieści, nie raz mi powtarzali: „Napisalibyście co nieco o swoich przeżyciach. Niechby o tym przeczytali ludzie, a szczególnie nasza młodzież”. Tak mijały lata, moja pamięć słabła, trochę zapomniałem. Nie zawsze pamiętam rok, miesiąc, kiedy co się wydarzyło, ale postanowiłem coś napisać. Chociaż od czasu, gdy przyszedłem do Boga minęło 50 lat.

 

 

 

Ja zapomniałem, ale Bóg pamiętał

 

Kiedy powróciłem z wojny do domu, moja mama przeglądnąwszy rzeczy w starej skrzyni znalazła polską książeczkę i dała mi do przeczytania. Spojrzawszy na nią, wspomniałem dziecięce lata. Gdy miałem ok. 12 lat poszedłem na nabożeństwo do wierzących w naszej wsi. Tam podarowano mi Ewangelię według św. Jana. Na pierwszej stronie było napisane: „Jeżeli wyznasz Jezusa Chrystusa swoim osobistym Zbawicielem, to złóż tutaj swój podpis” i obok znajdował się mój podpis w języku polskim. Dużymi literami; imię i nazwisko. A niżej znowu nadrukowano: ”A teraz, kiedy się podpisałeś, to wyznawaj Go przed ludźmi”

 

 

 

Było to jesiennego wieczoru 1933 roku. I teraz, kiedy znowu wziąłem tę Ewangelię w ręce, minęło blisko 18 lat. Powiedziałem sobie w sercu: „Ty pamiętałeś o mnie Boże. Ile ciężkich chwil przyszło się przeżyć, godzin i lat, ile razy śmierć zaglądała mi w oczy, a Ty ochraniałeś mnie, mój Boże. Ja zapomniałem o danej obietnicy, a Ty pamiętałeś i oko Twoje czuwało nade mną. Dlatego teraz żyję. Front, niewola, niemieckie więzienia, gdzie żywcem zakopywano w ziemię, a ja pozostałem żywy. O Boże, wybacz mi, wybacz...”

 

Łzy polały się z mych oczu. I teraz, gdy piszę te linijki, oczy moje są pełne łez, ale niech one się leją i zmiękczają moje stare serce, niech wyrośnie jeszcze jeden kłosek dla chwały mojego Boga i na korzyść drogiemu czytelnikowi tych linijek. A wtedy ja powiedziałem: „Panie, w trudnym czasie mnie powołałeś, ale daj mi przy Twojej ochronie choć 5 lat wykorzystać dla Ciebie”. Bóg to zrobił z dużą nawiązką, pomnożywszy moja cyfrę przez 9 i ja jeszcze żyję.

 

 

Moje nawrócenie się do Boga

 

Wojskowe koszary, w których służyłem, znajdowały się w Gdyni, niedaleko Danziga (port na Morzu Bałtyckim, teraz Gdańsk). Jednej nocy miałem sen. Niby byłem w domu i jadłem dojrzałe wiśnie, a sok spływał mi po policzkach. Zrozumiałem, że zostanę ranny. Rano przed atakiem wszystkich dla śmiałości poczęstowali wódką, ale mi było ciężko na sercu, nie piłem i nie jadłem śniadania. Za niedługo przystąpiliśmy do ataku. Przed moimi oczami coś błysnęło, strzeliło jak grom, wtedy odczułem jak siadam na ziemię, potem straciłem przytomność.

 

W tej minucie byłem w domu, przy swoich rodzicach, powitali mnie winem i cieszyli się z mojej obecności. Kiedy otworzyłem oczy to ujrzałem najpierw nad sobą błękitne niebo. Leżę na plecach, niczym nie mogę poruszyć, a z lewej strony nad piersią płynie fontanna krwi, opada na pierś, tryska we wszystkie strony.

 

Przyszła myśl „Wykrwawię się i umrę”. Podniosłem oczy do nieba i myślach powiedziałem:” Boże jeżeli jesteś, tam w górze, to uratuj mnie, a ja będę Ci służył. Tak bardzo chcę zobaczyć moją mamę i chatę, a jak nie to znaczy , że Ciebie nie ma i mogę umrzeć.” W tej chwili krew przestała tryskać fontanną, podeszli sanitariusze, wrzucili mnie na wózek i zawieźli do punktu opatrunkowego. Położyli mnie na ziemi, ale nagle przechodzi pomiędzy rzędami dziewczyna w białym fartuchu, popatrzyła na mnie i głośno zakrzyczała:„Nosze do mnie”, Zanieśli mnie na operację, a ona nie odstępuje ode mnie i błaga chirurga: „Szybciej, ratujcie go”. Nie mogłem mówić. Patrzę, rzucają kawałki mojego ciała do jakiegoś naczynie. Podłączają do szyi wężyk z krwią, bandażują ręce, przewiązują talie, zakładają gips na nogę. Bóle straszne, pierś spuchła. Ta dziewczyna zbiera swoje koleżanki i one oddają dla mnie krew. Gdy po operacji odnieśli mnie na bok, została przy mnie sanitariuszka. Bardzo mną trzęsło, a ona płakała, wycierała moją twarz z krwi i brudu. Podjechał samochód, którym odprawili mnie do szpitala. Leczyli dobrze, opatrunki zmieniali sami lekarze. Nawet w nocy przychodzili i siadali obok łóżka. Miesiąc czasu trzymali pod obserwacją, a kiedy położyli mnie do wagonu, to przyszła główna lekarka, która jeszcze raz oglądnęła rany, nałożyła dodatkowy gips, powiadomiwszy mnie, że prosiła o to ta nieznajoma dziewczyna. Lekarz powiedział jej imię, ale nie mogłem go zapisać, ręce odmawiały mi posłuszeństwa. A nawet jeślibym zapisał, nie miałem gdzie schować, cały byłem w bandażach, bez odzieży.

 

Ranny zostałem 22 marca 1944 roku, a do domu powróciłem po komisji, kiedy były już żniwa. Przyszedłem do swojej chaty, która cudem ocalała- wokoło wszystkie spalone i w ruinie. Życie potoczyło się po staremu, częste picie, hulanie. W niedługim czasie urodził mi się syn. O nawróceniu zapomniałem, o tym co obiecałem Bogu jak byłem ranny. Ale pewnego razu zamyśliłem się nad tym. Jeżeli Bóg mnie tak wyratował, to dlaczego mu nie służę, dlaczego nie szukam wyjścia z mojej sytuacji? Stanąłem na kolana i mówię: „Boże, jeżeli Ty jesteś i mnie wyratowałeś, to odkryj się i powiedz, jak mam Tobie służyć”?

 

Ale jeszcze przed tym miałem sen. Niby przechodzę przez sąsiednią wieś i zachciało mi się pić. Koło krynicy stała bardzo ładna dziewczyna w białej sukni, nabrała wody i czekała, kiedy podejdę. Podawszy mi wodę powiedziała, abym zawitał do szkoły, która była obok. Wszedłem. Wszystkie ławki były zajęte przez ludzi, a z przodu jedno wolne krzesło, na którym posadził mnie nauczyciel i powiedział: „Lekcja dawno się zaczęła, a ty się bardzo spóźniłeś, ale twoje zadanie ci podyktuję”. Na ścianie wisiała wielka szkolna tablica, po której zaczął rysować kredą wielką budowlę na ludzkich kościach, a na dachu dwaj ludzie: Lenin i Stalin. Nauczyciel mówi: „Ty budujesz tę oto carską budowlę, a ty masz budować to! I zobaczyłem nową budowlę, kościół, a na dachu, tam gdzie znajduje się kopuła kościoła, uśmiecha się do mnie Jezus Chrystus, wyciągający do mnie ogniste dłonie, prosi, aby pójść do Niego.

 

Przebudziłem się. Wszystko to zmusiło mnie stanąć na kolana i jeszcze raz zapytać Boga, czy na pewno On mnie wyratował? Rano poszedłem do pracy. Pracowałem wtedy jako księgowy w nadleśnictwie naszej wioski. Robota nie kleiła się, a ja nawet na liczydle liczyć nie mogłem. Coś mi mówiło: „Idź do domu”. Wreszcie podporządkowałem się temu wewnętrznemu głosowi i poszedłem. W domu nikogo nie było. Wszedłem do ostatniego pokoju, usiadłem na drewnianym łóżku, które kiedyś zrobił mój wierzący wujek Stefan i wyjechał do Argentyny. Wyczuwałem, że cos się stanie. I w tej minucie w domu zajaśniało i w wielkim świetle ujrzałem człowieka; nogi miał w chmurze, twarz świetlistą, łaskawą, biała odzież bez guzików, jakby z króliczego białego puchu. Nogi mi się zatrzęsły i przestraszyłem się, ale On mówi do mnie: „ Nie bój się. Jam anioł Gabriel. Ty dzisiaj prosiłeś Wszechmogącego, ażeby ci się odkrył i powiedział co masz robić. Ja byłem z tobą na froncie i kiedy ty byłeś ranny, ja zrobiłem wszystko, aby cię uratować. Tej dziewczynie, która była kierownikiem wydawało się, że ty jesteś jej bliską rodziną i ona cię ratowała”. Anioł miał księgę. Otwierał stronice, na których jak w telewizji widziałem co jest i co będzie w ostatecznych czasach na Ziemi. I powiedział do mnie: „A teraz sam wybieraj kierunek swojego życia. Jeżeli chcesz być zbawiony, to idź do wierzących, którzy mieszkają tutaj w wiosce i żyj według Słowa, jak i oni żyją według Słowa, które jest zapisane w Ewangelii, a ja będę ciebie ochraniał. I On znikł.

 

Po tym wydarzeniu, poszedłem nareszcie na zebranie. Wziąłem ze sobą jeszcze dwóch chłopaków z wierzących rodzin, ale takich jak ja. Nabożeństwo odbywało się w drugiej części mojego domu, tam gdzie mieszkała moja ciotka Krystyna i jej dzieci: Leonid, Lidia, Piotr i Wiktor (mąż zginął na froncie). To była niedziela. Zebranie odbywało się szumnie, przyjechał kaznodzieja, Sergiusz Banada. Wcześniej było zebranie na którym pokutował i otrzymał chrzest w Duchu Świętym mój brat cioteczny, Leonid. Przez ścianę słyszałem jak oni się tam modlili. Moja siostrzyczka Lidia modliła się po niemiecku. Myślałem, gdzie ona się nauczyła, ale kiedy zagadnąłem do niej po niemiecku, niczego nie rozumiała, a odpowiedziała mi, że to Bóg i, że przez nią było trochę powiedziane o mnie.

 

Wieczorem znowu było nabożeństwo. Pod koniec podszedłem z kolegami do stołu i zapytałem co to za język, którym oni się modlą i skąd go znają? Banada zaczął nam wyjaśniać. Otworzył miejsce w Dziejach Apostolskich, gdzie napisano jak Duch Święty wypełnił apostołów, przeczytał o domu Korneliusza i inne miejsca. Miałem o sobie wysokie mniemanie i nie chciałem powiedzieć, że też bym chciał to wszystko otrzymać i, że przywiódł mnie tutaj anioł. Pokutować się nie odważyłem. Myślałem: „Innym razem, teraz jeszcze za wcześnie”. Mówię do Banady: „ No cóż,- wy jesteście święci. My grzeszni pójdziemy, a wy zostańcie i pomódlcie się za nasze grzeszne dusze”. Podnieśliśmy się wyjść, a Banada mówi: „Dlaczego mamy pomodlić się później? Teraz się pomodlimy”! Stanęli na kolana. Przejście nam zamknęli, patrzę, moi chłopcy już na kolanach, a jeden z nich płacze. „A dlaczego ja stoję”? -pomyślałem. Stanę i ja na kolana. Klęczę i nie wiem co mówić, a Banada do mnie: „Módl się”. Ja odpowiadam, że nie umiem. „To mów za mną”. Powtarzam: „Panie, oczyść Duchem Świętym moją duszę i krwią Swoją obmyj moje serce”. Mówię do Banady: „Powtórz, bo zapomniałem”. On powtórzył i kiedy ja otworzyłem usta, aby powiedzieć te słowa, Banada położył na mnie rękę i poczułem jakby ktoś mnie żarem posypał, coś mówię, krzyczę, macham rękoma, wstaję na nogi, nie czuję, że mam buty, jakbym zawisł w powietrzu. Widzę biegnie moja mama, klęka i mówi: „Synu gdzie ty, tam i ja. Będziemy służyć Panu”. Nie wiedziałem, że moja mama od kiedy poszedłem do wojska, aż do tego dnia, zawsze pościła i modliła się o mnie, aby Bóg wrócił mnie żywego do domu i wierzyła, że tak będzie. Rok nie otrzymała wiadomości ode mnie, ale z wiarą czekała na mój powrót.

 

To była Wielkanoc 1948 roku. „Chrystus Zmartwychwstał”- mówili ludzie. Ja także powstałem z martwych swoich uczynków do Życia Wiecznego w Jezusie Chrystusie. To był dzień mojego zmartwychwstania.

 

 

Moje wypróbowania

 

Chcę powiedzieć o moich pokusach, które przyszło się przeżyć po nawróceniu. To zajmuje dużo czasu. Myślę, że w każdym człowieku, który nawraca się do Boga, one są; w rodzinie, w społeczeństwie, w pracy. Ale o jednej z nich opowiem. Gdy tylko zakończyły się święta Wielkanocy, do wsi przyjechali: prokurator, dyrektor KGB i sekretarz partii komunistycznej. Zawołali mnie na wiejską naradę. Długo trwały nasze rozmowy i na koniec powiedzieli, że będą mnie sądzić: artykuł, którym mi grozili przewidywał karę od 15 do 28 lat więzienia. Ciężko było na duszy, tyle już wycierpiałem i znowu cierpienia. Ale przypomniałem sobie słowa wypowiedziane przez anioła, że będę ochraniany. Trochę się podbudowałem i czekałem na rozwiązanie. Sekretarz partii zawołał mnie na ulicę i mówi: „Opowiedz co się z tobą stało, chcę wiedzieć”. Opowiedziałem mu wszystko jak na froncie obiecałem służyć Bogu i co On ze mną uczynił. Z epizodu pokutowania pominąłem tylko Sergiusza Banade. Sekretarz wysłuchał, wziął mnie za rękę i mówi: „Ty jesteś bardzo szczęśliwy, że tak się z tobą stało, trzymaj się twardo Boga, ażeby nie stracić tego szczęścia, które otrzymałeś. A ja ci pomogę”. Te słowa były dużym podtrzymaniem i znowu napełniły mnie radością. Wróciliśmy do budynku. Sekretarz mówi do swoich kolegów: „No cóż damy mu karę 15 lat, a nam jest potrzebny księgowy do nowo organizowanego kołchozu. Lepiej przeniesiemy go do kołchozu, a tam zobaczymy, co dalej robić”. Tak też zrobili.

 

 

Pierwsze cuda

 

Sonia, córka Nazara Momotjuka złamała nogę powyżej kolana. Brat postanowił nie wieźć jej do szpitala, bo wierzył, że Bóg ją uzdrowi. Dlatego przed zebraniem, które miało odbyć się u niego w domu, ogłoszono; post i modlitwę. Nazar i jego żona byli ludźmi modlitwy. Nazar natchniony przez Ducha Świętego, pojechał końmi do Kiwerec na dworzec. Zobaczył tam, że na deskach leży brat Jarmoła, a koło niego leżą kule. Przywieźli go z gorkowskiego województwa, z ciężkiego, dobrze znanego więzienia, koło stacji Suchobezwodzie. Miał złamany kręgosłup. Wynieśli go z pociągu w Kiwercach i zostawili, licząc, że przyjdzie po niego rodzina z Krasnowoli i zabierze. Nazar poprosił ludzi, aby pomogli położyć Jarmołę na wóz i zabrał go do swojego domu do wsi Czownica. Nad chorym wzniesiono modlitwę, a Bóg uzdrowił Jarmołe. Już na własnych nogach poszedł do domu do Krasnowoli, zostawiwszy kule u Nazara w komorze. Bardzo długo one tam leżały.

 

I właśnie teraz przygotowywaliśmy się do modlitwy. Sonia leżała na łóżku. Banada wziął jej nogę, równo ułożył i sznurkiem przywiązał do łóżka, ponieważ w miejscu złamania obracała się na wszystkie strony. Nazar chodził po domu i modlił się: „Ja wierzę, że ona stanie zaraz na nogach i po wszystkim będzie chodzić za kilka dni”. Sergiusz mówi: „Według twojej wiary, niech ci się tak stanie”. Modlimy się. Sergiusz kładzie rękę na złamanie i w imieniu Jezusa rozkazuje kościom wrócić na miejsce i zrosnąć się. Stałem obok Sergiusza i widziałem jak palcami szukał złamania. Nawet w jego powierzchowności było osobliwie widoczne napełnienie Duchem Świętym. Za jakiś czas głośno przemówił: „ Kości się zrosły. Pojawił się zrost jak obręcz. Odwiążcie jej nogę”. Odwiązaliśmy –noga już nie wisiała, a była równa. Wtedy Sergiusz mówi: „ Sonia w imieniu Jezusa stań na swoich nogach”. Chora stanęła równo na nogach. Sergiusz pyta: „ Jak się czujesz”?- „Dobrze, ale noga troszkę boli”. Wszystko stało się tak jak wierzył Nazar. Minęło kilka dni, a Sonia przyszła do nas do Hopniewa na nabożeństwo, a my uwielbialiśmy naszego Pana Jezusa za cudowne uzdrowienie.

 

W okolicznych wsiach było niewielu wierzących, ale i tych prześladowała władza. Najwięcej zbieraliśmy się w Hopniewie, było tu zaciszniej. Stał w tej wiosce zakład krawiecki, gdzie uczono na krawców. Przybył tutaj ze wsi Zwozy, wierzący chłopak Sańko(Olek). Zaprzyjaźnilismy się i mieliśmy ścisłą duchową społeczność. Duchowych nauczycieli u nas nie było, oprócz Sergiusza Banady. Czytaliśmy Ewangelie i żyliśmy tak jak napisano. Zawsze po zebraniu było przywitanie, podawaliśmy sobie ręce dając swobodę Duchowi Świętemu. Modliliśmy się na językach, prorokowaliśmy –to były najbardziej radosne momenty. Wtedy grzech nie mógł się uchować, ponieważ Bóg zaraz odkrywał, poprzedzał przeszkody i dawał wierzącym Swoje wskazówki.

 

Wszyscy mieli strach Boży. Przez jednego brata, podczas takiego witania było do mnie powiedziane: „Kto cię dzisiaj poprosi w drogę, idź od razu, nie odkładaj tego na późniejszy czas”. Na dworze był już wieczór, dużo śniegu.

 

I nagle podchodzi do mnie Sańko i mówi: „Bracie Grzegorzu chodź ze mną do Zwozów, ja mam brata pijaka. Moja mama już tyle się wypłakała, a on nie myśli pokutować. Wierzę, że go Pan nawróci, jeżeli pójdziesz ze mną”. Rano miałem iść do pracy, pracowałem jako księgowy w kołchozie, musiałem jechać do banku do Kiwerec. Ale ja odpowiedziałem: „Dobrze. Pójdę z tobą, Bóg powiedział, abym poszedł”. Wziąłem ze sobą dokumenty bankowe, uprzedziłem brata Leonida i poszliśmy. Do Zwozów było 10 km, a do Kiwerec jeszcze 10.

 

Poszliśmy we trzech. Śniegu było po kolana, jeden z nas szedł z przodu wydeptując ścieżkę, pozostali jego śladem i tak szliśmy rozprawiając między sobą. Na miejsce doszliśmy o 2 godz. w nocy (w drodze byliśmy prawie 8 godz.). Bardzo się zmęczyliśmy. Brat Sańka jeszcze nie wrócił z pijatyki. Matka zaczęła przygotowywać wieczerzę, ale ja powiedziałem, że bez Piotra jeść nie będziemy. W niedługim czasie usłyszeliśmy tupot nóg w progu. Sańko wybiegł przywitać się i uprzedzić brata, że w domu są goście i będą nocować. Mówił: „ Nie bój się, idź za piec, tam się położysz i będziesz spać”. Piotr wahał się, powiedział, że ma jeszcze flaszkę w kieszeni. Sańko poradził zostawić ją w sieni. Kiedy Piotr wszedł do domu, usiadł za piecem i zaczął ściągać buty. Duch Święty powiedział do mnie: „Wstań, idź do niego”. Ja podszedłem, ale on mnie uprzedził: „Nie podchodźcie, śmierdzę wódką”. Mówię: „Tak, ale Pan cię zaraz oczyści” i położyłem na niego rękę. Podczas mojej modlitwy, Piotr raptem padł na kolana, pokutował i głośno chwalił Boga. Jego żona w tym czasie była w drugim pokoju, przyszła do nas i prosto z drzwi padła na kolana, razem z mężem pokutując. Długo modliliśmy się w tę nadzwyczajną noc, dziękując Bogu za Jego niezmierną miłość do nas oraz za Dar Zbawienia. Rano wyruszyłem do Kiwerec. Piotr także poszedł ze mną. Gdy przebyliśmy kilka kilometrów rozmawiając o Bożym miłosierdziu, Piotr mówi: „Ja chcę, aby Pan ochrzcił mnie Duchem Świętym, chcę modlić się na językach jak ty”. „Dobrze patrz mi w oczy i módl się”. Położyłem mu rękę na piersi, a on od razu napełnił się Duchem Świętym, mówiąc innymi językami i ta modlitwa trwała prawie do samych Kiwerec. O tak dał mi Bóg jeszcze jednego brata z którym później dużo trudziliśmy się dla chwały Bożej. Gdzieś na wiosnę (to było w 1948 roku) wyruszyłem z sąsiadami z wioski na nabożeństwo, które postanowiliśmy zrobić we wsi Olganiwka, koło Rożyszcza. Z mojej wioski jest tam 18 km, szliśmy z Hopniewa pieszo, prostą linią, polnymi drogami. Koło wsi Wikientiwka (teraz Zawitne) raptem zaczął mocno padać deszcz. Moi towarzysze podróży wrócili się, a ja wyruszyłem dalej. Deszcz padał cały czas, bardzo się zmęczyłem i zmokłem. Rowy pełne były wody, a ja przeskakując je, nie raz wpadałem do tej brudnej wody. Bezsilny, zatrzymałem się, stanąłem w błocie po kolana i poprosiłem o pomoc Boga. Duch Święty napełnił moje serce, podniosłem rękę do nieba i głośno powiedziałem: „W imieniu Jezusa Chrystusa, niech przestanie padać deszcz, niech nade mną pojawi się czyste niebo i zaświeci słońce”. Deszcz raptownie przestał padać. Zacząłem dziękować Bogu za wysłuchaną modlitwę, a za niedługo wyglądnęło słońce. Ściągnąłem spodnie, bo były całe brudne i popłukałem je w rowie, wycisnąłem i ubrałem z powrotem. A nogawki, żeby nie przeszkadzały mi w marszu, zawinąłem aż do kolan i pobiegłem do Zwozów. Zabiegłem do jednej siostry i poprosiłem, aby zawiodła mnie najbliższą drogą do Olganiwki. Już we dwoje śpieszyliśmy zdążyć na zebranie. Nabożeństwo już się rozpoczęło, byli kaznodzieje z innych zborów. Odwinąłem moje mokre nogawki, klęknąłem w kuchni dziękując Bogu, że pozwolił mi tutaj dobrnąć. Wstawszy po modlitwie całkowicie zapomniałem w jakim stanie jest moja odzież. Podszedłem do stołu, dali mi miejsce i przez cały czas zebrania wydawało mi się, że jestem jakby nieobecny. Płakałem i cieszyłem się swoim zbawieniem w Jezusie Chrystusie. Gdy skończyło się zebranie, raptem przypomniałem sobie, że mam brudne spodnie i koszulę (nie wypłukałem jej w wodzie, chociaż ona też była w glinie). Zrobiło mi się wstyd, spojrzałem po sobie, i co widzę ?-spodnie moje są czyste i wyprasowane. Z przodu jak nigdy był kant, a koszula, czyściutka i mankiety na rękach też wyprasowane. Kiedy? Jak to się stało? –nie wiem, ale myślę, że wtedy jak modliłem się w kuchni. Zrozumiałem. To Pan wszystko uczynił, aby utwierdzić i umocnić mnie w wierze. Tego dnia wracałem do domu w osobliwie podniesionym nastroju.

 

Jednej niedzieli wyszedłem z domu i widzę: siedzą na ławce trzy kobiety. Podszedłem do nich i zapytałem skąd one są? W odpowiedzi usłyszałem: „Ze wsi Starosiele, kolkowskiego rejonu, przyszłyśmy do was na nabożeństwo”- „A kto was tutaj przysłał”?-„A wy jesteście wierzący”?- pytają mnie-„Tak”- odpowiadam. I wtedy jedna z nich o imieniu Elżbieta zaczęła opowiadać jak je skierował tutaj Duch Święty: „Chodziłyśmy do cerkwi prawosławnej i często zbierałyśmy się, aby czytać Ewangelie. Doczytałyśmy do miejsca o chrzcie Duchem Świętym i zrozumiałyśmy, że ten dar należy się wszystkim ludziom. Zaczęłyśmy się modlić i wtedy Bóg nas ochrzcił Duchem Świętym z oznaką innych języków. Ale kiedy opowiedziałyśmy o tym miejscowemu popu, on zabronił nam chodzić do cerkwi i kazał szukać sobie takich jak my. Zaczęłyśmy pytać Boga dokąd mamy iść i wtedy otrzymałyśmy odkrycie, aby iść do Hopniewa”. Po zebraniu zaprosiły nas do siebie do Starosiela.

 

Utworzenie Kościoła w Kolkach

 

Na zaproszenie starosielskich sióstr wyruszyłem jednej soboty w drogę. Nikt nie chciał ze mną iść, więc poszedłem sam. Zaszedłem do Starosiela wieczorem, znalazłem dom siostry Elżbiety (z niemiecczyzny powrócił jej mąż Maksym). Tego wieczoru poszliśmy do brata Jana Gradjuka, ponieważ miał bardzo chorą żonę. Po naszej modlitwie, Bóg podniósł ją z łóżka. Mąż Elżbiety był niewierzący, a po tym cudzie dał obietnicę służyć Bogu.

 

Rankiem wyruszyliśmy z Maksymem do Kolek. Tam był jeden z naszych pięćdziesiątników, Somka Kajduk. Chciałem się z nim spotkać. Po drodze niedaleko Kolek, oderwała mi się podeszwa w bucie. Maksym zaproponował odwiedzić wierzącego szewca, mieszkał on niedaleko bazaru. Weszliśmy do niego, naprawił mi but, a ja mówię: „Zrobilibyśmy zebranie zaraz u was. Powiadomimy ludzi na bazarze, może znajdą się jacyś wierzący i przeprowadzimy służenie”. On się zgodził. Maksym poszedł zwołać ludzi i niebawem chata pełna była młodzieży, oraz kilku braci z Krasnowoli. Był Jarmoła, który otrzymał uzdrowienie u Nazara, syn Kajduków, Wiktor, Ulan z Nieczagiwki. Odbyło się dobre nabożeństwo i było proroctwo, że dzisiaj Bóg będzie chrzcił Duchem Świętym oraz, że stworzy tutaj Żywy Kościół. Ale zebranie się skończyło i nikogo Bóg nie ochrzcił. Ludzie czekają na to co było zapowiedziane. Wtedy Wiktor Kajduk proponuje nabożeństwo u siebie (mieszkał niedaleko we wsi Kuzja). Mówię pójdziemy, a kto chce otrzymać chrzest w Duchu Świętym, niech idzie razem z nami, Bóg powiedział, że będzie dzisiaj chrzcił Duchem Świętym”. Bracia troszkę nie mieli ochoty, ale poszli ze mną. W jednej z chat w Kuzji, grał akordeon, były tańce. J mówię; „ Idziemy do drugiej chaty, będziemy robić nabożeństwo. Ludzie są na tańcach, będzie komu głosić”. Weszliśmy, poprosiliśmy o pozwolenie. Za niedługo przyszli ludzie z Kolek. Muzyka umilkła, cała młodzież, która się bawiła też przyszła do nas. Rozpoczęło się nabożeństwo. Dużo mówić nie zamierzałem. Opowiedziałem ludziom o Trój Jedynym Bogu i zwróciłem uwagę na trzecią osobę, Ducha Świętego. Ale wśród miejscowych była zmowa, aby nas pobić. Jeden z chłopców trzymał w ręce kamień i czekał na dogodną chwilę. Nikt z nas tego nie wiedział, ale wiedział to Pan. Nagle wstaje jeden brat i Duch Święty odkrywa złe zamiary ludzi oraz wskazuje na tego, który trzyma kamień. Na przybyłych padł wielki strach. Wtedy ja zwracam się do wszystkich: „ Kto chce, aby Bóg wylał na niego Ducha Świętego, niech podejdzie do stołu”. Wyszło sześć dusz, jedna z nich agronomka kołchozu. Niektórzy z przybyłych weszli na łóżka, krzesła, aby popatrzeć co się stanie. Tym, którzy wyszli powiedziałem, żeby stanęli na kolana. Rozpoczęła się modlitwa. Zapraszam Jarmołe (był on wtedy diakonem w Krasnowoli): „ Jesteś diakonem, kładź na nich ręce, masz do tego prawo”. On mówi: „Nie wiem co ty robisz”? Myślę nie ma komu, to sam położę rękę na tę agronomkę. Tylko położyłem rękę na jej plecy, ona od razu wypełniła się Duchem Świętym i głośno mówiła językami. Podniosłem się na duchu, moja siła niby się podwoiła i podchodziłem do każdego, kto się modlił. Na kogo rękę położę, ten od razu mówi innymi językami. Kiedy Bóg ochrzcił tych sześcioro, podbiega do mnie Nina- córka gospodyni domu w którym się zebraliśmy i mówi: „Ja też chcę tak mówić”. Po naszej modlitwie Bóg ochrzcił Duchem Świętym i ją. Oprócz tego miała widzenie- napis na niebie: „Ludzie pokutujcie i wierzcie w Boga”, widziała też aniołów i Jezusa Chrystusa. Ja podniosłem się i stanąłem w drzwiach. Gdy tylko widzę u kogoś łzy w oczach, kładę na niego rękę, a tego Duch Święty napełnia i mówi innymi językami. Chrzest w Duchu otrzymał także ten, który trzymał kamień, aby mnie rzucić. On do dziś śpiewa w łuckim chórze. Tego wieczoru, Bóg ochrzcił Duchem Świętym, blisko 30 dusz. A ja zdążyłem do rana wrócić do domu, przeszedłszy 22 km W Kolkach zapalił się Duchowy Ogień, ludzie zaczęli chodzić na zebrania, przychodzili prawie codziennie. Dowiedziawszy się o tym pop, wysłał swoich ludzi, ażeby pokropili chatę święconą wodą, by oczyścić ją od nieczystego ducha.

 

A było to tak. W tym domu odbywało się nabożeństwo i przyszedł wysłany przez popa starosta, aby pokropić. Na zebraniu była jego córka. I kiedy zmoczył kropidło, w tej chwili Bóg ochrzcił Duchem Świętym jego córkę, która stała z boku. Ona podniosła rękę mówiąc innymi językami przed ojcem. Wtedy on odstawia naczynie ze święconą wodą, podnosi rękę i krzyczy: „Święty, Święty Pan Wszechmogący” ponieważ odczuł chwałę Bożą na tym zebraniu. Tak narodził się kościół w Kolkach. Często odwiedzałem tę wieś, przychodzili ze mną inni bracia, w tym Sergiusz Banada. Kościół utwierdził się duchowo. Siostra Elżbieta była prorokinią i Bóg często ostrzegał przez nią Zbór. Mówił gdzie się zbierać, aby nie wiedziała o tym władza. Kościołami w Starosielu i w Kolkach kierował nasz diakon- Jan Filimończuk, bo wcześniejszy kaznodzieja-

 

Momotiuk był w więzieniu. Wtedy były ciężkie czasy. Każde gospodarstwo przymusowo musiało oddać państwu: 40 kg mięsa, 400 l mleka, wełnę, skórę zwierząt, jajka, a ziarno- wszystko co wyrosło. Oprócz tego trzeba było dać państwu pieniężną pożyczkę, zapłacić podatek, ubezpieczyć gospodarstwo, płacić podatek kawalerski, a to gdzieś około 200 „karbowańców” i wiele innych opłat. Ale chociaż materialnie było ciężko, Zbory widocznie wzrastały duchowo. Zaczęli przyjeżdżać do nas kaznodzieje z innych wiosek, ludzie byli uzdrawiani na oczach. Bóg chrzcił Duchem Świętym, były proroctwa, widzenia i wydawało się, że czegoś bardziej duchowego nigdzie nie ma i wierzącemu wszystko ku zbudowaniu. Organizowali chór, muzykę strunową, a z czasem dętą. Ale tak było niedługo. Młodzież zaczęła wyjeżdżać do miast, tam łatwiej przeżyć, bo w kołchozie otrzymywali bardzo mało. Nawet całe rodziny wyjeżdżały.

 

 

 

Jan

 

 

Duchowe przejawy

 

Działaliśmy duchowo. Sańko miał wielkie duchowe odkrycia. Bywało, że witając się z człowiekiem widział jego duchowy stan, odkrywał grzechy i myśli tego człowieka. Następnie Duch Święty dawał poradę co zrobić, aby mieć swobodę duszy. Jakoś przyszli bracia z Polic, Konotopiw, Rafaliwki i innych miast na rozmowę odnośnie takich przejawów. Zawołali mnie z Sańkiem i powiedzieli, że jak będziemy dalej tak działać, to nas za wróżbitów uznają, będą przychodzić dla odkryć i uzdrowień, a to nie jest pożądane, dlatego należy to troszkę powstrzymać. Michał Romaniec powiedział, że to od Boga, dlatego powstrzymywać ludzi posługujących się Bożymi darami nie można. Bóg jak sędzia weźmie w obronę tych braci. A ci którzy staną przeciwko Duchowi Świętemu i jego działaniu, mogą być ukarani przez Boga. Wtedy zostawili nas w spokoju.

 

W wiosce Czorniż żył Makary Onyszczuk u którego była chora na oczy córka Gienia. Jej oczy cały czas ropiały, jak niegojąca się rana, tak, że dziewczyna była prawie niewidoma. Brat Gieni, Fedor prosił, abyśmy przyszli do nich na modlitwę. Do Czorniża było od nas 30 km Postanowiliśmy iść z Sańkiem do Kolek, myśląc, że może ktoś nas podwiezie, ale przeszliśmy pieszo do samych Kolek, a później przez Kuzję, przez uroczysko aż do Czorniża. Gienię przyprowadzili do chaty, ludzi też zebrało się niemało. Chorą postawili na środku chaty i zaczęła się modlitwa. Duch Święty napełnił wszystkich, podeszliśmy z Sańkiem do niej, położyliśmy ręce na jej głowie i powiedzieliśmy, aby ona wyzdrowiała, a oczy, żeby były czyste jak u zdrowego człowieka. Modlitwę zakończyliśmy podziękowaniem. Kiedy ściągnęliśmy przepaskę to jej oczy były czyste, a Gienia krzyczy: „Ja widzę, ja widzę słońce, wszystko widzę”. Tego dnia wróciliśmy późno do domu i pamiętam, że bardzo bolały nas nogi. Podczas takich, podobnych odwiedzin, często podprowadzali nas bracia i siostry, modląc się po drodze i rozmyślając na Słowem Bożym. To pierwsza, święta miłość, o której teraz tylko wspominamy.

 

W Kuzjach zachorowała jedna z naszych sióstr Nina Kulik. Lekarze powiedzieli, że w jej jelitach jest długi pasożyt, tasiemiec. Kiedy się go wyciąga to on się rwie na kawałki, a z nich rosną nowe tasiemce. Należy go otruć, aby on sam wyszedł. Najadłszy się tych leków, Nina położyła się na łóżko z bólem brzucha. Zawołano nas znowu, więc poszliśmy z Sańkiem. Gdy weszliśmy do domu było tam dużo ludzi tak niewierzących jak i wierzących, czekali co z tego wyniknie. Baliśmy się, żeby nie popaść w jakieś pokuszenie, bo są ludzie, którzy nie wierzą w siłę Boga. Usiadłem obok nóg chorej i prosiłem Boga, aby dał znak, że uzdrowi Ninę. Nagle zobaczyłem; pojawiła się ognista chmura i zatrzymawszy się nad głową Niny znikła. Jeszcze raz poprosiłem Boga o znak, może miałem przywidzenie. Ale znowu pojawiła się chmura, dużo większa, otoczywszy ognistymi promieniami Ninę. Wtedy podniosłem się i powiedziałem przybyłym, że chociaż Nina leży, ale po naszej modlitwie wstanie i pójdzie z nami na nabożeństwo, niech mama przygotuje jej odzież. Zaczęliśmy się modlić, Duch Święty nas napełnił, nakazaliśmy Ninie wstać z pościeli i ubrać się, co ona też nie tracąc czasu zrobiła. I razem poszliśmy na nabożeństwo dziękować Bogu. Bóg uzdrowił Ninę, uśmiercił tasiemca i nikt nie wie, kiedy z niej wyszedł.

 

 

Bóg nauczył czytać

 

Pewnego razu było zebranie w Kolkach, ludzie znowu pokutowali, Bóg chrzcił Duchem Świętym. Jedna z kobiet, które się nawróciły podeszła do mnie i mówi: „Nie umiem pisać, nie umiem czytać, a wy nie będziecie tutaj cały czas, kto mi będzie mówił o Słowie Bożym”? Ja odpowiadam: „Aniu, weź Ewangelie i kiedy tylko ją otworzysz, żeby czytać, Bóg od razu da ci poznanie i będziesz czytać jak wszyscy wyuczeni ludzie”. Ania poprosiła Ewangelie od siostry Niny, ponieważ szczerze uwierzyła. Otworzyła Księgę i od razu ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich przybyłych zaczęła czytać, wylewając ze szczęścia łzy i dziękując Bogu za Jego naukę.

 

Pewnego razu było zebranie we wsi Starosiele. Na nabożeństwo przyszło ośmiu ludzi ze wsi Budki. Wszyscy prosili, aby pomodlić się o chrzest w Duchu Świętym dla nich. Pomodliliśmy się szczerze i Bóg ochrzcił siedem osób a ósmej, nie. Nazywała się ta dziewczyna Dusia. Ona się bardzo zasmuciła i mówi: „Ja już Bogu nie jestem potrzebna, On mnie nie chce błogosławić tak jak moich przyjaciół i gdzie ja mam teraz iść”? Mówię do niej: „Dusia. Nie zasmucaj się nadmiernie, po prostu nie wystarczyło ci wiary. Kiedy będziecie iść do domu to na rzece Styr, na pierwszej kładce mostka stań na kolana i tam Bóg ochrzci cię Duchem Świętym”. Po moich słowach, ona pośpieszyła do tego mostka. Później opowiadały mi siostry, które z nią były, że ona biegła do tego mostka, a one za nią. W niedługim czasie po tym, na Wielkanoc przybyliśmy pieszo do Budek. Jeszcze nie doszliśmy do miejsca zebrania, gdy otoczyła nas grupa młodzieży, a na czele Dusia. Podbiega do mnie i mówi: „Nie odmawiajcie mi, przyjdźcie po zebraniu do mojej chaty na obiad, jestem sierotą do mnie nikt nie zechce przyjść”. Obiecałem jej. Po błogosławionym nabożeństwie, wielu prosiło, aby ich odwiedzić, ale mówiłem wszystkim, że idę do Dusi. Kiedy usiadłem za stołem, Dusia podała na patelni dwa ziemniaczane pierożki, wielkości dwóch średnich jabłek. Nie miała nawet talerza, ani widelca, ale miała chrześcijańską duszę, oczy pełne łez, ona ich nie wycierała, płynęły po policzkach i spadały na glinianą podłogę. Podziękowaliśmy Bogu. Wziąłem jednego pierożka do ręki, a drugiego zostawiłem dla niej. Ale nie zdążyłem zjeść, a cała chata wypełniła się ludźmi i już nie myślałem o jedzeniu. Bóg napełnił mnie Duchem Świętym, podniosłem się i Bóg zaczął działać z taką siłą na jaką czekali spragnieni ludzie. Bóg odpowiadał na wszystkie ich potrzeby. Wieczorem było zebranie w chacie, która składała się z jednego pokoju i kuchni. W pokoju byli wierzący, a w kuchni po prostu ci, którzy przyszli posłuchać. Za stołem siedzieli nauczyciele, bracia z: Polic, Rafaliwki, usiadłem z boku i słuchałem. Przed zakończeniem nabożeństwa patrzę nie ma dachu w chacie, a z nieba leci Boży anioł. Staje przede mną i rękami wskazuje drzwi w kuchni, w której stało pełno ludzi, przeważnie młodych. Widzenie znikło, do mnie podchodzi młody brat z Rudnik, Konstantyn Fedorczuk i mówi: „Bóg mi powiedział przez Ducha Świętego, abyście poszli do kuchni”. Podniosłem się i tam poszedłem. Pytam: „Wierzycie w Boga”?-„Tak” -odpowiadają.-„A chcecie Ducha Świętego”?-„Chcemy” -mówi pierwsza kobieta. Wtedy podchodzę bliżej: „Przyjmijcie”. Wkładam rękę na pierwszego, drugiego, trzeciego- i od razu mówią na językach. Poszedłem dalej i tak Bóg ochrzcił wszystkich Duchem Świętym. Tak Boże błogosławieństwo rozlewało się poprzez Ducha Świętego.

 

 

Spotkanie z Janem Matwiniukiem

 

Cały czas szukaliśmy miejsca, gdzie moglibyśmy robić nabożeństwa, ażeby nie przeszkadzała miejscowa władza. Pewnego razu ogłoszono zebranie w Kolkach, koło Hopniewa. Wybraliśmy się z Kolek pieszo i zabłądziliśmy po drodze. Idąc przez sianokosy straciliśmy orientację i zabłądziliśmy. Zaczęliśmy prosić Pana, aby pokazał nam w którym kierunku mamy iść. W odpowiedzi otrzymaliśmy osobliwe odczucie, coś jakby podpowiadało nam w którym kierunku mamy się poruszać. W niedługim czasie zauważyliśmy snopek siana. Pomyślałem, że muszą być tutaj jakieś koleiny od kół wozu i te ślady wyprowadzą nas na drogę. Kiedy zaszliśmy dal...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin